Reklama

Ludzie

Izabela Zatorska-Pleskacz: Bieganie największą pasją!

Aneta Gieroń
Dodano: 23.09.2024
Izabela Zatorska-Pleskacz. Fot. Archiwum Izabeli Zatorskiej-Pleskacz
Izabela Zatorska-Pleskacz. Fot. Archiwum Izabeli Zatorskiej-Pleskacz
Share
Udostępnij

Z Izabelą Zatorską-Pleskacz, wicemistrzynią Świata i dwukrotną mistrzynią Europy w biegach górskich, bohaterką książki „Gambate! Daj z siebie wszystko!”, rozmawia Aneta Gieroń

Aneta Gieroń: Jest Pani ikoną biegów górskich. Kto chociażby otarł się o bieganie, na nazwisko Zatorska natychmiast się ożywia. Zamykając swoją zawodową karierę wbiegła Pani na Elbrus. Ale dopiero w 2020 roku ukazała się książka „Gambate! Daj z siebie wszystko!”, czyli prawdziwa historia o pasjonatce biegania z Wrocanki k. Krosna. Kobiecie, która od ponad 40 lat nieustannie zakłada buty do biegania i gna, kiedyś po bieżni, potem po ulicach, ostatnio po polach Beskidu Niskiego – najchętniej na Cergową. Był jakiś szczególny powód, dla którego ta lektura powstała? 

Izabela Zatorska-Pleskacz: Książka, która byłaby opowieścią o bieganiu, ale też historią o mnie, przez długie lata była niezrealizowanym marzeniem. Wracało to do mnie przy okazji każdej rozmowy z pasjonatami biegania, a ciągle mam z nimi kontakt, bo od dawna jestem trenerem przygotowującym indywidualne plany treningowe dla biegaczy. Opowiadając o swoich doświadczeniach z treningów i startów, o przygodach i przeżyciach, które zawsze mi towarzyszyły, nieustannie słyszałam zachętę, by wszystko to opisać. Niestety, zawsze brakowało mi czasu i dyscypliny archiwisty. 

Książka żyje już swoim życiem. Podzielona na ponad 30 rozdziałów, jest równie dobrym poradnikiem dla biegaczy, jak też inspirującą, bo szczerą opowieścią o życiu, gdzie marzenia i pasja przeplatają się z codziennością, wychowywaniem trójki dzieci i pracą nauczyciela wychowania fizycznego w I LO im. Mikołaja Kopernika w Krośnie. 

Bardzo mi zależało na pełnym obrazie Izabeli Zatorskiej-Pleskacz. (śmiech) Sport i bieganie są bardzo ważne w moim życiu, ale nie jedyne. Szczególnie zależało mi na wspomnieniach o rodzinie, rodzicach, pasji biegania, miłości do gór, ale nie unikałam też odpowiedzi na pytania o trudne i bolesne sprawy z życia prywatnego i sportowego. Osiąganie sukcesów sportowych na poziomie zawodowym to ciężka praca i wiele wyrzeczeń, z którymi wiąże się konieczność nieprawdopodobnej dyscypliny życiowej. Nie wstydzę się o tym mówić i nie zależy mi na lukrowaniu rzeczywistości. Przez ostatnich 40 lat towarzyszy mi wiele wydarzeń i sytuacji, z którymi musiałam się zmierzyć i stawić im czoła. Jednocześnie jest to piękne i nie zamieniłabym na nic innego.

Wicemistrzyni Świata, mistrzyni Europy, zdobywczyni czterech Pucharów Świata w biegach górskich i …robiła to biegaczka z „końca świata”, z Wrocanki koło Krosna.

Tytuł książki „Gambate! Daj z siebie wszystko!”  to nie przypadek. To wypadkowa mojego charakteru i osadzenia się w sporcie, który hartuje, uczy dyscypliny, odpowiedzialności, walki, a przede wszystkim pokory. To potem procentuje we wszystkich innych obszarach naszego życia. Staram się mierzyć z każdą życiową przeszkodą i nawet, jeśli nie mam szans jej pokonać, to podejmuję walkę. 

 Rodzicom zadedykowała też Pani książkę.

Bardzo mi na tym zależało. Tata był goprowcem, pracował w schronisku na Jaworzynie Krynickiej. Mama położną, która zaraz po szkole trafiła do szpitala w Krynicy. Tam też się poznali – podczas jazdy na nartach mama skręciła nogę na Jaworzynie, a przystojny goprowiec, późniejszy mąż, udzielał jej pomocy. Tata uwielbiał góry, od najmłodszych lat wspólnie z bratem i mamą wędrowaliśmy po Beskidzie Sądeckim. Jemu też dedykowałam każdy start w biegach górskich, w których odnosiłam największe sukcesy. Gdyby żył, sądzę, że ogromnie by się z tego cieszył i byłby nieprawdopodobnie dumny. To on wprowadził sport do naszej rodziny. Z nim stawialiśmy pierwsze kroki na nartach i wyruszaliśmy na piesze wędrówki. To ukształtowało mnie na całe życie. I jestem absolutnie przekonana, że jeśli dzisiaj nauczyciele i rodzice nie „pociągną” młodego pokolenia za rękę, nie zaszczepią w nim pasji, miłości do sportu, przyrody, to młodzież zostanie w fotelu z kciukiem na smartfonie. Przeraża mnie to. Świat, jaki znaliśmy z książek Stanisława Lema, staje się coraz bardziej realny.

To przesądziło też o tym, że bieganie zawsze chciała Pani połączyć z rodziną, dziećmi, normalnym domem.

Mam trójkę dzieci, dwóch synów i córkę, ale nigdy, ani przez chwilę nie towarzyszyła mi myśl, że gdy zdecyduję się na macierzyństwo, coś mnie w sporcie ominie. Pierwszego syna urodziłam na początku studiów i choć miałam obawy, jak sobie dam radę, byłam pewna, że nie przeszkodzi mi to w bieganiu. Mój były mąż, Andrzej Zatorski, który był wtedy moim trenerem, też mnie bardzo dopingował, by nie rezygnować ze sportu.

I paradoksalnie, po urodzeniu najmłodszej córki Kamili doczekała się Pani największych sukcesów sportowych w biegach górskich. 

Skłamałabym mówiąc, że idealnie łączyłam obowiązki mamy i biegaczki, ale uważam, że można wypracować taki kompromis, który pozwala się realizować każdej ze stron. Ważny jest podział obowiązków i wypracowanie pewnej systematyczności prac, do których trzeba dopasować cały dzień, bo inaczej trudno jest znaleźć na wszystko czas. Łatwo nie było, ale udawało się nam łączyć życie rodzinne z pasją, co zawsze było dla mnie ważne. Dzięki temu, że oboje byliśmy sportowcami, dzieci od początku doskonale wiedziały, co znaczy upór, konsekwencja i pracowitość. Jak ciężko jest zdobywać w życiu sukcesy i jaką cenę płaci się za każdy kolejny medal sportowy. Wszystkie dzieci mają predyspozycje sportowe, choć żadne z nich nie miało na tyle mocnego charakteru, by wytrwać w sporcie wyczynowym dłużej. Niekiedy zastanawiam się, jak potoczyłoby się moje życie, gdybym nie miała rodziny. Możliwe, że nie odniosłabym żadnych sukcesów, a może zdobyłabym najwyższe laury?! Tego nie wiemy. Tak samo, jak tego, czy po drodze nie miałabym poważnej kontuzji, albo czy w samotności nie uzależniłabym się od alkoholu albo narkotyków.

W swoim życiorysie biegaczki ma Pani wszystko – od biegania na bieżni, przez biegi uliczne, aż po górskie. Jak te doświadczenia Panią ukształtowały?

To jest bardzo dobra szkoła biegania. Miałam też świetnych trenerów – pierwszym był Adam Szczepanik, potem na studiach w Krakowie Jan Żurek, a w końcu mój były mąż, Andrzej Zatorski. Wszyscy znakomicie mnie prowadzili, zwracając uwagę na ogólny rozwój, sprawność i stopniowe poprawianie wydolności. Ten długofalowy proces pozwolił mi dobrze znosić coraz większy wysiłek i osiągać coraz lepsze wyniki. W młodości moim idolem była Irena Szewińska, z zapartym tchem podziwiałam jej niesamowite zwycięstwa w biegu na 400m. Później, gdy coraz bardziej zaczęłam smakować w bieganiu, coraz częściej nudziło mnie bieganie kolejnych kółek wokół stadionu i szukałam innych form. Na bieżni nauczyłam się jednak sportowej walki, zadziorności i ambicji. 

Kiedy pojawiły się biegi uliczne?

Już pod koniec studiów na Akademii Wychowania Fizycznego. Wtedy jeszcze tych biegów tak wiele nie było, pamiętam krótkie 5-kilometrowe biegi i okazjonalne sztafety. Dziś mamy wysyp imprez biegowych – przed pandemią w każdy weekend od wiosny do później jesieni odbywało się w całej Polsce od 30 do 50 różnych imprez biegowych. Do tego dochodzą biegi okolicznościowe – 3 Maja albo 11 Listopada, kiedy tych biegów jest o wiele, wiele więcej. Bieganie stało się modne.

To był też czas, kiedy bieganie na stadionie stało się dla mnie nużące, nie widziałam dalszej pespektywy w tym, co robię, mimo iż w biegu na 10 km posiadałam klasę mistrzowską międzynarodową… Postanowiłam, że kolejnym krokiem będą dla mnie maratony i biegi uliczne. W trakcie takiego biegu coś się dzieje, jest szansa zobaczyć różne miejsca na świecie, co dało mi nową energię i zapał do trenowania. Miałam też coraz lepsze wyniki i coraz więcej zaproszeń od organizatorów różnych imprez biegowych na świecie. W biegach ulicznych zaczęły się też pojawiać pieniądze, co nie było bez znaczenia dla kogoś, kto utrzymywał się z nauczycielskiej pensji. Dzięki temu 18 razy byłam w Japonii, w Chinach, Australii, Malezji, Korei i w wielu innych pięknych miejscach na świecie.

Była już Pani ponad 30-letnią biegaczką, gdy pojawiły się biegi górskie, w których okazała się Pani mistrzynią.

Zdecydował przypadek. Startowałam w Mistrzostwach Polski w biegach przełajowych w Oleśnicy, gdzie spotkałam Andrzeja Puchacza, członka konsylium Światowej Federacji Biegów Górskich oraz pełnomocnika Polskiego Związku Lekkoatletyki ds. tychże biegów, który gratulując mi zwycięstwa zapytał, czy nie wystartowałabym w Mistrzostwach Świata w biegach górskich w Telfes w Austrii. Obiecałam, że skonsultuję się z trenerem, czyli moim ówczesnym mężem i… pojechałam. Zawsze uwielbiałam nowe wyzwania – nie dające korzyści finansowych, ale dla sportowca bardzo ważne. Potwierdzają profesjonalizm i gwarantują wspaniałe emocje, kiedy stoi się na podium i słucha Mazurka Dąbrowskiego. Tego nie da się kupić za żadne pieniądze. Tamten start zakończył się dla mnie porażką, mimo wysokiej, 4. pozycji, ale bieganie górskie mnie zachwyciło. Znalazłam to, czego szukałam. Może poczułam, że wracam do dzieciństwa, do dawnych wędrówek po górach z ojcem?! Już wcześniej bardzo dobrze biegałam biegi przełajowe, co na pewno pomogło. Bieganie w terenie jest dla mnie przygodą. To są inne bodźce, obcowanie z naturą wyzwala tak potrzebne w dzisiejszych czasach endorfiny. Wielu moich znajomych biegaczy po spróbowaniu biegów górskich już zawsze do nich wraca. 

Bieganie odziera też Pani z kilku mitów. Krytycznie mówi o biciu rekordów, zwłaszcza wśród amatorów, którzy wstają zza biurka i udowadniają, że przebiegną maraton albo ultramaraton na 100 kilometrów. Zwraca Pani uwagę, że jeśli traktujemy bieganie jak rozwój i kształtowanie charakteru, to nie ścigajmy się tylko na ilość przebiegniętych kilometrów, ale szlifujmy technikę, styl i prędkość biegu.

Najważniejsze jest zdrowe podejście do biegania. Biegając pod okiem trenera i na krótszych dystansach, kształtujemy swój organizm, przygotowujemy go do wysiłku. Nie mam nic przeciwko startom w maratonach, czy ultramaratonach jako takich, ale ich uczestnicy niech z głową przygotowują się do startów. Zdaję sobie sprawę, że większe wrażenie na znajomych (niemających pojęcia o bieganiu) robi przebiegnięcie długiego czy ultra dystansu, niż ustanowienie życiówki na 10 km. W każdej dyscyplinie sportowej, szczególnie w treningu amatorskim, najważniejszy jest zdrowy rozsądek i ocena swoich możliwości na każdym etapie. Zły trening zabija naszą radość, bo jaka może być satysfakcja z czasami ciężkiej pracy treningowej, gdy od 10 lat zawsze biegamy tak samo, nie robiąc żadnych postępów?! Gdy trenujemy tylko na długich dystansach, zazwyczaj koncentrujemy się na „doczłapaniu” do mety. Nie ma już miejsca na rozwijanie pasji i ściganie się nawet z samym sobą. We współczesnym treningu biegowym ważniejsza jest jakość od ilości. Przyjemność można czerpać zarówno z biegu na Kasprowy, na 5 czy 10 kilometrów, z maratonu czy z ultra biegu na 100 km, tylko wszystko trzeba poprzeć odpowiednim treningiem i czerpać z tego maksimum przyjemności, pamiętając, że zdrowie mamy tyko jedno.

Z dystansem mówi też Pani o popularnych wśród biegaczy suplementach diety.

Nie jestem entuzjastką takich rozwiązań. Sama niekiedy po to sięgam, ale z dużą ostrożnością. Żele z kofeiną, tauryną, beta-alaniną, to czysta „chemia”. Oczywiście, 1-2 żele lub inne „dopalacze” nikomu nie zaszkodzą, ale podczas biegów ultra bierze się tego nieprawdopodobnie duże ilości, a wszelkie bóle uśmierza się środkami przeciwbólowymi. Zawodnicy, którzy ich używają, często mają potem biegunki, kołatanie serca, drżenie rąk, a zdarza się, że sikają krwią. Taka droga na skróty nie uczy organizmu walki ze słabościami, zamazujemy sobie też sygnały, jakie wysyła nasze ciało. W swojej karierze trenera poznałam osoby, które były ta sfokusowane na wyniki w biegach górskich i ultra, że w ogóle nie dostrzegały, iż robią to kosztem życia i zdrowia.

Pani bieganie kojarzy się z wszystkim, co najlepsze? 

To największa pasja w moim życiu, dzięki której mam wspaniałe dzieci, udało mi się zwiedzić świat, poznać ciekawych ludzi i przeżyć wiele cudownych emocji. Jako dojrzała kobieta znalazłam też miłość, co podobno się nie zdarza. (śmiech) W 2018 roku w wieku 56 lat wyszłam po raz drugi za mąż za wspaniałego człowieka, Bogusława Pleskacza, który jest też moim przyjacielem. Bez biegania nie wiem, czy miałabym w sobie dostatecznie dużo siły, by walczyć o siebie i swoje szczęście.

Izabela Zatorska-Pleskacz, lekkoatletka specjalizująca się w biegach długodystansowych i górskich. Zawodniczka klubów: Górnik Zabrze, Tajfun Krosno, Krośnianka Krosno, LKS Wrocanka. Obecnie reprezentuje Alpin Sport Hoka One One Team. Jedna z najlepszych na świecie zawodniczek w biegach górskich. Od 20 lat nauczycielka wychowania fizycznego w I LO im. Mikołaja Kopernika w Krośnie. Wicemistrzyni Świata i dwukrotna mistrzyni Europy w biegach górskich oraz czterokrotna zdobywczyni Pucharu Świata w biegach górskich. W przeszłości także czołowa polska maratonka. Rekordy życiowe: bieg na 3000 m – 9:14.78 (1991), bieg na 5000 m – 15:37.15 (1987), bieg na 10 000 m – 32:19.65 (1991), półmaraton – 1:11:53 (2000), maraton – 2:33:46 (1992), posiadaczka najlepszego do tej pory wyniku w Polsce w biegu na 25 km – 1: 28:04 ( 1994). W 2020 roku ukazała się książka „Gambate! Daj z siebie wszystko!”. Wywiad-rzekę z Izabelą Zatorską-Pleskacz przeprowadził redaktor Jaromir Kwiatkowski.

Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy