Gdyby nie konieczność promowania swoich filmów, o Wojtku Smarzowskim nie wiedzielibyśmy pewnie nic, a tak wiemy… niewiele. Urodzony w Korczynie koło Krosna reżyser, który młodość spędził w Jedliczu i nadal dużym sentymentem darzy rodzinne strony, jak tylko może unika wszelkich rozmów i wywiadów. Zapytany o swoją niechęć do rozmów z mediami stwierdził, że przecież dzięki wywiadom nie zrobi lepszego filmu. A filmy robi znakomite: głośne „Wesele”, świetny „Dom zły”, wstrząsająca, obsypana nagrodami „Róża”. Na początku lutego w kinach zadebiutowała jego „Drogówka”. Smarzowski nie daje sobie odpocząć – właśnie zakończył prace nad filmem na podstawie książki Pilcha „Pod mocnym aniołem”, teraz przymierza się do realizacji filmu o rzezi wołyńskiej. Mówi się o nim: bezkompromisowy, konsekwentny, oryginalny twórca współczesnego kina polskiego. On sam jest zadowolony, że nie musi dla pieniędzy kręcić jakieś nudnej komedii romantycznej na podstawie kiepskiego scenariusza.
Ostatnia aktywność reżysera przypomina trochę pracę Woody’ego Allena, który kręci jeden film rocznie, ale o ile ostatnim filmom Allena można zarzucić to i owo – gdy się jest zbyt wymagającym widzem, o tyle kolejne filmy Smarzowskiego są dla widza prawdziwym rarytasem. – Moja praca nie ma nic wspólnego z Woody Allenem – wyjaśnia reżyser. – Po prostu nie wiem, ile przede mną jeszcze jest lipców, planów filmowych mam sporo, sił na szczęście też, moje poprzednie filmy pracują na następne i póki co wchodzę z historii w historię.
Piłkarz i kinoman Nafty
Wojtek Smarzowski 18 stycznia skończył 50 lat. Urodził się w Korczynie w 1963 roku. – Byłem dwa tam razy. Raz jak się urodziłem i niewiele z tamtego okresu pamiętam, a drugi raz po wypis aktu urodzenia. A może to mój brat odebrał? Tego też nie pamiętam – przyznaje reżyser, dodając że czuje się szczególnie związany z Jedliczem. Bliskie relacje reżysera z rodzinnymi stronami znane są także jego współpracownikom. Jedna z osób z firmy producenckiej mówi o „wzajemnym sentymencie Wojtka i Podkarpacia”, inna, z firmy odpowiedzialnej za promocję „Drogówki”, przyznaje, że Smarzowski bardzo często wspomina rodzinne strony.
W Jedliczu ukończył szkołę podstawową i liceum, korzystając z – jak to określił w jednym z nielicznych wywiadów – dwóch atrakcji: kina „Nafta” i klubu sportowego „Nafta”. W kinie oglądał wszystko to, co się dało. W klubie zaś był piłkarzem na lewej obronie lub na środku albo lewej pomocy. Ciężko trenował. Jednak rozczarowanie piłką nożną przyszło w 1976 roku podczas meczu Stali Mielec z Realem. „Podobno chłopaki z Realu zostali zakwaterowani w hotelu robotniczym, po czterech w jednym pokoju. Ale i tak wygrali 2:1. Widziałem ten mecz i byłem załamany. Byliśmy trzecią drużyną świata, a tu mistrz Polski przegrywa z jakąś hiszpańską drużyną u siebie!”(Playboy, 2/2012). Po maturze uczęszczał do studium pomaturalnego w Krośnie, i choć go nie ukończył, to właśnie tam nauczył się czytać kino, a nie tylko je oglądać. Na studia filmoznawcze na Uniwersytecie Jagiellońskim poszedł głównie po to, by uniknąć powołania do wojska. Studia go jednak nie zainteresowały, więc po roku zaczął studiować na wydziale operatorskim Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej, Telewizyjnej i Filmowej w Łodzi.
Po studiach wyjechał do Niemiec – był barmanem, kierowcą, pracował też fizycznie. Zarobione tam marki wydał na wynajęcie mieszkania w Warszawie, gdzie przez kilka lat pracował jako operator różnych programów i realizacji telewizyjnych, czasem reklam i teledysków (m.in. „To nie był film” zespołu Myslowitz, nagrodzony Fryderykiem). Przełom nastąpił pod koniec lat 90. ubiegłego stulecia, gdy dla Teatru Telewizji zrobił „Małżowinę”, a w 2001 roku „Krucjatę”. Przestał być anonimowy, a w 2004 roku jego nazwisko wręcz nie schodziło z ust Polaków, oczywiście za sprawą „Wesela”, filmu jakże innego od popularnych wtedy lekkich i przyjemnych obrazów w stylu „Chłopaki nie płaczą”, „Kilerów dwóch”, „Poranek kojota” czy „E=mc²”.
Filmy dla widza poszukującego
Kino Smarzowskiego nie jest łatwe ani przyjemne. To filmy dla widza poszukującego, który sam ma zinterpretować przedstawianą mu historię. „Wesele” (2004 r.) powstało z obserwacji niektórych sytuacji i postaci, a nawet zasłyszanych dialogów na podkarpackiej wsi. Przed napisaniem scenariusza reżyser obejrzał kilkanaście kaset wideo z wesel różnych, obcych mu ludzi. Sam zresztą raz miał okazję być kamerzystą weselnym, gdy ten prawdziwy „zaniemógł”. Mimo że już wtedy był znany w polskim kinie, a na życie zarabiał jako reżyser „Na Wspólnej”, na realizację dużego filmu fabularnego, niestety, nie miał wystarczających funduszy. „Wesele” natomiast dało mu możliwość kręcenia filmu małą cyfrową kamerą – Mini DV. Po premierze Smarzowskiemu zarzucono, że nie lubi Polski i Polaków, że utrwala stereotypy, że jak w ogóle śmiał w taki sposób pokazać Polskę. On jednak chciał sprowokować, sprawić, żeby widz się zatrzymał i zastanowił się nad tym, jak żyje. Poza tym każdemu bohaterowi dał linię obrony (tak też robi w kolejnych swoich filmach) – „Część Polaków po latach bardzo ciężkich znalazła sposób na zarabianie pieniędzy. Mogą więc realizować swoje marzenia. Najczęściej materialne, niestety. Nie kupuje się książek, że o czytaniu nie wspomnę, ale trzeba mieć dobre auto albo zrobić wystawną fasadę domu, zmienić kafelki w łazience, bo to się liczy w lokalnej społeczności. Zrobiłem „Wesele” przeciw takim wzorcom.”- wyjaśniał (Polityka, 2009).
„Wesele” zostało obsypane licznymi nagrodami, a Smarzowskiego uhonorowano Paszportem Polityki za „mistrzowską reżyserię oraz bezkompromisowość w portretowaniu brzydszej twarzy naszej codzienności". Niestety, „Wesele” nie przyniosło większych pieniędzy i Smarzowski wrócił na pewien czas do seriali („Na Wspólnej”, „Londyńczycy” i „BrzydUla”). Po czterech latach od „Wesela” zaczął pracować nad kolejnym autorskim filmem, którego realia umieścił w Bieszczadach. „Dom zły” (2009 r.) – reżyserski popis Smarzowskiego – został nagrodzony na wszystkich możliwych festiwalach w Polsce (Orzeł dla Najlepszego Reżysera, Złota Kaczka dla Najlepszego Filmu, Złoty Lew dla Najlepszego Reżysera), wyróżnienia otrzymał na festiwalach w Locarno i Karlowych Warach. „Dom zły” nie stał się jednak kasowym przebojem.
Kolejny film jedliczanina udowodnił, że do kin nie chodzą głównie miłośnicy komedii romantycznych czy efektów specjalnych. „Róża”, wyświetlana w kinach w 2012 roku, zgromadziła pokaźną widownię (400 tysięcy osób), choć może nie tak liczną, jak jej się należało. Widzowie odbierali film jako piękną, ale brutalną i przejmującą historię o okrutnych czasach. Smarzowski natomiast szczerze przyznał, że chciał nakręcić historię miłosną w czasach nieludzkich. Ale to właśnie jest cały Wojtek Smarzowski – historia miłosna w jego mniemaniu niekoniecznie pokrywa się z tym co o historii miłosnej myśli przeciętny widz.
Na początku lutego w kinach zadebiutowała „Drogówka”. – To film o głupocie kierowców, o absurdalnych przepisach drogowych, o korkach ulicznych, autostradach na papierze i dziurawych jezdniach w rzeczywistości. Sytuacje w nim przedstawione mogły mieć miejsce, ale niekoniecznie właśnie mnie się przydarzyły. Z mojego punktu widzenia jest to obraz prawdziwy. Myślę, że wielu widzów było na tylnym siedzeniu radiowozu i dawało w łapę. Ten film jest o tym, że jak są ci, którzy biorą, to też są ci, którzy dają. Obraz policji w filmie jest być może nieco mroczny, ale sądzę, że poszczególnych policjantów, a jest ich siedmiu, widz polubi, co mam nadzieję zrównoważy ten nieco ponury obraz policji – mówi Wojtek Smarzowski.
Pracy dużo, pomysłów jeszcze więcej
Gdy na ulicach zaczęły się pojawiać plakaty promujące „Drogówkę”, Smarzowski już kończył zdjęcia do filmu o roboczym tytule „Anioł” na podstawie książki Jerzego Pilcha. Film ma wejść do kin w 2014 roku. Ma też zamiar przenieść na ekrany rzeź wołyńską i „Klarę” Izy Kuny. Marzyła mu się ekranizacja „Warunku” Eustachego Rylskiego, ale pisarz wyraźnie zasugerował, że książka jest absolutnie „niefilmowa”. Od lat chodzi mu głowie nakręcenie filmu o „GROM-ie”, filmu związanego z piłką nożną oraz serialu kryminalnego.
Smarzowski, choć ma predyspozycje, nie ma żadnego ciśnienia, żeby pracować za granicą. Woli robić coś na własnym podwórku, z którego czerpie tematy na kolejne filmy i gdzie nad wszystkim może mieć kontrolę. Także na tym podwórku z dzieciństwa i młodości. – Czasem podsłucham, przyswoję kawałek dialogu, strzęp historii. Ale to samo robię w Warszawie, na tym polega moja praca. Jeśli chodzi o Podkarpacie, to akcję „Wesela" umieściłem właśnie na Podkarpaciu a „Domu złego" w Bieszczadach. I póki co wystarczy, bo następna w planach jest opowieść o rzezi wołyńskiej – zdradza reżyser.
Lubi otaczać się tymi samymi aktorami (m.in. Marian Dziędziel, Bartłomiej Topa, Arkadiusz Jakubik, Marcin Dorociński, Robert Więckiewicz, Agata Kulesza), którzy dają mu poczucie bezpieczeństwa, ale daje też szansę nowym nazwiskom, takim, które mogą wprowadzić nieco chaosu na planie. Robert Więckiewicz, którego zobaczymy w kolejnym filmie Smarzowskiego – „Anioł”, podkreślał w jednym z telewizyjnych wywiadów, że Smarzowski mało mówi, w związku z czym daje aktorowi szansę i przestrzeń na stworzenie czegoś własnego. Smarzowski nie ogranicza się jedynie do reżyserowania filmów. Jest reżyserem reklam oraz teledysków, w styczniu 2012 r. pojawił się klip jego autorstwa zespołu „Dr Misio” (frontmenem grupy jest Arkadiusz Jakubik – przyp. red) do piosenki „Młodzi”.
Pochodzący z Jedlicza reżyser prywatnie jest ojcem dwóch synów, siedmio- i jedenastoletniego. Choć nigdy o tym wprost nie mówi (o sprawach osobistych i rodzinnych nie wypowiada się w ogóle, co w polskim show-biznesie pełnym celebrytów jest wręcz egzotyką), rodzina jest dla niego ogromną wartością. – „Jeśli nie uda mi się film, to nie popadnę w depresję, bo robienie filmów nie jest dla mnie najważniejsze na świecie. Przychodzę do domu i widzę ważniejsze rzeczy. Nie przychodzę i też je widzę.” (Playboy 2/2012). Smarzowski chciałby nakręcić jeszcze jeden film, pozornie zupełnie do niego nie pasujący. To ma być baśń, dla syna.