Reklama

Ludzie

Paweł i Marcin Czurczak, właściciele Neobusa z niewielkiego Niebylca

Alina Bosak
Dodano: 06.07.2016
28156_0K3A6250
Share
Udostępnij
Stu pracowników, prawie trzydzieści autobusów i busów oraz kilkadziesiąt tysięcy pasażerów miesięcznie – niektórzy myślą, że aby zbudować firmę przewozową z takimi wynikami, trzeba wygrać w totolotka. – To nie wygrana, ale ciągła praca, inwestowanie i nos do biznesu – dementują plotki Paweł i Marcin Czurczakowie, właściciele Neobusa, którzy w niewielkim Niebylcu koło Rzeszowa budują przewozową potęgę.

Paweł Czurczak i Marcin Czurczak za biznes wzięli się jeszcze jako 15-latkowie. Ich ojciec, Stanisław Czurczak w 1989 roku rozpoczął handel obwoźny sprzętem gospodarstwa domowego, w czym obaj synowie bardzo mu pomagali. – Jeździło się z towarem do różnych miejsc – wspominają. – Lodówki, zamrażarki trzeba było wypakować na plac, a wieczorem, czego nie udało się sprzedać, załadować na auto z powrotem. Nieważne, czy był 20-stopniowy mróz czy upały. Pracowaliśmy.

W 1994 r. Czurczakowie otwarli pierwszy sklep stacjonarny z AGD. Biznes szedł dobrze i w 2001 roku posiadali ich już sześć. Otwierali je w mniejszych miejscowościach, jak Ropczyce, Frysztak, Strzyżów, nie rezygnując również z handlu obwoźnego. Niedługo potem na Podkarpaciu pojawiły się jednak sklepy wielkopowierzchniowe, duże sieci marketów, z którymi trudno było konkurować.

– To był rok 2003. W tym samym czasie wpadliśmy na pomysł nowego biznesu – mówi Marcin. – Zainteresował nas przewóz osób.  

To wynikało z naszych obserwacji rynku i poszukiwań niszy, w której moglibyśmy zainwestować – dodaje Paweł. – Obaj z bratem właściwie zaczynaliśmy dorosłe życie i chcieliśmy stworzyć coś nowego, co pozwoliłoby rozwinąć skrzydła. W branży AGD nie wiedzieliśmy takich perspektyw.

Dziś po tamtym biznesie został im jeden sklep w Dynowie, a na miejscu pozostałych wyrosła imponująca firma przewozowa, która dziś zatrudnia już 100 osób i wciąż się rozwija.

Przewóz osób nie wziął się znikąd

– W PRL-u nasz ojciec był taksówkarzem – zdradzają właściciele Neobusa. – To były takie czasy, że w Niebylcu, który liczy przecież tylko 200 numerów, było 17 taksówek. Dziś nie ma ani jednej. Ale wtedy ludzie nie mieli samochodów, a przemieszczać się musieli. Taksówki miały wzięcie wieczorem, kiedy żaden autobus z Rzeszowa już nie dojeżdżał. Szczególnie klienci barów chętnie brali taryfę.

Kiedy zainteresowali się przewozem osób, jakość tych usług pozostawiała sporo do życzenia. – Autobusy jeździły na trasach dalekobieżnych, ale były to głównie autobusy PKS, które zatrzymywały się na wszystkich przystankach i trasę z Rzeszowa do Warszawy pokonywały w 7-8 godzin. A my mogliśmy zaoferować 4-5 godzin. Podejście do pasażera także mieliśmy inne – zauważa Paweł. -Wychowani na branży AGD, gdzie klient był naszym panem i trzeba było mu dogadzać, podobnie traktowaliśmy podróżnych. To była duża zmiana w porównaniu z kierowcami państwowych linii, którzy uważali, że klient po prostu ma być. Nowymi, wygodniejszymi autobusami i lepszym traktowaniem przekonaliśmy ludzi do Neobusa.

Zanim tak się stało, musieliśmy zdobyć odpowiednie licencje. Żeby handlować, wystarczy założyć działalność gospodarczą. Z przewozem osób nie jest tak prosto. Jest on obwarowany wieloma prawnymi uwarunkowaniami.- Kiedy zaczynaliśmy, weszły nowe przepisy, każda firma, która ubiegała się o licencję przewozową, musiała zdobyć certyfikat kompetencji zawodowych. Żeby z kolei zdobyć certyfikat, trzeba było mieć autobus. Kupiliśmy wtedy pierwszy, mały autobusik – wspominają.

Bracia poszli nawet o krok dalej i obaj zrobili prawo jazdy na autobus.- Ojciec też zrobił, bo tylko na autobus jeszcze uprawnień nie miał –  zdradzają. I na początku, rzeczywiście, sami siadali za kierownicą. – Właśnie do Warszawy. Pierwsze były jednak nie autobusy, ale małe, ośmioosobowe samochody. Jeździliśmy z bratem na zmiany. Pobudka o 3. w nocy, jazda do Sanoka, przez Rzeszów do Warszawy i z powrotem do Sanoka. 900 kilometrów. Na pierwszych kursach pasażerów raczej nie było. Po dwóch tygodniach mieliśmy dosyć. Zwłaszcza, że wciąż zajmowaliśmy się sklepami z AGD. Ale ojciec mówił: "Czekajcie jeszcze parę tygodni". I rzeczywiście, po miesiącu już klientów przybyło, a my zobaczyliśmy, że to się opłaci.

Obyło się bez totolotka

Mama i żony przyjmowały telefoniczne rezerwacje. – Znalazłem w domu notes z 2004 roku, w którym jest numer telefonu do pierwszego klienta – uśmiecha się Paweł.

Sukcesywnie dokupywali autobusy. To nie były skokowe i jednorazowe inwestycje, ale rozbudowa firmy krok po kroku. Wprawdzie w okolicy krąży plotka, że Czurczakowie musieli w totolotka wygrać, że taki biznes rozkręcili, ale bracia śmieją się, że niestety, potwierdzić tej sensacji nie mogą. – Ale plotka ma dużą siłę – zauważa Paweł. – Kiedyś nawet zadzwonił do mnie redaktor dużego dziennika, który chciał nas opisać jako przykład dobrze zainwestowanej wygranej. Musiałem go, niestety, rozczarować.

– Firma rosła stopniowo – potwierdza Marcin. -W 2005 roku kupiliśmy duży autobus. Używany, ale z wyższej półki. Zatrudnialiśmy już kierowców. Dołożyliśmy drugi kurs do Warszawy. Dziś mamy ich już 10.

Zanim dorobili się okazałej bazy w Niebylcu, mieli zwykły garaż. Na szczęście duży, więc dało się go podzielić na pół. W jednej części było centrum logistyczne, w drugiej serwis autobusów. – Księgowa siedziała na zakrytym kanale garażowym – wspomina Paweł. – Oczywiście, było bezpiecznie, ale bez wygód. Ta sama księgowa pracuje z nami do dziś. Teraz w znacznie piękniejszym biurze.

Przyspieszenie nastąpiło w latach 2012-2013, kiedy otworzyli kolejną linię do Wrocławia

To była odpowiedź na remont torów do Krakowa i brak pociągów, które kursowałyby w jakimś normalnym czasie. Nie da się ukryć, że skorzystaliśmy na budowie autostrad i utrudnieniach spowodowanych inwestycjami w infrastrukturze kolejowej. I do dziś z pociągami wygrywamy. Po otwarciu autostrady, z Rzeszowa do Krakowa dojeżdżamy w 2 godziny. Pendolino też się nie boimy, ponieważ cena przejazdu autobusem wypada korzystniej. Nasza branża przeżywa prawdziwy rozkwit.

Nie dali się też pokonać Polskiemu Busowi, który wkroczył na Podkarpacie 5 lat temu z zamiarem wyparcia konkurencji z rynku zapierającą dech w piersiach ceną – 1 zł za bilet do Warszawy.

– Tego typu oferty na pierwszy rzut oka wyglądają atrakcyjnie, ale wymagają kupna biletu z dużym wyprzedzeniem. W efekcie 80 proc. osób, które płaci za taki przejazd, nie przychodzi na przystanek – zdradzają bracia, a Marcin dodaje: – U nas też można kupić bilet za 1 zł. Ale nasz model biznesowy jest jednak całkiem inny niż konkurenta. I sprawdza się, ponieważ klientów nam nie ubywa. Wręcz przeciwnie. Zawsze przyciągał ich do nas szybki czas przejazdu i komfort oraz bezpieczeństwo jazdy.

Nos do biznesu

Obserwują rynek i bezbłędnie trafiają w potrzeby pasażerów. Kiedy inni wieszają telewizorki na oparciach, oni przy każdym siedzeniu w autokarach zamontowali gniazdka. Telewizorek każdy ma w swoim smartfonie, a samo Wi-Fi dziś nie wystarczy – mówi Paweł. – Żeby tablet działał na całej trasie do Warszawy, czy Łodzi, potrzebuje prądu.

Flota Neobusa składa się dziś z autokarów najlepszych producentów, takich marek jak Mercedes i Setra. Jest ich 20. Do tego 6 mniejszych busów. – Pojazdy regularnie wymieniamy na nowe. Nasze pierwsze autobusy, z sanockiego Autosanu, na podwoziach Mercedesa, dziś jeżdżą na Ukrainie i w Libanie – opowiada Marcin. – W 2008 roku, kiedy widzieliśmy, że firma dobrze się rozwija, kupiliśmy pierwszego Mercedesa Turismo. Czternastometrowy, na trzech osiach, mieszczący 60 pasażerów. Potem drugiego i kolejne. To wszystko były już nowe autobusy. W międzyczasie uzupełnialiśmy tabor o busy. Na nich opiera się obsługa pasażerów na trasach do mniejszych miejscowości, którzy od strony Iwonicza, Rymanowa i Krosna, Polańczyka, Sanoka, Brzozowa dowożeni są do bazy w Niebylcu, gdzie przesiadają się do dużych autokarów, jadących do Krakowa, Katowic, Wrocławia, Warszawy, czy Łodzi.

I z powrotem, pasażerowie z tych tras są rozwożeni mniejszymi pojazdami. Logistyka jest tak zorganizowana, by nie musieli długo czekać na bus, czy autokar.

Dobrze zorganizowany transport w Bieszczady firmie bardzo się opłaca. Turystyka krajowa w ostatnim czasie kwitnie, więc nie brakuje pasażerów na kierunkach wiodących do podkarpackich uzdrowisk i najdzikszych polskich gór. – Promujemy lokalność, bo to wszystkim się opłaca. Dlatego w naszych autokarach podróżni dostają wodę z Rymanowa – Zdroju. Co miesiąc rozdajemy klientom kilkadziesiąt tysięcy butelek – podkreślają właściciele Neobusa.


Bracia przyznają, że rynek przewozu osób nie jest w Polsce łatwy. Co rusz, wchodzą nowi, duzi gracze, ze sporym zapasem kapitału, którzy zaniżoną ceną próbują zniszczyć konkurencję.  – Ale na dłuższą metę nie da się odpowiedzialnie prowadzić w ten sposób biznesu. Zbyt niska cena oznacza oszczędności, które mogą się odbić np. na bezpieczeństwie. Od lat nie podnosimy cen, a mimo to wciąż jeździmy na oponach Michelin, chociaż moglibyśmy dla obniżenia kosztów kupować tańsze – podkreśla Marcin Czurczak. To on w firmie odpowiada za tabor. Wybierając kolejny autokar, zawsze koncentruje się na kwestiach bezpieczeństwa i komfortu jazdy.

Na wygodzie jazdy znają się jak mało kto. Tapicerka musi być z wygodnej, oddychalnej tkaniny, fotele odpowiednio szeroko rozstawione. – Wszystko zmierza ku większym rozstawom foteli, większej wygodzie podróżowania.

 
Po lewej Marcin Czurczak, po prawej Paweł Czurczak
 
To jeszcze nie koniec

– Cały czas mamy w głowie nowe pomysły związane z nowymi trasami i jesteśmy w stanie przyspieszyć podróż –  podkreśla Marcin. – Po powstaniu S19, czas przejazdu z Rzeszowa do Warszawy nie powinien być dłuższy niż 3,5 godz. Pociąg szybszy nie będzie, trakcje są jakie są, nikt ich nie zmieni, co najwyżej wyremontuje. Dzięki autostradzie A4 będziemy mogli zaoferować szybkie przejazdy do Medyki, co przy liczbie Ukraińców, którzy pracują dziś w Polsce, na pewno się opłaci. Jest jeszcze kilka takich stron na Podkarpaciu, z których możemy wozić pasażerów, ułatwiając im szybkie dotarcie do celu.

Na trasy międzynarodowe się nie nastawiają, ponieważ dłuższe odległości ludzie wolą pokonywać samolotem. Z badań wynika, że 10 godzin to maksymalny czas, jaki są gotowi spędzić w autobusie.

Pomysły, plany biorą się z obserwacji rynku. – Każdą decyzję poprzedza analiza w terenie – mówi Paweł. – Planując otwarcie nowych kierunków, udawałem się w podróż jako pasażer. Obserwowałem. Sprawdzałem dostępne dane na temat tego, jaki rodzaj transportu na tej trasie ludzie wybierają. Owszem, zawsze jakieś ryzyko po uruchomieniu nowego kursu istnieje. Tak było, kiedy zdecydowaliśmy się na Łódź. Żaden przewoźnik w tym kierunku nie jeździł, a my po roku doszliśmy do trzech kursów dziennie. Przejazd poprowadziliśmy ciekawą trasą –  przez Kolbuszową, Mielec, Połaniec i Busko – Zdrój. Z Rzeszowa nie było wcześniej żadnego połączenia do Buska – Zdroju. Jest dzięki nam.

– Tym sposobem wozimy kuracjuszy do czterech uzdrowisk: Polańczyk, Rymanów, Iwonicz i Busko-Zdrój – wylicza Marcin. – Wciąż staramy się dopasować do potrzeb ludzi. W Warszawie docieramy do lotniska na Okęciu. Jako pierwsi woziliśmy też pasażerów bezpośrednio na lotnisko Kraków-Balice. Wynegocjowaliśmy z zarządem portu lotniczego przystanek i dopiero potem inni przewoźnicy poszli naszym tropem.

Teraz planują wprowadzenie systemu, który umożliwi pasażerowi sprawdzenie, w którym miejscu trasy znajduje się aktualnie autobus i ile ma czasu do jego odjazdu. Zmieniając tabor, szukają nowych rozwiązań. – Wszystkie nowe autobusy będą wyposażone w dodatkowe systemy, które wpłyną na bezpieczeństwo podróżowania, wspomogą kierowcę –  opowiada Marcin. – Prekursorami tych rozwiązań jest właśnie Mercedes i Setra. Dziś auto osobowe klasy E samo zjedzie na pobocze i zaparkuje, kiedy kierowca zaśnie. Te systemy powoli wprowadzane są także w autokarach. Niektóre z naszych autobusów już mają system, który zahamuje pojazd przed ścianą, jeśli kierowca w porę nie zareaguje.

Głośno o Niebylcu

Kiedy jedzie się drogą w Bieszczady, neon Neobusa widać z daleka. Plac firmy był kiedyś łąką, leżącą dużo poniżej szosy. – Przenieśliśmy tu jedną górkę niebylecką i powstał plac. Można więc powiedzieć, że przenosimy góry – śmieje się Paweł. – Tam, gdzie była górka, gmina zrobiła parking.

Na bazie w Niebylcu, oprócz siedziby firmy, jest pełen serwis. – Myjnia, warsztat, nawet lakiernia i stacja paliw. Pracują 24 godziny na dobę. Każdy autobus po zjeździe z trasy jest myty i sprzątany. Przeglądany i tankowany. Jeśli kierowca zgłosi jakaś usterkę, od razu jest naprawiana.

– Kierowca nie sprząta, ma przywieźć bezpiecznie pasażerów i iść wypocząć. Kiedy przychodzi do pracy, dmucha w alkomat. Wprowadziliśmy ten wymóg, bo naszym zdaniem powinien być standardem w każdej firmie przewozowej – uważa Marcin i dodaje: -W takiej firmie rodzinnej jak nasza, działa się szybko.

Mało tego, szefowie w dzień i w nocy są gotowi ratować sytuację.

– Kiedy o północy dostaję telefon, że trzeba gdzieś podstawić autobus, to biegnę na bazę, siadam za kierownicą i jadę  – mówi Marcin. – Brat tak samo. Fakt, mogę polegać na pracownikach i ich samodzielności, ale w awaryjnej sytuacji, też działam, bo wiem, że najważniejsze jest, aby nasz pasażer nie spóźnił się na samolot. Jeśli do awarii dojdzie daleko od Niebylca, nie boimy się. Mamy zaprzyjaźnione firmy w całej Polsce, które nam ufają do tego stopnia, że kierowca dostaje tylko informację, gdzie ma podjechać taksówką i czeka tam na niego gotowy do drogi autobus zastępczy. Przewagą naszego działania jest to, że jesteśmy w stanie szybko zareagować i pomóc.

– Dbamy o zdrowe relacje z innymi przewoźnikami – podkreśla Paweł. – Spotykamy się na targach, ja jestem w zarządzie Polskiego Stowarzyszenia Przewoźników Autokarowych. Kiedy zdarzy się coś nagłego, bezpłatnie zabieramy z trasy pasażerów Polskiego Busa, a oni naszych. Konkurencja konkurencją, ale do oczu nie trzeba sobie skakać. Budowanie wiarygodnej marki opłaca się, a zaufanie innych firm pomaga oferować usługi na najwyższym poziomie. Kiedy ktoś nam podstawia zastępczy autokar, czy wysyła mechaników do naprawy naszego, to nie dopytuje, a kto za to zapłaci, bo wie, że z tym problemu nie będzie, a w tym momencie liczy się dla nas czas. Staramy się tego zaufania nie zawieść.

W  prowadzenie rodzinnej firmy angażują się dziś przede wszystkim bracia, ale zdradzają, że cały czas na biznes mają oko ich rodzice, którym mieszkanie urządzili obok firmowej siedziby. – Ojciec lubi dopilnować spraw na placu, a mama codziennie zaprasza na obiad – uśmiechają się Czurczakowie. – To sprawia, że naszych gości możemy przyjąć jak mało kto – pierogami domowej roboty.

Chociaż mówi się, że z rodziną dobrze wychodzi się tylko na zdjęciu, im dobrze współpracuje się także w biznesie. Podzielili się obowiązkami. Każdy odpowiada za coś innego. Marcin zajmuje się częścią techniczną, taborem, Paweł – administrowaniem i biurem. Zbudowali zespół ludzi, którym ufają, przekazali im część kompetencji.

– Nie musimy wiedzieć o każdej awarii, ważne, żeby pracownicy potrafili sami rozwiązać problem. Ale nie ma też spotkania rodzinnego, na którym udałoby się uniknąć rozmów o firmie – przyznają. – W święta przecież spotykamy się u mamy, a mama mieszka przy bazie –  śmieją się.

Czy praca z rodziną jest zatem receptą na sukces? –  W naszym przypadku tak. Ale sukces składa się z bardzo wiele czynników –  mówią właściciele Neobusa. – Rozwijając po '89 handel AGD, a potem stawiając na przewóz osób, można powiedzieć, że trafiliśmy na swój czas. Ale każdy człowiek ma czas do wykorzystania, zawsze można pójść krok do przodu, robić coś więcej. I o to chodzi w biznesie.
 

Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy