Reklama

Ludzie

Znani z Rzeszowa. Kazimierz Dejmek jak Król Lear

Jaromir Kwiatkowski
Dodano: 20.12.2021
58615_dejmek
Share
Udostępnij
„Każdy ma swojego Dejmka, bo jest ich wielu. Legendarny, charyzmatyczny przywódca młodych ludzi, którzy poszliby za nim w ogień, z którymi tworzy teatr – kolektyw. Dejmek z wypowiedzi prasowych: arogancki, przekonany o słuszności swoich wyborów, o monopolu wiedzy na temat, jaki powinien być teatr. Dejmek z opowieści aktorów, znający najtajniejsze tajniki teatru, uznający go za świętość i rzucający ciężkimi słowami, gdy ktoś tej świętości nie rozumiał, nie uszanował. Dejmek od Dziadów i Dejmek od «gestu kabotyna». Dejmek wzruszający się czystym pięknem, znakomitą rolą. Dejmek uczestnik gier politycznych i Dejmek bezradny, gdy go te gry zmiażdżą. Dejmek butny, odpychający i Dejmek płaczący na Kramie z piosenkami – wspomnieniu swojej młodości”. 
 
Tak swojego bohatera widzi prof. Magdalena Raszewska, historyk teatru, autorka ponad 600-stronicowej, pierwszej monografii słynnego reżysera pt. „Dejmek”, którą napisała na zamówienie Teatru Narodowego w Warszawie. Premiera książki odbyła się na Scenie przy Wierzbowej TN. 

Autorce udało się nakreślić niejednoznaczny i skomplikowany życiorys wybitnego twórcy teatralnego na tle powojennej – kulturowej, politycznej i społecznej – historii Polski. Bez stawiania przysłowiowej kropki nad „i”, ale jednocześnie w taki sposób, że czytelnik nie ma uczucia niedosytu. Z ukazaniem także ludzkiego wymiaru Dejmka – jego emocji, ambicji i rozczarowań. Z ukazaniem wybitnego twórcy, w którego wnętrzu pod paletą zakładanych przez niego masek krył się człowiek sentymentalny, skłonny do uczuciowości, a jednocześnie bojący się jej.

Największym odkryciem panelistów dyskutujących nad twórczością Dejmka i jego monografią na Scenie przy Wierzbowej – na co zwrócili uwagę Tomasz Kubikowski, kierownik literacki Teatru Narodowego, i krytyk teatralny Janusz Majcherek, był pierwszy rozdział książki opisujący dzieciństwo i młodość Dejmka na dzisiejszym Podkarpaciu, aż do momentu wstąpienia do studia aktorskiego w Rzeszowie. 
 
Przypomnijmy, że przed II wojną światową Dejmek uczył się w Gimnazjum im. Stanisława Konarskiego (dzisiejsze I Liceum Ogólnokształcące) w Rzeszowie, a w czasie wojny w tutejszej Szkole Handlowej. Dom, w którym Dejmkowie mieszkali w Rzeszowie w latach okupacji, stoi do dziś przy ul. Siemieńskiego. 
 
Ciekawym elementem wojennej biografii reżysera była działalność w oddziale partyzanckim Obwodu AK Rzeszów o kryptonimie „Rakieta”. Zanim tam – wraz z kilkoma kolegami – trafił, stanowili oni ubezpieczenie ruchomej radiostacji nadawczej rzeszowskiego Inspektoratu AK. Przydziały ewidencyjne, jak informuje dr Piotr Szopa, historyk z Oddziału IPN w Rzeszowie, przypisywały Dejmka do placówki Niebylec. „Rakieta” brała udział w dywersji i bezpośredniej walce z wrogiem, specjalizowała się także w likwidowaniu konfidentów. – To wiadomość porażająca, nakazująca spojrzeć inaczej na jego późniejsze życie, wrażliwość, stosunek do świata – stwierdził Tomasz Kubikowski.

W 1944 r. Dejmek został zdemobilizowany. Ciągnęło go do aktorstwa. Jako adept studia aktorskiego, debiutował rolą Jaśka w „Weselu” Wyspiańskiego, którego fragmenty wystawił Teatr Narodowy w Rzeszowie (dzisiejsza „Siemaszkowa”). W 1945 r. wyjechał do Jeleniej Góry, by grać w tamtejszym teatrze.

Najważniejsze skojarzenie związane z Dejmkiem to „Dziady”, których zdjęcie z afisza na początku 1968 r. w zgiełku oskarżeń o antyradzieckość przedstawienia było jednym z zapalników tzw. wydarzeń marcowych. „Dziady” przeszły do historii Polski jako wydarzenie polityczne. Wbrew woli samego Dejmka, który chciał, żeby to było głównie wydarzenie artystyczne.
 
 
Fot. Archiwum Jaromir Kwiatkowski

Dejmek musiał udać się na artystyczną banicję; reżyserował za granicą, m.in. w Oslo, Duesseldorfie, Wiedniu i Mediolanie. Powrót do Polski w 1972 r., a później objęcie dyrekcji Teatru Nowego w Łodzi, to były jego złote lata, naznaczone znakomitymi spektaklami, z „Operetką” Gombrowicza, „Vatzlavem” Mrożka i „Dialogus de Passione”, opartym na anonimowych apokryfach, na czele. 
 
Siłą ówczesnego teatru Dejmka była olśniewająco czysta forma, teatr „nie zbełtany”, sięgnięcie do dawnych form teatralnych, do świata znaków ludowej proweniencji, które reżyser zbierał, oczyszczał i używał ich w nowoczesny sposób. Dejmek znakomicie wyczuwał także rolę, jaką w spektaklu odgrywa muzyka – wrócił do starych form muzycznych znanych raczej z przestrzeni kościelnych, np. chórów chłopięcych; sięgał do języka obecnego w operze barokowej. Choć wszystko to już w formie bardzo wystylizowanej.

– Dejmek był artystą, który bardzo wcześnie obrósł mitem – stwierdził na Scenie na Wierzbowej Janusz Majcherek. Wspomniał, że jeszcze jako student Wydziału Wiedzy o Teatrze Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie był w latach 70., aż do początków 80., wychowywany przez swoich profesorów w kulcie Dejmka. – Można było albo temu kultowi ulec, albo się zbuntować. Ja uległem, ale nie dlatego, że oni tak tego swojego mitycznego Dejmka lansowali, tylko dlatego, że ten mit był w tamtym czasie poparty dziełem Dejmka – podkreślił Majcherek. 
 
Ostatnim elementem tego „mitycznego” okresu było objęcie przez reżysera w 1981 r. dyrekcji Teatru Polskiego w Warszawie.

Dejmek zakończył sezon teatralny 1981/82 mocnym akcentem – inscenizacją „Wyzwolenia” Wyspiańskiego. Jednak szum wokół tego przedstawienia Janusz Majcherek jest skłonny widzieć jako „parodię sprawy «Dziadów»” z 1968 r.
 
Prawda jest też taka, że stan wojenny podciął Dejmkowi skrzydła. Na to nałożył się jego niechętny stosunek do sprawy bojkotu przez aktorów występów w Telewizji Polskiej. Skądinąd wokół tej sprawy narosło wiele mitów, na co zwrócił uwagę Jan Englert, dyrektor artystyczny Teatru Narodowego. Jak stwierdził, podczas spotkania w KC PZPR, którego był uczestnikiem, słowa przypisywane Dejmkowi „aktor jest od grania, tak jak dupa jest od srania” w rzeczywistości nie padły.
 
Tak czy owak, w stanie wojennym mit Dejmka pękł, a reżyser, jak zauważył Majcherek, stał się w latach 80. chłopcem do bicia jako dyrektor anachronicznego, staroświeckiego teatru. 

– Byłem świadkiem wstrząsającego odchodzenia autorytetu, z pełną świadomością tego odchodzenia i z pełną kontrolą tego procesu – stwierdził Jan Englert podczas spotkania na Scenie przy Wierzbowej.  I dodał: – Myśląc o Dejmku, nie mogę się pozbyć ze swojej głowy porównania z Królem Learem. Dejmek to był Lear, który postanowił oddać władzę wtedy, kiedy się zorientował, że traci już swoją drużynę. 
 
Englert, w kontekście negatywnego stosunku Dejmka do bojkotu aktorskiego, przypomniał, że wtedy drużyna Dejmka przestała podawać rękę swemu reżyserowi, zaczęła go opuszczać. – On to bardzo głęboko przeżywał, ale ponieważ całe życie udawał silnego, więc zamiast szukać kompromisu, jeszcze bardziej zaczął obrażać, atakować, żeby sobie nie myśleli – stwierdził dyrektor artystyczny Teatru Narodowego.
 
 
Jan Englert. Fot. Archiwum Jaromir Kwiatkowski
 
Englert, który grał bardzo dużo u Dejmka w Teatrze Polskim, tylko po części zgadza się z tym, że przedstawienia reżysera w drugiej połowie lat 80. były lekceważone dlatego, że były słabsze, a środki, jakich zaczął używać, okazały się już nieświeże. Jego zdaniem, był to także wynik naturalnych procesów, z którymi muszą się liczyć twórcy teatralni.
 
– Dejmek miał wspaniałe wyczucie najważniejszego elementu teatralnego – publiczności. Potrafił przez długi czas wybierać konwencję, na którą ona czekała. Dogadywał się z publicznością nie tylko poprzez formę, ale również poruszał tematy, które ją interesowały – podkreślił Englert. 
 
W pewnym momencie ta zwrotna fala od publiczności przestała do Dejmka wracać. – Tak naprawdę już mieliśmy gdzie indziej swoje adresy – zaznaczył Englert. W rezultacie Dejmek pod koniec lat 80. czuł się porzucony, odsunięty na bok.
 
Zdaniem Englerta, pójście Dejmka w latach 90. „w ministry” (reżyser był ministrem kultury w rządach Józefa Oleksego i Waldemara Pawlaka – przyp. aut.) nie było wyborem politycznym, ani efektem zawiedzionych ambicji. – To była próba przejęcia jeszcze raz królestwa, które rozdał swoim córkom. On próbował jeszcze raz być Learem. Wtedy dopiero przegrał wszystko – stwierdził gorzko Englert.
 
Dyrektor artystyczny Teatru Narodowego wspomniał rozmowę z Dejmkiem z 1991 r., kiedy przyszedł do niego, by mu oświadczyć, że chce odejść z teatru. Dejmek, który niedługi czas wcześniej zareagował bardzo ostro, gdy z podobnym podaniem przyszła do niego Anna Seniuk, tym razem cierpliwie wysłuchał aktora.
 
– Przy wyjściu z gabinetu podał mi rękę i powiedział: „a może odwrócimy sytuację. Ja nie będę się panu narzucał, będzie pan grał co pan chce i ile pan może, ale niech pan nie odchodzi, bo pan mi został ostatni”. To było wstrząsające. Jak musiał być świadomy swojej przegranej, skoro zdobył się na taki tekst – stwierdził Englert. 
 
Od autora: Uważam, że Kazimierz Dejmek zasługuje w Rzeszowie na upamiętnienie w formie ulicy czy tablicy pamiątkowej. Może tą sprawą zajęliby się rzeszowscy radni? Marzą mi się także cykliczne spotkania z Dejmkiem w Rzeszowie (nawet co kilka lat), podobne do odbywającego się tu festiwalu „Źródła Pamięci. Szajna – Grotowski – Kantor”. Być może nie jestem w tych żądaniach obiektywny, bo jestem z Dejmkiem związany rodzinnie: jego ojciec i moja babcia byli rodzeństwem. Nie mam w tym jednak żadnego interesu, bo kontakty wiecznie zajętego pracą Dejmka z rodziną z Rzeszowa – odkąd sięgam pamięcią – były sporadyczne, głównie przy okazji rodzinnych pogrzebów. Po prostu uważam, że Rzeszów powinien oddać sprawiedliwość wybitnemu twórcy, który tu zaczynał. Może stolica Podkarpacia zechciałaby pamiętać o Kazimierzu Dejmku, tak jak on – na co mamy wiele dowodów – pamiętał o niej?
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy