Reklama

Ludzie

Plakaty arcydzieła. Profesor Wiesław Grzegorczyk i jego światy doskonałe

Alina Bosak
Dodano: 18.07.2018
40185_GRZ2
Share
Udostępnij

Stuletnie biurko i krzesło, równie wiekowa węglowa żarówka. Garść pędzelków z miniaturowym włosiem, małe tubki z akrylami i niewielka tekturka, na której powstaje obrazek. Oto cały warsztat w rzeszowskim mieszkaniu Wiesława Grzegorczyka – wybitego artysty, autora około 100 plakatów, w tym na Muzyczny Festiwal w Łańcucie i Konkurs Chopinowski, twórcy logo Uniwersytetu Rzeszowskiego i medalu Politechniki Rzeszowskiej, laureata ok. 30 nagród, profesora Wydziału Sztuki UR, który studentów zaskakuje skromnością. Być może niewielu z nich wie, że ukończył medycynę, chociaż już na czwartym roku studiów zrozumiał, że chce zostać nie lekarzem, a plakacistą. Zdał egzaminy na krakowską ASP i obrał kurs na sztukę.

– To mój przykładowy warsztat pracy, nie potrzebuję wiele miejsca, więc siadam tam, gdzie akurat jest mi wygodnie. Może być nawet kuchnia. Tylko światło potrzebne, bo pracuję długo w nocy – uśmiecha się profesor, wskazując na biurko z pędzelkami w pokoju wypełnionym meblami z czasów dwudziestolecia międzywojennego. Na zabytkowym blacie ani jednej plamki. Tu nie ma zamaszystego machania pędzlem. Jest benedyktyńska staranność i koronkowa robota niezwykłego artysty. Na niewielkim kartoniku, może 14 na 20 cm, powstaje właśnie plakat zamówiony na jubileusz nadania praw miejskich Boguchwale. Hieronim Lubomirski wznosi oczy ku niebu, na którym już wkrótce wykaligrafowany zostanie napis. Gotowy obrazek drukarze powiększą 5-krotnie. Będzie zachwycał kolorami i precyzyjnymi pociągnięciami pędzla. Dla wielu tajemnicą pozostanie, że pędzel jest miniaturowy, a robota wymagała niebywałej precyzji. – Zaczynałem od znacznie większych projektów. Nawet o wielkości 50×70 cm. Zmieniała się jednak technologia i bardzo duże formaty nie mieściły się w skanerze. Trzeba było robić trochę mniejsze prace. Na wydrukach dobrze wychodziły, więc jeszcze zmniejszyłem wyjściowe formaty. Okazało się, że przy dużej rozdzielczości te wszystkie drobne pociągnięcia pędzla, z których nawet nie zdaję sobie sprawy, w powiększeniu dają ciekawy efekt. Maluję akrylami, ale staram się osiągnąć efekt farb olejnych. Akryle są łatwiejsze, szybciej schną, nie oznaczają żmudnego czyszczenia pędzli. A ja plakat kończę zwykle w ostatniej chwili, na następny dzień trzeba go oddać do skanowania. Olej nie zdążyłby wyschnąć.

Od dziecka nie potrzebował specjalnego miejsca do rysowania. Siadał z kredkami byle gdzie i pochylał się nad kartką. Dom stał przy obecnej ul. ks. Józefa Jałowego w Rzeszowie i królowała w nim mama. Ojciec, lekarz, sporo czasu spędzał w pracy.

– Korzenie rodowe mamy to Ziemia Łódzka. Natomiast rodzina dziadka od strony ojca pochodziła z Jaślisk. Wyemigrowali oni do Stanów Zjednoczonych i tam urodził się mój dziadek. Potem wrócili do Polski. Dziadek poszedł na studia medyczne do Krakowa i osiedlił się w Rzeszowie. Trafił tu za żoną. Rodzina babci związana była z Rzeszowem od końca XIX wieku, a wywodzi się z Czech. Rodowitym Czechem był mój prapradziadek. W czasach austro-węgierskich został leśniczym w dobrach Potockich z Łańcuta. Szybko się zasymilował. Jego syn czuł się już 100-procentowym Polakiem.

Marzeniem profesora Grzegorczyka jest odnowienie rodzinnego domu przy ul. ks. Jałowego i na powrót w nim zamieszkanie. – Bardzo jestem z tamtym miejscem związany. Wszystkie najpiękniejsze chwile w życiu z nim się łączą – przyznaje.

Talent błąkał się po rodzinie

W rodzinie talentów plastycznych nie brakowało. – Nigdy nie przybrało to jednak formy profesjonalnej działalności artystycznej – opowiada profesor. – Pradziadek Karol Stary, syn owego czeskiego leśniczego, udzielał się w Polskim Towarzystwie Gimnastycznym „Sokół”, był działaczem sportowym. Mogę powiedzieć, że na przełomie XIX i XX wieku sprowadził do Rzeszowa piłkę nożną. Wśród wielu talentów miał też talent artystyczny. Zachował się jeden obraz jego autorstwa. Widać, że nie jest to dzieło profesjonalne, ale talentu dziadkowi z pewnością odmówić nie można. Moja mama także świetnie rysowała. Znakomicie wykonywała różne projekty techniczne. Tę precyzję pewnie po niej odziedziczyłem. Tato również miał malarskie zdolności. Gdy byłem mały, rozśmieszał mnie zabawnymi rysunkami. Ja rysowanie uwielbiałem od dziecka – mówi prof. Grzegorczyk. Przy czym, podobnie jak Franciszek Starowiejski, nie rysował jak zdolne dziecko, tylko jak niezdolny dorosły. – Mama bez trudu rozpoznawała moje dzieła wśród malowideł moich koleżanek i kolegów. Były bardziej dorosłe, m.in. za sprawą kolorystyki. Utrzymane w szarościach i brązach, nie przypominały kolorowego malowania dzieci.

Szkołę średnią wybrał blisko domu – II Liceum Ogólnokształcące. Trafił do klasy biologiczno-chemicznej. Bardzo lubił te przedmioty. Uczestniczył nawet w olimpiadzie biologicznej. Świetnie przygotowany przez nauczycielkę biologii, panią Warzybok, i chemii – panią Baranową, po maturze w 1984 roku bez problemu dostał się na medycynę. – Rodzinna tradycja – wyjaśnia krótko tamten wybór. – Lekarzem był przecież dziadek i ojciec. Chociaż dla taty to akurat nie był wymarzony zawód. W młodości chciał być dziennikarzem, ale po II wojnie światowej zawód dziennikarza ulegał takim presjom i degradacji, że wybrał jednak medycynę, uznając, że jest politycznie neutralna.

Rodzice nie namawiali Wiesława Grzegorczyka na studia medyczne. To raczej on sam czuł wewnętrzną presję rodzinnej tradycji. – Pamiętam moment, w którym podjąłem tamtą decyzję i mogę powiedzieć, że w stu procentach była ona autonomiczna, nawet jeśli potem stwierdziłem, że wolę inny zawód. Ta świadomość dojrzewała we mnie powoli. Może nawet sam nie zdecydowałabym się na zmianę zawodu i kolejne studia, gdyby nie moja żona, wtedy jeszcze koleżanka ze studiów. To ona podsunęła mi pomysł, by wybrać Akademię Sztuk Pięknych. Podobały jej się moje prace i dostrzegała, że medycyna jednak mnie nie pociąga. Dzięki niej spróbowałem. Poszedłem na kurs przygotowawczy z rysunku.

Wśród studenckich pamiątek zachował się zwykły 60-kartkowy zeszyt do nauki anatomii. Z wierzchu niepozorny kajet studenta medycyny, w środku – ręcznie rysowany atlas z pieczołowicie odtworzonymi elementami układu kostnego człowieka. – Aby ułatwić sobie naukę na I roku, rysowałem te wszystkie kości. Ołówkiem i kredką – uśmiecha się artysta. –To pomagało zapamiętywać nazwy, umiejscowienie. Robiłem też modele trójwymiarowe. Z plasteliny, modeliny. Rysunki pomogły mi zaliczyć jedno kolokwium z anatomii – wspomina artysta. – Przeglądałem zeszyt przed kolokwium i koledzy pokazali te moje dzieła asystentowi, który poszedł pokazać je pani profesor, a ona od razu wpisała mi ocenę bardzo dobrą. Ten asystent mówił mi też, że jeśli przy medycynie zostanę, to powinienem przygotowywać atlasy anatomiczne, jak słynny Amerykanin Frank H. Netter.

Ostatecznie studia medyczne postanowił ukończyć. Jeszcze zanim tak się stało, wziął udział w konkursie na plakat z okazji rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości, który w 1988 roku, a więc dokładnie 30 lat temu, ogłosiła w Tygodniku Powszechnym jedna z legnickich parafii. I od razu zdobył nagrodę – wyróżnienie. – Namalowałem przedwojenne godło Polski – orła w koronie, wyłaniającego się z ciemności. W oficjalnym godle był wtedy jeszcze orzeł bez korony.

Potem był kolejny konkurs i znów wyróżnienie. Zaczął myśleć, że może rzeczywiście sztuki piękne są dziedziną, do której ma powołanie. – Ciągnęło mnie do historii sztuki. W zasadzie od dziecka – wspomina. – Po I roku studiów medycznych, zamiast się pilnie uczyć, zacząłem zwiedzać krakowskie zabytki. Moimi ulubionymi miejscami były piwnice – w centrum miasta wtedy ogólnie dostępne. Zapuszczone graciarnie, w których najczęściej przechowywano węgiel. A ja odkrywałem w nich gotyckie cegły, renesansowe portale.

Ta fascynacja architekturą pozostała. A elementy architektoniczne często pojawiają się w pracach prof. Grzegorczyka.

Na Akademię Sztuk Pięknych w Krakowie dostał się za pierwszym podejściem.– Po sześciu latach medycyny nie mogłem sobie pozwolić na dalsze opóźnienia – stwierdza. – Byłem starszy od kolegów na roku. Czułem tę różnicę wieku i, szczerze mówiąc, nie uczestniczyłem w barwnym studenckim życiu. Jakoś nie pasowałem. Jako jedyny z całego rocznika wiedziałem, co chcę po studiach robić – a chciałem malować plakaty.

Pracę dyplomową obronił w Pracowni Plakatu prof. Piotra Kuncego na Wydziale Grafiki.- Artystycznie nie zawsze się zgadzaliśmy, ale przekazał mi sporo wiedzy na temat fachu plakacisty. Mówił np., że jeśli klientowi przedstawi się dwa projekty, to on z reguły wybierze gorszy. Te jego życiowe rady zazwyczaj się sprawdzały – przyznaje profesor, który zaraz po studiach, w 1995 roku zatrudniony został w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Rzeszowie, a od czasu utworzenia Uniwersytetu Rzeszowskiego – na Wydziale Sztuki tej uczelni. Pracę habilitacyjną obronił na Wydziale Grafiki, Malarstwa i Wzornictwa ASP w Katowicach.

prof. Wiesław Grzegorczyk Fot. Tadeusz Poźniak

Jak powstaje arcydzieło

„Maluje jak dawni mistrzowie”, napisała o prof. Grzegorczyku Magdalena Rabizo-Birek w artykule pt. „Rycerz plakatu”, opublikowanym w 2006 roku w „Twórczości”. I dalej: „I to nie tylko dziewiętnastowieczni, których bardzo ceni, ale i na przykład renesansowi z tak zwanej szkoły północnej, których malarstwo wyróżniał od strony formalnej pietyzm detali, od strony treści zaś rozbudowana narracja i krytyczna obserwacja człowieka”.

Dzisiejszy styl plakacisty poprzedziło wiele prób. Były projekty wykonywane piórkiem, temperami. Plakaty prostsze graficzne, z płaskimi planami kolorystycznymi, konturowymi postaciami. – Wreszcie stwierdziłem, że tradycyjna technika malarska, nawiązująca do malarstwa dawnego sprzed wieków, ignorująca w pewnym sensie wszystko to, co się w wieku XX w sztuce działo, jest mi najbliższa. Po prostsze techniki sięgam, jeśli termin wykonania jest krótki. Wtedy wykonuję plakat komputerowo, ograniczając się często do typografii. Większość zamawiających chce jednak plakatów malowanych ręcznie. Ponieważ pracuję również na uczelni, wykonanie takiego dzieła trwa około dwóch miesięcy. Najwięcej czasu zajmuje namalowanie ludzkiej postaci – opisuje artysta.

Rzeczywiście, każda postać na plakatowych miniaturach prof. Grzegorczyka to majstersztyk. Każda kropeczka kształtuje rysy i światło na namalowanych twarzach. Precyzja widoczna jest zresztą na każdym milimetrze kwadratowym obrazu. Przy plakatach kłopotliwe są także napisy. – Maluję je ręcznie. Tymczasem kilka razy zdarzyło się, że plakat jest już prawie gotowy, a tu zleceniodawca dzwoni, że chce zmienić jeden wyraz. Kompozycja się sypie. Trzeba zamalować cały napis i spędzić kolejne trzy tygodnie nad nowym.  Kiedy jestem zadowolony z efektów pracy? Trudno to tak nazwać. Pracę kończę w momencie, kiedy jestem w stanie plakat zaakceptować. Zadowolony jestem może z pięciu…

Malarskich plakatów profesor wykonał prawie 100. Pozostałe to prace graficzne wykonane z pomocą komputera. Najbardziej lubi ten do Muzycznego Festiwalu w Łańcucie, do Konkursu Chopinowskiego. I jeszcze Piłsudskiego na koniu, namalowanego w stylu art déco. Zawerniksowane i oprawione wiszą na ścianie pokoju, w którym toczy się rozmowa. Niezwykłe dzieła sztuki. – Nie zachowałem wszystkich moich prac. Nie ma tu np. plakatu teatralnego do „Antygony”– przyznaje twórca. – Miniatury niefrasobliwie oddawałem zamawiającym. Teraz już tego nie robię, ale wciąż zdarza się, że oryginał gdzieś ginie.

Cieszą go sukcesy studentów, ale przyznaje: – Nie mógłbym już odpowiedzialnie i świadomie nakłaniać ich do podążania moją drogą. To pod względem rynkowym jest zupełnie nieopłacalne. Niszowe. Plakat jest drukiem przeznaczonym na konkretne wydarzenie. Będzie żył 1–2 tygodnie na ulicy. Takiego druku nie warto przygotowywać przez dwa miesiące. Ja maluję długo, ponieważ nie potrafię szybciej… Odpowiadam w ten sposób na zamówienie zleceniodawcy; to on decyduje, żeby plakat był „malarski” i godzi się, że nie będzie wykonany „na jutro”.

Plakaty prof. Grzegorczyka trafiają do obiegu kolekcjonerskiego, na wystawy, do wydawnictw. Żyją. Jego wielotygodniowa praca ma sens.

Perfekcyjne i bogate znaczeniowo plakaty profesora znajdują się w wielu muzeach krajowych i zagranicznych, w galeriach i kolekcjach plakatu. Prezentowane były na ponad 20 wystawach indywidualnych i ponad 200 zbiorowych, w tym na większości najważniejszych cyklicznych krajowych i międzynarodowych przeglądach plakatu (biennale i triennale w Chaumont, Chicago, Hong-Kongu, Katowicach, Lathi, Meksyku, Mons, Moskwie, Ogaki, Rzeszowie, Seongnam, Sofii, Tajpej, Toyamie, Trnawie, Wilanowie). Ostatni plakat Wiesława Grzegorczyka otrzymał honorowe wyróżnienie i został zakwalifikowany do prestiżowego wydawnictwa Graphis Poster Annual 2019. Wykonany został na konferencję naukową, której temat brzmiał „O wolność i sprawiedliwość… Chrześcijańska Europa – między wiarą i rewolucją”. Obraz przedstawia fragment muru kościoła z gotyckimi oknami, jedno jest całe, drugie jest do połowy ukruszone, trzecie zastąpiła gilotyna rewolucji francuskiej.

– Ktoś, kto popatrzy na plakat, z jednej strony powinien od razu wiedzieć, o co chodzi i czemu plakat jest poświęcony. Ale bardzo też lubię ukryć w plakacie coś, co dopiero po dłuższej chwili się odkrywa i trzeba się plakatowi przyglądnąć, aby to zobaczyć. Najpierw pytam klienta o oczekiwania. Jeśli ma jakieś wyobrażenie, to idę w tym kierunku. Na ogół jednak trzeba samemu szukać pomysłu. Ale to bardzo przyjemny etap pracy. Otaczam się mnóstwem albumów ze starym malarstwem, w których poszukuję nie tylko formy, ale i motywów. One mnie inspirują. Często posługuję się cytatami z różnych dzieł sztuki – mówi profesor. – Na nich buduję nowe znaczenia.

Dodatkowe znaczenia stara się ukrywać także w znakach graficznych. W logo Uniwersytetu Rzeszowskiego zgrabnie wplótł odniesienie do herbu miasta, w subtelne logo łańcuckiego festiwalu – pięciolinię.

Cele profesora na najbliższy rok są nie tylko artystyczne. Owszem, powstają kolejne plakaty, ale jest i inwestycja – remont domu dzieciństwa przy ul. ks. Jałowego. – Marzę, by znów tam zamieszkać – przyznaje artysta. Czy będzie tam pracownia? – Znając życie, to nie. Jako dziecko siadałem i rysowałem tam, gdzie miałem ochotę. Po co to zmieniać?

Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy