Reklama

Ludzie

Alicja w krainie literatury dziecięcej

Anna Olech
Dodano: 31.05.2013
4669_Alicja-Ungeheuer-Golab
Share
Udostępnij
Pierwszy wiersz dla dzieci przyszedł jej do głowy w trakcie gotowania zupy pomidorowej. W ogóle najlepsze pomysły pojawiają się w trakcie codziennych czynności. Pierwsza bajka powstała jako wieczorna opowieść dla jej malutkiego synka. Dziś syn dorósł, a przygód Jeżyka słuchają do poduszki inne dzieci, wchodząc w ten sposób w świat literatury. Alicja Ungeheuer-Gołąb doskonale wie, jakie to ważne, bo owszem, jest poetką i pisze bajki, ale przede wszystkim jest literaturoznawcą dziecięcym. I stanowczo podkreśla, że literatura dziecięca jest równie ważna, jak ta „dorosła”, bo przecież bajki, wiersze, wyliczanki, rymowanki, kołysanki – to wszystko kształtuje tego dorosłego, który sięga po „dorosłe” książki. 
 
Ustalony wcześniej czas rozmowy z Alicją Ungeheuer-Gołąb to za mało, stwierdzam, gdy zbliża się koniec spotkania. Czas upłynął błyskawicznie. Ale gdy zaczęła opowiadać o sobie, swojej twórczości – dla czytelników najmłodszych i tych starszych, o literaturze dziecięcej, jej roli i wpływie na dziecko i jego rozwój, zamieniłam się w słuch. Dosłownie. Chłonęłam informacje i wiedzę, bo Alicja Ungeheuer-Gołąb to poetka i bajkopisarka, ale przede wszystkim literaturoznawczymi w zakresie literatury dziecięcej, profesor Uniwersytetu Rzeszowskiego na Wydziale Pedagogiczno-Artystycznym.
 
Na jabłoni siedzi ptak…
 
– Byłam dzieckiem literackim – tak mówi o sobie, wykorzystując określenie prof. Alicji Baluch, promotorki jej pracy doktorskiej. – Miałam uważających rodziców, szczególnie mamę, która zapisywała moje pierwsze wypowiedzi, wierszyki. I to też jest wskazówka dla rodziców, że kiedy dziecko coś takiego robi, to należy zwrócić na to uwagę, bo ono wtedy wie, że jest to ważne. 
 
Mała Ala, mając trzy latka, powiedziała: „Na jabłoni siedzi ptak, śpiewa sobie tak”. – Moja mama uznała, że to jest wiersz i zapisała te słowa. Potem po rodzinie rozeszła się wieść, że Ala tworzy, będąc tak małym dzieckiem. Choć dziś to raczej taki żart, anegdota, to dla mnie jako dziecka pewnie miało to znaczenie – wspomina prof. Ungeheuer-Gołąb. Pisała od dzieciństwa, jako nastolatka pisała pamiętnik, ale też poezję. Pierwsze wiersze nie były przeznaczone dla dzieci, raczej dla dorosłych, niektóre poruszały nawet problemy egzystencjalne. Będąc w 3-4 klasie podstawówki miała zeszyt, w którym prowadziła dokumentację twórczą. To były jej pierwsze próby poetyckie. 
 
17-letnia Alicja miała już złożony pierwszy tomik poezji. Wiersze poddała surowej autokrytyce, przepisała na maszynie do pisania, pocięła na karteczki, dziurkaczem zrobiła dziurki, zawiązała wszystko sznurkiem, zrobiła okładkę z szarego papieru, narysowała portret na okładce i podarowała swojej mamie na Dzień Matki.
 
– Bardzo się ucieszyła tym tomikiem, wzięła go i schowała do torebki – wspomina pani Alicja. – Przez lata torebki się zmieniały, a kiedy zmarła i musiałam zrobić porządek z jej ostatnią torebką, znalazłam w niej ten tomik. Trochę sfatygowany, ale to znaczy, że przez cały ten czas, przez 30 lat, mama przekładała go z  torebki do torebki, podczytywała go i wracała do niego.

Po 20 latach od „premierowego”, jednoegzamplarzowego wydania, wiersze ukazały się jako tomik „Dotknięcia” i miał bardzo dobrą recenzję w „Dekadzie Literackiej”. Na studiach pedagogicznych na ówczesnej Wyższej Szkole Pedagogicznej w Rzeszowie pani Alicja współpracowała z sekcją literacką polonistów uczelni. Jednak dopiero w 1997 roku Stanisław Dłuski, rzeszowski poeta i wykładowca na Wydziale Filologicznym, pomógł jej wydać te młodzieńcze wiersze. Pojawiły się one w formie maleńkiej broszurki, z recenzją Dłuskiego, jako produkcja początkującej wówczas „Frazy”. Cztery lata później wydała je z numerem ISBN w Towarzystwie Literackim im. Stanisława Piętaka z ilustracją na okładce wykonaną przez Maćka Majewskiego.
 
Kolejny tomik, także z okładką zaprojektowaną przez Majewskiego, to „Kęsy życia. Jedną z części są wiersze pt. „Od córki”, poświęcone jej matce. – To wyjątkowe wiersze. Niektóre z nich pisałam, gdy moja matka umierała, więc są pełne bólu, właściwie rozpaczy. Ale pierwszy ma datę z 1976 roku, obejmują całą naszą historię – moją i mojej matki. Ów czas, który sprezentował nam los od mojego urodzenia do jej śmierci zawarłam w osiemnastu wierszach. Są interesujące dlatego, że nie było w twórczości polskiej w tamtym czasie, w 2004 roku, twórczości kobiety do kobiety, kobiety o kobiecie, córki do matki, a to jest niezwykle interesujące sprzężenie – mówi poetka. Teksty z obydwu tomików były tłumaczone na język czeski.
 
Od „Rozmowy” się zaczęło
 
Inspiracją dla pisania o dzieciach i dla dzieci było macierzyństwo. Chociaż już wcześniej interesowała się literaturą dziecięcą, pracę magisterską na studiach pedagogicznych pisała z literatury dziecięcej właśnie. – Gotując zupę pomidorową, która jest moją najlepszą zupą, nagle się oderwałam, odłożyłam łyżkę, złapałam jakąś zwykłą kopertę, która leżała na stole i zapisałam tekst. Tak powstała „Rozmowa”. Później ten wiersz był moim debiutem w literaturze dziecięcej i ukazał się w „Misiu”. Zresztą większość takich metaforycznych rzeczy przychodzi mi do głowy w trakcie codziennych sytuacji – opowiada Alicja Ungeheuer-Gołąb. 
 
Jej wiersze były drukowane w „Kapitanie Muzyczce”, piśmie dla dzieci, które w 1999 roku wymyślił Pascal Kaas. Potem wydało je Wydawnictwo Skrzat  z ilustracjami Magdy Kapeli jako tomik „Dookoła Ciebie”. W „Kapitanie…”debiutował też Jeżyk. To bohater książki „Przygody Jeżyka spod Jabłoni”, która w „Kapitanie…” była drukowana we fragmentach, a w całości wydało ją Wydawnictwo Skrzat.
 
Książka o Jeżu jest związana z dzieciństwem mojego syna, któremu we wczesnym dzieciństwie, z mężem codziennie opowiadaliśmy bajkę o Jeżyku. To jest taka polska zwykła bajeczka, dla polskich dzieci, bez bardzo trudnej narracji, bez żadnych cudów, bez wyszukanych sytuacji, z ilustracjami w starej konwencji autorstwa Kazimierza Wasilewskiego. Właśnie powstaje druga część – zdradza pani Alicja.
 
„Jeż” świetnie się sprzedaje. Historyjki wymyślane dla syna pani Alicji dziś czytają rodzice w całej Polsce swoim pociechom do poduszki. Natomiast druga książka „O Taju, Jasiu i Rowerku” była typowana do Nagrody Literackiej im. Kornela Makuszyńskiego. Pani Alicja jest też autorką tekstów piosenek dla szantowego zespołu Klang oraz dla Teatru Maska.

Nigdy nie jest za wcześnie

Alicja Ungeheuer-Gołąb przyznaje, że czytelnictwo dla dzieci i wśród dzieci przeżywa kryzys. Niestety, tak jak w przypadku literatury dla dorosłych. Nie jest żadnym odkryciem stwierdzenie, że dzieci nie chcą czytać, wolą oglądać filmy, bajki animowane. Pojawiają się nawet opinie wśród nauczycieli, że dzieci nie reagują już na polecenia wydawane „na słuch”, czasem nie rozumieją też tekstu, który jest tylko zapisany. Muszą mieć obraz.
 
– To są pokolenia obrazu – mówi pani Alicja. – Nie jesteśmy w stanie tego zahamować, ale równocześnie uważam, że książka papierowa nigdy nie zniknie, bo człowiek ma też zmysł dotyku i potrzebuje takiego kontaktu, chce czytać. Jednak na pewno będzie ona miała mniejszy wpływ na człowieka niż wcześniej. Obrazy atakują z każdej strony i dziecko wyrasta na dorosłego, który musi widzieć. Nie wiem czy to dobrze czy źle, dopiero za jakiś czas będzie można to ocenić, ale na pewno niedobrze by się stało, gdybyśmy całkowicie odeszli od opowieści. Narracja towarzyszyła człowiekowi od okresu pierwotnego i do dzisiaj jest cenna. Nawet zwykła rozmowa. Bo czymże innym jest czytanie, jak nie rozmową z samym sobą albo z przyjacielem? Przecież mówi do nas ktoś, z kim się utożsamiamy albo kogo chcemy wysłuchać. Wiele mówi o tym współczesna teoria odbioru.

Według Alicji Ungeheuer-Gołąb, ratunkiem jest edukacja rodziców, bo jeżeli rodzice będą z dzieckiem rozmawiać, będą mu opowiadać, będą mieć książki, szanować je i mówić, że fajnie jest poczytać książkę i sami będą czytać, to dziecko będzie czytało, równocześnie interesując się grami komputerowymi, filmami czy sportem.
 
Kiedy zatem zacząć zaprzyjaźniać malucha z literaturą? – Już w kołysce – odpowiada Alicja Ungeheuer-Gołąb. – Kiedy dziecko coś wykrzykuje, gaworzy, to są to już pierwsze oznaki form artystycznych. W pierwszym kołysankach i zaśpiewach są przecież pierwsze liryczne momenty, to przecież mowa uczuć, bo kołysanka uczy miłości. Wszelkie onomatopeje, jak: piesek – hau, kotek – miau, to przecież wstęp do Białoszewskiego, który mówi: „przyszła sio (pielę), poszła sio (pielę)”. Dorosły zastanawia się, co to znaczy, a dziecko by wiedziało, bo przecież w ten właśnie sposób mówi, kiedy jest małe. Te formy później pojawiają się w folklorze dziecięcym. Dzieci same między sobą kolportują różne dziwne wierszyki, które są budowane na takiej zasadzie, jak teksty nonsensowne poetów z lat 60.–70. XX wieku, którzy inspirowali się dziecięcością.
 
Czytanie to nie tylko czytanie

I jeszcze jedna ważna kwestia – na literaturę nigdy nie jest za wcześnie. Nawet całkiem małe dziecko jest skłonne słuchać, a że teatrem działań malutkiego dziecka jest jego ciało, dlatego tak ważny jest dotyk. – Kiedy mówimy do dziecka: „Idzie rak, nieborak, jak uszczypie będzie znak” to powtarzamy tekst, który się rymuje, który ma sens i który ma działanie dotykowe. Idziemy po ciele dziecka, „tupiemy”, i z tym ruchem związane jest jakieś uczucie. Dziecko odczuwa albo przyjemność, albo jakiś niepokój, pojawia się emocja, bo to uszczypnięcie jest takim punktem kulminacyjnym. Przecież odbiór tekstu literackiego to głównie emocje i te odczucia pozostają z dzieckiem do końca życia – tłumaczy Alicja Ungeheuer-Gołąb.
 
Ale czytanie dziecku bajek, wierszyków i rymowanek, opowiadanie historyjek, nawet zwykłe „guganie” do dziecka, ma zdecydowanie głębszy sens niż mogłoby się nam wydawać. We wczesnym dzieciństwie istnieje coś takiego, jak funkcja fatyczna języka. To rozmowa dziecka, w której trudno odnaleźć semantyczną stronę, ale jednak jest to rozmowa, ponieważ jest podtrzymywany kontakt. W takiej sytuacji ważne jest też, że gdy małe dziecko siedzi na kolanach mamy lub taty, bliziutko, przytula się i słucha opowieści, to rodzic wtedy nie zajmuje się niczym innym. Jest tylko dla dziecka. A tych pierwszych opowiadań mamy lub śpiewów kołysanki dziecko słucha nie dlatego, że chce słuchać opowieści, ale dlatego, że chce być blisko tej osoby, która jest dla niego ważna. Wtedy właśnie pojawia się uczucie przyjemności kojarzone z tekstem. To uczucie, jeśli jest powtarzalne, zostaje z dzieckiem na zawsze. I nawet jeśli w jakimś okresie życia przestaje czytać ono, to po latach chce sobie przypomnieć te przyjemne i bezpiecznie chwile, i sięga po książkę. Bo te dobre wspomnienia wiążą się z momentami, gdy mama czytała bajkę. 
 
Do dziecka wspinaj się na palce
 
To dowodzi, jak bardzo niesprawiedliwym i krzywdzącym jest twierdzenie, że literatura dziecięca to literatura gorszej kategorii, że to ot, takie wierszyki dla dzieci, deprecjonuje się ich wartość. Stanowczo nie zgadza się z takim podejściem Alicja Ungeheuer-Gołąb: – Ci, którzy tak twierdzą, deprecjonują samo dziecko. Jest ogromnie dużo ludzi, którzy wkładają mnóstwo wysiłku w ideę korczakowską, żeby dziecko miało wartość, by było postrzegane jako wartość. Jednak czasem spotykam się z zupełnie odmiennymi zachowaniami dorosłych. Bywa nawet, że jeżeli ktoś się dowiaduje, że jestem badaczką literatury dziecięcej, to czar pryska. Ale dla mnie to nobilitacja.
 
Żeby pisać o dziecku, to jak mówił Korczak – trzeba wspiąć się na palce. I ja się wspinam na te palce od kilkudziesięciu już lat i dobrze się z tym czuję, bo dziecko dla mnie jest wartością. Szanuję dzieci. Kiedy mam do czynienia z dzieckiem to jest ono dla mnie tak samo ważne, jak człowiek dorosły. Mówię do niego pełnym imieniem, pytam je jakbym pytała dorosłego, dowiaduję się od niego mądrych rzeczy, chcę, żeby zadecydowało o czymś, żeby się czuło ważne. Bo to, że nam się wydaje, że dzieci czują się ważne, to jest tylko pozór. One się czasem niesfornie zachowują, bo po prostu chcą się czuć ważne. Natomiast od chcenia do rzeczywistego poczucia ważności, wartości własnej, jest jeszcze daleka droga. I dorosły często ją niszczy. A deprecjonowanie dziecka, paradoksalnie jest najbardziej krzywdzące nie dla niego, bo ono wyrośnie z dzieciństwa, ale dla dorosłego, którym kiedyś ono będzie, który przez całe życie będzie niósł na sobie garb swojego mało ważnego dzieciństwa – podsumowuje pani Alicja.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy