Piłkarska reprezentacja Polski zremisowała z Islandią 2:2 (1:1) w towarzyskim meczu w Poznaniu. To był ostatni sprawdzian biało-czerwonych przed rozpoczynającymi się w piątek mistrzostwami Europy.
Polska – Islandia 2:2 (1:1).
Bramki: dla Polski – Piotr Zieliński (34), Karol Świderski (88); dla Islandii – Albert Gudmundsson (24), Brynjar Ingi Bjarnason (47).
Żółte kartki – Polska: Grzegorz Krychowiak; Islandia: Andri Fannar Baldursson.
Polska: Wojciech Szczęsny – Tomasz Kędziora, Kamil Glik, Paweł Dawidowicz, Tymoteusz Puchacz (80. Maciej Rybus) – Przemysław Frankowski (64. Przemysław Płacheta), Jakub Moder, Grzegorz Krychowiak (64. Karol Linetty), Piotr Zieliński (46. Kacper Kozłowski) – Robert Lewandowski (81. Karol Świderski), Jakub Świerczok (58. Kamil Jóźwiak).
Islandia: Runar Alex Runarsson (46. Ogmundur Kristinsson) – Alfons Sampsted, Hjortur Hermannsson, Brynjar Ingi Bjarnason, Gudmundur Thorarinsson – Mikael Anderson (74. Gisli Eyjolfsson), Aron Gunnarsson (87. Kolbeinn Thordarson), Andri Fannar Baldursson (78. Stefan Teitur Thordarson), Birkir Bjarnason, Albert Gudmundsson (90+1 Jon Dagur Thorsteinsson) – Jon Dadi Bodvarsson (84. Sveinn Aron Gudjohnsen).
Sędziował: Balazs Berke (Węgry). Widzów: 19 614.
Nie tak wyobrażał sobie trener Paulo Sousa ostatni sprawdzian przed Euro. Innego meczu spodziewali się kibice, którzy w połowie (zgodnie z obowiązującymi restrykcjami) wypełnili stadion. Słabej gry Polaków nie można usprawiedliwiać brakiem Arkadiusza Milika, który w poniedziałek opuścił zgrupowanie reprezentacji w Opalenicy z powodu kontuzji. Kilka godzin wcześniej Sousa na konferencji prasowej nie ukrywał, że będzie chciał sprawdzić napastnika Olympique Marsylia. Wobec jego absencji portugalski szkoleniowiec ponownie postawił na Jakuba Świerczoka, autora jedynego gola w meczu z Rosją (1:1), rozegranego tydzień temu we Wrocławiu.
Inny kontuzjowany snajper biało-czerwonych Krzysztof Piątek był obecny na trybunach poznańskiego stadionu.
Polacy byli zdecydowanym faworytem konfrontacji. Islandczycy, którzy jesienią ubiegłego roku opadli w finałach baraży do Euro, do stolicy Wielkopolski przyjechali bez kilku podstawowych zawodników, m.in. najlepszego strzelca Gylfi Sigurdssona. Trener Arnar Vidarsson dał szansę zmiennikom i młodych graczom i chyba do końca nie spodziewał się, że jego zespół sprawi niespodziankę.
Duet napastników Świerczok – Robert Lewandowski nie błyszczał. Biało-czerwoni zaczęli z animuszem, ale rywale skutecznie rozbijali nieco chaotyczne akcje. Zresztą werwa Polaków też dość szybko osłabła, brakowało dokładnych podań. Stałe fragmenty gry, głównie rzuty rożne nie czyniły większego zagrożenia. Aktywny był natomiast Tymoteusz Puchacz, który po raz drugi dostał szansę od Sousy na grę w podstawowym składzie.
W okresie przewagi Polaków, gola zdobyli… rywale. Po z pozoru niegroźnym dośrodkowaniu w polu karnym zrobiło się sporo zamieszania. Żaden z zawodników nie potrafił wyekspediować piłki. Ostatecznie Albert Gudmundsson trącił ją tuż przed Wojciechem Szczęsnym i znalazła się siatce. Asystent sędziego pokazał jednak pozycję spaloną, jednak po dość długiej analizie wideo Balazs Berke pokazał na środek boiska.
Polacy potrzebowali kilka minut, żeby otrząsnąć się po stracie gola, a dodatkowo w międzyczasie kontuzji doznał Kamil Glik. Jak się okazało, obrońca mógł kontynuować grę. W 34. minucie po akcji zainicjowanego przez Lewandowskiego i podaniu Puchacza Piotr Zieliński wyrównał stan meczu, korzystając z błędu jednego z obrońców.
Już pierwsza akcja po zmianie stron przyniosła Islandii ponowne prowadzenie. Zagapiła się defensywa biało-czerwonych, a Brynjar Ingi Bjarnason uderzył pod poprzeczkę nie dając szans Szczęsnemu.
Polacy mieli przewagę, ale rywale bronili się czasami piątką obrońców i nie dopuszczali do groźnych sytuacji. Dopiero w ostatnich 10 minutach gospodarze zdecydowanie zaatakowali. Najpierw rezerwowy bramkarz Ogmundur Kristinsson odbił przed siebie niegroźny strzał, a Przemysław Płacheta nieskutecznie próbował dobijać. Polacy utrzymali się przy piłce i po dośrodkowaniu Kacper Kozłowski głową próbował zaskoczyć golkipera rywali, ale minimalnie chybił.
Ta sytuacja nakręciła polski zespół. Po chwili akcja rezerwowych przyniosła wyrównującego gola. Kozłowski dograł do Karola Świderskiego, który znalazł sobie trochę wolnej przestrzeni i strzelił między nogami obrońcy. Bramkarz gości nie zdążył ze skuteczną interwencją.
"Jeszcze jeden, jeszcze jeden" – krzyknęli kibice, ale na kolejnego gola zabrakło już czasu.