Reklama

Ludzie

Kolej na Magdę i Janusza. Bieszczadzkie Drezyny Rowerowe!

Aneta Gieron
Dodano: 22.04.2016
26506_0K3A5195
Share
Udostępnij
Na początku była miłość. Bez niej on z Leska, ona z Orelca nie spotkaliby się na studiach w Bydgoszczy i Toruniu. Zaraz po niej wiara, gdy stanęli na polanie, gdzie przed laty ojciec Magdy pasł krowy, a oni uwierzyli, że stworzą tu, w Orelcu cudne miejsce na ziemi dla siebie i turystów. Dzieła dokończyły pracowitość i entuzjazm. Dziś “Zagroda Magija Twórcze Bieszczady” Magdy i Janusza Demkowiczów to w Bieszczadach miejscówka kultowa, ale dla nich początek wyzwań. Rok temu uruchomili Bieszczadzkie Drezyny Rowerowe i znów sukces. W pierwszym roku działalności, historyczną linią kolejową od Zagórza po Krościenko, gdzie po drodze widoki zapierają dech w piersiach,  przejechało ponad 30 tys. osób. Certyfikat – Najlepszy Produkt Turystyczny Polski 2015 tylko to potwierdził.

Nazwisko Janusza Demkowicza co najmniej kilkakrotnie wymieniane było wśród osób nominowanych do naszej nagrody VIP Biznes w 2015 roku. Przypadek? Też byliśmy zaskoczeni, ale w tym przypadku chodzi o docenienie niezwykłej działalności na rzecz lokalnej społeczności i rodzaj autentycznego zaangażowania w rozwój przedsiębiorczości. W wiejskim środowisku, z dala od dużych miast, na terenach, owszem pięknych, ale ubogich, niedoinwestowanych, zacofanych infrastrukturalnie. W okolicy, gdzie nikt nie dywaguje o makroekonomii, bo niewielu się na tym zna i po co to komu, a gdzie ludzie chcą znaleźć zajęcie, które pozwoli utrzymać im rodziny i czuć się bezpiecznie
 
– Sami tego doświadczyliśmy – opowiada Janusz Demkowicz. – Ukończyłem studia muzyczne, Magdalena polonistykę, i choć bardzo chcieliśmy wrócić w rodzinne Bieszczady, przerażał nas brak pracy. Całkiem poważnie rozważaliśmy wyjazd do Stanów Zjednoczonych, gdzie żona spędziła rok, zaraz po skończeniu studiów. Nie wykluczaliśmy życia w większym mieście, w końcu rozwiązanie podsunęło przeznaczenie. Okazało się, że w szkole w Hoczwi jest praca dla muzyka i polonisty. Uznaliśmy, że to szczęśliwy znak i w kolejnych latach bardzo wciągnęliśmy się w nauczycielstwo. 
 
Demkowiczowie nie byliby jednak sobą, gdyby nie szukali wciąż nowych wyzwań. Swego czasu poznali Aleksa Wójcika z Wetliny, właściciela “Starego Sioła“, który  w latach 80. XX wieku przyjechał w Bieszczady i stworzył swój świat. Pełen muzyki, pasji, spotkań z ludźmi.  Zainspirował ich, gdy przeniósł stary,  drewniany dom, a jego przeszłość zaadaptował do teraźniejszości.
 
Modrzewiowy, ponad stuletni dom z Zgórza na początek

Były więc zajęcia z uczniami w Hoczwi, po godzinach praca przewodników bieszczadzkich, ale wiedzieli, że ich przeznaczeniem jest stworzenie miejsca turystycznego,  twórczego i inspirującego jednocześnie – tak w 2003 roku narodziła się “Zagroda Magija Twórcze Bieszczady“. 
 
– Zabrzmi to nieprawdopodobnie, ale każdą inwestycję zaczynaliśmy bez grosza przy duszy, wierząc jedynie w naszą pracowitość, pasję i innych ludzi – śmieją się Magdalena i Janusz Demkowiczowie. – Nigdy się też  na ludziach nie zawiedliśmy.
 
Zagroda, która dziś składa się z trzech drewnianych, historycznych domów z duszą i urokliwej stodoły, swój żywot rozpoczęła od niezwykłego, ponad stuletniego modrzewiowego domku z Zagórza. Należał do emerytowanego nauczyciela, który przedwojennym zwyczajem witał Janusza Demkowicza: Wiwat, kolego! I bynajmniej, na wyrost to nie było. Gdy okazało się, że oprócz młodych nauczycieli z Orelca, pojawił się też inny kupiec z gotówką, honorowy nauczyciel słowa dotrzymał i dom oddał Demkowiczom, choć ci  jeszcze przez wiele miesięcy spłacali go w ratach.  
 
Dom, który należał do inteligenckiej rodziny, gdzie w salonie stał fortepian, a na półkach biblioteczki przedwojenne wydania Mickiewicza, Słowackiego i Sienkiewicza, dachówka po dachówce, belka po belce trafił na samochód, a potem na kilkuhektarową działkę w Orelcu.
 
– Kto nigdy nie widział rozebranego domu, a potem ustawionego na nowo, nie jest w stanie sobie tego wyobrazić. A widok jest okropny, wręcz paskudny. Trzeba mieć wizję i doskonale wiedzieć, czego się chce, by efekt końcowy cieszył – mówi Janusz Demkowicz.
 
Ich modrzewiowa chata dziś wygląda pięknie. Ma w sobie ducha przeszłości, a jednocześnie jest na wskroś wygodna, z dużymi oknami, cieszy widokami na pasmo Żukowa. 
 
Magdalena i Janusz Demkowiczowie przed domem jodłowym z Haczowa.
 
Niedługo potem, w 2005 roku, Demkowiczowie wypatrzyli inny stary dom w Haczowie. Tak do Orelca trafiła kilkudziesięcioletnia chata jodłowa. W 2007 roku we wsi Wesoła znaleźli starą, ponad stupięćdziesięcioletnią stodołę krytą strzechą i wymyślili sobie, że będzie w niej idealne miejsce na warsztaty ginących zawodów, spotkania i koncerty.  Tak w 2008 roku nad stawem stanęła Wesoła Stodoła. Ale że to nie koniec historii, ponad 100 – letni dom z  Leska stał się  przystanią dla nich i dwóch synków, górując nad zabudowaniami Zagrody Magija. Przez jakiś czas musieli go tylko użyczyć Wiktorowi Rebrow, oficerowi Bieszczadzkiego Okręgu Straży Granicznej, jednemu z bohaterów serialu “Wataha”. Dom tak bardzo spodobał się filmowcom, że Demkowiczowie zgodzili się go na jakiś czas wynająć na potrzeby filmu. 
 
I tak od kilku lat wszystko i wszyscy są już w jednym miejscu, a od ubiegłego roku Magda i Janusz, coraz bardziej zaangażowani w prace w Zagrodzie i przy drezynach rowerowych, zdecydowali się na bezpłatne urlopy w szkole
 
Turystyka doznaniowa, czyli kultura, natura i święty spokój
 
Ich Zagroda pełna jest gości przez cały rok, ale trudno to porównać do typowej agroturystyki czy namiastki hotelu. – Tutaj przyjeżdżają entuzjaści turystyki doznaniowej, kultury, natury i świętego spokoju – ze śmiechem mówią Demkowiczowie, nie kryjąc, że jest to mottem ich miejsca. Tak cichego i spokojnego, że w uszach dzwoni. Gdzie wiosną nasłuchuje się puszczyka uralskiego, derkacza na łące albo sów nocą. 
 
Tworzymy miejsce, do jakiego sami chcielibyśmy pojechać – tłumaczy Magda Demkowicz.   – Zależy nam, by goście czuli się jak w domu. Gdy mają ochotę napić się wina lub nalewki, sami schodzą do piwnicy. Spodoba się im biżuteria artystyczna rozłożona w domu, mogą ją wybierać i kupić dopiero w dniu odjazdu. Nie mamy telewizji – są warsztaty dla całych rodzin. Chcemy, by ludzie  spędzali czas na rozmowach i twórczych zajęciach. Wieczorami organizujemy koncerty, wykłady, pokazy filmów bieszczadzkich. Jesteśmy miłośnikami dobrego, wartościowego życia blisko natury i to chcemy zapewnić naszym gościom. 
 
Dlatego ich ruska bania nie przypomina tej z ekskluzywnego spa, ale raczej z rosyjskich filmów Michałkowa. Są osmalone kamienie, witki, kąpiel w jeziorze, a zimą w przerębli, człowiek jest częścią przyrody. I choć na początku bardzo się tą naturalnością, autentycznością stresowali, to dziś już wiedzą, że część osób zawsze wybierze wakacje w hotelu nad idealną plażą, ale spora grupa doceni to, co oni proponują. I nawet beskidzkie błoto, jakie od października do maja jest czymś normalnym w Bieszczadach, nie zniechęci nikogo, kto wie, gdzie i po co przyjechał
 
I rzeczywiście, powracających do Zagrody nie brakuje, rekordziści gościli tu kilkadziesiąt razy, miłośnik tego miejsca wracał 70 razy. Gospodarze nie kryją dumy, ale nie odcinają też kuponów od sukcesu. W niewymuszony, serdeczny sposób zasiadają do stołu z każdym, kto do nich zawita i choć coraz bardziej brakuje im czasu, ciągle chcą być blisko gości. Organizują  im coraz to nowe imprezy, koncerty i zawody. Odbywają się tutaj warsztaty fotograficzne, wyrobu biżuterii, garncarstwa, muzyczne. Demkowiczowie i Zagroda byli nawet gospodarzami imprez sportowych, gdy  jesienią 2015 roku stanęło u nich biuro organizacyjne maratonu, półmaratonu i triathlonu organizowanego w okolicach Jeziora Solińskiego.
 
Modrzewiowa chata stała się też miejscem niezwykłych projektów muzycznych. To tutaj swoją ostatnią płytę “Dobre duchy” nagrywała Angela Gaber Trio. Wcześniej w Zagrodzie Magija pracowali nad muzyką lub nagrywali płyty m.in. AMC Trio, Lao Che, Pink Freud czy Vavamuffin. Bywają tu regularnie, przyjaźnią się z gospodarzami, uczestniczą w warsztatach muzycznych, pracują i koncertują. Ale czy można się dziwić, skoro Janusz Demkowicz pasjonatem muzyki jest od dawna – współzałożyciel i gitarzysta basowy grupy Tołhaje, która inspiracje czerpie z tradycje Łemków i Bojków. W 2003 roku ich płyta “A w Niedziela Rano” była nominowana do Fryderyka w kategorii “Etnofolk”. Na swoim kącie mają dwa inne jeszcze krążki: “Stereokarpaty” i “Czeredę”. Ten ostatni jest konsekwencją ciekawego projektu –  w 2013 r. Tołhaje otrzymali propozycję współpracy przy tworzeniu ścieżki dźwiękowej do serialu ?Wataha? wyprodukowanego przez HBO Polska. Przy realizacji powstało kilka premierowych utworów i te właśnie znalazły się na płycie ?Czereda?.
 
Janusz Demkowicz i przyjaciele mają też ciągle nowe pomysły. Jesienią w Wesołej Stodole zespół Tołhaje chciałby zarejestrować  niezwykły materiał – nagrać ruskie pieśni wykonywane przez matkę Andy’ego Warhola – Julię Warhol, która pochodziła z pobliskiej Słowacji. W ostatnim czasie w Internecie udało się też zebrać pieniądze na wydanie płyty z najciekawszymi utworami bieszczadzkiej sceny muzycznej z pogranicza folku. Nowe Brzmienie Bieszczad to kwintesencja muzyki z Bieszczadów. Na płycie znajdą się: Angela Gaber Trio, Matragona, Tołhaje i Widymo. Każdy z tej muzycznej czwórki od dawna prezentuje muzycznie Bieszczady w Polsce i za granicą, jest nietuzinkowy, barwny, zakochany w tutejszych górach i nieustannie inspirowany najdawniejszymi tradycjami muzycznymi regionu. Zapowiada się świetna płyta i niezwykłe spotkanie artystyczne
 
Przywiązanie do Bieszczadów determinuje całe życie Magdy  i Janusza.  Nieustannie szukają nowych możliwości, które pomogłyby ożywić ten region, wesprzeć rozwój najbiedniejszych gmin i wykorzystać potencjał, który ciągle jeszcze w wielu miejscach i ludziach drzemie nieodkryty. Tak cztery lata temu wymarzyli sobie drezyny rowerowe, które mogłyby wyruszyć po niewykorzystanej linii kolejowej 108 z Krościenka do Zagórza. Początkowo wszyscy kiwali z politowaniem głową, ale Janusz Demkowicz zakochał się w tym pomyśle, po drodze spotkał wielu ludzi dobrej woli z Podkarpacia, Polski, Europy i… w  maju 2015 roku drezyny wyjechały na tory.
 
Na historyczną linię 108, zbudowaną w 1872 r. z polecenia władz Cesarstwa Austriackiego, a łączącą Pierwszą Węgiersko-Galicyjską Kolej Żelazną z linią kolejową nr 96.

Bieszczadzkie Drezyny Rowerowe suną po torach z galicyjską przeszłością
 
– Od początku byłem pewny, że to będzie świetna atrakcja nie tyle nawet dla gości z Zagrody Magija, co dla  tysięcy turystów co roku przyjeżdżających w Bieszczady. Nie pomyliłem się! Jednocześnie mam świadomość, jak miło i lekko mówi się to dziś, gdy przedsięwzięcie okazało się sukcesem, ludzie pokochali drezyny i udało się stworzyć procedury ich funkcjonowania, a przecież łatwo nie było – wspomina Janusz Demkowicz. – Cztery lata temu nie miałem pojęcia, jak to zrobić, nigdzie w Polsce drezyn nie było, a wskazówką był tylko Internet i drezyny jeżdżące turystycznie w Niemczech czy we Francji.
 
Dziś na dworcu w Uhercach Mineralnych, gdzie jest stacja główna Bieszczadzkich Drezyn Rowerowych, można się poczuć jak w podróży w czasie. Budynek w stylu retro, na podstawie ilustracji o międzywojennej kolei, odmalowali Karol Prajzner i Paweł Wołos. Na historycznym rowerze siedzą: Mieczysław Borowiec, dyrektor Zakładu Linii Kolejowych w Rzeszowie; Ryszard Węcławik,  członek zarządu Zespołu Doradców Gospodarczych TOR; Wojciech Król, dyrektor Urzędu Transportu Kolejowego z Lublina oraz wójt gminy Olszanica, Krzysztof Zapała i jego zastępca, Robert Petka. To dzięki nim 50 drezyn wyjechało na tory. W tle stylowego dróżnika widnieją twarze Magdy i Janusza Demkowiczów, a na ścianach dworca można się jeszcze dopatrzeć  podobizny Elżbiety Łukacijewskiej, europosłanki z Cisnej; Małgorzaty Chomycz – Śmigielskiej, byłej wojewody podkarpackiej oraz Józefy Majerczak, byłej prezes Polskich Linii Kolejowych S.A; Zbigniewa Bryndzy, naczelnika Sekcji Eksploatacji PKP PLK S.A. w Zagórzu.
 
– Wszyscy oni pomogli ponad podziałami, zaciekawieni, wręcz zafascynowani, co z tego wyjdzie. I wyszło lepiej, niż początkowo marzyliśmy – śmieje się Janusz Demkowicz. – Od samego początku przyjeżdżają do nas tysiące osób zafascynowanych koleją, drezynami i Bieszczadami. 
 
Ludzie są oczarowani, gdy w Uhercach Mineralnych wchodzą na prawdziwy dworzec z zawiadowcą, rozkładami jazdy w stylu retro, gdzie bilety w formie tekturowych kartoników otrzymuje się z historycznego ternionu, czyli szafy z biletami, te w komposterze są odbijane, a autentyczny gong sygnalizuje odjazd drezyn
 
Na stacji Bieszczadzkich Drezyn Rowerowych w Uhercach Mineralnych.
 
Ze stacji w Uhercach można pojechać w dwóch kierunkach – do Ustrzyk Dolnych bądź Zagórza. Z mniejszej stacji w Ustrzykach Dolnych, która jest filią stacji z Uherzec Mineralnych, jedzie się w kierunku Ustjanowej albo Krościenka. Wszystkie trasy  mają około 15 – 18  kilometrów i przewidziane są na około 2,5 – godzinne wycieczki. Nie powinny też przysporzyć większych trudności technicznych, tym bardziej, że jedną drezyną mogą podróżować cztery dorosłe osoby i dziecko, a w czasie jazdy można się zmieniać przy pedałowaniu. Trasy prowadzą malowniczymi terenami i przez kilkadziesiąt obiektów inżynieryjnych. Podróżnym zawsze towarzyszy obsługa, która pilnuje porządku i bezpieczeństwa na przejazdach kolejowych, a w razie kłopotu gwarantuje serwisowanie drezyn. Te kursują właściwie przez cały rok, ale regularny początek sezonu nastąpił w połowie kwietnia. Na maj już kilka tysięcy osób zarezerwowało bilety, nie brakuje też miłośników, którzy na stację drezyn wracają po kilka razy, by przejechać wszystkie trasy. Każda jest równie piękna, ale odrobinę inna.
 
– Szacuję, że w tym roku możemy przewieźć nawet 50 tys. osób – mówi Janusz Demkowicz. – Ludzie są zauroczeni – tradycyjne drezyny trzeba napędzać ręcznie, nasze wpędza się w ruch, pedałując jak na rowerze. Jesteśmy pierwszą tego typu atrakcją w Polsce. Zachęcamy też mieszkańców wsi położonych wzdłuż przejazdu drezyn do organizowania tradycyjnego poczęstunku dla turystów. Nie żadne napoje gazowane i batony, ale kompot, swojski chleb z ogórkiem kiszonym albo pyszne ciasto domowe.  I tak wokół drezyn tworzą się kolejne atrakcje oraz… miejsca pracy. Mój brat, który od 15 lat mieszkał we Francji, zdecydował się wrócić do Polski po tym, gdy rozpoczął  u nas pracę zawiadowcy stacji. W obsłudze mamy już 7 osób, kilkoro z nich to nasi byli uczniowie,  co jeszcze bardziej cieszy.  
 
Z certyfikatem Najlepszy Produkt Turystyczny Polski 2015 trudno też nie być dumnym z drezyn, które znalazły się w  gronie wyróżnionych z takimi turystycznymi gigantami na europejskim poziomie, jak choćby  Muzeum Żydów Polskich “POLIN” w Warszawie. Zwrócono też uwagę na profesjonalizm. Rafał Szmytke, ówczesny prezes Polskiej Organizacji Turystycznej, wręczając nagrodę Januszowi Demkowiczowi, żartował, że nie spodziewał się w niewielkich, mało znanych Uhercach Mineralnych, znaleźć dworzec, z tak miłymi, młodymi ludźmi, którzy potrafili oczarować go koleją.
 
– To oznacza, że idziemy dobrą drogą. Nie mieliśmy przecież pojęcia, że pan Szmytke kiedykolwiek jechał naszymi drezynami,  ale dla każdego turysty staramy się być tak samo mili, pomocni i każdy jest dla nas tak samo ważny. Profesjonalizm przede wszystkim – mówi Demkowicz. – A efekty? W ubiegłym roku w sezonie letnim codziennie setki osób w Uhercach Mineralnych. W miejscowości, która do niedawna była tylko jedną z wielu na trasie w Bieszczady Wysokie, albo nad Jezioro Solińskie.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy