Alina Bosak: Dzień przed naszym spotkaniem lekarz usunął ci lewą pierś. Kiedy parę tygodni temu zaproponowałaś, abym zadzwoniła w takim momencie, w zasadzie się nie zdziwiłam. Pomyślałam raczej coś w stylu: „Cała Anka”. Nie czas na łzy?
Anna Skiba: Nie.
Jak się czujesz?
Świetnie.
„Świetnie” – ktoś powiedział, że tak zatytułowałby książkę o tobie.
Mój kolega tak stwierdził. Bo tak odpowiadam za każdym razem, kiedy ludzie mnie pytają, jak się czuję. Psychicznie byłam do mastektomii przygotowana. Ta pierś kojarzyła mi się z guzem i traumą, którą przeżyłam, dowiadując się o chorobie nowotworowej. Operacji nie mogłam się już doczekać. Chciałam się tego pozbyć. Zabieg wykonano o godz. 7.30, a o 9.00 byłam z powrotem w pokoju. Wieczorem już normalnie funkcjonowałam. A dziś rano wypis. Jutro idę do pracy.
Co to znaczy być dobrze przygotowanym?
Dokładnie wiedzieć, na czym mastektomia polega, jak potem wygląda rekonstrukcja piersi i że czasem amputuje się całą pierś, a czasem wykonuje się operację oszczędzającą i usuwa samego guza. Leżałam w jednym pokoju z młodą dziewczyną, której lekarz wyciął tak niewielki fragment piersi, że kiedy wszystko się wygoi, po zabiegu nie będzie śladu. Do szpitala przyszła jednak z bardzo złym nastawieniem. Szybko wytłumaczyłyśmy jej, że ma powody do radości.
Wytłumaczyłyśmy?
Tego dnia na zabieg czekała nas szóstka. Wcześniej tej dziewczynie brakowało wsparcia współtowarzyszek choroby. To naprawdę potrzebne, nawet kiedy masz bliskich, którzy przytulą, potrzymają za rękę.
Mówisz o raku bardzo otwarcie. Informację o chorobie przekazałaś znajomym przez media społecznościowe w lutym. W trakcie chemioterapii.
Wszystko potoczyło się błyskawicznie. O chorobie dowiedziałam się latem ubiegłego roku. Tydzień od diagnozy już miałam wyznaczony termin rozpoczęcia chemioterapii. Najpierw tej agresywnej, potem tzw. białej. Po mastektomii czeka mnie radioterapia. Jeśli wszystko pójdzie dobrze i pozbędę się komórek rakowych, to za rok usuwam drugą pierś. Proces leczenia mam rozplanowany na dwa lata.
Ponad dwadzieścia lat temu Krystyna Kofta w książce „Lewa, wspomnienie prawej” przyznała się, że nigdy wcześniej nie miała robionej mammografii. Kiedy wyczuła zgrubienie w piersi, przez dwa miesiące zastanawiała się, czy to skutek ćwiczeń na wioślarzu, czy oznaka choroby. Dopiero przyjaciółka umówiła ją z lekarzem. Wiele robiono przed laty, aby nakłonić kobiety do badań profilaktycznych, ale wciąż robi to niewiele z nas.
Ja badałam się co roku. Guza w piersi zlokalizowano u mnie już w 2020 roku. Ale wynik pierwszej biopsji wskazywał, że jest niezłośliwy. Została zatem obserwacja. I dwa lata później kolejna biopsja przyniosła zły wynik. Od czasu, kiedy Kofta napisała książkę, wiele się zmieniło. Ale wciąż świadomość jest niska. Sprawdziłam statystyki. W Rzeszowie na raka piersi choruje 2000 osób, a na całym Podkarpaciu 20 000, z czego jeden procent stanowią mężczyźni. Najgorsze jest to, że w samym Rzeszowie na dziesięć kobiety tylko trzy badają się profilaktycznie. A profilaktyka daje nam szansę, że szybko i z dobrymi rokowaniami przejdziemy całą ścieżkę leczenia.
Bo rak to choroba jak każda inna?
Tak go traktuję. Czuję się trochę jak na długiej grypie. Nie poddaję się i walczę. To choroba społeczna i podobnie jak otyłość dotyka coraz więcej ludzi. Nie ma więc sensu się załamywać. Chociaż sprawę utrudnia społeczne tabu. Ludzie wciąż traktują raka jak straszną chorobę, kojarzącą się ze śmiercią. To właśnie z tym stereotypem trzeba walczyć. Rada jest prosta: Badaj się profilaktycznie, a jeśli choroba zostanie stwierdzona, podejmij leczenie, żeby wyzdrowieć.
A nie o dostęp do najnowocześniejszych terapii trzeba walczyć?
Zanim zajmiemy się marudzeniem, co jest w służbie zdrowia nie tak, zacznijmy wymagać od siebie. Jeśli tylko trzy na dziesięć kobiet bada się regularnie, to to jest pierwsza rzecz do zmiany. Druga – przejrzyste informacje na temat tego, jak wygląda cały proces leczenia. Wiedza, jak to wszystko spokojnie i świadomie przejść, pomaga. Zauważyłam, że tego brak, dlatego zgodziłam się na udział w radiowej audycji i piszę poradnik, w którym chcę umieścić proste informacje o tym, czego można spodziewać się po chorobie i w trakcie jej leczenia.
Na przykład?
W chemii zanika miesiączka. Natomiast płodność jest dość wysoka i trzeba uważać, żeby nie zajść w ciążę. W tym poradniku chcę zawrzeć odpowiedzi na bardzo wiele pytań, które pojawiają się na co dzień.
Po pierwsze: jak się nie przestraszyć?
Trzeba znaleźć pomocnika – osobę, która racjonalnie wytłumaczy, że mamy do czynienia z dobrze znaną chorobą, którą się leczy. Po usłyszeniu diagnozy, dokładnie przyjrzałam się też przeciwnikowi. Nauczyłam, czym jest komórka rakowa, jakie są jej mocne i słabe strony.
Wiedza dodaje pewności siebie?
Tak. Dlatego dobrze wiedzieć, jak się będę po chemii czuć, jak sobie z tym poradzić, jakie mam opcje do wyboru.
Bo w tej czarnej legendzie powszechna świadomość kończy się głównie na tym, że po chemii wypadną włosy… Dla kobiet, wśród których królują estetki, pachnie to stygmatyzacją.
Mogę mówić o swoich odczuciach. Lubię dobrze wyglądać, dbam o siebie. Mimo to nie zakładam peruki, chociaż ją mam. Uważam, że kiedy kobieta ładnie się ubierze, zrobi makijaż, to nawet bez włosów dobrze wygląda. Więc od początku chodzę bez peruki. Wytatuowałam sobie brwi metodą piórkową, u dziewczyny, która ma podpisane porozumienie ze szpitalem. Poza tym kupiłam sobie rzęsy na magnez. Dostępne w każdej chyba drogerii. Z brwiami i rzęsami łysa głowa nie przeszkadza. Można pomyśleć, że taki mam styl. W peruce czuję się chora. Ale wiele kobiet woli perukę i ją nosi. Najlepiej więc słuchać siebie.
Dlaczego mężczyzna może chodzić łysy, a kobieta nie?
Jakie perukarnie są najlepsze?
Te, w których rozumieją, jaki to ważny zakup. Kupowanie byle jakiej peruki mija się z celem. Peruka musi być dobrze dobrana. Moją fryzjer podciął tak, by pasowała do rysów twarzy. Naprawdę fajnie w niej wyglądam. Nie noszę jej trochę z przekory i z tego samego powodu, dla którego wrzuciłam do mediów społecznościowych zdjęcie z podpisem: „Tak, jestem łysa”. „Są przecież peruki”, napisał ktoś w komentarzu. Tak, niestety, i takie wpisy się zdarzają. Chciałam stanąć w obronie tych kobiet, które są łyse nie tylko z powodu chemioterapii, ale również łysienia plackowatego i wielu innych chorób. I borykają się z tym przez lata, nie tylko okresowo. Napiętnowane przez społeczeństwo nigdy swoich peruk nie ściągają. Dlaczego mężczyzna może chodzić łysy, a kobieta nie?
Ty chodzisz. Jak gdyby nigdy nic.
I siadam łysa w restauracji. Na początku czułam się trochę jak czarnoskóry w Polsce lat 80-tych. Wszyscy się odwracali i gapili. Z czasem coraz mniej – przyzwyczaili się. Dlatego to robię – dla tych wszystkich kobiet, które się tego wstydzą. A dla siebie regularnie odwiedzam fryzjera. To znakomicie poprawia nastrój. Umyje mi głowę, pomasuje. To nieważne, że mam na niej cztery włoski. Po wizycie czuję się ładniejsza i mocniejsza.
Większość ludzi nie wie, jak się zachować na widok łysej kobiety. Nie wie też, co powiedzieć na słowa: „Mam raka”. Jaka reakcja jest najlepsza?
Jeśli w myśli widzi się tylko śmierć, trudno zachować spokój ducha. Bywa naprawdę przykro, kiedy słyszysz: „Jak poradzą sobie twoje dzieci?”, „jak to zniesie twoja rodzina?” Na taryfę ulgową nie mają też co liczyć mężczyźni. Tak, oni również cierpią na raka piersi. Przypisujemy tę chorobę wyłącznie kobietom, ale dotyczy także mężczyzn. W ich przypadku to dopiero jest zdemonizowana choroba. Tu zdziwienie społeczne nie ma granic i panuje prawdziwe tabu. Powiedział mi taki chory pan, że informacja o jego chorobie wywołała u znajomych zażenowanie. Więc on je też poczuł. Wiele takich historii odkrywam w poczekalniach, w przychodniach onkologicznych.
A nie w internetowych społecznościach?
Nie. Tam, nie chcę rozmawiać. Bo nie wiem, kto jest po drugiej stronie. Nie chcę, aby ktoś anonimowy miał na mnie wpływ. Takie doradztwo jest bardzo wątpliwe. Najlepsza jest rozmowa „face to face”. Kiedy siedzę z kimś w poczekalni, widzę, że jest w trakcie chemioterapii, to wiem, że nie opowiada mi głupot, ale mówi o prawdziwych doświadczeniach. Taka rozmowa może naprawdę pomóc. Natalia, młoda kobieta, która miała operację tego samego dnia co ja, przyszła do szpitala bardzo smutna. Wyszła radosna. Leżąc w jednej sali miałyśmy dużo wspólnego czasu, więc opowiadałam jej wszystko, co wiem o przeciwniku, kolejnych etapach leczenia. Zrozumiała, że jest na wygranej pozycji, kiedy usunęła guza i nie ma już komórek rakowych. Czy jest się tu czym martwić? No nie. Ja z tych wszystkich rozmów wiem, że jest potrzebny prosty i czytelny poradnik pacjenta dla pacjenta.
Co w nim jeszcze będzie?
Na pewno i to, że z wszczepionym portem dożylnym można chodzić na basen, kiedy skóra się zagoi.
Bo ty chodzisz?
Owszem. W trakcie chemii codziennie ćwiczyłam też na orbitreku. Aktywność fizyczna jest bardzo ważna. Umysł i ciało w trakcie chemioterapii muszą być prowadzone na wysokim poziomie, bo wszystko składa się na skuteczne leczenie. Dlatego pilnuję, by każdego dnia nastawić się na optymistyczne myślenie. Nie pozwalam, by głowa zwariowała. Odcinam wszystkie czynniki, które wprowadzałyby mnie w stan smutku lub złości. Przyjmuję tylko „pozytywy”. Żyję trochę „na jelonka”.
„Na jelonka”?
Ktoś mi tak powiedział: „Zachowujesz się jak jelonek, który biegnie przez las. Podrzucają mu kłody pod nogi, a on przeskakuje i biegnie dalej”. Bardzo mi się podoba to porównanie. Czasem tak sobie wyobrażam to, co trudne. Diagnoza, chemia, złe samopoczucie to kłody. Trzeba przeskoczyć. Z uśmiechem.
To nie jest głupie?
Nie. Nawet, gdyby mnie miało zabrać na drugą stronę, gdyby leczenie miało się nie powieść, to wolę, żeby zapamiętano mnie uśmiechniętą, a nie jak chodzącego trupa.
Rozmowy z tobą powinny być wpisywane na recepty – zarażasz optymizmem.
Wiem, że moje zachowanie pomaga innym chorym na raka. Siedzimy razem w poczekalni, a ja zmieniam ich emocje. Podciągam do góry. Dzięki temu czują się mocniejsi i nabierają woli do walki z chorobą. Kiedy widzę bladą zamartwioną kobietę, po prostu pytam: „Co ty jesteś taka załamana?” To początek rozmowy, która zmierza do odnalezienia w sobie siły.
Moja drabina
Masz wsparcie psychoterapeuty?
Są psychoterapeuci onkologiczni, ale z ich pomocy nie korzystam, bo mam to szczęście, że od samego początku stoi przy mnie przyjaciółka. Ania była ze mną w najtrudniejszych chwilach. Wszystko notowała i prowadziła przez najtrudniejsze etapy. Pilnowała terminów badań, wizyt u lekarzy, przyjeżdżała rano, budziła i mówiła, że za godzinę musimy wyjść. Uwolniona od tej organizacji, skupiłam się na rozpoznaniu choroby, aby jak najwięcej się o niej dowiedzieć i przygotować plan. Do leczenia podeszłam jak do wszystkich życiowych wyzwań – zadaniowo, wyznaczając cel i etapy do jego osiągnięcia.
Przyjaciółka jest lepsza niż rodzina?
Tak. Bo rodzina się martwi. Więc chorujący jest dodatkowo zmartwiony przeżyciami swoich bliskich. To naprawdę nie pomaga. W moim domu żyjemy jak dawniej, chodzimy do pracy.
Nie byłaś jeszcze na chorobowym?
Nie. Kiedy po podaniu po agresywnej chemii czułam się źle, zostawałam w domu. Pierwsze dwa dni leżałam, a potem pracowałam zdalnie. Natomiast po białej chemii czułam się bardzo dobrze. Brałam ją co środę o godz. 11. Potem szłam do domu, malowałam się i o godz. 12 byłam już w pracy.
Ale są różne podejścia i różne zawody. Niektórzy biorą zwolnienie lekarskie. Potrzebują spokoju, żeby skupić się na leczeniu.
Nie znam skali. Ale mogę powiedzieć, że wszystkie kobiety, które przechodziły mastektomię tego dnia, co ja, pozostają aktywne zawodowo. Z naszej szóstki żadna nie chciała urlopu chorobowego po zabiegu. „Ja was proszę”, powiedział lekarz przy wypisie. Namówił na tydzień.
Przecież leczeniu towarzyszy ból. Chemia to nie bułka z masłem, po prostu.
Ale, czy będzie boleć mniej, jeśli zostaniesz w domu i będziesz patrzeć w sufit? Czy może zapomnisz o tym na chwilę, zajmując się pracą przy biurku? Może lepiej coś robić i potem się położyć, niż między jednym leżeniem a drugim zastanawiać się, czy już nadchodzi śmierć? Praca zabija takie głupie myślenie.
Podczas radioterapii będzie trudno.
Zawsze może być gorzej. Myślę, że to dźwignę.
Rozmawiałam niedawno z Jerzym Fąfarą o jego przyjaźni z Józefem Szajną i o Szajnowej drabinie – pomniku, która ma stanąć na Krakowskiej w Rzeszowie. Jurek mówi, że od Szajny, który przeszedł Auschwitz, nauczył się, że w życiu nie wolno się poddawać. Najczarniejsza noc jest do przejścia. Drabina jest do pokonania. Tylko wytrzymać jeszcze ten jeden szczebelek…
Tak. Idę po szczebelkach. Zamierzam wspiąć się aż po ostatni. I go pokonać.