Podróżował zanim poznał słowo turysta. Jednak to określenie nie do końca do niego pasuje. Ryszard Czajkowski to polarnik, podróżnik, obieżyświat, wędrowiec i na pewno legenda. W swoich programach podróżniczych pokazywał świat, jaki dla większości widzów w latach 80. XX wieku był nieznany i nieosiągalny. Uczestniczył w dwóch pierwszych polskich wyprawach naukowych na Antarktydę, zdobył tam górę Czajkowski Needle. Jeździł do Chin i Laosu, przeszedł przez Tybet, brał udział w kajakowej wyprawie „Do źródeł Nilu”, przejechał przez Saharę. Tych podróży przez lata uzbierało się sporo. Opowiadał o nich w trakcie jubileuszowego 5. Podkarpackiego Kalejdoskopu Podróżniczego.
Spotkanie z Ryszardem Czajkowskim dla kogoś, kto wychował się na jego programach, m.in. „Przez lądy i morza”, to jak podróż w czasie, do dzieciństwa. Ten sam głos, ten sam śmiech, te same fascynujące opowieści i nawet wgląd taki sam. Nic więc dziwnego, że sala Wojewódzkiego Domu Kultury, gdzie odbywał się PKP, w niedzielne popołudnie była pełna.
– Chcę pokazać swoją podróż przez świat i przy okazji zrobić w każdej głowie bałagan – zapowiadał z uśmiechem Ryszard Czajkowski. – Jak? Poprzez pokazanie, że to wszystko nie jest jednoznaczne, lecz skomplikowane, że świat jest taki różnorodny i wszystko jedno czy jest różnorodny w kwiatku, człowieku, czy kulturze, czy w budownictwie.
Od podwarszawskich spacerów po Antarktydę
Czajkowski swoją pierwszą dużą podróż pamięta doskonale, bo od razu była ona podróżą życia.
– Pojechałem na Antarktydę. Raptem zadzwonił do mnie mój kolega i mówi: „Zawsze chciałeś jechać na Antarktydę, to pojutrze lecisz”. Oczywiście trochę się przestraszyłem, w domu jeszcze bardziej, ale zawsze mówiłem, że jeśli kiedyś trafi mi się taki wyjazd, to pojadę, nie będę na nic zwracał uwagi, więc wielkich protestów nie było – wspominał pan Ryszard. Wyjazd jednak się opóźnił, więc podróżnik miał na przygotowania 3 miesiące, a nie 2 dni, ale na Antarktydzie spędził od razu aż 17 miesięcy. I co dziś wydaje się nieprawdopodobne, z rodziną mógł się kontaktować tylko wysyłając telegramy. Raz na miesiąc 60 słów.
Jednak po latach podróżowania w najróżniejsze zakątki świata Ryszard Czajkowski nie potrafi powiedzieć, która podróż jest dla niego najciekawsza, ponieważ każda była interesująca z jakiegoś innego punktu widzenia.
– Mam też taką ideę, że każda wyprawa powinna być nieustannym pasmem radości, co nie zawsze mi się udaje, ale idea taka jest i pewnie w niej się w jakiś sposób mieszczę. A przynajmniej staram się – mówi.
Ale zanim zaczął odkrywać świat, razem z ojcem wędrował po okolicach Warszawy. Jeszcze w czasie okupacji wspólnie spacerowali, ojciec zabierał scyzoryk, haczyk, żyłkę, i tak zaopatrzeni jechali na wieś. I choć nie była to turystyka w takim sensie, jak dziś, to po wojnie kontynuował to wędrowanie.
I taki sam, i inny ten świat
Pierwsze podróże miały charakter krajoznawczy, ale zmieniło się to ok. 1970 roku, gdy wyjechał do Afganistanu.
– Tam zainteresowała mnie mentalność ludzi. Pozornie są tacy sami, ale w rzeczywistości zupełnie inaczej układają sobie życie, o czym innym marzą. Wydawało mi się to wówczas nieprawdopodobne. Jest wiele podobieństw, ale są różnice i to właśnie zaczęło mnie interesować. Od tego czasu moje podróże zmieniły się z krajoznawczych na bardziej etnograficzne. Wszędzie interesuje mnie człowiek i pasjonuje ta inność. Chcę pokazywać, jak wielkie mogą być różnice w motywacjach życiowych, w ocenach, wartościach, w filozofii życia. Takie spotkania, takie historie są niezwykłe – podkreśla Czajkowski.
Po tylu latach wędrowania świat wciąż go zaskakuje i ciekawi, i to jest motywatorem kolejnych podróży. Jego wyprawy zawsze mają jakiś cel. Każda z czymś się wiąże.
– Jutro jadę do Omanu – zdradził w niedzielne popołudnie podróżnik. – Po co? Po pierwsze są tam bardzo ciekawe formy pustyni, które szczególnie mnie interesują, szczególnie słone pustynie, które mają ciepłe źródła. I druga rzecz, szokująca wręcz – jest tam religia inna niż ta obowiązująca na całym Półwyspie Arabskim. Co prawda jest to odłam islamu, ale to inna forma – to Ibadyci. A więc przed wyprawą zawsze mam „listę” zjawisk, które mnie interesują i chcę je zobaczyć, i na miejscu ją realizuję – wyjaśnia pan Ryszard.
Poznać to nie to samo, co zobaczyć
– Dla takich ludzi jak ja, taka turystyka jest, żartując w pewnym sensie, tragedią – mówi polarnik. – Dziś ludzie wszędzie już byli, niektórzy zwiedzają większy obszar świata, niż ja. Dziś już nie wystarczy być. Ja zawsze dbałem, żeby coś zobaczyć, poznać, coś co jest oryginalne dla tego miejsca i dla mnie w tym miejscu, a obecnie wszyscy to lekceważą. A przecież bycie w danym miejsce przez 2,3 dni nie pozwoli na żadne obserwacje, na poznanie tego miejsca dogłębnie. Kiedyś podróże były bardzo drogie, więc nie mogłem sobie pozwolić na lot na drugi koniec świata, by być tam 2 tygodnie. Teraz tak jeżdżę, ale wtedy nie mogłem, więc zostawałem 3 miesiące. I to przybliżało mi ludzi i zjawiska. Żeby poznać jakąś świątynię, to wchodząc do niej, najpierw kładłem się i zasypiałem na 2 godziny i gdy budziłem się, to wydawało mi się, że zupełnie inaczej ją widziałem. Uspokajałem się, inaczej na nią patrzyłem. A teraz, gdy jedzie wycieczka 20 osób, które oglądają wszystko na zasadzie „na prawo most, na lewo most, idziemy dalej”, to niewiele ma wspólnego z poznawaniem miejsca – uważa Ryszard Czajkowski.