Nie musieli niczego rzucać, żegnać się z przeszłością i wyjeżdżać w Bieszczady. Urodzeni niemal na samym krańcu południowo-wschodniej Polski – ona w Krościenku, on w Zatwarnicy, naturalnie wsiąkli w bieszczadzki klimat. W 2015 roku dodali mu powiewu świeżości i nowości: w dawnej stajni, będącej częścią parku konnego, otworzyli studyjne kino Końkret. Od tamtej pory w niewielkiej bieszczadzkiej wsi można oglądać światowe produkcje, których ze świeczką szukać w niejednym mieście. W stałym repertuarze kina są także trzy polskie filmy nakręcone przed laty w Zatwarnicy na podstawie twórczości Jerzego Janickiego.
Do Zatwarnicy w gminie Lutowiska prowadzi poszatkowana nierównościami droga, która – o dziwo – w zimie staje się dużo bardziej przyjazna dla kierowców. Gdy pokryta jest warstwą dobrze ubitego śniegu, jedzie się po niej całkiem znośnie. Ta droga jest pewną granicą dla turystów: ci bardziej snobistyczni zawrócą, zaś ci, którzy chcą zasmakować Bieszczadów i szukają w nich czegoś więcej, pojadą dalej bez utyskiwania. Ci drudzy zawsze są mile widziani w Bieszczadach. U Joli i Roberta Jareckich, także.
On jest właścicielem firmy tartacznej Trebor-buk w Zatwarnicy, którą odziedziczył po ojcu. Ona – absolwentką polonistyki, podyplomowo historii i pedagogiki oraz absolwentką pierwszej w Polsce szkoły pisarzy – dwuletniego podyplomowego Studium Literacko-Artystycznego UJ. Artystka o bojkowskich korzeniach. Pisze poezję, prozę i sztuki teatralne, tworzy hafty bojkowskie, wypala ceramikę, zajmuje rękodziełem artystycznym w pracowni Na dwie ręce, prowadzi warsztaty teatralne.
Pasją obojga są mądre filmy – takie, o które trudno w kinach nastawionych na masowego widza.
Ostatni park konny w Bieszczadach
W 2012 roku kupili w przetargu park konny w Zatwarnicy, który wcześniej dzierżawili. – Był to ostatni park konny spośród kilkunastu, jakie kiedyś funkcjonowały w Bieszczadach – mówi Jola.
Stali się właścicielami kilku budynków w ruinie: stajni, kuźni, stolarni i rymarni. Postanowili je ratować. Na pierwszy ogień poszła kuźnia, która była tak nadszarpnięta przez ząb czasu, że podczas deszczu brakowało misek do podstawiania pod przeciekający sufit.
Następna w kolejce była stajnia. Jej fatalny stan można zobaczyć na zdjęciach wiszących na kinowej ścianie: zapadające się ściany, przegniłe bale… Jola i Robert musieli mieć dużo wyobraźni, żeby zobaczyć w tej ruinie przyszłe kino. Tej jednak im nie brakowało, ale funduszy na remont już tak, dlatego postanowili napisać projekt o dofinansowanie. Do Fundacji Karpackiej-Polska w Sanoku złożyli projekt „Rozwój firmy poprzez stworzenie sali kinowej z punktem sprzedaży rękodzieła i częścią warsztatową" w ramach szwajcarskiego programu współpracy z nowymi krajami członkowskimi Unii Europejskiej "Alpy Karpatom". Składali go z niepewnością, obawiając się, że ich pomysł na kino w stajni może zostać oceniony jako absurdalny. Dotację otrzymali i już w 2014 roku rozpoczęli remont stajni. Większość prac wykonywana była ręcznie.
Fot. Tadeusz Poźniak
– Fragment jednej ze ścian był tak zniszczony, że trzeba było go całkiem wymienić. Poza tym zostawiliśmy wszystko: ślady po gwoździach, wkrętach, słupy obgryzione przez konie czy żelazne pręty, na których wiszą lampiony – przyznają Jareccy.
Pamiątki sprzed 50 lat zdobią ściany Końkretu
Ściany zdobią oryginalne tabliczki z imionami koni: Slogan, Urzędnik, Mocznik, Żmudzin, Cznadel, a także wiele innych pamiątek po parku konnym. – Najstarsze tabliczki z imionami koni, malowane farbą olejną na desce, znaleźliśmy podczas remontu kuźni. Były schowane w piasku nad stropem. Tabliczka z napisem Żmudzin pochodzi z 1958 roku – opowiada Jola. – Podczas remontu nasz znajomy znalazł dwie kartki papieru, będące zapiskami wozaków. Może nie ma w nich ciekawych treści, ale dla nas stanowią bardzo cenną pamiątkę.
Gości intryguje autentyczna i bardzo osobliwa instrukcja BHP obsługi konia, w której wyjaśniono, jak zachowuje się koń, jak do niego podchodzić, karmić itp. Zdania w niej zawarte (np. „Koń to zwierzę z natury łagodne i jest najlepszym przyjacielem człowieka”) są na tyle ogólne i uniwersalne, że goście bawią się tymi słowami, przerabiając je na instrukcję obsługi studenta lub przedstawiciela danej grupy zawodowej.
Najcenniejszą pamiątką w kinie jest oryginalna czerwona tablica parku konnego w Zatwarnicy, przechowana przez poetę Jerzego „Baryłę” Nowakowskiego.
Kino Końkret wystartowało z początkiem 2015 roku. Pierwszą projekcją był film z cyklu Watch Docs, o tematyce romskiej, który zgromadził liczną publiczność. Gospodarze nie spodziewali się aż takiego zainteresowania.
Jerzy Janicki i filmowa przeszłość Zatwarnicy
Jednak historia kina Końkret zaczyna się dużo wcześniej niż wskazuje na to data jego otwarcia. Bo czy powstałoby, gdyby kilkadziesiąt lat temu Bieszczadami nie zachwycił się Jerzy Janicki, znany pisarz, dramaturg i dziennikarz? Janicki po raz pierwszy przyjechał tu w latach 60. XX, w okolice Cisnej, a potem wracał nieustannie, aż w końcu kupił dom w Chmielu, gdzie zamieszkał wraz z żoną, Krystyną Czechowicz-Janicką. Dom w Chmielu był ich drugim domem. Jak sam przyznawał, Bieszczady „stanowiły dla niego namiastkę wschodniej Galicji” i przebywał tam, jako że nie można było odwiedzać Kresów.
Fot. Tadeusz Poźniak
Janicki napisał w Bieszczadach obszerne fragmenty scenariuszy m.in. do serialu „Dom” i „Ballady o Januszku”, oraz letnie i zimowe odcinki popularnej powieści radiowej „Matysiakowie”. Bieszczady były też inspiracją do jego wielu opowiadań, m.in. „Wolnej soboty”, „Kina objazdowego” i „Hasła”, na podstawie których napisał scenariusze do filmów. Wszystkie trzy zostały nakręcone w parku konnym Zatwarnicy. Ponadto w sąsiadującej z Chmielem Zatwarnicy Janicki organizował coroczne przeglądy filmów o Bieszczadach z udziałem najwybitniejszych polskich aktorów i reżyserów.
Jola i Robert Jareccy dobrze znali przeszłość kupionej nieruchomości. Kiedy dojrzała w nich myśl o stworzeniu studyjnego kina, naturalnym wydało się, że będą serwować widowni bieszczadzkie filmy.
Najstarszym z nich jest dramat „Hasło” z 1977 roku, nakręcony przez Henryka Bielskiego, z Wirgiliuszem Gryniem, Ewą Żukowską, Mariuszem Dmochowskim i Mieczysławem Voitem w rolach głównych. Akcja toczy się w środowisku bieszczadzkich wozaków, którzy przewożą drzewa z gór w doliny i dostarczają je klientom. Podczas pracy wypadkowi ulega wozak Michał Kopera, który trafia do szpitala. Jego bliskich, bardziej niż stan zdrowia, interesuje hasło, którym zabezpieczone jest bankowe konto poszkodowanego. Film trzyma widza w emocjach aż do ostatniej minuty.
Drugim jest komedia „Wolna sobota” z 1978 r., w reżyserii Leszka Staronia, i ze znakomitą rolą Wojciecha Siemiona jako Mieczysława Gawełka, wozaka parku konnego, który w pewną wolną sobotę musiał pojechać do miasta po prelegenta. W jednej ze scen Wojciech Siemion wchodzi przez drzwi stajni w zatwarnickim parku konnym. Jola Jarecka śmieje się, że obserwuje widzów, jak oglądają się podczas seansu za siebie, żeby się upewnić, czy to to samo wejście, co za ich plecami.
Trzeci obraz nakręcony w Zatwarnicy na podstawie opowiadania Janickiego to dramat „Kino objazdowe” z 1986 r. Film opowiada o bieszczadzkiej wiosce, do której przyjechało kino objazdowe. Okazuje się, że mieszkańcy ruszyli na polowanie, aby naganiać zwierzynę jednemu z prominentów, więc seans zostaje odwołany, a kinooperator wyrusza w góry do domu swej dziewczyny, odciętej od świata przez zimę. W rolach głównych występują: Andrzej Pieczyński, Dorota Kamińska, Zdzisław Kozień i Marcin Troński.
Oglądanie tych trzech produkcji w miejscu, w którym zostały nakręcone, dla wielu kinomanów jest najciekawszym doświadczeniem.
Czy kino w Bieszczadach ma sens?
Po udanym starcie pojawił się pierwszy kryzys. – Kupiliśmy licencję na bardzo dobry film pt. „Wyspa kukurydzy”, gruziński kandydat do Oscara. Licencja była bardzo wysoka, a na film przyszły cztery osoby. Fakt, że musieliśmy do tego dołożyć, nie był problemem – tłumaczy Jola. – Problemem było to, że chcieliśmy prowadzić kino niszowe, a chętnych do oglądania nie było. Zaczęliśmy się zastanawiać, czy to ma sens.
Dopiero rozmowa ze znajomą parą artystów – ilustratorką Jolą Richter-Magnuszewską i Maciejem Magnuszewskim z Beskidu Niskiego, uświadomiła im, że to może mieć sens. – Maciek zapytał nas, czy chcemy żyć w świecie, w którym goni się za pieniądzem, czy jednak realizować swoje plany i żyć z satysfakcją – opowiada Robert. – Odpowiedź była prosta. Od tamtej rozmowy zaczęliśmy inaczej patrzeć na nasze działania – dodaje Jola.
I… w krótkim czasie wszystko się odmieniło. Do Kina Końkret zaczęli zaglądać turyści i mieszkańcy Bieszczadów, zaś miejsce uznano za kultowe. – Ponieważ kino ma świetną akustykę, zaczęliśmy organizować koncerty i spotkania autorskie. Wszystko zaczęło się kręcić – mówi Jola.
Do stałego repertuaru Kina Końkret, oprócz wspomnianych wcześniej filmów bieszczadzkich, należą obrazy w ramach Międzynarodowego Festiwali Filmów dla Dzieci i Młodzieży Kinolub. Od 2018 roku kino uczestniczy w Obchodach Międzynarodowego Dnia Pamięci o Ofiarach Holokaustu na Podkarpaciu. – Odbywały się też spektakle Teatru im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie i teatru z Drohobycza – wylicza Robert. – Prezentujemy kino festiwalowe, nagradzane, często trudne w odbiorze. To nie jest kino dla każdego, ale mamy też kilkunastu pasjonatów, którzy są obecni na każdej premierze – mówi Robert Jarecki.
Jola mówi, że kino zaczęło żyć własnym życiem, a wydarzenia, jakie organizują, są różnorodne. W styczniu br. do kina przyjechał Deshi Rinpoche, asystent Dalajlamy, duchowego przywódcy Tybetańczyków. Gościł on na wykładach buddyjskich u znajomych Jareckich, więc zaprosili go, aby w Zatwarnicy opowiedział o sytuacji geopolitycznej Tybetu.
W kinie funkcjonuje też herbaciarnio-kawiarnia Cafe Końsekwencja, serwująca pyszną kawę i różnego rodzaju herbaty. Otworzyli ją po roku działalności kina, wychodząc naprzeciw oczekiwaniom gości, którzy po seansie filmowym zostawali do późnych godzin nocnych, by dyskutować. – Od kiedy powstała kawiarnia, kino zaczęło lepiej zarabiać – przyznaje Robert.
Jola i Robert Jareccy . Fot. Tadeusz Poźniak
Jareccy wprowadzili pewną tradycję. Artystom i gościom, którzy cechują się skromnością i pokorą, wręczają do podpisania deskę z podkową na szczęście. Jest nimi obwieszona jedna ze ścian kina. Robert nazywa ją „aleją sław”, zaś Jola dodaje, że nie każdy ją otrzymuje. – Nie wszyscy mieli w sobie tę skromność i pokorę, którą my cenimy – mówi.
W Końkrecie powstała książka „Hylaty”, a Jola pisze kolejną
Atmosfera Kina Końkret inspiruje Jolę. W budynku kina najlepiej pisze się jej książki i tworzy rękodzieło artystyczne. Tu powstał „Hylaty”, a w toku jest kolejna książka.
„Hylaty”, wydany przez Wydawnictwo Libra, ukazał się w 2017 roku i był powieściowym debiutem Joli. Główną bohaterką jest Czeczenka Hala, która wraz z dziećmi ucieka z trawionej wojną Czeczeni i chce przedostać się do Europy, przekraczając zieloną granicę. Podobieństwo tej historii do tragicznej historii Kamisy, która w 2007 roku w Bieszczadach straciła troje z czworga dzieci, jest zamierzone. Kilka lat temu, na podyplomowym studium literackim w Krakowie, Jola napisała scenariusz filmu na podstawie historii Kamisy.
– Scenariusz wysłałam na konkurs Scriptpro do Szkoły Wajdy, ale nie został zauważony. Kilka miesięcy później ukazał się pierwszy sezon serialu „Wataha”. Oglądając go czułam, jakby ktoś wykorzystał pewne motywy z mojego scenariusza. Są one charakterystyczne, bo nie pasują do konwencji całej „Watahy”. Czy to zbieg okoliczności, plagiat czy inspiracja, którą trudno udowodnić? Reżyser i wykładowca Jerzy Ridan proponował nawet, abyśmy poszli z tym do sądu. Nie chciałam, bo myślałam, że te podobieństwa są moim wrażeniem. Na podstawie scenariusza napisałam „Hylatego” – opowiada. – Dopiero kiedy czytelnicy zaczęli dzielić się opiniami, że „Hylaty” jest bardzo podobny do „Watahy” i że ściągnęłam temat, oburzyłam się. Książka jednak zbiera pozytywne opinie, co mnie bardzo cieszy.
W tworzeniu „Hylatego” duży udział miał Robert, który mobilizował żonę do dokończenia powieści. Argument miał nie byle jaki – Joli marzył się piec do wypalania ceramiki. Robert był też pierwszym czytelnikiem książki i jak sam przyznaje, czytając powieść żony zarwał noc.
Bojkowskie korzenie, bojkowskie hafty
W twórczości Joli ważne jest też rękodzieło artystyczne, w tym haft bojkowski. Jest wnuczką Bojki, o czym dowiedziała się dopiero kilka lat temu, przy okazji tworzenia drzewa genealogicznego przez dalszą rodzinę. W 1947 roku w ramach akcji Wisła wysiedlono rodzinę babci i w ten sposób kontakt między rodzinami urwał się na zawsze. W domu Joli nigdy się o tym nie mówiło.
Czy bojkowskie korzenie mają wpływ na twórczość Joli, trudno powiedzieć, ale wystarczy popatrzeć na hafty bojkowskie, jakie wychodzą spod jej ręki. – W hafcie bojkowskim każdy wzór niósł ze sobą pewien przesąd. Chronił przed chorobami, bezdzietnością itp. Na koszulach haftowano jedynie te miejsca, przez które mogły wtargnąć złe moce, np. kołnierz, rękawy, mankiety, dół koszuli. Mężczyźnie koszulę mogła haftować tylko jego żona lub matka, a z każdym krzyżykiem trzeba było zahaftować życzenie – wyjaśnia Jola. – Może to zabobon ludowy, ale kilka razy zdarzyło mi się nie sprzedać komuś koszuli, bo czułam, że ta koszula nie jest dla tego człowieka.
Przykład? Jedna z koszul uszytych i wyhaftowanych przez Jolę długo nie mogła znaleźć nabywcy. A to rękawy były przykrótkie, a to rozmiar za duży albo za mały. Innych cisnęła w ramionach. Dopiero kiedy założył ją znany kompozytor Leszek Możdżer, pasowała jak ulał. Nawet zagrał w niej koncert w Bieszczadach.
W chyży bojkowskiej powstanie agroturystyka
Jola i Robert wciąż mają nowe pomysły na życie w Zatwarnicy. Chcą poszerzyć działalność o agroturystykę. W tym celu kupili już bojkowską chyżę z Krościenka, w której w przyszłości będą mieszkać turyści. Chyża jest reliktem dawnego, przedwojennego Krościenka – niegdyś ciekawej miejscowości letniskowej, do której zjeżdżali letnicy z Krakowa, Lwowa czy Drohobycza i Chyrowa. W jednym z pomieszczeń chyży znaleźli ukryty stary krzyż – prosty, równoramienny, z ludowymi zdobnikami. Zdaniem Jareckich, może on pochodzić z XVII w. i tym samym datować wiek chyży. Był też pukiel blond włosów zawiniętych w gazetę z 1952 roku, pisaną w połowie w cyrylicy, w połowie w języku greckim.
Ponadto Jola szykuje już kolejną książkę. Tym razem będzie to książka o Karpatach dla dzieci, z rysunkami znanej ilustratorki Joli Richter-Magnuszewskiej.
Jareccy zdają sobie sprawę, że Kino Końkret, mieszczące na seansie ok. 26 osób, raczej nie będzie dochodowym biznesem, ale nie taki jest cel ich działalności. – Chcemy tworzyć miejsce, gdzie nasi goście będą się dobrze czuć. Nie prowadzi do nas żaden szyld, bo nie chcemy zaśmiecać Bieszczad reklamami; nie afiszujemy się nachalnie. Ci, którzy mają do nas trafić, trafią bez problemu – mówią.