Reklama

Ludzie

Władysław Szopa. Opowieść o żołnierzu – tułaczu z Przemyśla

Antoni Adamski
Dodano: 08.11.2022
68738_szopa
Share
Udostępnij
Walczyli o wolną ojczyznę. Nie doczekali jej. Los każdego z nich jest inny: wszystkie pozostają zawikłane i dramatyczne. O starszym bosmanie Władysławie Szopie opowiada przemyski historyk dr Grzegorz Szopa. 
 
– Mój wuj Władysław Szopa przyszedł na świat w Przemyślu w roku 1903, jako czwarte dziecka Józefa i Marii. Miał siedmioro rodzeństwa, w tym dwie siostry. Ojciec – pracujący jako urzędnik kolejowy we Lwowie – potrafił zapewnić tak licznej rodzinie (mieszkającej w Przemyślu)  godny byt.  Dbał także o  wychowanie patriotyczne dzieci, poparte udziałem w walkach niepodległościowych.

1 listopada 1918 r. Ukraińcy podjęli próbę przyłączenia Przemyśla wraz z całą Galicją Wschodnią do państwa ukraińskiego. W mieście tym – podobnie jak we Lwowie – przeciwstawili się temu ochotnicy: żołnierze, uczniowie, studenci i wszyscy, którzy czuli w sobie obowiązek walki o odradzającą się Polskę. Znaleźli się wśród nich Józef – ojciec rodziny wraz z najstarszym Mieczysławem. Zgłosili się na ochotnika do oddziałów broniących lewobrzeżnej dzielnicy Przemyśla – Zasania. Przez ten czas, aż do 11 listopada, kiedy ruszyło polskie natarcie, aktywnie wspierali polską obronę.
 
Z kolei najmłodszy syn – Marian wstąpił do Straży Granicznej w Rawie Ruskiej, a po jej ukończeniu szkolenia i otrzymaniu stopnia oficerskiego został skierowany do miejscowości Nowe na granicy polsko-niemieckiej na Pomorzu. W lipcu 1939 r. – wobec zaostrzającej się sytuacji politycznej – Straż Graniczna, w tym placówka ppor. Szopy, wzmocniła siły Wojska Polskiego wchodząc w skład 65. Stargardzkiego Pułku Piechoty. Po wybuchu wojny walczył w armii Pomorze, brał udział w obronie Warszawy, skąd po jej kapitulacji dostał się do niewoli.

W roku 1919 Władysław, idąc śladem ojca podjął pracę w Polskich Kolejach Państwowych. We wrześniu 1924 r. otrzymał powołanie do wojska. Został wcielony do Marynarki Wojennej w Świeciu, skąd wkrótce trafił do Morskiego Dywizjonu Lotniczego w Pucku. Po dwuletniej służbie obowiązkowej zdecydował się pozostać w marynarce, przechodząc kolejne etapy szkolenia specjalistycznego:  podoficera łączności,  strzelca płatowców Morskiego Dywizjonu Lotniczego, radiotechnika nawigacji lotniczej. W 1938 r. awansował na stopień bosmana.
 
Z początkiem lat 30-tych kierownictwo Marynarki Wojennej zaczęło unowocześniać lotnictwo morskie. W końcu 1932 r. pojawiły się pierwsze konstrukcje produkcji krajowej wyprodukowane w Lublinie. Do zrealizowania planu utworzenia dwóch eskadr torpedowych było jednak daleko. Dlatego oprócz polskich zaczęto interesować się samolotami zagranicznymi: holenderskimi, brytyjskimi i włoskimi. Po długich analizach w październiku 1937 r. dowództwo zdecydowało o zakupie nowoczesnych włoskich maszyn. (Na ile był dobry wybór niech świadczy fakt, iż ostatnia włoska jednostka wyposażone w maszyny tego typu została zlikwidowana dopiero 1 października 1959.)
 
Równocześnie z wyborem włoskich samolotów Cant Z-506 rozpoczęły się szkolenia załóg w Polskich Liniach Lotniczych „LOT”. Na przełomie kwietnia i maja ich uczestnikiem został bosman Władysław Szopa. Wyznaczono dowódców dwóch pierwszych załóg, które miały dokonać odbioru maszyn we Włoszech i wprowadzić je do polskiej służby w Pucku. Bosman Szopa, jako radiooperator wszedł w skład drugiej załogi. Pierwsza załoga odleciała do Monfalcone we Włoszech i zdążyła odebrać samolot przed wybuchem wojny. Druga z bosmanem Szopą wyruszyła 31 sierpnia 1939. Z trudnościami dotarła do Monfalcone 7 września. Wtedy okazało się, iż Włosi nie przekażą Polakom zakupionych maszyn. Jednocześnie attache wojskowy przy Ambasadzie Polskiej w Rzymie, ppłk. Romeyko, utworzył z polskich lotników 1 Polską Morską Eskadrę Bombową. W połowie października załogę przeniesiono do Grigano pod Triestem, zarządzając równocześnie naukę języka angielskiego.10 stycznia 1940 r. otrzymali rozkaz wyjazdu z Włoch, przez Francję do Wlk. Brytanii, gdzie załoga przybyła cztery dni później.
 
Dla Władysława Szopy przybycie do Wielkiej Brytanii było nie tylko zakończeniem etapu podróży służbowej, lecz jednocześnie stało się dramatem osobistym. Wyjeżdżając nie był w stanie przewidzieć, że do kraju i pozostawionej w nim rodziny powróci dopiero po siedmiu latach w całkowicie zmienionej rzeczywistości.
 
Podoficerowie marynarki. Drugi od prawej w drugim rzędzie starszy bosman Szopa, 1946 r. Fot. Archiwum Rodziny Szopów
 
Z końcem stycznia 1940 r.  Władysław został zaokrętowany na ORP „Gdynia”. 10 października tego roku objął służbę na łodziach patrolowych u wybrzeży Morza Północnego. Co prawda powietrzna bitwa o Anglię zakończyła się porażką niemieckiej Luftwaffe, to nadal obawiano się inwazji na Wyspy Brytyjskie. Bardzo poważnie podchodzono do patrolowania wód terytorialnych i potyczek z niemieckimi jednostkami pływającymi. Bosman Szopa 8 lutego 1941 r. zakończył służbę bojową, po czym powrócił na ORP „Gdynia”. Z początkiem kwietnia kmd. ppor. Umecki wystawił mu opinię służbową:  Bardzo dobry podoficer zawodowy. Sumienny, akuratny. W grupie okrętów strażniczych pełnił obowiązki szefa grupy radiotechników. Opanowany i spokojny (…). Miesiąc później kolejna ocena: Jak powyżej, z tym, że wykazał się jako dobry podoficer administracyjny. Wobec takich opinii, po pomyślnej weryfikacji przez kontrwywiad Floty, Władysław Szopa 24 lipca 1941 r. został skierowany do Dowództwa polskiej Marynarki Wojennej w Londynie. Czym się tam zajmował, jaką pełnił funkcję i za co odpowiadał – nie wiadomo. Zachowane dokumenty nie zawierają żadnej informacji na ten temat. Po blisko roku, 20 maja 1942 r. zakończył służbę w Dowództwie, po czym na pięć miesięcy powrócił do bazy marynarki wojennej w Plymouth. Stamtąd został oddelegowany jako radiooperator w połowie października 1942 r. do misji specjalnej na Gibraltar. 
 
Nie udało się ustalić jakie otrzymał zadania, zważywszy jednak na podpisane zobowiązanie dochowania tajemnicy, jak i fakt jego specjalności wojskowej. Można się domyślać, iż były to działania wychodzące poza normalną służbę wojskową. Nieco światła na ten okres może rzucić sprawozdanie z 10 stycznia 1943 r. zakwalifikowane jako „tajne”. Wynika z niego, że załoga jednostki „Seawolf” w skład której wszedł tymczasowo bosman Szopa, m. in. wykonywała w dniu 25 grudnia 1942 r. działania dywersyjne przy współpracy z francuskim ruchem oporu, ewakuując m. in. jego członków z rejonu Calaise – Nicea. Co jeszcze znajdowało się w spektrum działań radiooperatora – nie wiadomo. Z  materiałów pozyskanych z archiwum Ministerstwa Obrony Wielkiej Brytanii, nie wynika nic więcej. 
 
Gibraltarską służbę bosman Szopa zakończył miesiąc przed tragiczną śmiercią gen. Sikorskiego. W związku z tym wiele do myślenia daje ocena wystawiona przez komandora Durskiego, szefa gibraltarskiej Polskiej Misji Morskiej: (…) charakter ujemny, mało karny, nieobowiązkowy, gadatliwy, nie przejawia żadnej inicjatywy, przez podwładnych mało szanowany (…). Tym bardziej, że kolejne oceny jak i wcześniej przytoczone są całkowitym zaprzeczaniem opinii z Gibraltaru: inteligentny, spokojny, opanowany i sumienny (…), Posiada duże wiadomości ze swej specjalności. Bardzo dobry mechanik, karny, lojalny, rzeczowy. Ogólna ocena bdb podoficer – 22 marca 1944. Inne opinie są również jednoznacznie pozytywne.
 
Być może chodziło o pozbycie się Polaka z Gibraltaru przed zamachem na gen. Sikorskiego. Czy tylko on sam został zmuszony do powrotu do Anglii? W 1947 po powrocie do kraju na pytanie o śmierć gen. Sikorskiego na Gibraltarze, Władysław nie odpowiedział ani słowa. Wyjaśnił tylko krótko: Za dużo osób jeszcze żyje, a ja za dużo słyszałem. 

Po powrocie z Gibraltaru, z początkiem 1944 bosman Szopa został przeniesiony do Kadry Marynarki Wojennej w bazach w Plymouth i Bigleigh, gdzie zajmował się szkoleniem radiooperatorów. Ostatnim akordem jego wojennej epopei było przyznanie odznaczeń brytyjskich: „Defence Medal” (Medal Obrony) i „War Medal 1939-1945” (Medal Wojenny 1939-1945).
 
W grudniu 1945 r. napisał wzruszający, choć ogólnikowy list do żony Elżbiety. Wiedział, że korespondencja z zachodu do rodzin w Polsce podlega cenzurze, dlatego starał się dość oględnie informować o udzielaniu pomocy. Niedługo potem do żony Elżbiety przyszła z Londynu paczka z ciepłym marynarskim płaszczem. W jego pasku Władysław zaszył kilkadziesiąt banknotów dolarowych, szczęśliwe odnalezionych przez żonę. Znając realia polityczne po 1945 r. przynajmniej w taki sposób starał się pomóc swej rodzinie. 
 
Do Władysława docierały informacje z kraju o przejęciu władzy przez polskich komunistów. Wiedział też o śmierci brata Mariana w obozie jenieckim w 1943 r., zgonie swego ojca we wrześniu 1944 r. Nade wszystko odczuwał coraz większą tęsknotę za rodziną. Wobec braku nadziei na zmianę polityczną w ojczyźnie, 18 lutego 1947 r. podpisał deklarację o przyjeździe do Polski. Z początkiem lipca 1947 r. wrócił do kraju na pokładzie ORP „Błyskawica”. W gdańskim porcie uroczyście witano niszczyciel i wszystkich, którzy na jego pokładzie przypłynęli. Jednak iluzje bardzo szybko się skończyły.

Radość z powrotu mieszała się z dziwnym przyjęciem przez dzieci. Pamiętały ojca jak przez mgłę, jako radosnego, uśmiechniętego mężczyznę. Teraz naprzeciwko nich stał 44-letni starszy pan o włosach przyprószonych siwizną, twarzy ogorzałej i pokrytej siatką drobnych zmarszczek: był dla nich kimś obcym. Wraz z żoną pragnęli znaleźć wspólny język, ale po latach rozłąki było to trudne. Przecież w sierpniu 1939 r. miał wyjechać tylko na kilka dni. Okazało się, że powrócił po ośmiu latach. Otaczający go świat też był inny, przesiąknięty już komunistycznym terrorem, który nad morzem miał szczególne oblicze. Pomimo upokarzającego stałego meldowania się na posterunku milicji, próbował zachować resztki normalności. Kupił kuter rybacki, próbował łowić ryby. Ale im częściej wypływał na morze, tym dłuższe stawały się wezwania na przesłuchanie. 
 
Szopowie w domowym ogrodzie w Przemyślu w 1932 r. Władysław w marynarskim mundurze drugi od lewej w dolnym rzędzie.  Fot. Archiwum Rodziny Szopów

W międzyczasie odwiedził Przemyśl, który opuścił ponad 20 lat temu. Widok miasta zaskoczył go. Zaniedbane i opuszczone przez większość jego przedwojennych mieszkańców (z 50 pozostało 30 tysięcy) w niczym nie przypominało mu tego, które pozostawił. Spotkanie z rodziną było niesłychanie serdeczne i wzruszające. Zabrakło jedynie ojca i najmłodszego brata. Rozmowom nie było końca. Z tej wizyty pozostało w rodzinnej kronice  jedno z ostatnich jego zdjęć – Władysław stojący na zniszczonych schodkach prowadzących od ul. Pułaskiego na ul. 3 Maja.

Wobec postępującej stalinizacji w 1949 r. i coraz częstszych wizytach pod domem obcych mężczyzn, (odchodzących, gdy tylko ich zauważał) podjął decyzję o ucieczce z kraju. Jako doświadczony marynarz, znający nawigację, nie miałby z tym najmniejszego kłopotu. Obawiał się coraz bardziej; pytania w czasie wizyt na posterunku milicji były coraz bardziej dociekliwe, a on w opisie przebiegu swej służby pominął pobyt na Gibraltarze. Wielokrotnie wypływając na morze pod pretekstem połowu ryb, przygotowywał do tego ryzykownego kroku. Okazało się jednak, że żona wraz z dziećmi nie zdecydowała się na to. Czuł się coraz bardziej osamotniony. Dotychczasowi członkowie załogi odeszli, w ich miejsce przyszli nowi, nie wzbudzający jego zaufania. Nawet w gronie najbliższych pomimo starań, nie mógł nawiązać serdecznego kontaktu. Wówczas podjął ostateczną decyzję.  

W poniedziałek, 4 kwietnia 1949 r. tydzień przed świętami Wielkanocnymi, wypłynął w zwykły rejs połowowy wraz z dwoma nowymi członkami załogi swego kutra, po czym, gdy tamci poszli spać, w nocy obrał kurs na Bornholm. Dzień później kuter Władysława powrócił do portu w Pucku z jego ciałem. Wedle zeznań  współtowarzyszy, miał on wpaść w szał, tak że załoga przejrzała jego plany ucieczki. W obawie, aby nie wypadł za burtę został związany, co nim tak wstrząsnęło, że doznał udaru serca i zmarł – tłumaczyli członkowie załogi. Jaki był rzeczywisty przebieg tej feralnej nocy, dziś już tego nie sposób ustalić. Co ciekawe, obu członków załogi nie udało się później odnaleźć, zidentyfikować, czy choćby odszukać ich danych. Po prostu zniknęli. 

Władysław został pochowany na puckim cmentarzu. Próby dociekania przez żonę, co było rzeczywistą przyczyną śmierci, napotykały na mur milczenia i obojętności. W końcu Elżbieta usłyszała z ust jednego milicjantów: Po co to Pani wiedzieć, życia i tak mu Pani nie wróci. Lepiej siedzieć cicho i nie pytać. I rzeczywiście, żona milczała przez niemal 30 lat. Dziś kwerenda w zbiorach IPN również nie dała rezultatu.

Dopiero w lipcu 1976 r. Elżbieta podjęła starania o odbiór nadanych przez Brytyjczyków odznaczeń. Biuro attache wojskowego przy ambasadzie brytyjskiej w Warszawie w piśmie z 23 czerwca 1977 r. przekazało odpowiedź: (…) Jeżeli wniosek Pani zostanie potwierdzony przez władze wojskowe, jak również o ile zostanie Pani udzielone specjalne zezwolenie na przyjęcie medali przez władze polskie, to odznaczenia zostaną wysłane do Pani pocztą. Zgoda nie została udzielona. 
 
Tak więc, rodzinie st. bosmana Szopy, pozostał obowiązek dopisania ostatniego rozdziału jego życia – odebranie odznaczeń przez jego prawnuki: Michała i Kamilę.
 
**********************************************************
Pisząc tekst korzystałem z referatu dr. Grzegorza Szopy wygłoszonego na konferencji IPN Rzeszów "Żołnierze tułacze. Losy żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie i ich rodzin podczas II wojny światowej i po jej zakończeniu (1939-1947)" w Sanoku 20-21 października 2022 r. 
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy