Kresowiak, od ponad 60 lat związany z Bieszczadami. Wojomir „Woj” Wojciechowski miał niespełna 22 lata, gdy jako inżynier leśnik rozpoczął swoje życie pod połoninami, które przewędrował jeszcze jako student. W latach 50. XX wieku tutaj znalazł wolność i przestrzeń. Nikt nikogo nie pytał o przeszłość, a polityka i partia były bezpiecznie daleko. Zamieszkał w Lutowiskach, z którymi związany jest do dzisiaj i jak mało kto poznał historię tych ziem oraz jej mieszkańców. Przez wiele lat dyrektor Bieszczadzkiego Parku Narodowego, który m.in. z Henrykiem Victorinim i Lutkiem Pińczukiem tworzył legendę Bieszczadów.
Urodzony w Dorotyczach na Wołyniu, przez wiele lat miał wpis w dowodzie – urodzony w ZSRR. Ot, cała prawda o Polsce w PRL-u. Tragiczna, zwłaszcza dla rodziców Wojomira Wojciechowskiego, polskich nauczycieli, którzy wywodzili się z okolic Krakowa – matka i Kurozwęk – ojciec, a którzy na Wołyniu uczyli w szkole. Wojna nie tylko wygnała ich z Wołynia, ojca Wojciechowskiego na 6 lat skazała też na Syberię.
– Tamta historia odmieniała nas wszystkich – opowiada Wojomir Wojciechowski. – Gdy po wojnie osiedliśmy w Tuchowie w otoczeniu Góry Brzanka na Pogórzu Ciężkowickim, wróciły do mnie obrazy z Wołynia. Ogromne, zielone przestrzenie i poczucie wolność, mimo albo na przekór siermiężnemu PRL-owi. To wtedy zdecydowałem się na Wydział Leśny w Wyższej Szkole Rolniczej w Poznaniu. Znakomita szkoła z przedwojennymi wykładowcami, gdzie dużo uczono i jeszcze więcej wymagano, znakomita szkoła życia.
W latach 50. XX wieku Wojomir Wojciechowski w różnych częściach Polski odbywał praktyki w nadleśnictwach. Zachwyciły go Bieszczady, które schodził jeszcze jako student. I gdy jako 22-letni inżynier leśnik dostał propozycję pracy w Nadleśnictwie w Lutowiskach, nawet przez moment się nie zawahał. Zaczynał jako stażysta i adiunkt, a już po 5 latach został najmłodszym w Polsce nadleśniczym w jednym z największych nadleśnictw w Polsce.
"Czar Bieszczadów. Opowiadania Woja"
– Gdy przybyłem w Bieszczady miałem tylko młodość i zapał – śmieje się Wojciechowski. – Nawet się wtedy nie śniło o wielkiej pętli bieszczadzkiej, czy elektryfikacji w Lutowiskach. Światło rozbłysło dopiero w 1963 roku, ale nikt nie widział w tym problemu. Podobnie jak w całodziennej wędrówce do najbliższego sklepu, czy chatach krytych strzechą. Wszyscy byliśmy młodzi, zdeterminowani, w przepięknych okolicznościach przyrody, gdzie prawie w ogóle nie było miejscowej ludności, którą wysiedlono w 1951 roku, a my przybywaliśmy z różnych stron Polski, życzliwi, ofiarni, skazani na siebie nawzajem. Tamtej atmosfery Bieszczadów nie da się opisać. Jej klimat przywołuję w mojej książce „Czar Bieszczadów. Opowiadania Woja”. Bardzo szybko też zrozumiałem, że Bieszczady są moim miejscem na ziemi, największą miłością. Tutaj się ożeniłem i tutaj urodziły się moje dzieci.
Nigdy nie żałowałem, że tu osiadłem. Od początku jestem związany z Lutowiskami i uwielbiam widok z mojego domu na Otryt. Tutaj jestem u siebie. Po wszystkich tych latach, jestem przekonany, że także moje imiona, typowo słowiańskie: Wojomir Wojciech Mieczysław przesądziły o moim życiu spędzonym na kresach obecnej Rzeczpospolitej. Mój brat bliźniak, Walter Piotr Rafał całe życie spędził we Wrocławiu, więc jak tu nie wierzyć w przeznaczenie?!
Wojomir Wojciechowski, od 1958 r., kiedy przybył w Bieszczady jako młody adept leśnictwa zajmował się gospodarką leśną, organizował od postaw pracę nadleśnictwa Lutowiska, bardzo angażował się w ochronę przyrody. W Bieszczady powróciło wiele gatunków ptaków. Zagnieździł się orzeł przedni, gadożer, orlik krzykliwy i inne drobne ptactwo. Podjęta została bardzo udana próba reintrodukcji bobra. To ekologiczne zaangażowanie po polskiej stronie z czasem przekonało też Słowaków i Ukraińców, którzy powiększyli Narodowy Park „Połoniny” na Słowacji oraz Narodowy Park Ukraiński.
Od 1991 r. do 2003 r. Wojciechowski był dyrektorem Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Wtedy też park wszedł na europejskie „salony" i uznany został za jeden z najcenniejszych obszarów przyrodniczych w Europie. Wojciechowski był współtwórcą Międzynarodowego Rezerwatu biosfery „Karpaty Wschodnie”, za Jego rządów powstała Zachowawcza Hodowla Konia Huculskiego w Wołosatem, Dolina Górnego Sanu została częściowo zrenaturalizowana, a w Lutowiskach powstał Ośrodek Informacyjno-Edukacyjny BdPN. Trzeba też pamiętać o muzeum przyrodniczym w Ustrzykach Dolnych, które zostało przekształcone w Ośrodek Naukowo-Dydaktyczny oraz o zaangażowaniu Wojomira Wojciechowskiego w działalność Bieszczadzkiej Grupy GOPR, której przez wiele lat był prezesem Zarządu.
Zapalony turysta i myśliwy, schodził każdy centymetr Bieszczadów, i który do dziś angażuje się w ich zrównoważony rozwój, bierze udział w każdej dyskusji, która może przyczynić się do rozwoju tych terenów. Przy czym nie chodzi o ich dewastację, co o mądre wykorzystanie miejscowych atutów, tak by nie zniszczyć wyjątkowego w skali Europy Parku, a jednocześnie pozwolić na godne życie tutejszym mieszkańcom.
Współczesne problemy Bieszczadów
– Bieszczady się wyludniają, masowo wyjeżdżają stąd ludzie młodzi i to jest nasz największy dramat – mówi Wojciechowski. – Przed lat uważałem, że rozwój turystyki rozwiąże wszystkie problemy Bieszczadów. Dziś wiem, że to nie do końca prawda. Po pierwsze ciągle nie udało się wydłużyć okresu turystycznego w Bieszczadach, który trwa od czerwca do sierpnia i w niewielkim stopniu jesienią, a to za mało, by stać się źródłem utrzymania dla większości mieszkańców tych terenów. Istnieje też ogromna dysproporcja ekonomiczna między Bieszczadami od strony Cisnej i Wetliny, a tymi na odcinku z Ustrzyk Górnych do Lutowisk, które są typowymi obszarami postpegeerowskimi.
– Wielu się obruszy, na to, co powiem, ale przez wiele lat jednym ze sposób zarabiania w Bieszczadach było łowiectwo, sam byłem zapalonym myśliwym na grubego zwierza – wspomina Wojomir Wojciechowski. Gdzie dziś szukać szans dla Bieszczadów? Nie mam wątpliwości, że jak najszybciej powinno powstać polsko – ukraińskie przejście graniczne w pobliżu Lutowisk, Żurawin – Boberka. To skróciłoby polskim turystom drogę w ukraińskie Bieszczady i bardzo ożywiło gospodarczo te tereny. Stryj, Kamieniec Podolski, wyprawy na najwyższy szczyt Bieszczadów – Pikuj, nagle byłyby na wyciągnięcie ręki bez konieczności wyjazdów na przejścia graniczne do Krościenka, czy Medyki.
To najpiękniejszy zakątek Polski – powtarza Wojomir Wojciechowski w swoim domu pachnącym lasem i z widokiem na Otryt, w dodatku zakątek, który kiedyś był prawdziwym tyglem kulturowym, religijnym, narodowościowym i który znów w swej różnorodności się odradza. Powstają zespoły polskie, ukraińskie, ludzie z coraz większą dumą mówią o swoich korzeniach, i ciągle panuje tu fantastyczne przemieszanie się osobowości z całej Polski. – Tylko u nas w domu, ja pochodzę z Kresów, moja żona ma korzenie z Rzeszowa, ale wychowała się w okolicach Komańczy, gdzie jej ojciec był leśnikiem. Niekiedy żartuję, że wychowałem sobie żonę, bo gdy ja już wędrowałem z plecakiem, ona była jeszcze małą dziewczynką bawiącą się w piasku nas brzegiem rzeki. Połączyły nas Bieszczady – mówi Wojomir Wojciechowski.
Na szczęście do dziś nie do końca skomercjalizowane, co wielu uważa za przekleństwo, a on za błogosławieństwo. Bo tylko zrównoważony rozwój i wieloletni plan zagospodarowania tych terenów ocali ich przyrodniczą wyjątkowość i tylko to może być źródłem bogacenia się miejscowych w kolejnych dekadach.