Reklama

Biznes

Miasta przyszłości. Którędy do raju?

Anna Koniecka
Dodano: 18.05.2015
19596_IMG_0055
Share
Udostępnij
Wśród najbardziej przyjaznych do zamieszkania miast na świecie na pierwszym miejscu znalazł się w tym roku Wiedeń. Z polskich miast tylko dwa: Warszawa, jako 79. na liście 230 konkurentów, oraz na setnej pozycji Wrocław. Rzeszowa na tej prestiżowej liście na razie nie znajdziemy, chociaż ma on co najmniej tyle ambicji jak i szans, żeby brylować nie tylko w krajowych rankingach. Przed dwoma laty, kiedy po raz pierwszy oceniano polskie miasta pod kątem jakości życia mieszkańców wg kryteriów LHDI (Local Human Development Index), Rzeszów zajął siódme miejsce. W ubiegłym roku czwarte, tuż za Wrocławiem. Czyli to nasze lokalno-światowe chciejstwo nie jest tak całkiem nieuzasadnione. Ale czy to wystarczy? 
 
Po co są urządzane takie rankingi, nawiasem mówiąc dość liczne, najlepiej wiedzą specjaliści od marketingu. Dla nas, zwyczajnych ludzi, którzy muszą lub chcą żyć w miastach, mogą być przyczynkiem do podjęcia życiowej decyzji – szukam dalej swego miejsca na ziemi, czy zostaję, bo tu są warunki do realizacji moich celów, szanse na rozwój, sukces, pieniądze, satysfakcję. Jednym z rodzajów szczęśliwości jest przecież   zdolność podejmowania dobrych decyzji – przekonywał starożytnych współobywateli Platon. Od jego czasów nic się pod tym względem nie zmieniło.
 
Miejski komfort w skali światowej i lokalnej
 
Nowożytne (rankingowe) kryteria oceny jakości miejskiego życia są wielorakie. Najważniejsze?  W dzisiejszych niespokojnych czasach na pewno stabilna sytuacja polityczna kraju. Tu – z racji samego położenia – plus dla Wiednia, stolicy kraju, który jest synonimem stabilizacji. Materialnej i politycznej również, przy czym stabilizacja polityczna, spokój społeczny, unikanie konfliktów oraz harmonia(!) między pracodawcami i pracownikami to są wartości, które Austriacy traktują naprawdę serio. Nie werbalnie, jak to się dzieje u nas na szczytach władzy (wszystko jedno jakiej). Ot, drobna austriacko-polska różnica w traktowaniu pryncypiów, będących, bądź co bądź, fundamentem obywatelskiego państwa. I jeszcze jedna różnica – zasadnicza. Austria to kraj neutralny, a co za tym idzie, nie uwikłany w niepartnerskie sojusze&międzynarodowe konszachty, tudzież ich kosztowne konsekwencje dla Bogu ducha winnych obywateli. 
 
W lokalnej skali o komforcie miejskiego życia decyduje m.in. to, jak miasto jest „urządzone”, jaka jest infrastruktura, rozwiązania komunikacyjne, poziom usług, dostępność edukacji. [Akademicki Rzeszów dostał za edukację najwięcej punktów w zeszłorocznym rankingu tygodnika „Polityka”].
 
Liczy się również poczucie bezpieczeństwa w najbliższym otoczeniu – w rankingach oceniany jest  poziom lokalnej przestępczości. Ale to, czy czujemy się bezpiecznie w swoim mieście, czasami widać już na pierwszy rzut oka. Na przykład w irlandzkich miejskich dzielnicach, dużo zamożniejszych niż nasze, nie widzi się żaluzji antywłamaniowych, a często nawet firanek w oknach. W Polsce buduje się zamknięte strzeżone osiedla, a dla większej pewności zakłada jeszcze kraty w oknach. Mimo że statystycznie jest coraz bezpieczniej; poziom przestępczości spada a wykrywalność rośnie. [Tu znów plus dla Rzeszowa, który jest uważany za jedno z najbezpieczniejszych miast w Polsce. A mimo to mieszkania w strzeżonych osiedlach oraz usługi ochroniarskie mają ciągle wzięcie…] 
 
Ekourzędnik = ekomiasto
 
Rankingi określające komfort miejskiego życia spełniają w pewnym sensie rolę zewnętrznego audytora oceniającego skutki zarządzania miastem. Efekt wprawdzie niezamierzony, lecz jakże istotny dla mieszkańców. Bo to oni wystawiają władzy rachunek, głosując za jej kontynuacją, albo odesłaniem w niebyt. W tym (roz)rachunku piękny wygląd miasta, kwiatki, rabatki, owszem, liczą się, ale jeszcze bardziej to, jak miasto swoim mieszkańcom służy, jak rozwiązuje problemy, z którymi przychodzą do Ratusza. I czyj interes bierze górę – mieszkańców czy np. jakiejś grupy polityczno- biznesowej. 
 
W ub. roku po raz pierwszy w historii naszej wiecznie młodej, a właściwie ciągle jeszcze raczkującej demokracji obywatele dostali realną szansę współzarządzania lokalnymi budżetami. Jest to tzw. budżet partycypacyjny/obywatelski. Czyli pieniądze, którymi mieszkańcy mają prawo dysponować na wyznaczane przez siebie cele. Tak to powinno w każdym razie działać. A jak jest? Kilka przykładów.
 
Warszawa: z partycypacyjnego budżetu na 2015 rok mieszkańcy z dzielnicy Bemowo dostali 25 tys. zł. Tyle potrzebowali na realizację swojego obywatelskiego projektu. Resztę zrobią własnymi siłami, to znaczy zagospodarują zdziczały sad wokół Fortu Bema (nieduża działka należąca do gminy). Będzie tam kwitnąca łąka a nie kosztowny w utrzymaniu wystrzyżony po miejsku trawnik; będzie pasieka, którą sami zbudują, miejsce rekreacji dla starszych, a dla dzieci lekcje ekologii na żywo. Żeby wiedziały, o czym się uczą z książek. Realizowany przez bemowian projekt pokazuje, że przy rozumnym podejściu urzędników, miasto nie musi być betonową pustynią, zabudowaną do ostatniego skrawka miejskiej zieleni. Też cenna lekcja płynąca w Polskę ze stolicy…
 
Kielce: pieniędzy z budżetu partycypacyjnego (5 mln zł) starczy w tym roku na kolejne ścieżki rowerowe, siłownie na świeżym powietrzu, boisko rekreacyjno-rehabilitacyjne, bibliotekę dla niewidomych i parę innych naprawdę potrzebnych kielczanom rzeczy. Odrzucono z braku funduszy przede wszystkim duże projekty (powyżej 100 tys. zł), w tym postulowaną przez część mieszkańców budowę nowych ulic, remont chodników czy przebudowę instalacji wod-kan. Za duży zakres robót jak na jeden rok. 
 
Rzeszów: z budżetu obywatelskiego (6,5 mln zł) zostanie w tym roku zrealizowana rozbudowa Parku Papieskiego, czyli działka pomiędzy szerokopasmową jezdnią a drogą do kościoła. Zakres robót: fontanna, strumień oraz duża scena (trzecia w mieście). Koszt – prawie 5,5 mln zł.  Na ten jeden projekt wpłynęło 31 wniosków. Wśród wnioskodawców biskupi, nauczyciele, urzędnik okołomagistracki, kilka rad osiedlowych. Wniosków dotyczących projektów podobnych do tych, jakie będą w tym roku realizowane w Kielcach – ponad 60. Bez szans; nie starczy pieniędzy. Dla porównania: w zeszłym roku obywatelski budżet rzeszowian  (5 mln zł) rozdysponowano na 10 zadań. W tym roku scena i wodotrysk okazały się bardziej potrzebne wszystkim(?) rzeszowianom do codziennej rekreacji niż np. zadaszenie nad wielofunkcyjnym miejskim boiskiem, plac zabaw dla dzieciarni czy rewitalizacja starego parku w centrum. (Drzewa to płuca miasta!) 
 
Miasta zrównoważonego rozwoju
 
Problem każdego rozrastającego się miasta: jak pogodzić konieczność rozwoju gospodarczego i skutki urbanizacji z potrzebami żyjących w nim ludzi. Ergo – jak ocalić przed zamurowaniem trochę miejskiej przestrzeni, tak samo potrzebnej do życia jak czyste powietrze czy pitna woda.
 
W Rzeszowie wodę mamy od kilku lat bardzo dobrą – efekt wielomilionowych inwestycji. O czystsze powietrze toczy się bój i wiele wskazuje na to, że będzie kiedyś wygrany. O resztki zielonej przestrzeni, w tym unikatowej, będącej pod ścisłą ochroną fauny i flory, którym zagraża zamurowanie blokowiskami, walczą (na razie – sprawy są rozwojowe) dwa stare osiedla o niskiej zabudowie; prawie dwa tysiące mieszkańców jest sygnatariuszami protestów.
 
Na nowych osiedlach walczyć o przestrzeń za późno. Budynki stoją ciasno jak w koszarach, a lokatorzy zieleni mają przeważnie tyle co na trawniku, jeśli jeszcze nie został zabrany pod parking; samochodów przybywa lawinowo.
 
Tymczasem wg unijnych dyrektyw miasta przyszłości to… zielone przestrzenie. „Zieleń jest w miastach przyszłości wszechobecna, a asfalt i beton są ograniczane do minimum.”(Georgi Birgit, Europejska Agencja Środowiska, referat: Miasta przyszłości, styczeń 2011 r.)
 
„Zieleń wkracza do miast, zwiększając ekologiczność życia i przestrzeni miejskiej. Całe obszary miejskie stają się rozległą siecią obszarów i korytarzy wody i zieleni; zieleń pokrywa miliony metrów kwadratowych dachów i murów, wykorzystując każdą możliwą niszę. Ludzie kochają swoje „miejskie biotopy” i cieszą się różnorodnością obszarów zielonych i wodnych, począwszy od większych parków i obszarów naturalnych po ogródki działkowe i miniparki .” ( z raportu UE „Miasta przyszłości; wyzwania, wizje, perspektywy”)
 
Z unijnych marzeń o zielonych miastach przyszłości przyjaznych dla ludzi uda się nam zrealizować być może jedno – ogrody na dachach. Przymierza się do tego na razie Łódź. Zapowiada, że niemal na każdym miejskim dachu, jeśli tyko on to wtrzyma, będzie kwitnący ogród. W Warszawie taki podniebny ogród jest już od dawna na Bibliotece Uniwersyteckiej. Na innym dachu (hotelowym) mieszkają w ulach pszczoły; latają się pożywić do pobliskiego parku. 

Czemu leziemy aż na dachy, żeby ratować miejski ekosystem? Bo rozwiązywanie (przy)ziemnych eko-problemów najlepiej wychodzi nam, jak dotąd, na papierze. Doprawdy serce rośnie, gdy się czyta w różnych dokumentach (programy ochrony środowiska, strategie rozwoju miast, studia zagospodarowania przestrzennego, itp.), że…  przeobrażanie Rzeszowa będzie na miarę europejską,  albo że rozwój tego miasta jest wręcz misją! Misją zatem musi być również „harmonijny rozwój terenów mieszkaniowych z uwzględnieniem walorów przyrodniczych”,  a także imperatyw: „stwarzać coraz lepsze warunki życia mieszkańców (…) a równocześnie chronić i zagospodarowywać walory i zasoby środowiska przyrodniczego”.  (Z projektu zmiany nr 20/1/2008 Studium Uwarunkowań i Kierunków Zagospodarowania Przestrzennego Miasta Rzeszowa)
 
Cudnie! Tylko że powyższe studium dopuszcza wybudowanie blokowisk na wspomnianych resztkach osiedlowej zieleni. 
 
Odkąd jesteśmy w UE, my, zwyczajni mieszkańcy, żyjemy w złudnym przeświadczeniu, że włodarze naszych miast powinni się liczyć z ekologią, jeśli nie z miłości do otaczającej przyrody, to z wyrachowania, gdyż za nieprzestrzeganie reguł w tej materii grożą konkretne kary. To po pierwsze. Po drugie – jak wszystkie kraje UE, obowiązuje nas zasada zrównoważonego rozwoju. A to znaczy, że potrzeby obecnego pokolenia powinny być zaspokajane bez umniejszania szans na taki sam rozwój przyszłym pokoleniom. Piękna teoria, korzeniami sięgająca dziewiętnastowiecznych Niemiec. Wtedy dotyczyła gospodarki leśnej, z czasem stała się popularną teorią ekonomiczną, a na obecnym etapie rozwoju cywilizacyjnego okazuje się życiową koniecznością. Gra toczy się bowiem o przyszłość całej unijnej gospodarki, dla której miasta mają kluczowe znaczenie; w przyszłości będą jej siłą napędową. Już teraz ponad dwie trzecie Europejczyków mieszka w miastach i jest to tendencja rosnąca. 
 
Oprócz korzyści dla gospodarki urbanizacja niesie poważne zagrożenia. Dla miejskich ekosystemów, dla bioróżnorodności, degradowanych na skutek ekspansywnego rozwoju miast. 
Miejskie ekosystemy są pod presją niekontrolowanego rozwoju miast! – alarmują autorzy raportu UE „Miasta przyszłości; wyzwania, wizje, perspektywy”. Jako przykład podają państwa Europy Środkowej i Wschodniej.
 
Niekontrolowany rozwój miast, zdaniem ekspertów, wynika przede wszystkim z następstw prywatyzacji, braku planów zagospodarowania przestrzennego, fragmentaryczności systemów planowania, nieskoordynowanego, komercyjnego dzielenia terenów podmiejskich na strefy, małych wymagań w zakresie jakości architektury, a także nastawienia na maksymalizację zysków gmin i prywatnych deweloperów prowadzących szeroko zakrojone prace budowlane na terenach niedostatecznie chronionych przed skutkami intensywnej zabudowy. Autorzy raportu zwracają uwagę na  rzecz, zdawałoby się oczywistą dla każdego myślącego człowieka, a mianowicie, że gęstość i zwartość miast powoduje zaburzenia w naturalnych cyklach przyrodniczych, a szczególnie w obiegu wody.  (Powodzie!)
 
Nie jesteśmy tych zagrożeń świadomi i UE musi je nam pokazywać palcem? Ależ skąd! Wystarczy sięgnąć choćby do rzeszowskiego projektu dot. ochrony środowiska. „Największym zagrożeniem dla ochrony obszarów cennych przyrodniczo jest postępująca urbanizacja i uprzemysłowienie regionu – czytamy w projekcie – Dlatego tak ważna przy dynamicznym rozwoju jest koncepcja zrównoważonego rozwoju, którą powinny zostać objęte przedsiębiorstwa oraz administracja publiczna.”
 
Zrównoważony rozwój administracji publicznej? O tak, od tego trzeba zacząć.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy