Reklama

Kultura

Dlaczego Manitoba? Cieśnina Duchów w Siemaszkowej [recenzja czytelnika]

Sabina Lewicka
Dodano: 09.10.2013
8008_Teatr_1
Share
Udostępnij
Każdy ma jakieś swoje demony. U jednych potulnieją po wódce, u innych dopiero wtedy zaczynają mówić. Mimo wszystko kiedyś trzeba się z nimi zmierzyć. Uporać? Nikt nie mówi, że to jest łatwe i jednorazowe zadanie. Szczególnie, gdy demony są wywoływane przez wyrzuty sumienia. Próbę takich zmagań z własnym piekłem psychicznym, można było obserwować podczas dyskusji (kłótni?) dwóch uczestników rzezi wołyńskiej w dramacie Stanisława Brejdyganta „Cieśnina Duchów. Manitoba”, wyreżyserowanego przez Joannę Zdradę, którego premiera odbyła się 28. września w Teatrze im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie.
 
Całe szczęście, że dramaturg i aktor w jednej osobie nie zechciał popłynąć z prądem i zaprezentować rekonstrukcji rzezi wołyńskiej rodem z książek do historii. Historia jest ważna, ale jest na drugim planie, w wspomnieniach profesora Stanisława – Polaka (Edward Linde-Lubaszenko) i duchownego prawosławnego Serhija – Ukraińca (Stanisław Brejdygant), którym podczas powrotu z konferencji zepsuł się samochód i dlatego musieli czekać na pomoc ze strony ich wnucząt (Michał Chołka i Magdalena Kozikowska-Pieńko) w chatce, w której pili alkohol i rozmawiali. Dobrze też, że „Cieśnina Duchów. Manitoba” to nie polityczno-historyczne rozrachunki. To raczej opowieść o zwykłych ludziach, a nie o wodzach. O traumie, o której trudno mówić nawet najbliższym, a która nie pozwala spokojnie spać.

Zastanawiające jest to, dlaczego akcja sztuki, którą Teatr rozpoczął kolejny sezon, rozgrywa się w kanadyjskiej prowincji Manitoba, położonej nad Zatoką Hudsona? Czyżby chodziło tylko o to, że jest to miejscowość, gdzie występuje największa diaspora Polska i Ukraińska? Z pewnością ma to jakiś sens, podobnie jak to, że Manitoba pierwotnie skupiała około pięć plemion Indiańskich. Specyfika rożnych kultur zmuszonych egzystować obok siebie, kultur nastawionych na kontakt z zaświatami i magiczne myślenie bardziej odcisnęło ślad na spektaklu.
 
Nazwa Manitoba pochodzi od słów w języku odżibwe – manito-bah lub języku kri – manito-wapow, znaczących "cieśnina duchów". Według indiańskich wierzeń miały to być odgłosy magicznego bębna Manitou – ducha Algonkinów. W tej roli zbiorowej: Barbara Napieraj, Adam Mężyk, Małgorzata Machowska, Mateusz Mikoś. To takie miejsce styku tego i tamtego świata.
 
I dlatego łatwiej o pojawianie się duchów nawiedzających dwóch głównych bohaterów? To miałoby wytłumaczyć odbiorcom sztuki przesiąkniętym racjonalizmem występowanie niemalże namacalnych zjaw zmarłych, siostry Serhija (Magdalena Kozikowska-Pieńko) i brata Stanisława (Michał Chołka). Tak jak gdybyśmy zapomnieli o zaraźliwym romantyzmie przesiąkniętym widmami, zmorami i wszelkiego rodzaju duchami. Tymczasem okazuje się, że to co jest z tamtego świata ma odbicie w tym świecie. Po to potrzebna jest cieśnina duchów, żeby zrozumieć, że najpierw trzeba wybaczyć sobie, żeby moc wybaczyć innym. I przestać gnębić wnuków zbytnią miłością do ojczyzny, budowaniem w nich tożsamości narodowej, bo miłość do ojczyzny poprzedza zwykła miłość do człowieka. Jakkolwiek by to banalnie brzmiało wnukowie uczestników rzezi wołyńskiej, tacy Romeo i Julia z zwaśnionych rodów pokazują, że historia jest ważna, ale nie bardziej niż życie, o którym Stanisław i Serhij zdaje się, że zapomnieli.
 
Plemiona indiańskie dla Europejczyków wychowanych na westernach wydają się być jedną nacją, tymczasem są one tak odrębne, jak plemiona słowiańskie, które dziś można, by powiedzieć, tworzą państwa. Mądrość rady starszych w plemionach indiańskich wydaje się podsuwać rozwiązanie trudnych dylematów bohaterów dramatu. Tu wielki ukłon w stronę Zofii Mazurek, która przygotowała kostiumy do spektaklu doskonale wpisujące się w współczesne realia sztuki Stanisława Brejdyganta  oraz korespondujące z zamysłem stenografki i jednocześnie reżyserki Joanny Zdrady. W przypadku Barbary Napieraj, kostium Ducha Manitoby zastanawia. Wygląd tańczącej, w rytm uderzeń bębnów, szamanki przypomina ożywioną Wenus w Willendorfu. Mimo że figurka świętej matki nie pochodzi z tych rejonów świata, nasuwa skojarzenie z matką ziemią, która wchłonęła krew wszystkich  (Ukraińców, Polaków, Indian i innych poległych) po równo, bez rozgraniczania, kto kim był i bez osądzania.
 
Jeśli chodzi o kostiumy, szkoda tylko, że postać Serhija, ukraińskiego duchownego, który najprawdopodobniej jest przedstawicielem kościoła prawosławnego nosi krzyżyk katolicki. Widz, podobnie, jak profesor Stanisław gubi się. Tylko że u profesora może to być motywowane manierą ateisty, natomiast u widza drobną sprzecznością znaków.
 
W spektaklu „Cieśnina duchów. Manitoba” podział łatwy: cieple serce i zimny rozum tu taki oczywisty nie jest. Profesor mówi rozumem, bo tak przywykł, ale czuje, bo stracił wiarę w Boga. To takie normalne, ludzkie załamanie w obliczu ogromu zła. Człowiek zadaje Bogu pytanie: „Jak to, widzisz to i nie grzmisz?” A kiedy Bóg wydaje się nie interweniować, człowiek wydaje się tracić wiarę. „Po co to było?” Pytał się Stanisław. Serhij nie potrafił odpowiedzieć. A kto potrafi? Ważne, że stawia się takie pytania. Szkoda, że zwykle po fakcie dokonanym.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy