Dziś o godz. 20.30 sprzed pomnika Armii Krajowej w Rzeszowie ruszy Marsz Pamięci Ofiar Ludobójstwa na Kresach. Przejdzie aleją Lubomirskich, ulicą 3 Maja (tu, pod tablicą upamiętniającą zamordowanych na Wołyniu, zostaną złożone kwiaty) na Rynek, gdzie nastąpi zakończenie marszu. Upamiętnia on 70. rocznicę "krwawej niedzieli", 11 lipca 1943 r., będącej kulminacją rzezi wołyńskiej.
W tym dniu o świcie oddziały UPA otoczyły i zaatakowały jednocześnie 100 polskich wsi i osad w powiatach kowelskim, horochowskim i włodzimierskim. Rzeź rozpoczęła się około godz. 3 rano atakiem na polską wieś Gurów, w której z 480 mieszkańców ocalało tylko 70. Tego samego dnia 20-osobowa grupa nacjonalistów ukraińskich weszła w czasie mszy św. do kościoła w Porycku, gdzie w ciągu 30 minut zabito około 100 ludzi, wśród których były dzieci, kobiety i starcy. Szacuje się, że podczas tzw. krwawej niedzieli UPA wymordowała ok. 11 tys. ludzi. Wykorzystała przy tym fakt gromadzenia się w niedzielę ludzi w kościołach.
Akcja antypolska zorganizowana przez ukraińskich nacjonalistów na Wołyniu trwała nieprzerwanie od lutego 1943 do lutego 1944 r. Dyrektywy wydane przez OUN (Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów) w 1943 r. mówiły m.in., w jaki sposób należy mordować Polaków i jak wyplenić wszelkie przejawy polskości. Ginęli nie tylko mężczyźni. Ze szczególnym okrucieństwem Ukraińcy mordowali kobiety, starców i dzieci. Ofiarami mordów padali głównie Polacy, w mniejszej skali Rosjanie, Ukraińcy, Żydzi, Ormianie, Czesi i przedstawiciele innych narodowości zamieszkujących Wołyń.
Bardzo trudno dziś określić dokładnie liczbę pomordowanych Polaków. Ostrożne szacunki poparte relacjami tych, którzy przeżyli, pozwalają określić straty polskie na Wołyniu na ok. 60 tys. pomordowanych. Ofiar na Kresach było jednak znacznie więcej. Historycy podają liczby od 150 do 200 tys. pomordowanych. W 1944 r. bowiem bandy UPA przeniosły ciężar swych działań na Ziemię Lwowską i Podole, liczniej niż Wołyń zamieszkałe przez Polaków. Strona ukraińska ocenia swoje straty na 10-12, a nawet 20 tys. ofiar, przy czym część z nich zginęła z rąk UPA za pomoc udzielaną Polakom lub odmowę przyłączenia się do oprawców.
Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, autor książki „Przemilczane ludobójstwo na Kresach”, uważa, że historia mordu na Wołyniu została zapomniana. Jego zdaniem, do tamtych wydarzeń nie chcą wracać ani polski, ani ukraiński rząd. Zarzuca też kolejnym polskim prezydentom – Lechowi Kaczyńskiemu i Bronisławowi Komorowskiemu – że ich działania w tej sprawie były niewystarczające. Faktem jest, że nawet Lech Kaczyński, uznając, że rzeź wołyńska była ludobójstwem, starał się raczej tonować nastroje, obawiając się, że ich podgrzewanie nie będzie służyło pojednaniu polsko-ukraińskiemu i bliższemu związaniu Ukrainy z Zachodem. Ks. Isakowicz-Zaleski powtarza, że fundamentem prawdziwego pojednania może być tylko pełna prawda o tej zbrodni.
– Wydarzenia na Wołyniu to straszna część historii i pamięci tych wydarzeń nie da się całkowicie załagodzić, dopóki żyją dzieci i wnuki zamordowanych na Wołyniu – stwierdził w Radiu Rzeszów prof. Roman Szust, historyk z Uniwersytetu Lwowskiego. W przeciwieństwie do ks. Isakowicza-Zaleskiego, prof. Szust uważa, że rozdrapywanie tej rany przy okazji kolejnych rocznic „nie pozwala na budowanie mostów pojednania”.
Aktualnie w Sejmie trwa spór o treść uchwały upamiętniającej rzeź na Wołyniu. Punktem spornym jest, czy zbrodnię UPA nazwać „ludobójstwem”, jak chciały SLD, PSL, PiS i SP, czy – czego domagały się PO i Ruch Palikota – „czystką etniczną o znamionach ludobójstwa”. Różnic zdań dotyczą także kwestii ustanowienia 11 lipca Dniem Pamięci Męczeństwa Kresowian.