Reklama

Ludzie

Halina Poświatowska i jej podróże do Rzeszowa

Antoni Adamski
Dodano: 16.06.2019
46103_halina
Share
Udostępnij
W Muzeum Haliny Poświatowskiej w Częstochowie królują koty. Wykonane z papieru, bajecznie kolorowe, o futrze upstrzonym plamkami i cętkami rozsiadły się na podłodze we wdzięcznych pozach. Kolekcja powstała, w ramach akcji Małgorzaty Hebel i Małgorzaty Domańskiej: „Szukamy towarzystwa dla kota poetki”. Na archiwalnym zdjęciu Haśka tuli maleństwo o sierści znaczonej w tygrysie pręgi. To dla niego powstał wiersz „Rekolekcje dla kota”. Od tego czasu w Muzeum wychowało się kilka pokoleń futrzastych zwierzaków.
 
Zbigniew Myga, kurator wystawy i przewodnik po Muzeum, młodszy o szesnaście lat brat Haliny, mówi, że przychodzi tu – w zależności od pory roku – od setki do siedmiuset osób miesięcznie. Pytania przedszkolaków, które często odwiedzają miejsce poświęcone najbardziej znanej w świecie częstochowiance, są dociekliwe. Pytają, jak działał piec  kaflowy, co to jest maszyna do pisania [Muzeum dysponuje,  wspaniałym egzemplarzem walizkowej „Olimpii”, którą poetka przywiozła ze Stanów Zjednoczonych], do czego służył telegram, skoro prościej byłoby wysłać SMS-a.  
 
Wśród odwiedzających zdarzają się dziwni ludzie. Pewien ksiądz-egzorcysta pytał, dlaczego Halina Poświatowska była ateistką. – Otóż – wyjaśniał pan Zbigniew – jako filozofka z zawodu była osobą poszukującą prawdy. Bo ten, kto wierzy, już tę prawdę odnalazł – uzasadniał, ale ksiądz nie był zadowolony z odpowiedzi. Za złe miał mu także szatańskie imię kocura Behemota. 
 
-Haśka również miała osobliwych przyjaciół – kontynuuje Zbigniew Myga. – Kiedyś zaprosiła do Częstochowy Anglika – studenta slawistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Nazywał się Leslie Collins i pochodził z lordowskiej rodziny. On także musiał być niewierzący, skoro w bazylice jasnogórskiej, w czasie odsłonięcia cudownego obrazu Matki Boskiej, wyciągnął papierosa i próbował go zapalić. Trzeba było szybko go wyprowadzić. Lord Collins uciekł z Częstochowy w pierwszy dzień Wielkanocy. Tego ranka rozpoczęła się zwyczajowa kanonada, wzmocniona dynamitem kradzionym przez górników z kopalni. Wybuchy były tak potężne, iż Anglik nie dał sobie niczego wytłumaczyć. Krzyczał, iż właśnie zaczęła się „bloody revolution”[krwawa rewolucja]. Z kolei Caroline Karpiński, przyjaciółka z Nowego Jorku, pracownica Metropolitan Museum of Art, zawiedziona była surowym wyglądem kaplicy maryjnej:
 
-Dlaczego tam tak ciemno? – spytała. Trzeba było na poczekaniu coś wymyślić.
– Musi być ciemnawo, bo w pełnym świetle Matka Boska wyglądałaby jak murzynka – zaimprowizowała odpowiedź matka.
 
 
Zbigniew Myga w Muzeum Haliny Poświatowskiej w Częstochowie. Fot. Tadeusz Poźniak
 
– Nie wspominam siostry. Ona jest tu stale obecna – opowiada Zbigniew Myga, pokazując wnętrze, które kiedyś było ich domem rodzinnym. To trzy duże pokoje przy ul. Jasnogórskiej w parterowej przybudówce, otoczonej ogrodem. Niegdyś mieściła się tu wozownia. W latach 20. XX stulecia została przerobiona na mieszkanie. Ojciec rodziny Feliks Myga przez całe życie miał żyłkę przedsiębiorczości. Pracował w sklepie swojej matki w podjasnogórskiej dzielnicy. W tym sklepie poznał swą późniejszą żonę. Potem kupił lokal w centrum miasta przy al. Najświętszej Marii Panny. W roku 1945 władze wywoziły „klasowo obcą prywatną inicjatywę” do Żarek, wysiedlonego w czasie wojny miasteczka pod Częstochową. Wtedy Feliks Myga od rzeźnika Ostrowskiego kupił dom z ogrodem przy Jasnogórskiej. Dzięki temu rodzina uratowała się przed wywózką. Za to on sam trafił na półtora roku do obozu pracy przymusowej. Po wyjściu był taksówkarzem, pracownikiem handlu państwowego (innego nie było). Na przełomie 1959/60 zajął się produkcją parasolek, która zapewniała dostatni żywot całej rodzinie. Zmarł w 1977 r. 
 
 Ciężar wychowania dzieci spoczywał na matce. A ponieważ Stanisława Mygowa większość czasu poświęcała poważnie chorej na serce Halinie – Margosia (czyli dwanaście lat od niej młodsza Małgorzata) oraz Zbigniew skazani zostali na przymusową samodzielność. Ojciec szedł do pracy, matka nierzadko towarzyszyła Halinie, gdy leżała w krakowskiej klinice. Pozostałe dzieci metodą prób i błędów robiły obiad. Zbigniew Myga mówi:
 
– Haśka zajęła się mną po powrocie ze Stanów Zjednoczonych. Zaczęła mi „matkować”. Po udanej operacji nie musiała już leżeć w łóżku: mogła chodzić, a nawet biegać. Mogła więc zająć się moim wychowaniem. Zaczęła od dyktand, gdyż moja ortografia była skandaliczna. Sama teksty tych dyktand wymyślała. Były to osobliwe opowiastki utrzymane w klimacie surrealistycznego snu. Na przykład: „Hrabia Hilary ubił chomika halabardą, po czym wsiadł do wehikułu i wykrochmalił się o hipopotama”. Albo: „Hurysa w chórze chichotała chorał”. Nie mogę przeboleć, iż zniszczyłem zeszyty z dyktandami. Dziś ten zestaw tekstów cieszyłby się dużą popularnością wśród czytelników i uczniów. Haśka dbała również o mój zestaw lektur. Nie była to literatura dziecięca. Poznałem „Eugenię Grandet” Balzaka, utwory Stanisława Lema, przygody Sherlocka Holmesa, a przede wszystkim dramaty, komedie i poezję Williama Shakespeare’a w sześciotomowej edycji w tłumaczeniu klasyków: Stanisława Koźmiana, Leona Ulricha i Józefa Paszkowskiego. „Dzieci z Bullerbyn” poznałem dopiero w wieku lat trzydziestu. Wtedy, gdy zacząłem czytać je własnym dzieciom.
 
Haśka była perfekcjonistką, dbała o czystość języka. Nie przejmowała się natomiast pikantnymi fragmentami  moich lektur, takich jak „Zmory” Emila Zegadłowicza, „Słówka” Boy’a i refrenem wiersza Juliana Tuwima powtarzającym: „Całujcie mnie wszyscy w dupę…” Nie brzydkie wyrazy i pikantne sceny były problemem, lecz zdarzająca się od czasu do czasu moja uczniowska bezmyślność. To samo dotyczyło nauki angielskiego, oczywiście z amerykańską wymową.  Brnąłem zdanie po zdaniu przez oryginalny tekst  „Kubusia Puchatka”. Każde nieznane słowo musiałem odnaleźć w słowniku, powoli, pracowicie, tak, aby utrwalić je w pamięci. 
 
Kilka razy w miesiącu pełniłem rolę „zaopatrzeniowca” siostry. Woziłem jej do Krakowa prowiant: z trudem zdobyte kabanosy, delikatesową szynkę, cytryny i pomarańcze. Kiedyś – przyzwyczajona do amerykańskich warzyw – zażyczyła sobie kukurydzy. Specjalnie dla niej założyliśmy grządkę kukurydzy w  ogródku. Była to odmiana pastewna, zwana „końskim zębem”. Okazało się, iż tylko jedna kolba nadaje się do jedzenia – ta została ugotowana i spożyta. Jej pokój w Krakowie był niewielki, miał 3 na 4 metry, obok w korytarzu znajdowało się wejście do łazienki. Umieszczona w tam dwupalnikowa kuchnia gazowa musiała wystarczyć kilkorgu współlokatorom. 
 
W Krakowie jako 11 – 13-latek pełniłem rolę maskotki. Wraz z siostrą uczestniczyłem w prywatnych przyjęciach, odwiedzaliśmy kabarety: Piwnicę pod Baranami, Klub pod Jaszczurami czy Jamę Michalikową. Po obejrzeniu występu kabaretowego szliśmy na ul. Krupniczą 22. Była to siedziba krakowskiego Oddziału Związku Literatów Polskich.  Ze względu na szczupłość miejsca prywatne przyjęcia odbywały się u Hanny Mortkowicz – Olczakowej, sąsiadki Haśki. Usiłowałem zasnąć na polowym łóżku w pokoju siostry, ale imprezy były głośne, więc słuchałem. Wrażeń było moc. Pokój zasnuty siwym papierosowym dymem, butelki różnego autoramentu, ciekawe dyskusje. Gdy zaczynał się niedzielny ranek, wychodziliśmy całym towarzystwem na Planty. A stamtąd na dworzec kolejowy, skąd pierwszym pociągiem wracałem do Częstochowy.
 
 
Fot. Tadeusz Poźniak
 
Haśka ubierała się zawsze starannie, elegancko, jak prawdziwa dama. Nosiła szerokie rozkloszowane spódnice, ogromne kapelusze z wysoką, przewiązaną wstążką główką i zacieniającym twarz rondem. Jedno ze zdjęć w takim kapeluszu zostało wykonane na tle stogu siana w czasie przerwy w podróży orbisowskiej wycieczki. Przed wyjazdem na stypendium do Paryża zamówiła u krawcowej cały komplet strojów. Po powrocie czuła się rozczarowana: paryska ulica ubiera się na co dzień niedbale. W tych swoich oficjalnych strojach czuła się jak uboga krewna z odległej prowincji. Niesłusznie, bo nosiła się jak prawdziwa dama, którą otaczał tłum wielbicieli. 
 
Były to znajomości mniej lub bardziej szczęśliwe. Chcę powiedzieć tylko o jednej: tej ostatniej z Janem Adamskim [zbieżność nazwiska z nazwiskiem autora artykułu przypadkowa]. Prozaik i aktor, opiekował się Haśką z ogromną czułością. W czasie rozwodu z żoną Jan zmuszony był na pewien czas wyjechać z Krakowa. Stary Teatr zamienił na Teatr im. Siemaszkowej w Rzeszowie. Wynajął pokój w willi na obrzeżach miasta. To tam poetka przyjeżdżała w odwiedziny. Planowała, iż w Rzeszowie, w zupełnej izolacji od krakowskiego środowiska, pod opieką Jasia Adamskiego  napisze pracę doktorską. 
 
W PRL niewiele osób podróżowało za zachodnie granice; jeszcze mniej za ocean. Nic dziwnego, że poetka stała się obiektem zainteresowania Służby Bezpieczeństwa, która najpierw szukała czegoś „trefnego”: dokumentów, listów, książek objętych zakazem cenzorskim. Haśka leżała w szpitalu, a wtedy my jako rodzina przeżyliśmy kilka rewizji trwających od 6 rano do 22. Było gdzie szukać, bo w pokojach książki zajmowały regały od podłogi aż po sufit. Gdy tajniacy niczego nie znaleźli, zaczęła się kolejna akcja. Halinie odmówiono paszportu na prywatny wyjazd do Francji. Gdy później złożyła papiery o paszport na wyjazd na kilkumiesięczne stypendium literackie do tego kraju, próbowano werbować ją do roli TW (tajnego współpracownika) SB. Subtelnej poetce, zapatrzonej w reakcje swego ciała, poruszającej się na granicy życia i śmierci, nie było to w głowie. Jednak teczka Haliny Poświatowskiej w archiwum milicyjnym pęczniała. Jak była obszerna, dowiedzieliśmy się dopiero po jej śmierci. Materiały stamtąd [dziś archiwum IPN] zostały wykorzystane w filmie dokumentalnym o jej życiu. 
 
Pomieszczenia muzealne są dziś opustoszałe: nie zachowało się nic z wyposażenia mieszkania rodziców poetki. Po śmierci męża Stanisława Myga wyjechała do córki [Teresy Małgorzaty Porębskiej] do Krakowa. A ponieważ ja dostałem nakaz pracy poza Częstochową, mieszkanie zajął kwaterunek. Wszystkie meble złożyliśmy w garażu, który podpalili jacyś bezdomni. Spłonęły również negatywy zdjęć, które robiłem Haśce od lat chłopięcych. Ocalała rodzinna biblioteka, rozdzielona między mnie a siostrę – wspomina brat poetki.  Na ekspozycji można obejrzeć dokumenty, fragmenty rękopisów, trochę fotografii oraz wydania jej poezji. Jest także przywieziona ze Stanów Zjednoczonych walizkowa maszyna do pisania „Olimpia”. Stoi nie na stoliku czy biurku, lecz w szklanej gablocie. Nie istniał bowiem nigdy tzw. warsztat pracy Poświatowskiej. Pisała w łóżku.
 
 
Fot. Tadeusz Poźniak
 
Zwracają uwagę egzotyczne przekłady tomików poezji: na perski, wietnamski, chiński, japoński, pendżabski czy urdu. W Iranie Mickiewicz i Szymborska mają po jednej publikacji, Poświatowska – dwie. Znam historię niektórych edycji. Halina napisała kiedyś wiersz pt. „Wietnam 1965”. Ukazał się on w antologii „Poeci świata Wietnamowi”, którą przetłumaczono na dwieście języków. Później przygotowaniem wyboru jej wierszy zajął się ambasador wietnamski w Polsce. W Iranie twórczością Haśki zainteresowała się poetka – feministka, która także pisała o miłości i śmierci. Musiała opuścić swój kraj. Urodziła się i zmarła w tym samym roku co Halina.
 
Życie codzienne z osobą ciężko chorą to nieustanna mobilizacja całej rodziny, bezustanna walka o jej zdrowie, a w końcu o jej życie. W roku 1962 do serca pacjenta została po raz pierwszy na świecie wszczepiona sztuczna zastawka serca. Zabieg rozpowszechnił się w ciągu trzech lat tak, iż w Polsce wykonywano go nawet w szpitalach powiatowych. Stan serca siostry – której  w Stanach Zjednoczonych przymocowano jej naturalną zastawkę do mięśnia sercowego – pogarszał się z miesiąca na miesiąc. Została namówiona, by poddała się operacji zastąpienia naturalnej zastawki sztuczną. 
 
Operacja nie wydawała się trudna. Widziałem się z Haśką w Krakowie w klinice prof. Aleksandrowicza, który opiekował się nią od lat. Miałem wtedy 16 lat; był gorący sierpień 1967 r. Przyszedłem z matką, której – zmęczonej upałem – moja siostra podała na chwilę maseczkę do wdychania tlenu. Nie mieliśmy żadnych złych przeczuć. Dopiero w pociągu do Warszawy Haśka miała powiedzieć: „Ja już nie wrócę”. Operacja odbyła się w październiku i skończyła się niepowodzeniem, mimo iż zastawka została prawidłowo wszczepiona. Serce jednak nie podjęło swoich normalnych czynności. W dwa miesiące później w Republice Południowej Afryki w klinice w Kapsztadzie dr Christian Barnard przeszczepił pacjentowi serce. Gdyby poetka tego doczekała…
 
Muzeum Haliny Poświatowskiej – oddział Muzeum Częstochowskiego, mieszczący się w dawnym domu Haliny Poświatowskiej w Częstochowie. Muzeum zostało otwarte dla zwiedzających 9 maja 2007.

Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy