O innowacjach mówią wszyscy. Rzeszów kreuje się na stolicę innowacji; różne projekty nie mają szans na dofinansowanie z funduszy unijnych, jeżeli nie są innowacyjne, co znalazło odzwierciedlenie w nazwie jednego z programów operacyjnych, mającego wspierać innowacyjność (PO Innowacyjna Gospodarka). Czy jednak polski system społeczno-gospodarczy rzeczywiście sprzyja innowacyjności? Co zrobić, by polska gospodarka stawała się coraz bardziej innowacyjna?
– Innowacja to produkt nowy w skali kraju i świata, który niesie wartość dodaną, tworzy przewagę konkurencyjną nad innymi i doskonale radzi sobie na rynku, a więc jest sprzedawany z sukcesem, tzn. z dodatnim wynikiem ekonomicznym – definiuje dr inż. Marek Grabowy, dyrektor Instytutu Energetyki Oddział Ceramiki „CEREL” w Boguchwale k. Rzeszowa. Jego zdaniem, o tym, czy firma jest innowacyjna, decyduje wiedza i kapitał ludzki przedsiębiorstwa. One przesądzają o tym, na ile firma jest zdolna do wprowadzania nowych rzeczy, ale także – czy łatwo ją wyeliminować z rynku.
Z tego punktu widzenia, zdaniem dyrektora Grabowego, „CEREL” jest firmą innowacyjną, cały czas pracuje nad czymś nowym. – Nasza produkcja nie jest wielkoseryjną, tworzymy rzeczy jednostkowe. Niejednokrotnie są to rozwiązania bardzo nowatorskie, stosujemy ceramikę na części maszyn i urządzeń, tam gdzie inne materiały nie spełniają oczekiwań, zużywając się bardzo szybko ze względu na oddziaływanie mechaniczne czy chemiczne. Część naszych prac badawczo-rozwojowych związana jest z odnawialnymi źródłami energii. Odnosimy sukcesy w dziedzinie stałotlenkowych ogniw paliwowych czy też membran do separacji tlenu. Praktycznie każdy z naszych produktów nosi znamiona innowacyjności – podkreśla Marek Grabowy.
O skali innowacji świadczy choćby przykład, który przytacza jego zastępca, dr inż. Janusz Świder: patrząc z perspektywy 20 lat, udział wyrobów mało zaawansowanych technologicznie w całości sprzedaży spadł z ¾ do ¼ i nadal spada.
Dwa modele wspierania prac badawczo-rozwojowych
Nie ma innowacji bez badań i rozwoju. Jednak, jak zaznaczają Marek Grabowy i Janusz Świder, nie można oczekiwać, że wszystkie prace badawczo-rozwojowe skończą się pozytywnym wynikiem. – Z naszego doświadczenia wynika, że jedna na 10 jest sukcesem rynkowym. A może nawet mniej – to zależy, za jak trudne tematy firma chce się zabrać. Zaczynamy coś nowego, inwestujemy w związku z tym pieniądze, mając nadzieję, że się uda. Ale efekt nie jest do końca przewidywalny – zastrzegają. Dodają, że byłoby znacznie korzystniej, gdyby zapisy dotyczące projektów nie były tak sztywne jak obecnie, lecz uwzględniały przyrost wiedzy w trakcie realizacji projektu i pozwalały na pełną elastyczność w dokonywaniu zmian.
Na świecie, generalnie rzecz ujmując, istnieją dwa modele wsparcia działalności badawczo-rozwojowej w przedsiębiorstwach. Jeden z nich wymaga dużej ilości pieniędzy, drugi – chęci sprzyjania przez państwo innowacyjności. Pierwszy model jest rozpowszechniony w wysokorozwiniętych krajach zachodnich. Bogate koncerny mają tam tyle pieniędzy, że stać je na rozwijanie działalności badawczo-rozwojowej, utrzymywanie potężnych działów badawczych. – Przeznaczają one na działalność badawczo-rozwojową olbrzymie środki, w przypadku niektórych koncernów przekraczające budżet naszego państwa przeznaczony na innowacje – mówi dyrektor Grabowy. – Patentując swoje rozwiązania nawet już na początku prac badawczo-rozwojowych, zyskują przewagę konkurencyjną na 20 lat. Zarobione w tym czasie pieniądze pozwalają na prowadzenie kolejnych projektów i pozyskanie nowych patentów. Koło się zamyka, a cała reszta może tylko „gonić króliczka”.
Drugi model zakłada pomoc finansową państwa, organizowanie centrów badawczo-rozwojowych. – Do tego jest potrzebna rzecz, która została niestety bardzo mocno wyeliminowana w momencie transformacji ustrojowej, a mianowicie współpraca pomiędzy przemysłem, instytutami badawczymi i uczelniami wyższymi – podkreśla dyrektor „CEREL”. – W tym momencie ta współpraca jest bardzo utrudniona ze względu na ograniczoną liczbę firm rdzennie polskich, które miałyby chęć i możliwości, by działalność badawczo-rozwojową rozwijać. Zachodnie koncerny przywożą do Polski gotowe technologie i nie pozwalają bez ich wiedzy zmienić przysłowiowej sprężyny w długopisie. Owszem, dają nam pracę, możliwość zarobkowania i rozwoju, ale nie jest to rozwój oparty na gospodarce wiedzy, tylko gospodarce pracy i kapitału.
Również dr Krzysztof Kaszuba, ekonomista, uważa, że współpraca pomiędzy przemysłem a nauką to nadal jeszcze pole niewykorzystanych możliwości. Z czego to się bierze? – M.in. z tego, że Polska nie posiada wielkich koncernów, korporacji narodowych czy ponadnarodowych, które by tutaj, na miejscu, rozwijały technologię, a tym samym tworzyły nowe rozwiązania innowacyjne, patenty, licencje. Na pewno nie mamy takich czempionów jak Samsung, General Electric czy światowe giganty z grupy farmaceutycznej bądź przemysłu chemicznego. To jest wielka słabość, bo większość dużych przedsiębiorstw w Polsce (pomijam sektor energetyczny) to są zakłady korporacji międzynarodowych, a badania i rozwój, wynalazki, licencje, patenty powstają w centrach tych firm w Szwajcarii, USA, Niemczech czy Francji. Natomiast u nas mamy głównie zakłady produkcyjne, które wytwarzają podzespoły – zauważa ekonomista.
Efekt tego jest taki, że polskie uczelnie nie mają zbyt wielu ciekawych zamówień ze strony korporacji, bo jeśli te mają taką potrzebę, to zamówią badania w politechnice… ale w Zurichu, Genewie czy Paryżu. – Choć – zastrzega Kaszuba – mamy grupę małych i średnich firm, które znakomicie współpracują np. z Politechniką Rzeszowską, ale to jest ciągle mało.
Kolejna sprawa to paradoks, za który – zdaniem ekonomisty – winę ponoszą polscy europosłowie, parlamentarzyści i kolejne rządy. – A mianowicie, stworzono tak archaiczny, antynarodowy model wykorzystania środków unijnych, że laboratorium wybudowane przez politechnikę X czy przedsiębiorstwo Y, przez kilka lat nie może prowadzić działalności komercyjnej. No to, przepraszam, co ono ma robić? To jest coś niepojętego – uważa ekonomista.
Zdaniem Kaszuby, aby sytuacja mogła ulec poprawie, należy na początek skasować te absurdalne przepisy. Do tego wystarczyłoby jedno rozporządzenie np. wicepremiera Mateusza Morawieckiego. Dwa zdania, jeden podpis, do zastosowania od dzisiaj.
Jeszcze inny problem: uczelnie zostały bogato wyposażone, mają bazę, ale nie mają pieniędzy, żeby ją w pełni wykorzystać. – Uczelnie są za biedne, dostają z budżetu pieniądze głównie na dydaktykę, a pojawia się problem zakupu surowców, materiałów, na bazie których można by realizować badania – uważa ekonomista. I dodaje: – To jest wielka bariera dla większości polskich uczelni, zwłaszcza tych spoza Warszawy, Krakowa czy Katowic.
Prace naukowe powinny bezpośrednio dotyczyć przemysłu
Ale, jego zdaniem, to też można zmienić: chodzi o to, by w nowym rozdaniu 2014-2020 skierować część pieniędzy do tych zespołów, które już mają bazę, a należy je jeszcze wyposażyć w surowce i materiały. – No i oczywiście trzeba wykonać ogromną pracę na rzecz przyciągnięcia małych i średnich firm do naszej nauki – uważa Kaszuba. – A z drugiej strony polskie uczelnie, zwłaszcza techniczne, muszą się otworzyć i wyjść w kierunku małego i średniego biznesu, a nie liczyć tylko na to, że jakaś duża firma, której właścicielem jest dzisiaj kapitał zagraniczny, podpisze z nimi jakąś umowę.
Również zdaniem szefów „CEREL”, nie ma innej drogi, jak współpraca przedsiębiorstw z instytutami badawczo-rozwojowymi i wyższymi uczelniami. – I musi to wynikać z chęci obu stron – uważa Marek Grabowy. – Ja upatruję szansy w tym, że znajdziemy rozwiązanie, które doprowadzi do tego, iż przedsiębiorcy będą mogli korzystać ze wspólnych działów badawczo-rozwojowych, a instytuty i uczelnie będą trzonem tego wszystkiego. Do tego potrzebni są dobrzy fachowcy na uczelniach i w instytutach, bardzo blisko związani z przemysłem. Przemysł musi wskazać uczelni, czego potrzebuje i w jakim kierunku chce iść, ponieważ uczelnia nie ma bezpośredniego związku z rynkiem tak jak przedsiębiorstwo, a prace inżynierskie, magisterskie, doktorskie powinny dotyczyć bezpośrednio przemysłu. I również trzeba mieć na to trochę pieniędzy – dodaje dyrektor „CEREL”.
– To model zachodni – dopowiada Janusz Świder. – Doktoraty bardzo często związane są z działaniami przemysłu, a dopiero później najlepsi stają się profesorami, wracają na uczelnię i uczą studentów, „czując” jego potrzeby.
Stworzyliśmy bazę do działań innowacyjnych
Jak wykorzystaliśmy pieniądze z perspektywy 2007-2013, przeznaczone na innowacje? Zdaniem dr. Krzysztofa Kaszuby, ekonomisty, na pewno prawdziwe jest zdanie, że te środki w ramach przedsięwzięć innowacyjnych unowocześniły wiele obszarów polskiej gospodarki: drogi, koleje (czyli generalnie komunikację), szeroko rozumianą ofertę turystyczną (gastronomia, hotele); wiele środków zostało przeznaczonych dla przedsiębiorstw oraz na naukę (czyli uczelnie, zarówno publiczne, jak i częściowo niepubliczne). – Stworzono nowoczesną bazę do działań innowacyjnych, tak w zakresie infrastruktury komunikacyjnej, jak i naukowo-badawczej oraz dotyczącej tej grupy przedsiębiorstw, które uzyskały środki na działania innowacyjne – uważa Krzysztof Kaszuba. Warto, aby pieniądze przeznaczone na innowacje w nowej perspektywie 2014-2020 przyczyniły się do tego, by ta baza wypełniła się treścią.