Reklama

Ludzie

Ciche odejście pani Atsuko. Ile Japonii zostanie w Przemyślu?

Alina Bosak
Dodano: 29.03.2023
72862_japnia
Share
Udostępnij
Pani Atsuko miała wrócić do Polski przed jubileuszem. Scenariusz był już w zasadzie gotowy. 11 lutego z Kobe zadzwonił telefon. „Atsuko did”, zapiszczał głos w słuchawce. – Zrozumiałam, że umarła – mówi Iga Dżochowska, która od 30 lat prowadzi Centrum Kultury Japońskiej w Przemyślu. Bez talentu Atsuko nie wyobraża sobie tego miejsca. I widzi nadciągający dramat. Bo dzięki Centrum mogły też ratować bezdomne zwierzęta, przygarnęły dziesiątki kotów z walczącej Ukrainy. Teraz ten gmach promocji Japonii i pomocy braciom mniejszym chwieje się w posadach. – Dlaczego, Atsuko? – powtarza od miesiąca Iga. – Przecież takich dwu jak my – Polki i Japonki – potrzebował świat. 
 
Atsuko Ogawa – ucieleśnienie japońskich cnót. Zdyscyplinowana, pracowita, skromna. A pod tym wszystkim ogromna wrażliwość i talent. Lubiła siadać przy wielkim oknie wychodzącym na ogród. Wzrok zatapiała w leszczynach i lipach za oknem. „Kocham te drzewa”, mówiła. W czerwcowe wieczory ginęła gdzieś w otaczającej dom zieleni. I godzinami wpatrywała się w świetliki. – Dom bez niej wydaje się straszliwie pusty – płyną słowa Igi wraz z westchnieniem.

Czy mogę przyjechać? 

Przemyskie uliczki przebiegała szybkimi krokami. Drobna, czarnowłosa. „Iga, czy nas lubią w Przemyślu?”, dociekała. Chciała, żeby choć trochę lubili. Zanim tu trafiła, myślała, że Polska kończy się na Łańcucie.
 
– Zadzwoniła do mnie z Tokio w 1993 roku. Powiedziała, że jest japońską pianistką i zapytała, czy może przyjechać do Przemyśla. Po latach nie mogła sobie przypomnieć, kto dał jej mój telefon – wspomina Iga. – Czekałyśmy na nią z moją córką na dworcu. Pociąg nadjechał. Wszyscy pasażerowie wysiedli, a naszej Japonki nie ma. W pewnym  momencie córka mówi: „Mamo, popatrz, tam walizka wychodzi”. Rzeczywiście z wagonu ktoś wypchnął potężną walizę, a za nią wreszcie pojawiła się drobniutka kobieta. Wtarganie tego bagażu na czwarte piętro bloku do małego mieszkanka, w którym wtedy mieszkałam, było nie lada wyzwaniem. Atsuko przyjechała tylko na tydzień, a ja zorganizowałam jej aż dziewięć koncertów – z zachwytu, że goszczę japońską pianistkę. 
 
Przez ten tydzień Atsuko zagrała w przemyskim „Niedźwiadku”, w Tarnobrzegu, Mielcu, a nawet Kąśnej Dolnej, gdzie stoi dwór Ignacego Paderewskiego. W jednym dniu zdarzały się dwa koncerty. To za dużo. Ale żadnego nie odmówiła. Po latach wciąż się z tego śmiała i opowiadała jako świetną anegdotę: „Pani dyrektor tak się postarała, że pierwszy raz miałam dziewięć koncertów, chociaż byłam tylko siedem dni”.
 
Tak to się zaczęło. 24 lutego 1993 roku. 

Japoński świat na Grodzkiej

„Co to za pomysł, żeby otwierać Centrum Kultury Japońskiej w Przemyślu?”, pytali ludzie z różnych zakątków Polski, którzy wpadali do biura na Grodzką. 
 
– Bo od 17 roku życia chciałam zamieszkać w Przemyślu. Góralkę z Żywca zauroczyło miasto o włoskich uliczkach. Jeszcze wcześniej zakochałam się w Japonii – mówi Iga. W dzieciństwie dostała w prezencie bajkę, w której mała dziewczynka sadziła ryż. Robiła to zbyt wolno, za co miała być ukarana. – Wzięłam wtedy z wieszaka kożuszek i zaczęłam się ubierać. „Gdzie ty się wybierasz? Jest taki mróz!”, zatrzymała mnie mama. Ja na to, że „idę pomóc tej dziewczynce”. Mama tłumaczy, że to daleko, w Japonii i że nie możemy tam iść. Byłam szkrabem, ale pomyślałam, że mama po prostu nie wie, gdzie to jest. I wkrótce zaczęłam zbierać wycinki z gazet z każdym skrawkiem wieści o tym niezwykłym kraju.    
 
W podróż pojechała dopiero po studiach i kilku latach spędzonych w Stanach Zjednoczonych. Wróciła z postanowieniem, że fascynującą kulturę Japonii będzie Polakom przybliżać. Sposobem na to stały się występy japońskich artystów zapraszanych do Polski i na festiwale kultury japońskiej – do tej pory 19 edycji. 
 
Artystką najważniejszą w tym przedsięwzięciu stała się właśnie Atsuko Ogawa. Początkowo dzieliła życie między Japonię a Polskę. Była wykładowczynią na uczelni w Kioto, ale z każdą wizytą w Polsce nabierała coraz większego przekonania, że chce tu zamieszkać. Przyjeżdżała cztery-pięć razy w roku – podczas każdej przerwy semestralnej, świątecznej. Na organizowane przez Igę koncerty, festiwale i … na Boże Narodzenie, bo uwielbiała polską Wigilię. Pewnego razu – w 2007 roku – nie dotarła jednak na sierpniowe występy. 
 
– Byłam zła, bo to nie do pomyślenia, żeby artysta zapowiadany w programie tak po prostu nie przyjechał – mówi Iga. – Z początkiem września o północy obudził mnie telefon. Ona! Mówi, że jest na lotnisku w Krakowie i oświadcza: „Przyleciałam już do Polski. Na zawsze”. Japończycy, to potrafią – z dnia na dzień diametralnie zmienić swoje życie. 

Japonka w kraju Chopina

„Jestem pewna, że Polska jest moim przeznaczeniem”, mówiła Atusko. I była to miłość od pierwszego wejrzenia. Jeszcze zanim spotkała Igę, przyleciała na dwuletnie studia podyplomowe na Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie. Był rok 1979, a jej wszystko się podobało. Nie czuła zimna, nie widziała peerelowskiej szarzyzny. Dostrzegła tylko serdecznych i gościnnych ludzi, romantyzm i ekspresję, jak w muzyce Chopina, którego ubóstwiała. „Ja przyjechałam do Polski dla Chopina. Chciałam grać jego muzykę, ale nie wiedziałam, czym są mazurki i polonezy. Musiałam poznać kulturę i kraj, w którym się urodził”, opowiadała.
 
W 1981 roku trafiła nawet na koncert do Łańcuta. Ktoś jej wtedy powiedział, że tu jest koniec Polski. Myślała więc, że gdzieś za opłotkami zaczynają się już republiki Związku Radzieckiego. – Ależ się potem dziwiła, że za Łańcutem jest jeszcze Przemyśl – uśmiecha się Iga.
 
Atsuko studiując w Polsce marzyła o udziale w Konkursie Chopinowskim, ale ogłoszono stan wojenny i wszyscy obywatele Japonii musieli wrócić do kraju. Nie miała wyjścia. Wyjechała. Ale wspomnienia nie dawały jej spokoju i wracała myśl, jakby tu w Polsce osiąść na stałe. Pomogła jej w tym właśnie muzyka. 
 
Na fortepianie uczyła się grać od 3 roku życia. Absolwentka Akademii Muzycznej w Osace. Codziennie, bez względu na zmęczenie grała po kilka godzin, aby nie wyjść z wprawy.   
 
– Była wysokiej klasy profesjonalistą. Perełka wśród pianistów. Na warszawskiej akademii jej nauczycielem był Kazimierz Gierżod. W uczelnianych dokumentach padają pod jej adresem same słowa uznania i szacunku – kiwa głową prof. Jacek Nycz, altowiolista, członek orkiestry Sinfonia Varsovia. Atsuko poznał, kiedy poszukiwał kadry do nowo utworzonej Samorządowej Szkoły Muzycznej w Ustrzykach Dolnych. – Zgodziła się uczyć w naszej szkole gry na fortepianie. Pamiętam, jak wysiadła z autobusu. Bardzo drobna i szczupła, ubrana skromnie, ale elegancko. Od razu się polubiliśmy. Nasi uczniowie ją uwielbiali. Widać było, że chociaż nie ma własnych dzieci, kocha je i chce z nimi kontaktu. Z Przemyśla do Ustrzyk nie ma bezpośredniego połączenia. Jechała więc do Brzozowa. Tam przesiadała się do Sanoka i dopiero w Sanoku łapała autobus do Ustrzyk. Zajmowało jej to cztery godziny. Musiała kochać tę pracę. 
 
W Ustrzykach, w których od półtora roku pomieszkiwała przez trzy dni w tygodniu, żartowano, że gdyby Atsuko zostawić w Lutowiskach, w Bieszczadach, przeszłaby granicę niezauważona, może nawet dotarła do Kijowa i nie wiedziałaby, że zmieniła kraj. 
 
– Ja nazywałem ją Kosmitką – przyznaje prof. Nycz. – Żyła w swoim świecie. Przyziemne sprawy jej nie interesowały. Musiałem się ogromnie nagimnastykować, aby jej nie deportowali, bo tak zaniedbała kwestie pobytu w Polsce. Ogromnie ją jednak ceniłem za jakość pracy, oddanie. Kiedy Iga zadzwoniła z informacją o śmierci, o mało nie wpadłem samochodem do rowu, a mój syn, który znał ją przecież krótko, rozpłakał się. W Ustrzykach miała 13 uczniów. Zamówili dla niej mszę w sanktuarium w Jasieniu. Kiedy ksiądz odprawiał nabożeństwo, też miał w oczach łzy.    
 
– Żyła w swoim świecie – potwierdza Iga. – Ja pilnowałam terminów wizyt u lekarza. Ją nie interesowało nic poza Chopinem i językiem ojczystym. Kiedyś mówi: „Jakie ma znaczenie, czy jest dziura w rajstopach, czy nie. Ja jestem ta sama Ogawa. Z dziurą, czy bez”. Kiedyś przyszła z liceum zła. Uczniowie śmiali się na lekcji, a ona nie wiedziała dlaczego. Patrzę na nią i mówię: „Ja wiem”. I odesłałam ją do lustra. Dwa razy podchodziła – niczego nie dostrzegła. Za trzecim razem poszłam razem z nią i pokazuję – golf na lewej stronie i tyłem do przodu, a na piersi wisi wielka, biała metka. Mało tego. Na golfie sweter też nałożony lewą stroną. I jeszcze guzik zapięty nie na tę dziurkę. „Ale tu nie ma problemu”, mówi Atsuko. „Ja dobrze przecież uczyłam”.
 
– Trzymała dyscyplinę, z lekcji na lekcję pytała, ale kiedy ktoś potrzebował więcej czasu, to go dawała. Cierpliwie wszystko tłumaczyła. Była bardzo uczynna. Pani Atsuko była dobrą kobietą – mówi Kinga Marciak, która razem z bratem Konradem chodziła do niej na lekcje japońskiego. 
 
Lekcje odbywały się w biurze przy ul. Grodzkiej. Oficjalnie otwarte zostało w 2004 roku, a gościem specjalnym inauguracji był Ambasador Cesarstwa Japonii Masaaki Ono. Potem Centrum w Przemyślu odwiedzali kolejni ambasadorowie. W ubiegłym roku przyjechał Miyajima Akio. Dyplomaci doceniali profesjonalizm gospodyń, ich znajomość japońskiej etykiety, gałązki sakury w flakonach i białe flagi z czerwonym słońcem na stole. W 2020 roku Ministerstwo Spraw Zagranicznych Japonii nawet przyznało przemyskiej organizacji nagrodę. Uchodzi ona w Kraju Kwitnącej Wiśni za jeden z zagranicznych ośrodków najwierniejszych japońskim tradycjom i ceremoniom. Zawsze imponował samodzielnością – każdą złotówkę wypracował sam. Pani Iga i Atsuko nie korzystały z grantów, dotacji, sponsorów. Na ręce dyrektor Dżochowskiej regularnie za to wysyłano zaproszenie na przyjęcie organizowane w ambasadzie z okazji urodzin Cesarza Japonii. 
 
– Na ostatnie pojechałam już bez Atsuko – mówi Iga. – Tuż po tym, jak zadzwoniła do mnie jej siostra i powiedziała, że zmarła 11 lutego w szpitalu w Kobe. Tydzień wcześniej Atsuko mówiła mi, że musi tam się zbadać. Rozmawiałyśmy przez telefon o jej powrocie. O miseczkach, które kupiła wnuczkom, jak nazywała swoje koty, o herbacie dla listonosza. Do dziś nie wiem, na co właściwie umarła. Akt zgonu z Japonii wciąż nie przychodzi. Wiem, że bardzo zmarzła po przylocie. Ubrała się tak lekko. A tam zima stulecia.
 
Zdzisław Czarnecki, który na tysiącach zdjęć utrwalił wiele wydarzeń i festiwali organizowanych przez Igę Dżochowską, żałuje, że nie udało się Atsuko nakłonić do nagrania płyty. Zarejestrował jednak kilka utworów w jej wykonaniu i odtworzył je 24 marca w sali Towarzystwa Muzycznego w Przemyślu. To miał być jubileusz 30-lecia Centrum Kultury Japońskiej. Dawno zaplanowany, z koncertem Atsuko w programie. Zamiast niego przyjaciele z Przemyśla, ale i Krakowa, Warszawy, spotkali się tu z Igą na wieczorze wspomnień o pani Ogawie.
 
– Te kilka nagrań powstało, kiedy stworzyliśmy film o tragedii w Fukushimie. Pokazywaliśmy go w wielu miastach, także na Ukrainie. Projekcji towarzyszyła muzyka na żywo w wykonaniu pani Atsuko. Na prośbę ambasadora musieliśmy stworzyć jednak nagranie całości, bo chciał je zawieźć do Japonii. Salę z fortepianem udostępniło nam Centrum Kultury Zamek. Nastał wieczór. Robimy próbę. Ja z dobrym sprzęt do nagrań pożyczonym od kolegów i szukamy statywów do mikrofonów. Nigdzie nie ma. Pozamykane. W kantorku znaleźliśmy tylko kije do szczotek. I na nich zrobiliśmy to nagranie. Pani Atsuko nie przejmowała się tym. Była samurajem. Z nią wszystko się dało. Kiedyś na Politechnice Rzeszowskiej usiadła do pianina. Rozgrzewa instrument, ćwiczy, a któryś pedał nieznośnie skrzypi. Wstała, zagląda. W końcu poszła po szklankę wody i chlupnęła nią na przekładnie. „Już dobrze”, stwierdziła. I było dobrze – opisuje Zdzisław Czarnecki.  
 
Rzeczywiście, w drobnym ciele drzemała ogromna siła. Ten wolny duch lekceważył nieistotne drobnostki codzienności, i byle burzy się nie bał. 
 
– Dawała mi ogromne wsparcie moralne – wspomina prof. Nycz. – Czasami byłem wściekły, przytłoczony trudnościami związanymi ze szkołą. Podchodziła, chwytała mnie za ramię i tym swoim łamanym polskim mówiła: „Nie daj się!”. 

Zwierząt  moich nie zostawię

Do dóbr materialnych miała stosunek lekki. Nie potrzebowała luksusów. Razem z Igą lwią część dochodów z koncertów, lekcji, wieczorów japońskich przeznaczały na pomoc bezdomnym zwierzętom. Przygarniały koty znalezione na śmietnikach, chore i porzucone przez ludzi. Kiedy wybuchła wojna w Ukrainie, przyjęły aż 50 zwierzęcych uchodźców. Wybudowały dla nich nową wolierę w ogrodzie. Atsuko zagrała nawet koncert w schronisku w Krakowie, które również przyjęło ponad 100 zwierząt wywiezionych z ukraińskiej strefy wojny. 
 
–  Łączyła nas miłość do zwierząt i byłam jej wdzięczna za to, że chciała na ich rzecz grać charytatywnie – mówi Jadwiga Osuch, prezes Krakowskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Zaprosiła Atsuko także do występu na dorocznym koncercie charytatywnym „Granie na SZCZekanie”. – Ma on długą tradycję. Od 33 lat zapraszamy do występu na rzecz zwierząt znanych artystów. Nie odmawiają. Atsuko także była bardzo szczęśliwa, że mogła na nim wystąpić. Pierwszy raz zagrała wtedy w Teatrze im. Juliusza Słowackiego. W tym roku chciałyśmy to powtórzyć – zdradza Jadwiga Osuch i dodaje: – Z Igą świetnie się dopasowały. Atsuko była introwertyczna, Iga wręcz przeciwnie. Obie bez reszty oddane pracy. 
 
– Duet nie do pobicia. Był moment, kiedy myślałyśmy, że pani Iga i Atsuko są siostrami – dodają urzędniczki z przemyskiego oddziału dla imigrantów. 
 
– Atsuko powtarzała, że ma dwie siostry: jedną w Japonii, drugą w Polsce – przyznaje Iga. –  Dopasowałyśmy się nieprawdopodobnie. O emeryturze żadna z nas nie myślała. Wręcz przeciwnie. Snułyśmy plany. W tym roku miała zagrać sześć wspaniałych koncertów. Szykowałam jej występ nawet w Wiedniu. To miała być niespodzianka. 
 
Iga zawsze miała siłę, by coś organizować, przebijać głową mur. – Teraz czuję się, jakby ktoś odjął mi skrzydła. Nie widzę przyszłości dla Centrum. Nie wiem, jak utrzymam nasze zwierzęta. Zawsze obiecywałyśmy sobie, że jeśli jedna umrze, druga naszą menażerią zajmie się najlepiej jak potrafi. Teraz boję się o przyszłość. Nie dam rady sama kupić karmy, lekarstw, opłacić weterynarza. Potrzebuję pomocy – mówi twórczyni Centrum Kultury Japońskiej w Przemyślu
 
Chwilę milczy… – Mówią, że nie ma ludzi niezastąpionych… Ale nie ma takiej drugiej Japonki. Człowieka tak dobrego, pracowitego. Przyjaciela. 
 
W oknie na Grodzkiej wciąż ktoś zostawia kwiaty i znicze. Pod zdjęciem Atsuko słowa od Igi: „Przeciwko mocy śmierci nie ma ziół w ogrodach”. 
 
– Nie potrafię się z tym pogodzić – mówi profesor Nycz. 
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy