Reklama

Ludzie

Gdzie diabeł nie może, tam Czesię pośle! Wspomnienia Czesławy Kurasz

Aneta Gieroń
Dodano: 31.08.2016
28959_Glowna
Share
Udostępnij
Piękna, młoda dziewczyna z włosami do pasa pędzi na WFM-ce z Rzepedzi do Komańczy. Są lata 50. XX wieku, na motorze siedzi Czesia Podstawska, ta sama, która za kilka lat już jako Czesława Kurasz będzie wiceprezeską, potem prezeską Gminnej Spółdzielni w Bukowsku, w końcu sanocką starościną. W czasach, gdy równouprawnieniem kobiet nikt nie zawracał sobie głowy, a kariera zawodowa matek traktowana była jak niegroźna fanaberia, ona wychowała szóstkę dzieci i z sukcesami "prezesowała". Przy okazji 77. urodzin też nie próżnowała. Wydała wspomnienia – "Niczego nie żałuję". I choć sama biografia barwna, to niezwykła jest w książce dokumentacja Bieszczadów i Sanoka z ostatnich 50 lat.

I pomyśleć, że książka nigdy by nie powstała, a sama Czesia Kurasz jeszcze niedawno pytana o  pamiętniki, przecierała oczy ze zdumienia i w roli dokumentalistki nie widziała się nigdy.

– Nie przyszłoby mi do głowy, że będę spisywać wspomnienia, choć przyznaję – odrobina szaleństwa w życiu towarzyszyła mi zawsze – śmieje się autorka "Niczego nie żałuję". – Zachęciły, właściwie przekonały mnie do tego dzieci. Od Anetki,  jednej z trzech córek otrzymałam pierwszy zeszyt i tak zaczęła się moja pisarska historia, w którą tak się  wciągnęłam, że odtwarzając kilkadziesiąt lat życia zapisałam kilkanaście notatników. Z tego powstała 240  stronicowa książka z licznymi fotografiami. Początkowo nie do końca  też wiedziałam, dla kogo miałabym pisać: moich dzieci, osób i współpracowników, z którymi dane mi było się w życiu spotkać, czy może jednak dla zupełnie obcych osób. Uważałam i nadal  uważam, że moje życie nie jest aż tak pasjonujące, by opisywać je w książkach.

A teraz zaskoczona, wzruszona, szczęśliwa jest bardzo, gdy otrzymuje  kolejne listy i podziękowania za książkę – jak się okazało historię  nie tylko jej życia, ale też Bukowska, Rzepedzi, Sanoka, Bieszczadów i Podkarpacia w ogóle. A jeśli ktoś znajdzie w niej choć najmniejszą podpowiedź, która uczyni jego życie łatwiejszym, lepszym, lub szczęśliwszym, Czesia Kurasz już niczego więcej nie potrzebuje.

Starość? W jej słowniku takie słowo nie istnieje!

Anna Strzelecka, która z autorką wspomnień spędziła wiele tygodni przygotowując książkę do druku, tak ją opisuje: "W każdej kieszeni jej eleganckiego (zawsze!) żakietu znajduje się komórka. Dzwoni właściwie bez przerwy. I wtedy, kiedy siedzi u fryzjera (systematycznie!), i wtedy, kiedy biega ze spotkania na spotkanie. Także wtedy, kiedy jest chora. Choćby nawet chciała ją wyłączyć, nie robi tego, bo zaraz potem ma wyrzuty sumienia. A może ktoś właśnie potrzebował jej pomocy?!

Pracowitość. Ta towarzyszy jej od dziecka.  Bez niej, dziewczynka, która w 1938 roku urodziła się jako drugie z siedmiorga dzieci  w niezamożnej rodzinie w Rzepedzi – Jaworniku,  szybko dałaby o sobie zapomnieć. A tak Czesia z wyróżnieniem w latach 50. XX wieku ukończyła sanocki "ekonomik", a po drodze otarła się o "wielki świat". Utalentowana muzycznie, akordeonistka potrafiąca grać na organach, zgłosiła się na przesłuchanie do Zespołu Pieśni i Tańca "Mazowsze". Ona, dziewczyna z Bieszczadów, pokonała setki chętnych, doszła do finału, zwróciła na siebie uwagę samej Miry Zimińskiej – Sygietyńskiej i… do akcji wkroczyła babcia Maria ( tak, to babcia decydowała o większości spraw w rodzinie Podstawskich).

– W areszcie domowym przepłakałam kilka nocy, ale do Warszawy babcia mnie nie puściła – wspomina Czesława Kurasz. – Czy żałuję? Nie, niczego w życiu nie żałuję.  Odczekałam kilka lat i szczęśliwie, już z mężem, który nie tylko leczył ludzi, ale też grał na skrzypcach i akordeonie, trafiliśmy do znakomitego zespołu "Bukowianie". W tamtym czasie  wystawialiśmy "Wesele bukowskie sprzed 100 lat" – bardzo popularny spektakl. Wspaniałe czasy, byliśmy młodzi, mieszkaliśmy w Bukowsku, ktoś powie – siermiężny PRL na końcu świata – a dla nas to było centrum świata.

Bieszczady i Beskid Niski, jakich już nie ma i niewielu pamięta. Z fotografii spogląda mała Czesia i jeszcze mniejsza Hania, Ukrainka, przed wojną sąsiadka z Rzepedzi. Na kolejnym zdjęciu roześmiane dziewczyny na moście w Rzepedzi – Jaworniku. Co robią? Tańczą.  A czyż można  było sobie wymarzyć lepszą podłogę na urodzinową potańcówkę w tamtym czasie i miejscu?! Do tego dziesiątki innych fotografii dokumentujących życie na południu Polski. Wszędzie ludzie; koleżanki ze szkoły, sąsiedzi, rodzina, dzieci, pacjenci męża.

Wychowywanie szóstki dzieci  jak najlepszy kurs menedżerski

…"Umiejętność organizacji i współpracy z innymi mam dzięki dzieciom. No bo skąd znam tylu ludzi? Sześć podstawówek, sześć komunii, sześć szkół średnich. Wszędzie jakieś komitety, wycieczki, rozpoczęcia, zakończenia, wywiadówki, studniówki i bale maturalne. Organizacja, logistyka, zarządzanie – na okrągło. Zebrało sie tego trochę, może nawet na jakiś mały rekord Guinnessa. I wszędzie poznawałam ludzi.  Potem z tymi ludźmi kooperowałam, włączałam do swoich inicjatyw, zagospodarowywałam aktywność…" – tak  ze śmiechem Czesława Kurasz wielokrotnie tłumaczyła swoją aktywność Anie Strzeleckiej, chcąc oddać aurę  prawie 80 – letniego, bardzo twórczego życiorysu , którego klimat  udało się w książce zachować.

I jak na dobrą biografię przystało jest w niej wszystko: miłość, śmierć, dramatyczne wydarzenia w pracy, dzieci, nawet dalekie podróże zapoczątkowane już po 60. urodzinach.

Jak potoczyłoby się życie Czesławy Kurasz, gdyby nie spotkała Józefa, zwanego Ziutkiem? Na pewno barwnie, ale czy tak szczęśliwie?! Tym bardziej, że Czesia bardzo sceptycznie oceniała instytucję małżeństwa patrząc na nie do końca szczęśliwy związek swoich rodziców. W jej przypadku, los okazał się szczodry. Ponad pół wieku temu stworzyła partnerski związek z młodym felczerem, który kształcił się na doktora i doczekali się szóstki dzieci. Gdy te kolejno pojawiały się na świecie, ona konsekwentnie wracała do pracy, ale w domu mogła liczyć na pomoc babci Marii.  Z młodej ekonomistki w Gminnej Spółdzielni w Bukowsku szybko doczekała się awansu na wiceprezeskę, potem przez wiele lat była popularną prezeską z Bukowska.

– Najtrudniejszym momentem była przedwczesna śmierć męża. Mieszkaliśmy już wtedy w Sanoku, na "Jerozolimie" – wspomina Czesława Kurasz. – Mając szóstkę dzieci nie mogłam sobie pozwolić na słabość. Praca okazała się najlepszym lekarstwem. Miałam takie ulubione powiedzenie – ze wszystkim zdążę, przecież do rana tyle jeszcze czasu.

Z nieprawdopodobnie  aktywnego życia  nie zrezygnowała, ani po przejściu na emeryturę, ani po wycofaniu się z życia politycznego.  Kilkanaście lat temu stworzyła Powiatowe Centrum  Wolontariatu, w 2007 roku uparła się, by w Sanoku otworzyć Uniwersytet Trzeciego Wieku. Jak pomyślała, tak zrobiła. Gdy trzeba było, wsiadała do swojego, byłego już zielonego cinquecento i pędziła do Krosna podpatrzyć, jak tam  kształcą się emeryci. Efekt jest taki, że dziś chętnych seniorów na naukę angielskiego i obsługi komputera jest więcej, niż miejsc.

– Rodzina, praca, uśmiech. To jest w życiu najważniejsze – wylicza Czesława Kurasz. – I nie wiem, czy czuję większą radość, czy dumę patrząc na moje dzieci. Czwórka najstarszych:  Iwona, Janusz,  Aneta i Mariusz mieszkają w Kanadzie. Dzięki nim poznałam smak dalekich podróży już będąc w mocna zaawansowanym wieku, więc na nic nigdy nie jest za późno. Damian, ceniony gitarzysta mieszka ze swoją rodziną  w naszym domu Sanoku – dzięki nim mogą realizować się jako aktywna babcia. Najmłodsza córka Kasia osiadła w Londynie, jest menedżerem działu marketingu w BBC Worldwide. Nieustannie się nimi zachwycam, oni nie kryją zachwytu czytając wspomnienia. Nie, nie żałuję niczego. I nie żałuję, że dałam się namówić moim dzieciom na napisanie wspomnień.

Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy