Małgorzata Wisz – matka czwórki dzieci, dyrektor Gminnego Ośrodka Kultury i Rekreacji w gminie Czarna. Autorka bloga, w którym opisuje swoje zmagania w kreowaniu turystycznej marki, jaką stają się jej rodzinne strony. Świetnie zorganizowana. Chodzący dowód na to, że sukces zawodowy nie wyklucza tego w życiu prywatnym, a artystyczna dusza nie zabija pragmatyzmu. Mogła mieszkać w Paryżu, Wrocławiu, ale została w Medyni, choć jak sama przyznaje, w tej kwestii nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa.
Słuchając Małgosi można odnieść wrażenie, że chce połączyć rzeczy, które z założenia są niepołączalne. Jej styl jest tego dowodem. Można go określić jako „klasykę doprawioną”. Choć sama podkreśla znaczenie wygody dla swojego trybu życiu, to w jej stroju zawsze znajdzie się jakiś fantazyjny element, który pod żadnym pozorem nie przyćmiewa reszty garderoby.
– Unikam gotowych, oczywistych zestawów, ale zdaję sobie sprawę z tego, że poniekąd jestem osobą publiczną i moja funkcja zobowiązuje do określonego wyglądu. Choć chciałabym chodzić w potarganych włosach, skórzanych butach, zwiewnych sukienkach albo jeansach, to wiem, że muszę z szacunkiem podejść do osób, z którymi spotykam się z racji pełnionych obowiązków. Wstrzemięźliwość zawodową odreagowuję na imprezach przebieranych, jak choćby tej ostatniej z rockowym motywem przewodnim. Niby byłam przebrana, ale w końcu czułam się sobą – dodaje z uśmiechem.
W jej garderobie dominuje czerń, szarości oraz odcienie chłodnego błękitu.
– Jak chyba większość kobiet lubię małą czarną ze szpilkami. Słabość? Uwielbiam buty! – mówi. Szybko jednak dodaje, że jak ognia unika nadwyrężania domowego budżetu w imię swoich słabości.
Małgorzata Wisz (fot. T. Poźniak)
„Pani od kultury”
Na co dzień Małgorzata Wisz jest dyrektorem Gminnego Ośrodka Kultury i Rekreacji w Czarnej, malowniczej wiosce koło Łańcuta. To między innymi dzięki jej pracy Medynię udało się umieścić na turystycznej mapie Polski. Ponad dekadę temu stworzono tutaj zagrodę garncarską, która stała się częścią garncarskiego szlaku. Na nowo odżyły ponad stuletnie lokalne tradycje związane z tworzeniem w glinie.
Podczas spotkania można odnieść wrażenie, że Małgosię w okolicy znają wszyscy. Ukłonom, pozdrowieniom, krótkim rozmowom nie ma końca. Może dlatego, tak trudno jest jej skupić się na sobie. Po każdym pytaniu jej dotyczącym, pada zdawkowa odpowiedź, a już zaraz potem pojawia się cały wywód na temat miejscowych artystów, regionalnych inicjatyw czy planów na przyszłość.
Dyrektor podrzeszowskiego GOK-u żyje swoją pracą, która jak sama podkreśla, nie jest typową pracą od dziewiątej do siedemnastej. Obowiązki zawodowe wymagają poświęcania weekendów oraz obecności na organizowanych imprezach od początku do samego końca. W głosie Małgosi nie słychać jednak żadnej nuty narzekania czy zmęczenia, a raczej dumę i pasję realizacji nowych pomysłów.
– Kiedyś przyjechał do nas dziennikarz ogólnopolskiej gazety, który chciał zrobić o nas materiał i przyjechał z gotowym obrazem naszego regionu, jako zaścianka kulturowego, za który nas uważał. Srodze się rozczarował widząc, ile rzeczy się tutaj dzieje.
Jak sama podkreśla, pracy przy organizacji życia kulturalnego Medyni nie brakuje o żadnej porze roku. W okresie letnim w okolicy odbywają się jarmarki, rajdy, festyny, turnieje sprawnościowe czy konkursy, jak choćby ten na pływające po wodzie tratwy. Jesienią rozpoczyna się okres wystaw, spektakli oraz świątecznych spotkań i kiermaszów. To również czas intensywnej pracy nad projektami i planami działań na kolejny rok.
„Pani od kultury” cały czas mówi jak ważne jest to, aby w ośrodkach rozsypanych po całej gminie działo się coś nowego. Od nocnego wypalania garnków, poprzez mini-kino, nowe formy wernisażu, aż po warsztaty garncarskie. Te ostatnie, przyciągają ludzi z całej Polski, także typowych mieszczuchów. Małgosia opowiada, jak często słyszy głosy, że owe warsztaty powinny być lepiej rozreklamowane, bo dają ludziom mnóstwo radości.
– Prawdą jest, że w kulturze nie ma środków na komercyjną reklamę, ale robimy, co możemy. Właśnie kończę przygotowanie szkiców znaków informujących o najważniejszych atrakcjach turystycznych okolicy.
Artystyczny nie-nieład
Małgorzata w młodości chciała zamieszkać z mężem w Paryżu, wtedy okazało się, że jest w ciąży. Już jako mama studiowała kierunek artystyczny na jednej z krakowskich uczelni.
– Prywatnie jeszcze maluję, a raczej malowałam. Część z obrazów wiszących u mnie w domu jest mojego autorstwa. Nie mam jednak za wiele czasu, aby tworzyć. Może wynika to z faktu, że nie mam pracowni? Ale jakoś nie wyobrażam sobie siebie zamkniętej w pokoju pomiędzy sztalugami, kiedy gdzieś w domu panuje bałagan. Nigdy nie stworzyłabym niczego w takich warunkach. Córka sugeruję, że powinnam adaptować poddasze, a nie marnować czas na sprzątanie -mówi ze śmiechem Małgosia.
Faktycznie, patrząc na porządek w domu oraz figurę Medynianki, aż trudno uwierzyć, że jest matką czwórki dzieci. Najstarszy syn ma dwadzieścia lat i właśnie odbywa szkolenie na zawodowego żołnierza, najmłodszy to pogodny siedmiolatek. Każde z dzieci jest inne. Małgosia w trakcie rozmowy kilkakrotnie dodaje, że nigdy nie realizowała swoich niespełnionych marzeń poprzez zmuszanie dzieci do czegokolwiek.
Małgosia wspaniałą sylwetkę zawdzięcza czemuś, co sama określa „zrywami aktywności fizycznej”. Czasami są to spacery, czasami pływanie. W tamtym roku po raz pierwszy brałam udział w pielgrzymce rowerowej, w której pokonywałam ok. stu pięćdziesięciu kilometrów dziennie. Przez całą drogę zastanawiałam się „co ja tu robię?”. Wszystko przez podjazdy, wzniesienia i konieczność jazdy w grupie. Nie można było sobie pozwolić na moment słabości, bo zaraz zostawało się w tyle. Jednak po powrocie odkryłam, że połknęłam bakcyla pedałowania. Bardzo często taka przejażdżka to jedyny moment, kiedy mogę pobyć chwilę sama. Lubię samotność, bo nie mam jej za wiele – kończy.
Przepis na połączenie życia zawodowego z prywatnym? Odpowiednie plany działań. Te jej tworzone w pracy lub w domu już są tematem żartów znajomych oraz dzieci.
– W sobotę, kiedy wszyscy jeszcze śpią, ja już tworzę listę zadań. Wypisuję wszystko łącznie z podkreśleniem czynności, które muszą zostać wykonane perfekcyjnie – mówi. Na pytanie czy lubi zarządzać ludźmi, bez wahania odpowiada, że nie jest typem urodzonego lidera, a jej styl zarządzania jest raczej wynikiem obowiązkowości i przezorności. I nawet kiedy mówi o planach na bliską przyszłość, zastrzega, że zawsze może wydarzyć się coś, co te plany pokrzyżuje. I kiedy już wydaje się, że ta aktywna kobieta jest utożsamieniem racjonalności oraz twardego stąpania po ziemi, to nagle zaczyna malowniczą opowieść o wyprawie na górę Synaj, którą literacko porównuje ze scenografią z opery „Mojżesz” w wykonaniu Opery Lwowskiej. Jak przyznaje, obecnie przeżywa literacką fascynację Bliskim Wschodem.
– Jak tylko mam chwilę, to czytam. Odeszłam od fikcyjnych opowieści. Ciągle mam niedosyt wiedzy i wrażenie, że nigdy nie było i nie ma czasu na pogłębianie zainteresowań. Może kiedy wreszcie zostanę wolnym ptakiem bez etatu, skończę z listami i zamieszkam nad ukochanym Adriatykiem? – śmieje się.
Małgorzata Wisz (fot. T. Poźniak)