Reklama

Ludzie

Anna Ochalik-Pęcak. Wpływowa kobieta branży budowlanej

Anna Koniecka
Dodano: 19.11.2012
260_ochalik-peak_3
Share
Udostępnij
Mija trzydzieści lat odkąd jest prezesem Spółdzielni Mieszkaniowej Lokatorsko-Własnościowej „Geodeci” w Rzeszowie.

–    Po tylu latach pracy mam, jak zapewne każdy, skrzywienia zawodowe. To, które sama zauważam jest takie, że gdziekolwiek jadę, w kraju czy zagranicą, to oglądam się nie za ludźmi tylko za budynkami. Patrzę czy są jakieś nowe rozwiązania, które mogłabym zastosować w nowych inwestycjach, szukam czegoś, co by mnie zainspirowało, szukam domu na miarę marzeń, harmonii; czegoś pięknego, bo ja kocham piękno w każdej postaci: w architekturze, w naturze, w książkach, w życiu, w sztuce.

W zgodzie z naturą

 
Ale jak to zrobić, żeby budować pięknie i w harmonii z naturą, podczas gdy architektem jest ramię dźwigu a inwestorem oszczędność? Tak było za peerelu  i tak jest znowu teraz – osiedla są przeważnie jak koszary, okna w okna, bo każdy metr terenu coraz drożej kosztuje. Ale wtedy mieszkania były sprawą polityczną: cała wieś garnęła do pracy do miasta i gdzieś trzeba było tych nowych mieszczan ulokować, stąd najważniejszy był pośpiech. Dzisiaj – cena. Wygląda więc na to, że ten długi marsz – od realnego socjalizmu do gospodarki rynkowej w mieszkalnictwie zatoczył koło i tylko nieliczne osiedla, jak te budowane przez „Geodetów” już wtedy wyróżniały się odrobiną luksusu na tle betonowej miernoty. A dzisiaj potrafią np. zaskoczyć ogrodami na dachach.

– To są te nasze tęsknoty za naturą w miastach zabudowanych blokami do ostatniego skrawka zieleni. Ja się nie waham – zapewnia pani Anna – o te marzenia powalczyć.
 Przy podpisywaniu umów notarialnych często posuwa się nawet do tego, że namawia nowych lokatorów, żeby sadzili  określony rodzaj kwiatów na tych swoich coraz większych tarasach, a nie wieszali majtki (jak Włosi).Ubolewa, że wciąż tak goło jest na Cegielnianej, zaprojektowanej minimalistycznie, z szarą, cementową elewacją. – Osiedle żyje, gdy są kwiaty! Kwiaty łagodzą surowość tynków. Taki był zamysł i od niego nie odstąpię – zapowiada całkiem serio – Jestem gotowa nawet rozdawać sadzonki. Koledzy z branży śmieją się ze mnie: „Oho, Ania znów walczy o kwiatki!”. A ja im odpowiadam: „Też!”.  Walczę o jakość. Ja nie buduję na ilość.

Przy realizacji projektu zainspirowanego książką Franciszka Kotuli „Tamten Rzeszów”, a więc solidne stare (nowe) budownictwo: cegła klinkierowa i skandynawskie drewno, elementem ocieplającym wizerunek musi być odpowiednio dobrana zieleń. – Przecież palm tam nie nasadzę. To ma być sielski – wiejski, trochę angielski klimat. Żeby mieć pewność co najlepiej tam posadzić, i mieć wyobrażenie jaka będzie ta zieleń, gdy urośnie, współpracuję z architektem zieleni.

Dziś na rynku budowlanym jest dosłownie wszystko, ale nie dostaje się mieszkania „na przydział” za 10 procent wartości, tylko trzeba je kupić za 100 procent wartości zaciągając często kredyt, dlatego ja nie mogę odstąpić od zasady, którą się kierowałam zawsze: buduję jak dla siebie, jakbym miała tam sama zamieszkać. Moje mieszkania nie potrzebują jeździć z reklamą na autobusach – sprzedają się często zanim zostaną wybudowane, podczas gdy są w Rzeszowie mieszkania, co stoją puste latami. Może to zabrzmi banalnie, ale… ja kocham tę moją pracę i jestem z niej dumna. Przesłodziłam? Nie przepraszam, bo tak faktycznie jest.

Kobieta w męskiej branży

 
Migracja za pracą. – To jest poważny problem firm wykonawczych, realizujących inwestycje, również moje. Ja wprawdzie tego bezpośrednio nie odczuwam, ale znam przypadki gdy skrzykuje się cała brygada i nagle, z dnia na dzień wszyscy wyjeżdżają zagranicę na umówioną budowę. Niektóre rzeszowskie firmy prowadzą budowy także zagranicą i ich pracownicy pracują rotacyjnie – trochę tam, żeby lepiej zarobić, trochę tutaj, a potem znowu jadą. To doraźnie ratuje sytuację, ale problem pozostaje. Mimo tych kłopotów, terminy realizacji robót, a także jakość – co dla mnie najważniejsze – są zachowane. Jest dużo dobrych firm budowlanych w Rzeszowie i dużo dobrych rzemieślników, chociaż się mówi, że to najlepsi uciekają. I nawet nie miałam pojęcia, że spotkam tylu dżentelmenów na budowach.

Odcedzając fakty od mitów: branża budowlana nie jest jakimś wyjątkiem z piekła rodem, owszem to jest męski fach, ale – po pierwsze – wcale nie znaczy, że zarządzanie ma być tu być zarezerwowane wyłącznie dla mężczyzn, a po drugie dogadać się można, jak wszędzie, płeć nie ma tu nic do rzeczy. Liczą się kompetencje.
Studiowała na SGPiS (dzisiejsza Szkoła Główna Handlowa) ekonomię i spółdzielczość. Ma technikum budowlane, trzy dekady na budowach – doświadczenie nie zza biurka. -Moi wykonawcy wiedzą, że ja wiem, o czym mówię. Wiedzą też, że jeśli mówię „nie”, to oznacza, że jest to decyzja. Decyzja gruntownie przemyślana. Więc nie będę udawać, że nie sprawia mi frajdy, gdy uczestniczę w Radzie Budowy (w myśl zasady: pańskie oko konia tuczy), a tam są sami mężczyźni – inżynierowie, ale to ja podejmuję decyzje. Porozumiewamy się – zapewniam – bez używania mocnych słów. Znam siłę swoich argumentów. Krzyczą słabi.
 
Kobieta, która zna swoją wartość


Ujmując rzecz statystycznie, znalazła się w biznesie… z powodu bezdomności.
– Nie miałam mieszkania – opowiada. – Lata osiemdziesiąte dawały wybór: albo czekasz w kolejce w spółdzielni co najmniej 10 lat, chyba że jesteś VIP-em, masz wielodzietną rodzinę – to krócej, albo bierzesz sprawy w swoje ręce. Ówczesne przepisy pozwalały, żeby założyć spółdzielnię mieszkaniową jeśli skrzyknie się 10 osób, więc założyłam spółdzielnię z kolegami z Wojewódzkiego Biura Geodezji i Terenów Rolnych, stąd w nazwie geodeci a nie krasnoludki. Zostałam prezesem, wybudowałam sobie mieszkanie, a że poszło dobrze, to budowałam dalej.

 Więc jeśli chodzi o możliwość zrobienia kariery, to swoje miejsce pracy pani prezes stworzyła sobie sama. Nie czekała, że ktoś jej zaproponuje, poda na tacy.
– Bądźmy szczere – kobiety i stanowiska to ciągle jeszcze u nas na Podkarpaciu antonimy. A wtedy?! W tamtych czasach kobiety dopiero zaczynały się wciskać do świata biznesu. Nikt nas tam specjalnie nie oczekiwał ani nie zapraszał, z powodu chociażby naszego lepszego przygotowania zawodowego oraz predyspozycji, których mężczyznom – szefom po prostu brakuje. Znam wielu miernych dyrektorów, którzy w tamtym czasie, gdy ja zaczynałam, byli dyrektorami, i są nadal.
Kobiet jest wciąż mało, jej zdaniem, wśród kadry zarządzającej w biznesie z wielu przyczyn.  – Pierwsza przeszkoda – wychowanie; dziewczyńskie role wpajane od maleńkości córkom. I analogicznie  – role stricte męskie chłopcom. Żadnych odstępstw, ten archaiczny podział wciąż funkcjonuje przy społecznej akceptacji w kolejnych pokoleniach. Druga – nie mamy tupetu, jesteśmy nieśmiałe, zbyt koncyliacyjne. Trzecia – brak nam wiary w siebie. Tymczasem to  kobiety są lepiej wykształcone, bardziej pracowite i dokładne. Są uczuciowe – to może być wada. Ja mam „męski” charakter – przyznaje pani Anna i wyjaśnia co to znaczy: – Nie jestem zbyt drobiazgowa. Trzeba widzieć szerzej, obejmować całość problemu, a nie skupiać się na jakimś jednym szczególe. To przeszkadza w dobrym zarządzaniu.

Ja nie chcę być pierwsza, co nie znaczy, że nie chcę być lepsza. Zawsze powtarzam moim dzieciom, że lepiej jest smakować życie małą łyżką. I one, tak samo jak ja, nie czują tego wewnętrznego przymusu, żeby się ścigać, żeby się nachapać. Są już dorosłe, na swoim, realizują swoje własne marzenia.

Domu „na miarę marzeń” ciągle jeszcze nie zbudowała. Nadal mieszka w bloku, od którego wszystko się zaczęło – całe to budowanie, spółdzielnia, kariera. – Zawsze są jakieś pilniejsze sprawy, wydatki, ciekawsze zajęcia, no i mąż mówi, że on przy domu robił nie będzie, bo jest gryzipiórek i nie potrafi, więc musiałabym sama naprawiać rynny. Szewc bez butów chodzi. Zresztą, nie to jest dla mnie ważne.

Co jest ważne? Udany związek, satysfakcja z pracy, wnuk – fantastyczny facet (niedawno poszedł do szkoły). Ważna jest harmonia do której dążę, piękno którego szukam. Fajnie jest gonić marzenia, prawda?

Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy