Andrzej Skotnicki, dyrektor Wydziału Architektury Urzędu Miasta Rzeszowa; Robert Kultys, architekt i radny Rzeszowa, przewodniczący Komisji Gospodarki Przestrzennej oraz Maciej Łobos, architekt, prezes spółki MWM Architekci, byli gośćmi debaty, w ramach cyklu spotkań BIZNESiSTYL.pl „Na Żywo”, jaka we wtorek odbyła się w „Jazz Room” w Hotelu Grand w Rzeszowie i poświęcona była polityce przestrzennej Rzeszowa. A że w ostatnim czasie w stolicy Podkarpacia przestrzeń miejska wywołuje bardzo emocjonalne i żywiołowe dyskusje, tym bardziej warto drążyć temat, czy w Rzeszowie mamy spójną wizję architektoniczną i urbanistyczną, czy może pogłębiający się chaos?! Żywiołowa zabudowa doliny Wisłoka, brak Miejscowego Planu Zagospodarowania Przestrzennego dla znacznej części Śródmieścia, to z jednej strony szansa dla inwestorów, którzy mogą budować szybko, a przez to rozwój miasta jest dynamiczny. Z drugiej jednak strony skala protestów mieszkańców Rzeszów na to, co dzieje się w przestrzeni publicznej, powoli przekracza masę krytyczną i chyba czeka nas większa społeczna debata o architektonicznej przyszłości Rzeszowa.
Zdaniem Andrzeja Skotnickiego, dyrektora Wydziału Architektury Urzędu Miasta Rzeszowa, Rzeszów rozwija się dynamicznie i w dobrym kierunku. Urbanistyka, budownictwo, architektura, kształtowanie przestrzeni, czyli elementy, które się na ten rozwój składają, są dobrze zorganizowane i prowadzone.
– Pamiętajmy też, że organem kształtującym politykę przestrzenną miasta poprzez szereg dokumentów wynikających z przepisów prawa powszechnie obowiązującego, a te są podstawą do kolejnych uregulowań prawnych w postaci Studium Kierunków Rozwoju i Miejscowych Planów Zagospodarowania Przestrzennego, a które dokładnie mówią, co, gdzie i jak można w Rzeszowie budować, jest Rada Miasta Rzeszowa, którą w wolnych wyborach wybierają wszyscy mieszkańcy Rzeszowa. Aktualnie w Rzeszowie obowiązujących MPZP jest 194 i są one prawem ustanowionym przez mieszkańców za pośrednictwem wybranych przez nich radnych miasta – mówił Andrzej Skotnicki.
– Tak, mamy 194 MPZP, ale one obejmują tylko 13 procent terenu Rzeszowa, z czego nie obejmują terenów najbardziej wrażliwych. W minimalnym stopniu obejmują Śródmieście, które jest jednym z największych dorobków urbanistycznych naszego miasta, stąd m.in. zamieszanie wokół willi Kotowicza przy ulicy Dekerta – ripostował Robert Kultys. – MPZP nie chronią też nadbrzeża Wisłoka, które są jednym z bardziej wrażliwych elementów miasta wpływającym na krajobraz, czy odczuwanie miasta przez mieszkańców. Dlatego w przestrzeniach Śródmieścia i Doliny Wisłoka, planowania przestrzennego prawie nie ma. Jeżeli się pojawia, to jest czymś w rodzaju „wysp planistycznych”, które doraźnie „gaszą pożary”.
Zdaniem Kultysa, mamy na koncie wieloletnie zaniedbania, bo zamiast planować duże obszary miasta i z planowania przestrzennego czynić strategię, to ono ogranicza się jedynie do 13 proc. powierzchni Rzeszowa – mówił przewodniczący Komisji Gospodarki Przestrzennej. – Zdaję sobie sprawę, że tak jest wygodniej dla inwestorów w Rzeszowie, bo prościej jest zwrócić się do Wydziału Architektury o Warunki Zabudowy, co nie wymaga długotrwałego planowania przestrzennego i długotrwałej procedury. Oczywiście, to jest istotne dla inwestorów i dla rozwoju miasta, ale jednak w tych najważniejszych i najbardziej wrażliwych miejscach Rzeszowa, planowanie przestrzenne, bez względnie, powinno być przeprowadzone.
Robert Kultys, potwierdził też, że prawdą jest, iż Rada Miasta Rzeszowa podejmuje uchwały o przystąpieniu do sporządzenia MPZP jak i o uchwaleniu MPZP, ale najważniejszy etap, czyli przygotowanie MPZP i skierowanie go do uchwalenia, zależy tylko od jednej osoby, od prezydenta Rzeszowa. I są takie MPZP, które trafiają do uchwalenia w ciągu roku, czy półtora i zwykle są związane z ważnymi inwestorami w Śródmieściu, a są takie plany, której już od 8, 12 lat leżą na półce i bez znaczenia jest fakt, że Rada już dawno podjęta uchwałę o przystąpienia do sporządzenia MPZP.
I tak np. Biuro Rozwoju Miasta Rzeszowa od 2008 r. pracuje nad planem dla 235 ha terenu nad Wisłokiem, obejmującego okolice Lisiej Góry i do dzisiaj MPZP nie został skierowany do uchwalenia przez radnych.
– Uważam, że w Rzeszowie skala protestów przekroczyła masę krytyczną i wynika to z tego, że ludzie są niezadowoleni z efektów planowania przestrzennego – twierdził Robert Kultys.
Z czym nie zgodził się Andrzej Skotnicki. – Mówienie o niezadowoleniu społecznym wynikającym z braku MPZP, to uproszczenie – tłumaczył dyrektor Wydziału Architektury. – W latach 1992 – 2003 na terenie całego Rzeszowa obowiązywał ogólny MPZP, który był realizowany jako prawo miejscowe w sposób bezwzględny. I muszę powiedzieć, że skala inwestycji wtedy, a dziś była nieporównywalna. Teraz każdego roku wydajemy ok. 1000 – 1300 pozwoleń na budowę, wtedy tych pozwoleń było 300-400, czyli kilkakrotnie mniej. Jednocześnie w latach 1993 – 2003 ilość protestów mieszkańców była dużo większa niż obecnie. Nie było inwestycji, która nie byłaby oprotestowana.
Krytycznie o planowaniu przestrzennym Rzeszowa wypowiadał się też Maciej Łobos. – Jest takie, jak prawo w całej Polsce, czyli idiotyczne – mówił prezes MWM Architekci. – Dla mnie problemem nie jest fakt, że inwestorzy wolą działać na podstawie decyzji o Warunkach Zabudowy, bo tak jest szybciej. Sami inwestorzy najbardziej potrzebują jasności przepisów, zaś obowiązujące MPZP powinny być dobre, a są głupie. I nie jest to tylko specyfika rzeszowska, bo takie rzeczy dzieją się wszędzie w Polsce, aczkolwiek tak niedobrych MPZP jak w Rzeszowie, a pracujemy w całej Polsce, trudno spotkać.
Skąd się to bierze? – zastanawiał się Łobos. – Pewnie z podejścia do stanowienia prawa. Według mnie MPZP powinien definiować ogólne zasady kształtowania przestrzeni w mieście na zasadzie pewnego poszerzonego Studium Uwarunkowań i to jest anglosaski wariant, natomiast potem pozwala się architektom i inwestorom tę przestrzeń twórczo wypełniać. W Rzeszowie w Biurze Rozwoju Miasta Rzeszowa mamy tendencję odwrotną i to jest rzeszowska specyfika, że za pomocą zapisów MPZP próbuje się kreować architekturę, a tego zrobić się nie da. Tym bardziej, że kim jest zazwyczaj urbanista w Rzeszowie? To jest młody architekt, który mógł się nigdzie nie dostać do pracy do biura architektonicznego po studiach, ale znalazł pracę w Biurze Rozwoju Miasta i teraz on tworzy prawo, w oparciu o które architekci z 20, albo 30 – letnim stażem mają pracować. Dlatego według Macieja Łobosa, problemem jest, kto to prawo stanowi, a często są to osoby bez większego doświadczenia.
Andrzej Skotnicki, ripostując słowa prezesa MWM Architekci, przypomniał, że każdy MPZP, czyli to prawo, które Maciej Łobos skrytykował, że jest kiepsko stanowione, zanim zostanie uchwalone przez Radę Miasta jako prawo, przechodzi cykl konsultacji społecznych oraz z Miejską Komisją Urbanistyczno-Architektoniczną, złożoną z fachowców, a w której działa też Maciej Łobos.
– Oceniając te plany można korygować, krytykować itd. Dlatego mówienie, że nie ma dyskusji nad MPZP jest nie do końca prawdą, bo każdy MPZP – tego wymaga prawo – zanim zostanie poddany ocenie fachowców i Rady Miasta, musi być obligatoryjnie przedstawiony na publicznej debacie, co prezydent Rzeszowa obwieszcza w mediach przed każdym MPZP i każdy może się z nim zapoznać, wyrazić swoją opinię, a nawet poprosić, by ta została zaprotokołowana – tłumaczył Skotnicki.
W dyskusji o MPZP, Robert Kultys, przyznał, że w najważniejszych miejscach Rzeszowa lepiej, żeby MPZP były, niż żeby ich nie było. – Z prostej przyczyny – tłumaczył. – Inwestor, który przychodzi do architekta, decyduje o tym, co ma być wybudowane, a pozycja architekta względem inwestora nie jest mocna. To ten ostatni decyduje, jak wysoki będzie budynek, czy jak blisko będzie stał ulicy. Dlatego też tylko MPZP może skłonić inwestora, by jego inwestycja dobrze pasowała do przestrzeni miejskiej. Na pewno takiego wpływu nie ma architekt, ani decyzja o Warunkach Zabudowy, która nie jest elementem planowania przestrzennego, a jedynie określa, co wolno, a czego nie wolno wybudować na danej działce w oparciu o przepisy prawa.
Przykład? Tuż przy Moście Zamkowym w Rzeszowie została wydana decyzja o WZ dla 11 – kondygnacyjnego wieżowca. To jest przykład, co można zrobić za pomocą WZ-tki, a co najprawdopodobniej nie stałoby się, gdyby był MPZP – mówił Kultys. – Wówczas w takiej ważnej przestrzeni dla Rzeszowa inwestor musiałby się dopasować do przestrzeni publicznej i nie burzyć interesu przestrzeni publicznej. Sami zaś inwestorzy wprost mówią, że ostatnią rzeczą jaką chcą, to realizować swoje inwestycje w oparciu o MPZP. MPZP uchwala się kilka lat, a Warunki Zabudowy otrzymuje się w kilka miesięcy.
– Dlatego nie mówię, że MPZP nie są potrzebne – dodawał Maciej Łobos. Chodzi jednak o to, że są one robione w sposób zbyt dokładny i nie są ogólną wytyczną do planowania miasta, tylko próbą rozwiązania architektury dla poszczególnych działek. Dlatego też mamy MPZP dla 13 proc. Rzeszowa a nie dla np. 80 proc. miasta.
Zdaniem obecnego na debacie, Jarosław Łukasiewicz, rzeszowskiego architekta, rzeczywiście zapisy w MPZP bywają tak szczegółowe, że zaplanowane są nawet kolory ławek, czy lamp oświetleniowych, co już akurat jest projektowaniem i nie powinno mieć nic wspólnego z planowaniem przez urbanistów.
– Według mnie największym problemem w Rzeszowie może nawet nie jest brak MPZP, ale głównego projektanta – mówił Jarosław Łukasiewicz. – O najważniejszych rzeczach dla miasta powinien decydować albo główny projektant – znakomity fachowiec, albo Komisja składając się z profesjonalistów. Bo co z tego, że mamy nawet te 194 MPZP, skoro nadal panuje chaos i nie tworzymy bryły przestrzennej miasta, w którą wkładane byłyby kolejne MPZP. Wtedy widzielibyśmy też, jak to się wszystko spójnie układa. M.in. dlatego jako Stowarzyszenie Architektów Polskich Oddział w Rzeszowie w ostatnim czasie „przerwaliśmy” realizację MPZP na Placu Gancarskim, bo wcześniej odbędzie się konkurs na tę przestrzeń. I najważniejsze rzeczy w Rzeszowie, które już wymagają działania, to okolice dworca, gdzie jest absolutny bezwład oraz dążenie do stworzenia wizji rozwoju Rzeszowa, która mogłoby by byś wspólnym działaniem władz miasta, tutejszych architektów oraz Politechniki Rzeszowskiej.
Łukasiewicz, przypomniał też, że kilka lat temu w Rzeszowie, zanim powstała Galeria Millenium Hall, najpierw był właśnie konkurs architektoniczny, a dopiero potem na jego podstawie powstał MPZP.
Andrzej Dec, przewodniczący Rady Miasta Rzeszowa, zgodził się z argumentami, że MPZP nie powinny być nazbyt szczegółowe, ale to też zależy od konteksty. Czasem są uzasadnione bardzo szczegółowe zapisy, ale nie powinno to być regułą. – Zgadzam się też, że za rzadko ogłaszane są konkursy na zagospodarowanie określonej przestrzeni – to bardzo dobrze robi dla rozwoju przestrzeni miejskiej Rzeszowa – stwierdził Dec.
– W tej chwili w Rzeszowie najważniejsze jest przesuwanie koncepcji tworzenia MPZP z oddziału „OIOM” na oddział „Prewencji”, czyli szukajmy takich miejsc w Rzeszowie, które możemy uratować, albo nie dopuścić do ewentualnego zagrożenia – mówił bardzo wymownie Andrzej Depa, rzeszowski architekt. – Niestety, ale w ostatnim czasie z „OIOM-u” przechodzimy do „Zakładów Opieki Paliatywnej”, czyli ratujemy beznadzieję. Dlatego najważniejsze jest, by planowanie było już na etapie koncepcji i bardziej twórcze niż odtwórcze.
Robert Kultys, przyznał, że zamiast 194 MPZP, które obejmują 13 proc. Rzeszowa, powinniśmy mieć 90 planów, które obejmują 60 proc. miasta. Plany powinno się robić na całe osiedle, na przestrzenie, które można wspólnie urbanistycznie zaprojektować. A urbanistyka to skala całej dzielnicy: ustala się wysokości, pierzeje, układy komunikacyjne, pokazuje się wnętrze przestrzeni miejskiej. Bo jaki jest sens i ile już planów zostało przygotowanych dla jednej tylko działki?! To nie jest żadna urbanistyka.
– Dlaczego tak się jednak dzieje? Bo na niektórych działkach prawo wymaga MPZP. Wiele galerii handlowych w Rzeszowie nie mogłoby się otworzyć, gdyby nie był uchwalony MPZP. Gdyby nie ten wymógł prawny, jestem pewny, że większość tych galerii otwarłoby się w oparciu o decyzje o Warunkach Zabudowy – mówił Robert Kultys. – Nawet pan prezydent Tadeusz Ferenc publicznie powiedział, że inwestycje powinny się odbywać szybko na podstawie WZ-ek. Oczywiście, ma to też swój sens, bo rozwój inwestycyjny Rzeszowa jest szybki, ale ma to też swoje konsekwencje. Przy czym ta logika szybkiego budowania powoli się w Rzeszowie wypala, albo już się wypaliła. Pomysły o głównym projektancie w mieście są bardzo dobre, ale taka decyzja potrzebna była 12 lat temu, niestety, konsumujemy efekty zaniedbań.
Zdaniem Macieja Łobosa, nie ma wątpliwości, że musimy chronić Śródmieście i Dolinę Wisłoka, ale skoro tworzenie MPZP ciągnie się latami, a ciśnienie inwestycyjne na te tereny jest ogromne, to chyba trzeba zacząć te plany robić szybciej. To oczywiste. Żeby robić je szybciej, muszą mieć ogólny charakter. – A ja niedawno widziałem plan osiedla mieszkaniowego na Staromieściu, gdzie każdy bloczek miał obrysowaną linię zabudowy, więc wracamy znów do tego, że urbanista próbuje kreować architekturę, zamiast wyznaczyć linię pierzei, głównych ulic, określić wysokość budynków, dostępność do komunikacji. Dla mojego biura stworzenie idei zabudowy Wisłoka, która mogłaby by być podstawą do dyskusji, gdzie pojawiłaby się kubatura architektoniczna, makieta to około 3 miesiące pracy, a w mieście trwa to latami. Warto to przeanalizować i wyciągnąć wnioski – mówił Łobos.
– Potrzebny jest autorytaryzm, czyli jak to panowie w dyskusji nazwali – główny projektant planu, który będzie pilnował porządku i wyznaczy zasadnicze punkty, ważne z punktu widzenia funkcjonalnego, czy przestrzennego. I zgadzam się, że powinien to być fachowiec, nie polityk, ale pod warunkiem, że wszyscy pozostali fachowcy akceptowaliby jego decyzje, a nie kontestowali gdzieś po kątach – skomentował Andrzej Skotnicki.
Władysław Boczkaj, architekt, w latach 60. XX wieku, zastępca architekta miejskiego w Rzeszowie, głośno się zastanawiał, jak to możliwe, że miasta nie stać, by zrobić makietę Śródmieścia z gabarytami budynków jakie są i wtedy łatwo byłoby wkomponowywać nowe obiekty. – Byłoby widać, co pasuje, co przysłania Zamek Lubomirskich, co jest za wysokie, lub za niskie. Z doświadczeń mojego kolegi, który pracował w wydziale komunalnym w Kopenhadze wiem, jak oni opracowali tam nową dzielnicę na 160 tys. mieszkańców, czyli projekt zbliżony do Rzeszowa. Jak zaplanowano poszczególne centra, odpowiedniki dzielnic w Rzeszowie, sieć komunikacyjną i jak wszystko to ze sobą świetnie współgrało. Mam planszę, chętnie ją udostępniam, ale niewiele osób chce korzystać – mówił Władysław Boczkaj.
Także Andrzej Depa, przyznał, że pewnie warto, by głos architektów w debacie o przestrzeni Rzeszowa był bardziej słyszalny. – Pamiętajmy, że prezydent i Rada Miasta reprezentują ogół i chyba potrzebny jest szerszy dialog społeczny. Inwestorzy są bardzo ważni, ale jednak musi być wolność w pewnych ramach. Być może w sytuacji, kiedy proces powstawania MPZP jest tak długi, my jako środowisko zawodowe architektów będziemy w stanie przedstawić stanowisko architektów i urbanistów wynikające z naszej wiedzy i doświadczeń i takie stanowisko, także w formie graficznej przekażemy do Biura Rozwoju Miasta Rzeszowa, rajców, i może okaże się to bardzo pomocne.
Na debacie byli też obecni przedstawiciele znakomitego norweskiego biura architektonicznego, Snohetta w Oslo, którzy podzieli się swoimi doświadczeniami w planowaniu przestrzennym. W Oslo, na duże obszary, które mają być zabudowane, ogłaszane są międzynarodowe konkursy, których projekty są kombinacją pracy architektów, urbanistów, specjalistów od komunikacji i tak tworzona jest propozycja do wykorzystania konkretnych terenów. Plany konkursowe są wskazówką dla kreowanie przestrzeni miejskiej. W oparciu o te plany działają władze miasta i inwestorzy. Zdaniem Norwegów może warto zaprosić do Rzeszowa kogoś z Polski, świata, osobę bardzo cenioną w świecie architektury, żeby zechciała spojrzeć na Rzeszów całościowo – to byłaby znakomita inwestycja na przyszłość.
Prelegenci zaś, którzy brali udział w naszej dyskusji, podsumowując politykę przestrzenną Rzeszowa i zastanawiając się, czy dominuje spójna wizja, czy chaos, mieli podzielone zdania.
Maciej Łobos przyznał, że prawda leży gdzieś po środku. – Wizji wielkiego Rzeszowa nie widzę, pojawiają się małe wizje lokalne. Mamy chaos decyzyjny, a to skutkuje chaosem przestrzennym – mówił.
Andrzej Skotnicki przypomniał o jedyny z polskich budynków ostatnio nagrodzonym na międzynarodowych konkursach, czyli Filharmonię Szczecińską. – I jak wygląda ten budynek, nad którym wszyscy pieją z zachwytu? Czy przypadkiem nie jest to jeden wielki chaos?! – zauważył Skotnicki
– Kontrolowany – ripostował Maciej Łobos.
– Ale chaos. Z zewnątrz i wewnątrz. I nagrodzony na międzynarodowych konkursach – nie ustępował dyrektor Wydziału Architektury.
Według Roberta Kultysa, spójna wizja polityki przestrzennej polega na tym, że prezydent Tadeusz Ferenc dąży do tego, by dynamicznie rozwijały się inwestycje, żeby powstawały jak najszybciej, by Rzeszów ścigał inne miasta w Polsce, co ma swoją logikę, ale cena, jaką miasto i przestrzeń publiczna za to płaci jest coraz większa, tak samo jak coraz większa jest dysharmonia. – Uważam, że obecnie ta cena jest zbyt duża. Skala zaniedbań i zaniechań jest za duża i za chwilę miasto może być w totalnym chaosie, chyba, że zdecyduje się na zmianę koncepcji.