Z Janem Lubomirskim – Lanckorońskim, prezesem Fundacji Książąt Lubomirskich, rozmawia Aneta Gieroń
Aneta Gieroń: Wasza Wysokość, czy Panie Prezesie? Są jeszcze okoliczności, w których rozmówcy nawiązują do historii Pana rodziny i arystokratycznych korzeni, a przez szacunek używają książęcego tytułu? To o tyle ciekawe, że ponad 100 lat temu Konstytucja Marcowa zniosła tytuły arystokratyczne, podkreślając równość wszystkich obywateli wobec prawa.
Jan Lubomirski – Lanckoroński: Aż do 1918 roku Polska była królestwem, oczywiście związanym z zaborcami, ale te kleszcze zaborców już pod koniec istnienia zaborów stawały się coraz mnie represyjne i Polska m.in. w osobie Regenta Zdzisława Lubomirskiego miała coraz większą swobodę w działaniu. Mój przodek zaczynał z dwoma ministerstwami w pełni niezależnymi od Niemców i Austriaków, a kończył jeszcze przed 11 listopada 1918 roku z wolnym Wojskiem Polskim, które działało pod generałem Tadeuszem Rozwadowskim, pierwszym szefem Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, uważanym za twórcę nowoczesnego wojska , które przysięgę wiernie składało Królestwu Polskiemu. Co ciekawe, Józef Piłsudski przejmując władzę od Rady Regencyjnej w okolicach 11 listopada 1918 został Regentem Królestwa Polskiego. Dopiero w odezwach z grudnia 1918 roku po raz pierwszy pojawiają się słowa: naczelnik, republika, a przecież już wcześniej Rzeczpospolita zawsze funkcjonowała jako królestwo – rzeczpospolita szlachecka.
Wracając jednak do samej Konstytucji Marcowej i zniesienia tytułów arystokratycznych – to dość złożona kwestia, bo tytuły nie zostały zniesione w sensie nazewnictwa – jest tylko mowa o tym, że tytuły i przywileje klasowe nie będą wiązały się z przywilejami szlacheckimi, a wszyscy obywatele są równi wobec prawa. Nigdzie nie znalazło się sformułowania, że zakazuje się ich używania. Dlatego w nomenklaturze przedwojennej tytuły nadal funkcjonowały i były czymś zupełnie naturalnym, a w korespondencji powszechnie je używano. Co ciekawe, kolejna Konstytucja Kwietniowa na temat tytułów nie mówiła nic, a znosiła Konstytucję Marcową,
Zwrot Wasza Wysokość, ani więc Pana dziwi, ani tym bardziej nie zaskakuje.
Nie. (śmiech). Zdarza się to bardzo często, zwłaszcza za granicą. Dla przykładu w Wielkiej Brytanii podczas spotkań na Dworze Rodziny Królewskiej, brytyjski następca tronu – Książę Karol, tytułowany jest jako His Royal Highness (HRH), natomiast mnie tytułuje się His Serene Highness (HSH). Sama fundacja jest Fundacją Książąt Lubomirskich, bo trudno byśmy rezygnowali z historii naszej rodziny. Żadne państwo, żadne człowiek bez swojej historii, bez korzeni nie jest w stanie dobrze funkcjonować – to daje ogromną siłę, niezwykle inspiruje w działaniu. To istotna baza do budowania i podążania w przyszłość, nie widzę powodu, by z tego rezygnować, wręcz przeciwnie. W Polsce używanie tej tytulatury to miły ukłon w stronę historii Polski i polskości. Traktuję to jako symbol, ważny, bo obliguje mnie do właściwych zachowań. Nie czerpię satysfakcji z samego faktu posiadania książęcej historii, ale jest to bardzo pozytywny element naszej kultury, na którym warto bazować, bo tak jest czynione wszędzie za granicą. Począwszy od najbardziej prozaicznych rzeczy, jak używanie historii rodziny do promowania pewnych działań, wspierania polskości, nauki, czy polskiego biznesu.
I Wasza Wysokość zdarza się Panu usłyszeć…
W Polsce częściej przeczytać, w korespondencji, co jest dość często praktykowane. W rodzinie mówimy sobie oczywiście po imieniu. Podkreślam jednak, że tytuły mają dla nas znaczenie symboliczne, grzecznościowe. Mówię o tym bardziej w kontekście naszej polskiej historii, która tak bardzo ucierpiała, tak wiele elementów polskości, przykładów jej wielkości zostało zniszczonych, że rodziny z długą historią jak moja, przenoszą naszą najlepszą tradycję na kolejne pokolenia, a my staramy się tę historię przypominać, propagować, co w ostatnich latach cieszy się coraz większą popularnością i wzbudza ciekawość. To pewnie odreagowanie czasów PRL-u, kiedy do tradycji ziemiańskich, arystokratycznych władza komunistyczna była negatywnie nastawiona. Mój ojciec, Stanisław Lubomirski dorastając w najgorszych, stalinowskich czasach, zdawał aż pięć razy na studia i nigdzie nie chciano go przyjąć z powodu braku miejsc. W końcu napisał list do Bolesława Bieruta z prośbą o przyjęcie na jakiekolwiek studia humanistyczne. I otrzymał odpowiedź, że władze zgadzają się, by na Akademii Górniczo Hutniczej studiował na Wydziale Metalurgii – takie też studia ukończył.
System uznał, że w ówczesnej Hucie im. Lenina na pewno zostanie wyprostowany ideologicznie, ale na szczęście system sobie, a ludzie i przyzwoitość sobie. Niedawno organizowałem 80. urodziny mojego ojca i był na nich obecny jego szef z huty oraz wielu kolegów robotników. To pokazuje, jak można funkcjonować, przyjaźnić się ponad sztucznymi podziałami tworzonymi w systemie totalitarnym.
Fundacja Książąt Lubomirskich w swej działalności na Podkarpaciu koncentruje się głównie na powiatach: lubaczowskim, przemyskim, przeworskim, bieszczadzkim i leskim. To niejako szlakiem waszych ziem rodowych?
W tych rejonach jest najniższy dochód w rodzinie, ale i rzeczywiście swoje znaczenie ma historyczna obecność naszej rodziny na tych terenach. W okolicach Lubaczowa, Ustrzyk Dolnych, jest naprawdę bardzo biednie, co sam widziałem i sprawdziłem, a wybitnych talentów, choćby muzycznych na tych terenach nie brakuje. Przy okazji staramy się też wesprzeć inne placówki w tamtej okolicy m.in. szpital w Ustrzykach, czy dopomóc w remoncie dzwonu w jednym z przeworskich kościołów. Listów o pomoc do fundacji przychodzi bardzo dużo. I choć nie wszystkim możemy pomóc, to staramy się choć wesprzeć naszym patronatem albo rekomendacją, co często też przynosi dobre efekty.
Wielowiekowa tradycja Lubomirskich zobowiązuje…
Towarzyszy nam od ponad 500 lat i chyba źle bym się czuł, gdybym nie kontynuował działalności charytatywnej przodków. Jeżeli są możliwości finansowe, to chętnie się dzielę. Uważam, że warto. Pamiętam, że sam, gdy byłem dzieckiem, nastolatkiem, byłem mocno wspierany przez krewnych z zagranicy i wiem doskonale, co to znaczy skromne, nawet bardzo skromne życie. Lata 80. XX wieku, to były trudne czasy dla nas wszystkich w Polsce, bywało, że mojej rodzinie pomagali zupełnie obcy ludzie. Wiele ubrań dostawałem m.in. od kuzyna, Zygmunta Habsburga ze Szwajcarii. Po latach przeżyliśmy zabawną sytuację, gdy w żartach zaprosiłem go do garderoby mówiąc, by wybierał, co chce, bo czuję się jego dłużnikiem.
Bycie księciem determinuje, zobowiązuje? Można też pewnie czerpać z biznesowych pierwowzorów wśród licznych przodków.
Bardzo pozytywnie. Dla mnie to dar dziejowy, choć pewnie w czasie komunizmu bycie arystokratą było przekleństwem, czego mój ojciec jest przykładem. Może też dlatego, ja tę epopeję edukacyjną mojego ojca zamieniłem w działalność edukacyjną w fundacji. I rzeczywiście inspiracji wśród przodków mi nie brakuje.
Choćby w osobie Stanisława Lubomirskiego, de facto zwycięzcy z bitwy pod Chocimiem w 1621, gdzie hetman Chodkiewicz zmarł w trakcie oblężenia tureckiego i dalsze działania wojskowe jednej z największych bitew lądowych w XVII wieku prowadził właśnie Lubomirski. Udało mu się pokonać prawie 3 razy większe siły turecko – tatarskie. Był znakomitym politykiem, silnie związanym z Małopolską, gdzie w Nowym Wiśniczu miał swoją siedzibę, ale Łańcut też bardzo cenił. Ważna jest też postać jego syna, Jerzego Sebastiana Lubomirskiego, który często niesłusznie jest oceniany jako negatywna postać, a to jedyna osoba, która w czasie potopu szwedzkiego „postawiła się” Szwedom, Rosjanom i Rakoczemu z Siedmiogrodu. Nie złożywszy hołdu najeźdźcom, przeniósł się na Spisz i w zamku w Lubowli przechowywał insygnia koronacyjne, które uratował z Krakowa. W „Potopie” Sienkiewicza jest opisane, jak kilkutysięcznym, prywatnym wojskiem wspiera króla Jana Kazimierza, niestety w filmie Jerzego Hoffmana ta postać została w całości usunięta, bo w PRL-u nie można było pokazywać magnaterii pozytywnie.
Czyli nawet w popkulturze arystokraci byli kreowani na wyzyskiwaczy i zdrajców narodowych.
Z późniejszych przodków, na pewno ważny jest Aleksander Lubomirski z przełomu XIX i XX wieku, który ogromne pieniądze zarobił na akcjach Kanału Sueskiego. Utworzył też dwie wspaniałe fundacje m.in. Uniwersytet Ekonomiczny w Krakowie, kiedyś Akademię Ekonomiczną, gdzie do dziś widnieje nasz herb . Aktywnie współpracujemy z tą uczelnią fundując wspólnie co roku około 50 stypendiów dla młodzieży z byłych Kresów Polskich m.in. Ukrainy i Białorusi. Drugie jego przedsięwzięcie, to Łagiewniki św. Jana Pawła II, przed laty utworzone jako miejsce opieki dla ubogich dziewcząt i sierot.
W tej galerii imponujące są także dokonania brata mojego pradziadka, Stanisława Lubomirskiego, który działał w okresie dwudziestolecia międzywojennego i którego można by nazwać nowożytnym biznesmenem. Inwestował w ropę naftową, miał kopalnie w okolicy Baku, był prezesem Banku Handlowego i właściwie trudno powiedzieć, czego prezesem nie był. Czytając jego biografię około pół strony drobnym maczkiem wyliczone jest, jakie pełnił funkcje. Stworzył Centralny Związek Przemysłu Polskiego „Lewiatan”, którego był prezesem od 1932 roku, a który propagował idee rozwoju przemysłu – obniżenie podatków, świadczeń socjalnych dla robotników i zwiększenie pomocy państwa dla przemysłu. Członkowie organizacji zasiadali w sejmie, senacie, w wielu rządach II RP i innych instytucjach państwowych. Podobnie jak on uważam, że patriotyzm ekonomiczny ma kluczowe znaczenie, by państwo Polskie mogło funkcjonować normalnie. Bez finansów, silnej ekonomii, Rzeczpospolita nie jest w stanie wybijać się na niepodległość w przyszłości, nie jest w stanie funkcjonować jako niezależne państwo i jako partner w stosunkach międzynarodowych.
Sam staram się podążać wyznaczonymi ścieżkami w działalności biznesowej będąc prezesem i właścicielem Grupy Landeskrone. Podobnie jak moi przodkowie łączę pracę z pasją, czego dowodem są zrealizowane projekty deweloperskie osadzone w koncepcji rewitalizacji zabytkowych obiektów. Moja praca zawodowa jest też nierozerwalnie związana z Fundacją Książąt Lubomirskich.
Wracając do Podkarpacia, śladów Lubomirskich, gdzie znajduje się ich najwięcej?
Przez co najmniej godzinę mógłbym opowiadać, tak dużo jest tych śladów. Daję słowo, co druga miejscowość jest związana z Lubomirskimi. Ale te najistotniejsze, to oczywiście Rzeszów, Przeworsk, Łańcut, także Lubaczów, gdzie jednym ze starostów był Józef Lubomirski. Sanok, gdzie pierwszym starostą w naszej rodzinie był Sebastian Lubomirski w połowie XVI w. Boguchwała k. Rzeszowa, przy czym sama nazwa została nadana przez Teodora Lubomirskiego, który prosił o to jednego z królów saskich, bo zmiana nazwy miejscowości była wyrazem jego podziękowania Bogu za otrzymane łaski. Przepiękny zamek w Baranowie Sandomierskim. Także Przemyśl, a właściwie dzielnica Bakończyce, dziś fragment Przemyśla, a kiedyś w części należąca do Lubomirskich i gdzie niedawno nazwę jednej z ulic zmieniono na Książąt Lubomirskich – tak jak to było przed II wojną światową.
W Rzeszowie jedna z ładniejszych alei też jest Lubomirskich.
No właśnie, tych śladów jest bardzo dużo. Może dlatego w Przemyślu, w Rzeszowie, czuję się jak u siebie.
Ale mówiąc żartobliwie, już tylko może Pan pomarzyć, że gdyby to było 100 lat wcześniej, to jadąc przez Podkarpacie, a właściwie Małopolskę, codziennie mógłby Pan gdzie indziej zatrzymywać się na nocleg i ciągle jechałby Pan od rodziny do rodziny.
Pewnie któryś z wujów by mnie przygarnął, chyba, że w ogóle byłbym u siebie. (śmiech)
A mówiąc poważnie, już na zawsze są to nasze miejsca rodzinne, choć nie w sensie materialnym i jest mi bardzo miło, bo czuję się do nich przywiązany, a od ludzi, których tam spotykam, doświadczam dobrej energii, gościnności i prawdziwej polskości.
Wszyscy Lubomirscy czują podobnie?
Paradoksalnie jest nas bardzo niewielu, ledwie 30 osób mieszkających na prawie wszystkich kontynentach.
W tym pewnie tkwi wasz rodzinny sekret świetnej znajomości, co najmniej kilku języków obcych, w Pana przypadku aż pięciu.
Duża w tym zasługa rodziny rozsianej po całym świecie. Od urodzenia bardzo dużo czasu spędzałem m.in. w Austrii i moim drugim językiem, który znam tak dobrze jak polski jest właśnie niemiecki. Wiele kuzynów ma tak samo. Moja ciotka, której prababka była nazwana za Lubomirską, w Austrii nauczyła mnie pływać i w Austrii zaszczepiła mi miłość do opery, gdy w wieku lat 7 po raz pierwszy w Operze Wiedeńskiej zobaczyłem „Jasia i Małgosię”. Ta miłość trwa do dziś.
Obecnie jednym z najbardziej medialnych członków rodziny Lubomirskich jest Alexi Lubomirski, jeden z najlepszych fotografów modowych na świecie na stałe mieszkający w Nowym Jorku. O swoim książęcym pochodzeniu dowiedział się już jako dorosły mężczyzna, a matka zakomunikowała mu to jak swego rodzaju drogowskaz życiowy: Jeśli jesteś księciem, to trzeba być księciem w swoim sercu i w swoich działaniach. To dewiza?
Bardzo trafna, a Alexi bardzo dobrze się czuje z polskimi korzeniami. Swój ślub brał na zamku w Wiśniczu, co jest naszą rodzinną tradycją. W moim przypadku nie udało się jej podtrzymać, choć planowałem, bo w tym czasie panowała w Polsce wielka powódź. Uznaliśmy, że wielka zabawa na prawie 1000 osób nie licuje z dramatem, jaki w tamtym czasie przeżywali mieszkańcy tamtejszych okolic.
Zamek w Wiśniczu to jest też miejsce, które Lubomirscy odzyskali po 1989 roku.
To jest bardzo trudny temat, bo państwo polskie pozbywa się tego, co najtrudniejsze w utrzymania i to oddaje, natomiast mowy nie ma o odszkodowaniach za zabrane ziemie, zamki i pałace. Paradoksalnie inne państwa postkomunistyczne: Rumunia, Bułgaria, Czechy, Słowacja zrobiły reprywatyzację, w Polsce nie ma o tym mowy. Doszukuję się w tym być może jakiegoś podtekstu politycznego, by nie promować dawnych rodzin polskich. To na pewno bardzo mocno wsparłoby żywioł polski i na pewno spowodowałoby wysyp wielu organizacji propolskich, a może nie wszyscy są tym zainteresowani. Mówimy o utraconym dziedzictwie, braku kontynuacji. Przed wojną większość dworów w małych nawet miejscowościach to były kolebki polskości, w czasie wojny organizowano tam tajne nauczanie, te miejsca emanowały kulturą i literaturą polską. Brak oddania majątków po 1989 roku wiąże się z brakiem powrotu do tych miejsc wielu patriotycznie nastawionych ludzi, którzy dla lokalnych społeczności mogliby dzięki swoim kontaktom wiele zrobić. To ogromna strata.
Może ludzie najzwyczajniej obawiają się, że stracimy wiele pięknych miejsc, które przez dziesięciolecia jako społeczeństwo utrzymywaliśmy i remontowaliśmy, albo najzwyczajniej po ludzko, obawiają się, że tak jak nie do końca udanie przebiegła w Polsce prywatyzacja, tak samo obawy budzi ewentualna reprywatyzacja.
Ja to rozumiem i nie ma mowy, żebyśmy się teraz upominali o zwrot Zamku w Łańcucie, czy w Baranowie Sandomierskim, chodzi raczej o zadośćuczynienie. Uważam natomiast, że arystokracja, przedwojenni przedsiębiorcy, mieszczanie, ziemianie, przez kolejne rządy traktowani są jako straszak. Kreuje się ich na chorobliwie pazernych, którzy przyjdą odebrać swoje domy i fabryki, a to kompletna bzdura. A szkoda, bo uważam, że choć w części przywrócenie majątków ich pierwotnym właścicielom miałoby ogromny wpływ na rozwój państwa polskiego.
Sam jestem właścicielem zespołu pałacowo – parkowego w Lubniewicach i uważam, że wszyscy mają z tego korzyści. Z mojego parku korzystają mieszkańcy Lubniewic, podobnie jak z prywatnej plaży. Co roku urządzam tam „Święto Sandacza”, na które ściągają tłumy turystów, a współpraca z władzami gminy Lubniewice układa się świetnie. Zostałem nawet ambasadorem Województwa Lubuskiego, co mam nadzieję pomoże ściągnąć w tamte strony więcej turystów i być może znajdą się chętni na zainwestowanie w odnowę pięknych, polskich zabytków, często mocno zdewastowanych.
To oznacza, że nie wyklucza Pan kupna kolejnego zamku tym razem na Podkarpaciu?
Czemu nie. ( śmiech) Ale naturalne jest dla mnie, że jak się ma coś prywatnego, a jest się Polakiem, patriotą, także lokalnym, to chcę się tym dzielić. To jest zrozumiałe dla ludzi, ale często dla urzędników państwowych już bywa trudne do zrozumienia.
Pański krewny, Alexi Lubomirski z myślą o swoich dwóch małych synkach napisał książkę „Rady dla młodego księcia”. Zapytam inaczej, Pana rady dla młodego Polaka?
Wyzbyć się kompleksów, bo jesteśmy wspaniałym narodem. Pokolenia wychowane w komunizmie, uważają, że Europa Zachodnia, to coś lepszego, że powinniśmy się od nich uczyć europejskości i nawet przedstawiciele Unii Europejskiej nas w tym utwierdzają, a to bzdura. Od wieków tworzyliśmy Europę, jesteśmy w jej centrum i jeśli chodzi o łacińską Europę, jesteśmy filarem jej funkcjonowania. Mieliśmy ledwie 50 lat przerwy w jej tradycji, ale cóż to jest w obliczu wielowiekowej ciągłości.
Młodzi ludzie, którzy z kompleksami wyjeżdżają z Polski, wystarczy, że przez kilka miesięcy popracują u Anglika, lub Francuza, a szybko zauważają, że jesteśmy od nich mądrzejsi, inteligentniejsi i gdy wracają do Polski, już nie mają kompleksów. Sam, gdy jeszcze pracowałem i studiowałem w Londynie, często tego doświadczałem. Polskich prawników w londyńskim City było wtedy ledwie kilku, obecnie wśród menedżerów, szefów najlepszych restauracji, najwięcej jest Polaków. Co mnie bardzo cieszy, bo uwielbiam Londyn i od jakiegoś czasu nigdy nie mam problemu z wolnym stolikiem w najlepszych lokalach – wszędzie spotykam szefów Polaków.
Powinniśmy zacząć być dumni, że jesteśmy Polakami, bo mamy z czego.
Jan Lubomirski – Lanckoroński, prezes Grupy Landeskrone i Fundacji Książąt Lubomirskich, członek Rady Muzeum Pałacu Króla Jana III Sobieskiego w Wilanowie, ambasador Województwa Lubuskiego. Absolwent studiów prawniczych na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, który edukację kontynuował także w London School of Economics oraz University of Navarra w Barcelonie we współpracy z Uniwersytetem Harvarda, gdzie ukończył Advanced Management Program (AMP). Radca prawny, który kształcił się również w zawodzie doradcy i maklera giełdowego oraz zarządcy nieruchomości. Biegle zna pięć języków obcych: niemiecki, angielski, włoski, francuski i rosyjski.