Wieś Pastwiska u podnóża Wzgórz Rymanowskich i Pogórza Bukowskiego w dolinie Wisłoka. Tutaj pod lasem swój dom ma prof. Roman Kuźniar, były doradca prezydenta Bronisława Komorowskiego, dyplomata, zapalony wędrowiec, traper, ale przede wszystkim krośnieński i podkarpacki swojak.
Pastwiska, Krosno, Bieszczady, dla prof. Kuźniara to wszystko są nieprzypadkowe miejsca. Ma je schodzone, zjeżdżone od podszewki. Urodził się w Przemyślu, ale to akurat miejsce było tylko przystankiem w podroży dla jego rodziców. Ojciec, wywodzący się ze Wzdowa pod Brzozowem w latach 50. prowadził ośrodek zdrowia pod Kalwarią Pacławską. Mama prof. Kuźniara pochodząca ze słynnej Biłki Królewskiej nieopodal Lwowa, tej samej skąd wywodziła się rodzina ś. p. prof. Stefana Mellera, ministra spraw zagranicznych, w Przemyślu kończyła szkołę pielęgniarską. Tych dwoje szybko jednak uznało, że na stałe osiedli się w Krośnie.
Związki pomiędzy ropą naftową a polityką
– Ojciec był szalenie wykształconym człowiekiem, zagorzałym antysowietą, w czasie wojny walczył w AK, a potem przypłacił to 10 latami więzienia, z czego pięć lat odsiedział – wspomina prof. Kuźniar. Jednocześnie śmieje się do wspomnień, gdy ojciec dowiedział się, że młody Roman zamierza studiować na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego, w latach 70. uważanym za kuźnię komunistycznych kadr. Przełknął tę wiadomość, bo wiedział, że chłopak od dziecka fascynuje się polityką międzynarodową i nie zamierza robić kariery politycznej.
– Pamiętam nawet taką zabawną sytuację z egzaminów wstępnych na studia, gdzie miałem same piątki i nagle przewodniczący komisji egzaminacyjnej pyta mnie, co ja, absolwent Technikum Górnictwa Naftowego i Gazownictwa w Krośnie chce robić na takich studiach? – Panie profesorze, myślę, że są jakieś związki pomiędzy naftą, ropą naftową a polityką światową! – odpowiedziałem. – I on przyznał mi rację – wspomina prof. Kuźniar.
Zdecydowane poglądy, niepokorność wyniósł z domu. Do dziś pamięta jak mama bez mrugnięcia okiem oddawała jedną czwartą swojej pensji na stosy gazet prenumerowanych przez przyszłego doradcę prezydenta Komorowskiego, który marzył o polityce światowej i podróżach.
– Zawsze wierzyła, że coś z tego będzie. Mama była równie ciekawa świata jak ja, niewiele zarabiała, ale cały rok odkładała pieniądze, by gdzieś wyjechać na wakacje. W tamtych czasach zjeździła wszystkie kraje byłego bloku wschodniego, uwielbiała zmiany i ruch. To ona dbała o wykształcenie, maniery, wiecznie uczyła mnie kindersztuby. Była fanką "Przekroj"? i rubryki Jana Kamyczka na ostatniej stronie, która to w tamtych czasach uczyła Polaków savoir- vivre-u – wspomina Roman Kuźniar.
Może dlatego dla nikogo nie było zdziwieniem, że on sam w technikum próbował wszystkiego: tańczył w zespole folklorystycznym, należał do harcerstwa i ze swoją drużyną pożarniczą wygrywał wojewódzkie mistrzostwa, kochał sport, piesze wędrówki w Bieszczadach, do tego jako przyszły wiertnik na praktykach pod Rymanowem bił rekord w głębokości szybu ? 5 tys. 403 m, który to wynik przez długi czas był najlepszym w Polsce.
Z Krosna do Warszawy i z Warszawy do Pastwisk
Był nastoletnim chłopcem, gdy zakochał się w Rudawce Rymanowskiej, w tej dolinie Wisłoka, o której do dziś mówi, że jest jego miejscem na ziemi. Wystarczyło, że tylko raz pojechał tam na wakacyjną kolonią, zobaczył tę kompletną dzicz, przepiękne, dziewicze tereny, bogobojne, ale szalenie hermetyczne wsie zielonoświątkowe, wszystko to wystarczyło, żeby związać się z tym miejscem na zawsze. Dziś dużo mniej oczywiście dzikim, a dużo bardziej cywilizowanym. Kilka lat szukał w tamtej okolicy ziemi, znalazł dopiero we wsi Pastwiska. W 2007 r. stanął tutaj dom prof. Kuźniara, w którym bywa często, nawet kilkanaście razy w roku, w którym pisze, wypoczywa, w którym świetnie się czuje.
– Moja żona niekiedy się złości, gdy słyszy, jak na pytanie skąd pochodzę, zawsze mówię, że z Krosna, choć to w Warszawie spędziłem największą część mojego życia – śmieje się profesor.
Z okolicami Rudawki Rymanowskiej, Pastwisk, Wisłoczka związana jest też osoba kardynała Karola Wojtyły. To właśnie w dolinie Wisłoka późniejszy Jan Paweł II w późnych latach 60. biwakował z rodziną Półtawskich.
– Pustelnia pani Wandy Półtawskiej jest nie więcej niż dwa kilometry od mojego domu w Pastwiskach, ale dokładna lokalizacja pozostaje tajemnicą – śmieje się profesor Kuźniar. I to właśnie w jego domu w Pastwiskach, w 2010 r. prezydent Bronisław Komorowski spotkał się z legendarna przyjaciółką Jana Pawła II i jej rodziną.
– Zawsze 2 listopada świętujemy urodziny pani Wandy – dodaje profesor. – Od lat się przyjaźniami i zawsze jak oboje jesteśmy nad Wisłokiem, to biorę plecaczek, butelkę czerwonego wina, wędzony ser i godzinami dyskutujemy. Niekiedy pani Wanda udziela surowych reprymend, ale nie znam wspanialszego człowieka.
Pastwiska są dla profesora Kuźniara najlepszym miejscem do rozmyślań, pisania książek, pracy naukowej, czyli tego, co było i jest jego żywiłem. – Urodziłem się i umrę na uniwersytecie – żartuje. Dyplomacja, obrzeża polityki, doradzanie prezydentowi Bronisławowi Komorowskiemu, wcześniej ministrowi obrony narodowej, Bogdanowi Klichowi to są fascynujące, ciekawe, ważne doświadczenia, ale najważniejsza była i jest praca naukowa.
W Pastwiskach powstała książka o związkach polsko-europejskich, o wykształcaniu się naszej tożsamości i jak bardzo tożsamość europejska przenika tożsamość polską. Kiedyś był takie powiedzenie: dokąd gotyk, dotąd Europa. Najdalej na wschód istniejące budowle gotyckie są w Wilnie i Lwowie, na Rusi gotyku nie było, czyli do tego miejsca przenikała kultura europejska. A tak na marginesie! Krosno ma dwa piękne gotyckie kościoły. Wniosek z tego prosty. Krosno jest bardziej europejskie niż by się nam mogło zdawać.
Liga Bluszczowa zależy od nas samych
Profesor Kuźniar przyznaje, że na jego naukowe pasje i aspiracje ogromny wpływ miał prof. Józef Kukułka, znakomity logik, pierwszy w Polsce twórca teorii stosunków międzynarodowych, erudyta rodem spod Jarosławia, który był niesłychanie surowym i wymagającym nauczycielem. Podobną opinię ma dziś profesor Kuźniar.
– A jak może być inaczej? – odpowiada profesor. – Zawsze powtarzam moim studentom, że uniwersytet nie jest obowiązkowy. Jak się nie wymaga, nie ma jakości. A kto jeśli nie my, jak nie teraz, jak nie Uniwersytet Warszawski ma być jak Ivy League? ( Liga Bluszczowa, w skład której wchodzi osiem elitarnych amerykańskich uniwersytetów m.in. Columbia University, Harvard University, Princeton University, Yale University). Nie wszyscy muszą być jak Zbigniew Brzeziński, albo Henry Kissinger, ale wszyscy muszą chcieć się uczyć, muszą się starć, tylko pracą buduje się wyniki i prestiż.
Profesor doskonale pamięta, jak sam wystawał nad ranem, by zdążyć do Instytutu Francuskiego w Warszawie zapisać się na lektorat, albo jak zabiegał o korepetycje z angielskiego u metodystów. – To były najlepsze szkoły ? wspomina profesor. ? A ja miałem świadomość, że zajmowanie się polityką międzynarodową bez znajomości języków, choćby angielskiego i francuskiego byłoby nieporozumieniem. Pracę magisterską i doktorską pisałem z Charles?a de Gaulle?a. Czas do roku 1990 wypełniony był pracą ze studentami, wykładami na uczelni, publikacjami, w latach 70. podróżami autostopem po Europie. To były szalone czasy, gdy do Zagórza dojeżdżało się pociągiem, potem autobusem do Barwinka, a z granicy była zawsze nadzieja, że stopem uda się objechać pół Europy. Z plecakiem wypełnionym konserwami, śpiworem i namiotem zwiedzało się Paryż, Wiedeń, Berlin, Monte Carlo, Rzym.
– Lata 80. były najtrudniejsze, wtedy uczelnia była ostoją, dużo się też wędrowało po Bieszczadach, Tatrach, Beskidach, tam się skupiało fajne towarzystwo, był klimat do dyskusji – wspomina prof. Kuźniar.
Przełomowy był rok 1990. Prof. Roman Kuźniar jest wtedy doktorem habilitowanym, ma stabilną pozycję na Uniwersytecie Warszawskim, jest młodym zdolnym. – To, że trafiłem wtedy do dyplomacji, było naturalnym procesem. Zmienił się w Polsce ustrój, potrzebowano nowych ludzi i sięgano po nowe kadry, które mogłyby robić nową polityką zagraniczną. Ja od kilkunastu lat zajmowałem się polityką zachodnią. Z Ministerstwa Spraw Zagranicznych przyszło zaproszenie, bym zajął się problematyką praw człowieka, Rady Europy. Minister Krzysztof Skubiszewski powiedział, że moim zadaniem będzie wprowadzić Polskę do Rady Europy. Człowiek czuł euforię, nagle wszystko, o czym czytałem, pisałem, uczyłem, mogłem realizować w praktyce –opowiada prof. Kuźniar.
Od profesora do ambasadora w Genewie
W latach 1994-1998 został ministrem pełnomocnym w Stałym Przedstawicielstwie RP przy ONZ w Genewie. To była normalna placówka dyplomatyczna tyle tylko, że przy organizacjach międzynarodowych nie nazywa się jej ambasadą, a stałym przedstawicielstwem. – Byłem ministrem pełnomocnym, kilka lat później zostałem ambasadorem tytularnym w podzięce za to, co udało mi się zrobić w dyplomacji – śmieje się były ambasador. Tam też minister Kuźniar sporo namieszał, gdy na początku kadencji wygłosił w Komisji Praw Człowieka ONZ krytykę interwencji Rosji w Czeczenii.
– Omal nie wyleciałem z placówki, bo nasz ambasador nie zapoznał się z tym tekstem, a później musiał stawić czoło Rosjanom, którzy ostro protestowali. To był swego rodzaju skandal dyplomatyczny na skalę europejską, ale ja udawałem, że nic się nie stało. Zwłaszcza, że zrobiłem to sprytnie i najostrzejsze słowa pod adresem Rosji poszły poza oficjalnym przemówieniem na kartce, które było dystrybuowane uczestnikom obrad. Rosjanie zrobili awanturę do ministra spraw zagranicznych w Warszawie, że Kuźniar chce rozbić integralność terytorialną Federacji Rosyjskiej. W końcu sprawa rozeszła się po kościach – wspomina profesor.
Ta niepokorność, kontrowersyjność wypowiedzi profesora Kuźniara została mu wypomniana przy okazji nominacji na doradcę prezydenta Bronisława Komorowskiego ds. międzynarodowych. – Jak się pochodzi z tych okolic, co ja, to się lubi chodzić pod prąd ? śmieje się Roman Kuźniar. Ja nie mam instynktu stadnego, lubię chodzić własnymi ścieżkami. Zarówno prezydent Komorowski jak i wcześniej minister Klich wiedzieli, że moje myśli są nieuczesane. Ja, jeśli chodzi o temperament, pozostaję akademikiem, człowiekiem uniwersytetu, mam problem z dopasowaniem się do bieżących potrzeb politycznych. Akademik ma myśleć dalekowzrocznie, jego wypowiedzi mają być oparte na analizie, inna jest logika polityki, a inna badań naukowych – dodaje.
W latach 2003-2005 prof. Kuźniar był dyrektorem Akademii Dyplomatycznej Ministerstwa Spraw Zagranicznych, zaś w 2005 r. został dyrektorem Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. Akurat w tej nominacji było pewne rozliczenie się z historią. Jako że konkurs na szefa PISM Roman Kuźniar wygrał już w 1990 r. Wtedy minister MSZ, Krzysztof Skubiszewski wolał na tym stanowisku kogoś starszego i nominację dostał prof. Antoni Kamiński.
– 15 lat później historia zatoczyła koło – śmieje się profesor. – Rzeczywiście stanąłem na czele PISM, ale to już coś trochę innego niż dyplomacja, to raczej obrzeża i zaplecze intelektualne dla dyplomacji. Instytut koncentruje się na budowaniu dobrej atmosfery wokół polityki zagranicznej, pisze analizy, wydaje książki, uprawia politykę bez polityki.
Będąc dyrektorem PISM prof. Kuźniar znów zasłynął z mocno kontrowersyjnej wypowiedzi. W 2007 r. sporządził poufny raport na temat tarczy rakietowej, który dostało kilka najważniejszych osób w państwie, a w którym stwierdził, że tarcza wzmocni bezpieczeństwo USA, ale nie Polski. – Do dziś uważam, że jako jedyny wówczas wiedziałem, o czym mówię, inni nie mieli zielonego pojęcia o tarczy. Nawet nie wiedzieli, że ta tarcza nie będzie służyć ochronie naszego terytorium. Szczyty niekompetencji – dodaje po latach profesor. Na reakcje nie trzeba było długo czekać. Kilkanaście dni po owym raporcie premier Jarosław Kaczyński odwołał prof. Kuźniara ze stanowiska dyrektora PISM.
Dyplomacja już zamkniętym rozdziałem
– Powrotu do dyplomacji już nie planuję. Szkoda czasu – zastrzega się były ambasador. – Praca na uniwersytecie są dla mnie wystarczająco absorbującymi zajęciami. – I tak już niewiele czasu zostaje mi na własne pasje: bieganie, a przecież startowałem w maratonie nowojorskim, czy chodzenie po górach, a to kocham najbardziej. Cudowne, mistyczne zajęcie. Do tego moje ukochane Bieszczady, Tatry i tyle, tyle innych jeszcze spotkań i dyskusji.