Angelika Fila: Skąd upodobanie do smaków oraz pasja związana z gotowaniem i dobrą kuchnią?
Magdalena Katzen: Jako dziecko dość długo byłam chorowitym niejadkiem. Zresztą, sama napisałam tak o sobie na blogu. Jedzenie było absolutnie „ble”. Dopiero z czasem moje smaki się wyrobiły. Przełomowym momentem, gdy mocno zainteresowała się gastronomią, był wyjazd na praktykę studencką do Stanów Zjednoczonych, a dokładniej do Colorado Springs. Przez 1,5 roku zostaliśmy poddani swoistemu „praniu mózgu”. Praktyka odbywała się w hotelu 5-gwiazdkowym, z najwyższym standardem hotelarstwa i gastronomii. Tam pracowałam w room service. Na swoim blogu prowadzę serię o tych szkoleniach, zatytułowane „Wspomnienia kelnerki”. Tam miałam okazję obserwować, jak toczy się prawdziwe życie w hotelarstwie i gastronomii. Bardzo mi się to spodobało. Kiedy po pracy w Ameryce wróciłam do Rzeszowa, miałam głowę pełną pomysłów. Tutaj niestety zderzyłam się z potężną ścianą. Rozdźwięk pomiędzy tymi dwoma światami był nieporównywalny. Później gastronomia ciągle „za mną chodziła”. Wbrew pozorom nie udało mi się dostać pracy w tym zawodzie. Chciałam pracować w tej branży, ale nie mogłam niczego znaleźć. Jednym z argumentów, który usłyszałam od potencjalnych pracodawców było to, że nie jestem mężczyzną, w związku z tym nie będę mogła przenosić ciężkich stołów. Było to jeszcze za czasów istnienia starego Hotelu Rzeszów. Gotowałam coraz więcej i non stop się uczyłam. Moje kubki smakowe są wyjątkowo wrażliwe na smaki. Postanowiłam się podszkolić i spełnić jedno ze swoich marzeń, był to wyjazd na szkolenie do Stanów, do jednej z topowych uczelni kulinarnych na świecie, The Culinary Institute of America (CIA). Było to fantastyczne szkolenie, po 12 h dziennie spędzonych na wykładach, ciągłej pracy w kuchni, kolacjach degustacyjnych, spotkaniach z szefami kuchni, po prostu coś fenomenalnego.
Jak zrodził się pomysł na „Garniec Smaku”?
W międzyczasie intensywnie szukałam na półkach dobrych produktów spożywczych, „prawdziwego jedzenia”, na początku głównie na użytek własny. Budowała mi się baza produktów dobrych, sprawdzonych, niestety nie tanich, ale to jest zrozumiałe. Postanowiłam więc publikować swoje znaleziska, żeby pokazywać ludziom, co jest dobre, a co nie. Zadałam sobie pytania: Może kogoś to zainteresuje, komuś się przyda? Może są ludzie podobni do mnie? I tak zaczęłam spisywać swoje myśli.
Wędrowanie po restauracjach, odkrywanie nowych smaków czy własna kuchnia i przygotowywanie domowego obiadu?
Od dawna prenumeruję bardzo popularne magazyny kulinarne, także zagraniczne. Już jakiś czas temu zawęziłam sobie te wysyłki wyłącznie do trzech tytułów, które są dla mnie najbardziej wartościowe. W tych magazynach „rozbiera się na czynniki pierwsze” proces przygotowywania potraw i jest to niezwykle edukacyjne. Odtwarzając przepisy, ponieważ ja własnych nie tworzę, dużo się uczę. Propozycje z tych magazynów przygotowywane są w laboratoriach testowych. Moja rodzina szaleje na punkcie niektórych dań, dlatego część z nich, już sprawdzonych, zaczęłam udostępniać na swoim blogu, np. sałatkę ziemniaczaną, którą nazwałam najlepszą na świecie. Przy czym zawsze uwzględniam autora przepisu w swoim poście.
Skąd pomysły na nowe posty „Garnca smaku”?
Pomysły biorę z życia, głównie z własnych obserwacji. Mam zawsze oczy szeroko otwarte. Niesamowite jest to, jak nawet zwykłe wyjście na kawę potrafi mnie zainspirować. Byłam niedawno w nowej kawiarni i wyszłam stamtąd z czterema zaskakującymi wnioskami, które już zrodziły mi w głowie na kolejne pomysły. W skrócie: obserwacja i przysłowiowy telefon w ręce, ponieważ nigdy nie wiadomo, kiedy będzie można pstryknąć zdjęcie czemuś, co później przyda mi się do bloga. Posty tworzę zdecydowanie wybiegając w przyszłość. Część z nich leży w tak zwanej „cyfrowej szufladzie” i czeka na lepsze czasy. Często do nich coś dopisuję, a kiedy myślę, że któryś z nich jest już w 100 procentach gotowy, dodaję na bloga.
Swoimi recenzjami chce Pani pokazać rzeszowianom, gdzie można dobrze zjeść?
To na pewno. Chciałabym, żeby mój blog przede wszystkim skupiał się na rzeczach pozytywnych, jednak niestety są też takie, których nie mogę przemilczeć. Jeżeli coś zdecydowanie nie działa, klient jest niesprawiedliwie traktowany, muszę o tym napisać. Staram się pokazać każdą, nawet najmniejszą, ale dobrą stronę lokalu. Nigdy nie jest tak, że ktoś robi wszystko absolutnie źle. Chcę jednak wskazywać miejsca, które robią coś wyjątkowo dobrze, które mają niesamowitych kucharzy, z wyczuciem smaku. Staram się zbierać wszystko razem i z tego tworzyć artykuł. Bardzo doceniam, kiedy obsługa jest miła, a prezentacja dania na talerzu staranna i przemyślana. Kiedy wychodzę z lokalu i oczy mi się świecą, jestem szczęśliwa, że będę mogła napisać dobrą recenzję. Kiedy coś idzie nie tak, jest mi przykro.
Fot. Magdalena Katzen
Czy w Rzeszowie można dobrze zjeść? Jak wypada stolica Podkarpacia na tle innych miast?
Bardzo bym chciała, żeby Rzeszów zaczął istnieć na mapie Polski jako miejsce ciekawe do odwiedzenia, także pod kątem gastronomii. Zauważam, że w Rzeszowie powstaje coraz więcej ciekawych miejsc i to mnie cieszy. Warszawy na pewno nigdy nie dogonimy, ale nie ma co się porównywać do stolicy. Bardzo lubię Rzeszów, to jest moje miasto rodzinne. Trzymam kciuki za nowe lokale, zawsze idę do nieznanego miejsca z nadzieją, że dobrze zjem. Niestety różnie z tym bywa. Chciałabym, żeby o naszym mieście było głośniej w Polsce, żeby mówiono w kraju, że do Rzeszowa warto przyjechać, gdzie można zjeść to, to i jeszcze tamto. Bardzo mnie cieszy, że coraz popularniejszy jest trend kuchni regionalnej, trochę etnicznie zróżnicowanej. W Rzeszowie powstaje coraz więcej restauracji, które wprowadzają regionalne produkty, chociażby podkarpackiego proziaka, ale też inne dania, którym szefowie kuchni nadają nowoczesnego pazura. Jestem całym sercem za tym, żeby promować nowoczesną kuchnię regionalną. Jesteśmy ciągle zachłyśnięci jedzeniem z Zachodu, które zdrowe nie jest. Na Podkarpaciu jednak trochę wstrzymują nas ceny, ponieważ tutaj ciągle nie jesteśmy przyzwyczajeni do wysokiej kwoty, którą czasem trzeba zapłacić za dobre danie.
Kuchnia amerykańska kojarzy nam się głównie z fast foodem. Jak jest naprawdę?
Tego fast foodu, jedzenia ciężkiego i tłustego jest w Ameryce cała masa. Produkty w sklepach są tragiczne, bardzo niezdrowe i mówię to zupełnie szczerze. Kilka razy zdarzało mi się wdepnąć w prawdziwą pułapkę gastronomiczną. Z drugiej strony są tam szefowie kuchni, którzy potrafią stworzyć cuda na talerzu. Kilka miesięcy temu byłam w Charlestonie, które opisuje się jako kulinarną stolicę wschodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych. Szefowie kuchni korzystają z regionalnych, sezonowych produktów, trzymając się tego, co mimo wszystko jest dla ich kuchni właściwe, czyli dużo smażonego, dań opartych na okrze, ale są to dania kreatywne, przepyszne i lokalne. Zjeżdżają tam tłumy turystów. Jest to przykład czegoś, co można robić świetnie. Kulinarnie „zdeptałam” też Nowy Jork. Pokusiłam się nawet na blogu o krótki przewodnik gastronomiczny po tym mieście. Niekoniecznie trzeba wydać 1000 dolarów, żeby tam dobrze zjeść.
Kuchnia amerykańska jest Pani ulubioną?
Moja ulubiona kuchnia to raczej smaki indyjskie, kierunek Azji. Lubię złożoność smaków i przenikający się zapach przypraw. Miałam okazję podczas podróży spróbować prawdziwych dań kuchni indyjskiej i będąc w komfortowym kurorcie z mężem, mając do wyboru podczas śniadania niezliczoną ilość pozycji, codziennie jedliśmy curry, jako jedyni. Pod względem kulinarnym zachwycił mnie też Singapur, to, co się tam dzieje, jeżeli chodzi o gastronomię nazwałabym smakowym zawrotem głowy. Każdy, kto kocha jedzenie powinien tego doświadczyć. Lubię też bardzo kuchnię arabską.
Czy kuchnia polska jest na tyle dobra, że może uwieść smakiem obcokrajowców?
Oczywiście, że tak, pod warunkiem, że nie zepsujmy jej, dodając gotowych przypraw w płynie i proszku. Niestety naszą kuchnię zabija się dodatkami. Jest to zmora i zaraza. Zauważam to podczas imprez kulinarnych, plenerowych. Panie z kół gospodyń wiejskich przygotowują wiele smacznych dań tradycyjnych, jednak wiele, np. ciast nadal pieczonych jest na margarynie. Używamy różnych magicznych kostek, proszków… Może to już jest nasza polska tradycja? Jeżeli weźmiemy pod lupę tradycyjną kuchnię polską, jak ziemniaki czy kapusta… te produkty same w sobie nie mają dużo smaku. W grę wchodzi technika i serce włożone w gotowanie. Jeżeli dosypiemy do tego „magiczne przyprawy” to wszystko będzie smakowało w ten sam sposób. Lubię także, o czym już wspominałam, kiedy szefowie kuchni podają polskie dania w nietypowej odsłonie, jak np. włoskie arancini zrobione z kaszanki. Jeżeli właśnie taką kuchnię zaserwujemy przyjezdnym, to nie ma mowy, żeby przeszli obok niej obojętnie.
Ulubione miejsce na kulinarnej mapie Rzeszowa?
Na pewno ulubioną cukiernią jest Wypiekarnia, która według mnie nie ma konkurencji w Rzeszowie. Jeżeli chodzi o kuchnię to trudno wskazać mi jeden lokal. Nie w każdej restauracji wszystko mi pasuje, są dania, do których wracam. Bardzo lubię Oranżerię i zazdroszczę im spektakularnego widoku na Rzeszów, Kuk Nuka i Radość. Pozytywnie zaskoczyła mnie także restauracja Smacznego.