Reklama

Ludzie

Życie na Wyspie Zmysłów – z Rzeszowa na Zanzibar

Z Magdaleną Piotrowską, rzeszowianką mieszkającą na Zanzibarze, rozmawia Janusz Pawlak.
Dodano: 08.12.2021
900x600
Share
Udostępnij
Janusz Pawlak: Ile stopni Celsjusza macie teraz za oknem? 

Magdalena Piotrowska: Sporo, ponad 30. Na plaży dzięki bryzie nie odczuwa się tak mocno upału, lecz gdy tylko przestaje wiać, temperatury są bardzo wysokie. Ochłody w oceanie też próżno szukać – woda bywa cieplejsza od otoczenia. Taki mamy sezon, potrwa on jeszcze do marca.
 
Chodzicie w maseczkach? Jaka jest skala zachorowań na Covid-19 na wyspie? 

Na co dzień obywamy się bez maseczek. Wyjątkiem jest wyprawa do miasta, na przykład do banku, gdzie w zamkniętej przestrzeni wirus się łatwiej rozprzestrzenia. Odnosi się to również do transportu publicznego, jak i przeprawy promem, czy krótkiego lotu do Dar es Salaam. Dużo czasu spędzamy na otwartej przestrzeni. Częste mycie rąk było tu podstawą higieny od zawsze, do tego słońce i zdrowa dieta z nieprzetworzonych produktów. 
 
Może to jest klucz do mniejszej zachorowalności na C-19 na Zanzibarze? 

Faktycznie, nie odczuwamy tak mocno pandemii, pomimo ciągłego napływu turystów z każdego zakątka świata. Poza tym od kilku miesięcy można się na Zanzibarze zaszczepić i przed przylotem należy obowiązkowo okazać negatywny test PCR. 
 
Listopad i grudzień to na Zanzibarze pora deszczowa – leje bez przerwy? 

Bardzo bym chciała, aby popadało. Niestety, od kilku sezonów odczuwamy zmianę klimatu, szczególnie na wschodnim wybrzeżu wyspy. W tych miesiącach powinna być tak zwana „mała pora deszczowa”c, właściwa pora deszczowa zaczyna się w połowie kwietnia i trwa do połowy czerwca. Ostatni rok był bardzo suchy, co odbija się na rolnictwie. Ludzie na Zanzibarze żyją w zgodzie z naturą, rytmem dnia, fazami księżyca. Brak deszczu zaburza tę harmonię. 
 
Jak w takim tropikalnym anturażu przebiegają przygotowania do Świąt Bożego Narodzenia? Będzie choinka? 

Święta w tropikach spędzamy inaczej niż w Polsce, lecz zawsze w gronie przyjaciół i znajomych. Jest symboliczna choinka, każdego roku inna. Czasem posłuży za nią futerał na gitarę ubrany w światełka, czasem liść z palmy. Był też rok, gdy jedynym symbolem świąt była nasza tygodniowa córeczka. Są prezenty i na stół wjeżdża tradycyjne danie świąteczne. Jest to czas, kiedy szczególnie myślę o rodzinie i o tych, których zabrakło. Chyba budzi się we mnie tęsknota za byciem dzieckiem, dlatego staram się, aby ten czas kojarzył się mojej córce równie magicznie. 
 
– W Polsce Zanzibar stał się ostatnio bardzo modny. Głównie za sprawą celebrytów, którzy wybierają się tam na wakacyjne wypady. Ty trafiłaś na Zanzibar, razem z mężem, zanim stał się u nas popularnym kierunkiem egzotycznych wakacji? Dlaczego ta wyspa? 

Zanzibar faktycznie stał się popularnym kierunkiem wśród Polaków. Nie mam pewności, czy za sprawą celebrytów, czy zwyczajnie otworzyły się nowe możliwości podróżowania, pobyty z polskim opiekunem, bezpośrednie loty. Polacy przestali się bać podróży w egzotyczne zakątki świata. Możliwe, że przyczyniły się do tego książki wydane przez nasze rodaczki: „Dom żółwia” Małgorzaty Szejnert, czy seria wspaniałych książek o Afryce Małgorzaty Lewandowskiej – Kaftan. Na pewno też Internet zrobił lwią robotę w zmianie myślenia o Zanzibarze. Mnie to cieszy, że jako Polacy wychodzimy do innych kultur, pragniemy je poznawać i uczymy się szacunku do inności. Z mężem pierwszy raz przylecieliśmy na Zanzibar jedenaście lat temu, również jako turyści. Wylądowaliśmy w nocy, taksówką przedzieraliśmy się przez całkowicie ciemną i śpiącą wyspę. Widzieliśmy tyle, na ile pozwalały nam światła samochodu. Za to zapachy nie spały. Akurat był sezon na goździki, które wyłożone wzdłuż drogi na matach czekały poranka i słońca, które je wysuszy. Wyspa zmysłów. W Stone Town (stolica Zanzibaru – przyp. aut.) zobaczyłam Europejkę w zaawansowanej ciąży. Wiedziałam, że tu mieszka, po tym jak się poruszała, jak rozmawiała z lokalną ludnością. Myśl o przeprowadzce na tę magiczną wyspę już wykiełkowała, ale doszło do tego wyobrażenie założenia rodziny, normalnego życia, przecież skoro ta zjawiskowa kobieta mogła, to ja też. „To będę ja”, pomyślałam. Trzy lata później kupiliśmy bilet w jedną stronę na Zanzibar. Po kolejnych dwóch stałam się tamtą napotkaną Europejką. U córki, w dowodzie w rubryce miejsce urodzenia, widnieje Zanzibar. 
 
Skąd pomysł na życie na Czarnym Lądzie? 

Od zawsze marzyłam o dalekich podróżach. Afryka mnie pociągała i kiedyś jawiła się jako niespełniony sen. „Czarny Ląd” już nie istnieje, nie ma już pustych, nienaniesionych przestrzeni na mapie. Im więcej poznaję Afrykę, tym bardziej mam ochotę nazwać ją Kontynentem Kolorów, Różnorodności, Muzyki i Tańca. Niestety, również Krzywdy, Wojen i Niesprawiedliwości. Ale to chyba temat na inną rozmowę. 
 
Nasza wiedza o Afryce to zazwyczaj stereotypy wyniesione ze szkolnych lektur oraz filmów pokazujących afrykańską przyrodę ze słoniami, żyrafami i lwami w rolach głównych? 

Pierwszym afrykańskim krajem, jaki odwiedziłam był Sudan Południowy. Rzuciliśmy się z mężem na głęboką wodę. W tamtym czasie był to kraj jeszcze przed referendum rozstrzygającym o separacji od Sudanu, przed uzyskaniem niepodległości. Wystarczyło odjechać pięć kilometrów rowerem od Dżuby (obecnie stolica Sudanu Południowego – przy. aut.), aby zobaczyć, jak żyją lokalne plemiona. Nagość jest tam naturalna, odsłonięte piersi nie budzą zgorszenia. Z jednej strony w zachwycie oglądałam tę niezwykłą krainę, z drugiej wiedziałam przecież, przez jakie piekło wojny ci ludzie przeszli. Pracowaliśmy i żyliśmy tam przeszło trzy lata. Długie lata wojny w Sudanie Południowym zmusiły również dzikie zwierzęta do zmian tras migracyjnych i raczej nieprędko tam wrócą. Dlatego pierwszy raz zobaczyłam słonia dopiero przy granicy z Ugandą, kilka miesięcy później. Nasze ścieżki też, z powodu niestabilnej sytuacji w Sudanie Południowym, zmieniły kierunek. Ogarnia mnie smutek na tę myśl. 
 
Na Zanzibarze nie leniuchujesz, ale prowadzisz wraz mężem własny biznes, m.in. hotel. Jak układa się współpraca zagranicznych przedsiębiorców z miejscową administracją? 

Nie wyobrażam sobie życia w kraju, gdzie nie byłabym mile widziana. Zanzibarczycy to ludzie bardzo gościnni i ciekawi innych kultur. Turystyka jest głównym motorem napędowym wyspiarskiej gospodarki. Pracujemy z Zanzibarczykami – sąsiadami od lat, uczymy się siebie i od siebie. Żyjemy w dobrych relacjach. Biurokracja często wymaga wzmożonego wysiłku. Są to rzeczy, których nie da się przeskoczyć. Czasem trzeba spędzić kilka dni w tygodniu na przebijaniu się przez urzędy. 
 
Kto do was przyjeżdża? Czy to podróż tylko dla zamożnych?

Jak wspomniałam wcześniej Zanzibar stał się destynacją na każdą kieszeń. To już nie jest wyspa tylko dla wybranych, majętnych, czy odważnych. Można spędzić tu wakacje all inclusive i nie poczuć klimatu, nie zobaczyć tego, co to miejsce ma do zaoferowania. Absolutnie nie neguje tego typu wyjazdów. Uważam tylko, że skoro ktoś decyduje się na podróż ponad sześć i pół tysiąca kilometrów od domu, warto wystawić nos poza hotel i posmakować miejsca, do którego się przyjechało. Prowadzimy butikowy hotel w miejscowości Matemwe, w północno-wschodniej części wyspy. Nasze bungalowy są położone bezpośrednio na plaży, gości częstujemy kuchnią fusion, z dominantą owoców morza i wachlarzem dań wegetariańskich. W hotelu mamy turystów z całego świata, z różnym statusem finansowym. Wszyscy mają wspólną cechę: są na wakacjach, a to czyni ich szczęśliwymi ludźmi. Nam się to szczęście udziela.
 
Jakie potrawy dominują w menu zanzibarskich restauracji? 

Kuchnia to moja pasja. Wyspa Przypraw, bo tak nazywany jest Zanzibar – słynie z plantacji goździków, cynamonu, kardamonu i pieprzu. Czym byłaby lokalna kuchnia bez tych nich? Chociaż dieta przeciętnego Zanzibarczyka opiera się głównie na ryżu, ugali z mąki kukurydzianej, fasoli, mleku kokosowym i warzywno-mięsnych sosach, zawsze znajdzie się tam aromatyczny dodatek. Jestem fanką kuchni Suahili. Często można nas spotkać w lokalnej restauracji. Polecam jedyną w swoim rodzaju zupę urojo, do spróbowania tylko na Zanzibarze. Kto jadł ten wie, że zrobiona z zielonego mango i tamaryndu przypomina smakiem nasz żurek. 
 
W relacjach Europejczyków z afrykańskich krajów powtarza się opinia, że miejscowi ludzie nie garną się do pracy… 

Nie wydaje mi się, aby to był problem Afryki, w każdym społeczeństwie mamy ludzi, którym jest z pracą na bakier. A w czasie podróży warto rozmawiać z lokalną społecznością, aby obalać stereotypy. Widzimy np. grupę mężczyzn wylegujących się w połowie dnia pod drzewem mangowca. Łatwo powiedzieć o nich, że to z lenistwa, ale skąd mamy pewność, że ci sami mężczyźni nie wrócili nad ranem z nocnych połowów ryb? Przecież cień drzewa jest przyjemniejszy niż zaduch w chacie, często bez wiatraków. Praca jest potrzebna każdemu, aby zapewnić godny byt. Faktycznie, Zanzibarczycy nie mają nawyku zbierania zapasów na trudne czasy, być może spowodował to brak potrzeby przygotowania się na miesiące bez plonów. Dla odmiany, jeśli przechodzisz obok osoby jedzącej, zawsze usłyszysz „karibu”, czyli w tym przypadku zaproszenie do posiłku. Jeśli przystaniesz, zostaniesz poczęstowany. Każdy dzieli się tym, co ma. 
 
Historia Zanzibaru to m.in. krwawe walki pomiędzy rdzennymi Afrykańczykami a Arabami w połowie lat 60. ubiegłego wieku. Został ślad po dawnych konfliktach? Jak układają się relację pomiędzy zwaśnionymi kiedyś społecznościami? 

Zanzibar to mieszanka kulturowa. Język suahili, który jest zlepkiem dwudziestu dialektów, w tym języka arabskiego, narodził się właśnie tutaj. Religią dominującą w ponad 95 proc. jest islam. W czasach kolonializmu Zanzibar był głównym centrum handlu niewolnikami w Afryce Wschodniej. W Zanzibarczykach płynie krew wielu plemion i kultur. Nie czuje się tu uprzedzeń do żadnych narodowości ani religii. Czas i nowe pokolenia zabliźniły rany i rzuciły uprzedzenia w zapomnienie. 
 
Jak liczna jest Polonia na Zanzibarze? 

Jeszcze pięć lat temu byłam w stanie na to pytanie odpowiedzieć, dzisiaj już nie. Dla mnie Polonia zanzibarska to moi przyjaciele i znajomi, z którymi się lubimy i wspieramy. Ostatnio na wyspę przyjechało sporo Polaków. Widzę to po szkole mojej córki. Gdy zaczynała naukę trzy lata temu, była wyjątkiem, teraz do tej samej szkoły uczęszcza piątka dzieci z Polski. 
 
W Rzeszowie ukończyłaś Państwowe Liceum Sztuk Plastycznych, następnie ASP w Krakowie. W Zanzibarze urządziłaś ostatnio wystawę kolaży. Wyspa inspiruje?  

Tworzę nieprzerwanie przez cały pobyt w Afryce. Miałam okazję pokazać swoje prace w Sudanie Południowym, a na Zanzibarze miałam dwie wystawy. Portretuję kobiety. Lubię zagłębiać się w ich opowieściach, poznawać ich historie, czasem, jak w przypadku kobiet z plemienia Toposa, przez rozmowę na migi. Język zrozumienia i empatii jest najpiękniejszym sposobem porozumiewania się. Język sztuki się pomostem między artystą a odbiorcą. Dla osób, które portretuję, często jest to pierwsze zetknięcie z działaniem tego typu. Początek pracy bywa dla nich krępujący. Od ponad roku zajmuję się kolażem, często pracuję na rysunkach, które powstały kilka lat wcześniej. Na ostatniej wystawie gościłam moją modelkę, której losy od czasu powstania szkicu bardzo się zmieniły. Pamiętała pracę węglem, teraz naniesiony został na nią kolaż. Powiedziała, że jej życie zmieniło się tak bardzo jak ten obraz. Kolaż daje nieograniczoną swobodę wyrażania się artystycznie. Żyję poza granicami kraju, w którym się urodziłam, wychowałam, a to wiąże się z tęsknotami. Od lat polskie czasopisma są przeze mnie zbierane. Te kupowane lub podarowane, mają specjalne miejsce na mojej półce. Nie rozpalę nimi ognia, nie zapakuję w nie chleba, nie wypcham nimi butów. Zaczynam czytać od nowa – czytać obrazem. Kolorowe ilustracje, które redaktor naczelny pieczołowicie wybrał, grafiki, nad których stworzeniem artysta spędził mnóstwo czasu, zdjęcia, które fotograf zrobił z poczuciem misji uchwycenia chwili, w gazecie są dopełnieniem treści. Wyrywam je z kontekstu. Służą mi za plamę, kreskę, kontur, są kredką, pędzlem, węglem i farbą jednocześnie. Tak rodzi się mój kolaż. Porzucam doświadczenie rzeczy, widzę a priori. Zdjęcie przedstawiające stalową konstrukcję, jawi się mi jako organiczna tkanka miękka, połamane gałęzie stają się symbolem namiętnego pocałunku. Przedmiot ze zdjęcia przestaje nim być, gdy zostaje zawarty w mojej pracy. Z tych zlepków różnych form, nadając im porządek, buduję mój obraz świata. 
 
Wybierzesz się na święta do Polski? 

Okres świąteczno-noworoczny jest na Zanzibarze szczytem sezonu. W tym roku zostajemy w domu, tym bardziej, że w odwiedziny przyjechała do nas moja siostra z rodziną. To zdecydowanie będą Rajskie Święta.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy