Rafał Wilk, były żużlowiec, dziś utytułowany zawodnik handbike’a, zdobywca dwóch złotych medali na paraolimpiadzie w Londynie w ubiegłym roku i zwycięzca wielu zawodów w tej dyscyplinie. Jest niepełnosprawnym, który myśląc o sobie „nie” zawsze bierze w nawias. Mówi, że po wypadku, w wyniku którego porusza się na wózku, jego życie jest bardziej intensywne, barwne, szczęśliwe. Wzór do naśladowania? Bohater? Sportowiec już na wstępie zaznacza, że bohaterem nie jest, bo nic heroicznego nie robi. Po prostu żyje, zmaga się z codziennością i pokonuje przeszkody, jakie pojawiają się na jego drodze. Jak każdy z nas.
Widząc niepełnosprawnego człowieka, który świetnie sobie radzi sam albo jak Rafał jest sportowcem, który zdobywa najważniejsze wyróżnienia i nagrody, natychmiast pojawia się skojarzenie z przełamywaniem barier. Jak on to robi? Czy miał chwile zwątpienia, kryzys? Czy potrzebuje pomocy bliskich? Pełnosprawnemu człowiekowi trudno postawić się w podobnej sytuacji, trudno spojrzeć na świat z innej perspektywy. – Ale niepełnosprawny nie potrzebuje specjalnej troski, a tylko normalnego traktowania i nic więcej, bo przecież nie jest gorszy i w żadnym wypadku tak czuć się nie powinien – podkreśla Rafał Wilk.
Najdłuższy wyścig w życiu
Rafał niepełnosprawności nie postrzega jako ograniczenie w czymkolwiek. Z jego ust nie pada ani jedno słowo wyrzutu do losu za to, co się stało, a wręcz przeciwnie – uważa, że teraz jego życie jest ciekawsze, szczęśliwsze. Wypadek, który wydarzył się 3 maja 2006 roku zmienił jego życie, to pewne, ale zupełnie inaczej niż ktokolwiek by się spodziewał. Z tego dnia pamięta wszystko, nie stracił przytomności.
– Wypadek był z mojej winy, więc nigdy nikogo nie obwiniałem, nie analizowałem tego w kategoriach, że ktoś mógł czy też nie mógł mnie ominąć – mówi wprost. – To była moja wina, ja się wywróciłem, a Martin (Vaculik – przyp. red.) nieszczęśliwie najechał na mój motocykl, a na koniec ja dostałem jego motocyklem w plecy. I tyle. Nigdy nie miałem do nikogo pretensji, co najwyżej mogłem je mieć do siebie, że się odbiłem od tej bandy i spadłem z motoru. Ale trudno – otworzyłem nową kartę w moim życiu i myślę, że jest nawet bardziej kolorowa niż te wcześniejsze.
Były żużlowiec nie nazywa też wypadku tragicznym, data również nie ma znaczenia – ot po prostu przypada wtedy święto. Jak to możliwe? Ci, którzy Wilka znają, wiedzą, że taka jego natura. On sam natomiast podkreśla, że życie jasno i wyraźnie pokazało iż to zdarzenie wcale nie było tragiczne.
– To było ziarno zasiane do większych sukcesów. Tak widocznie miało być. Przyjmuję życie takim jakie jest, z tym się pogodziłem i z tym żyję, i jestem naprawdę szczęśliwy, a na pewno nie jestem mniej szczęśliwy niż przed wypadkiem. Różnica jest tylko taka, że chodziłem, ale teraz prowadzę dużo bardziej aktywne życie niż przed wypadkiem, więc wszystko zmieniło się na plus. Prawda jest taka, że to tylko od nas zależy, jak życie wygląda – mówi Rafał.
Jego natura i charakter dały o sobie znać zaraz po wypadku. Choć przez cały czas był świadomy, to nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, co się stało, ale gdy zjawił się u niego lekarz i powiedział, że już nigdy nie będzie chodził, w Rafale obudził się wojownik. – Powiedziałem mu, że jeszcze zobaczy, że ja do niego wrócę, jeśli nie o własnych siłach to o kulach i udowodnię, że nie ma racji – wspomina. – Myślę, że od razu włączył się we mnie jakiś sygnał obronny. Potraktowałem to jako najdłuższy wyścig w moim życiu i uznałem, że będę w nim walczył i nadal walczę. Raz z lepszym, raz z gorszym skutkiem, jak to w życiu bywa. Przecież każdy tak ma, nie tylko niepełnosprawni. Nie zawsze jest z górki. A żeby zjechać z tej górki, to trzeba najpierw na nią wyjść.
Samodzielność i pokonywanie schodów
Według Rafała Wilka dla osoby, której nagle zmieniło się życie, która straciła pełną sprawność, najważniejsze jest, by jak najszybciej stała się samodzielna. On sam chciał przede wszystkim udowodnić, że potrafi dużo rzeczy zrobić i wiele znieść. Z pewnością nie miał zamiaru się poddawać i podkreśla, że wszystko zależy od podejścia.
– Oczywiście mógłbym siedzieć teraz w domu, w kapciach i oczekiwać, że ktoś będzie koło mnie chodził i mi pomagał. A tak nie jest. Starałem się przede wszystkim być samodzielnym, bo to jest najważniejsze. W jednej chwili stałem się bezbronny jak dziecko, nie potrafiłem nic sam zrobić po wypadku i to bolało mnie najbardziej. Chciałem to zmienić, żeby nikt nie musiał mi pomagać przejść z łóżka na wózek czy wsiadać do auta. To było moim pierwszym celem i gdy ten cel osiągnąłem, zacząłem pokonywać kolejne życiowe schody, które się pojawiały. I tak właśnie było: najpierw był jeden schodek, którego nie mogłem pokonać i z bezsilności aż się rozpłakałem, ale szybko pomyślałem: daję sobie dwa tygodnie, żeby go pokonać – opowiada.
I oczywiście pokonał. Ale, jak mówi, nie miał innego wyjścia, bo dom nie jest przystosowany do potrzeb osoby niepełnosprawnej i nie zamierza tego zmieniać, a żeby dotrzeć do swojego pokoju w domu, musi za każdym razem pokonywać aż osiemnaście schodów, więc nie wyobrażał sobie, że ktoś miałby mu w tym pomagać.
Rafał uważa, że nie ma cudownym sposobów na przełamywanie barier, trzeba po prostu wyznaczyć sobie jakiś cel, który na początku jest tylko marzeniem i dążyć się jego realizacji, by w końcu wygrać ten wyścig. Jako najlepszy przykład podaje siebie: – Kiedyś przecież nie myślałem, że pojadę na igrzyska i że zdobędę medale, ale w pewnym momencie założyłem sobie, że będę na olimpiadzie. A gdy już tam pojadę, to przecież nie w roli widza, czy jako statysta, lecz będę walczył o te najwyższe cele. Bo prawda jest taka, że większość blokad, jakie mamy, są tylko w naszej głowie. Wystarczy je tylko pościągać i jesteśmy w stanie zrobić i osiągnąć wszystko – mówi z niebywałym przekonaniem.
Kryzys – ludzka rzecz
Rafałowi w odnalezieniu się po wypadku w nowej sytuacji z pewnością pomógł charakter, nastawienie do życia i sport, który był obecny w jego życiu od dawna. Ale przyznaje, że nie wszyscy, jak on, potrafią odnaleźć nowy cel w życiu, często po różnych perturbacjach życiowych załamują się. A on uważa, że wielu ludzi rezygnuje z walki na samym początku, bo nie wierzą w siebie. – Poddają się, bo nie widzą, co jest za zakrętem – stwierdza sportowiec. – A ja uważam, że nie warto się poddawać. Osiągnięcie tego celu może zająć rok, dwa, bo przecież nie jest powiedziane, że to, co sobie założymy, osiągniemy w ciągu tygodnia, miesiąca. To tak jak z szykowaniem formy przed wakacjami – nie przygotujemy jej w ciągu miesiąca. Nie wystarczy pstryknąć palcami, by wszystko stało się realne.
Momenty załamania, kryzysy są wpisane w ludzkie życie, nie są niczym dziwnym, i nie ważne czy człowiek porusza się na wózku, o kulach, nie ma ręki czy jest zupełnie zdrowy. Rafał przyznaje, że nieraz siedział i płakał, ale nie wstydzi się tego, a załamanie szybko mijało, bo potrafił przestawić swoje myślenie na pozytywne i odpędzić czarne myśli i wizje. Nie lubi biadolenia, a gdy ktoś zadaje mu dziwne pytania z serii „jak ciężko jest mu w życiu”, prosi o inny temat rozmowy, bo wie, że zawsze da sobie radę. Z pewnością, której mu nie brakuje, twierdzi, że zawsze, gdy na drodze stanie przeszkoda, można znaleźć jakiś objazd.
Wspomina prozaiczną sytuację: w czasie zawodów mieszkał w hotelu na siódmym piętrze i pewnego dnia zepsuła się winda. Cóż było robić? Zjechał na dół na wózku. – Kiedyś ktoś zapytał mnie czy nie wstydzę się, że wchodzę na schody na tyłku. No ale dlaczego? Mógłbym się wstydzić, gdybym był pijany i wychodził na czworaka, ale że jest taka sytuacja, jaka jest, to cóż? Radzę sobie w życiu i to jest najważniejsze – dodaje.
– Ja siebie nie traktuję jako niepełnosprawnego, „nie” jest dla mnie zawsze w nawiasie. Robię dużo więcej rzeczy i żyję dużo aktywniej niż pełnosprawne osoby, a sporo pewnie nawet zawstydzam. Oczywiście zdarza się, że niektórzy podchodzą do sportu osób niepełnosprawnych z przymrużeniem oka, ale nabierają szacunku, gdy np. pojadą ze mną rowerem i zobaczą, że ja wprawdzie napędzam rower rękami, ale to nie jest ani nic gorszego, ani śmiesznego. Zawodowi kolarze, którzy trenują, muszą naprawdę sporo się napracować, żeby pojechać równym tempem ze mną, oczywiście jeśli warunki mi sprzyjają – śmieje się.
Po karierze żużlowej Rafał Wilk znalazł zupełnie nową drogę, na której wiedzie się mu znakomicie. W ubiegłym roku wygrywając w większości zawodów w sezonie zdobył Puchar Świata, a z olimpiady w Londynie przywiózł dwa złote medale. Ale, jak na Wilka przystało, od razu zapowiedział, że to nie jest zwieńczenie jego marzeń, lecz dopiero początek, bo dopiero się rozkręca. I rzeczywiście jego słowa się potwierdzają. W tym roku w każdych kolejnych zawodach to on pierwszy przekracza metę, choć konkurencja jest bardzo silna. A że apetyt rośnie w miarę jedzenia, więc musimy przygotować się na więcej. W tym roku najważniejszym celem jest mistrzostwo świata, którego jeszcze nie ma, oraz obrona pucharu świata.
Siła i słabość w bliskich
To, co Rafał robi ma tak naprawdę dwa wymiary. Jeden sportowy – sukcesy, medale – to wszystko cieszy, jest powodem do dumy. Drugi – społeczny. Stara się pokazywać, nie tylko osobom niepełnosprawnym, że nie warto siedzieć w domu i rozpaczać, lepiej znaleźć jakąś pasję w życiu. Podkreśla, że choć świetnie sobie radzi, to nie jest żadnym herosem, nie jest wyjątkowy.
– Nigdy nie przypuszczałem, że będę w takiej sytuacji, nikt przecież nie dopuszcza do siebie myśli, że będzie jeździł na wózku. Ja też na początku mogłem ruszać tylko gałkami ocznymi, wszystko było poza moim zasięgiem, wszystkiego musiałem się uczyć do nowa. Poruszanie się na wózku też nie było łatwe, nawet centymetrowy krawężnik był ogromną przeszkoda. Pokonanie go zajęło mi trochę czasu, ale zaparłem się, że dam radę i przyszedł dzień, gdy wsiadłem na wózek i ten krawężnik nie stanowił dla mnie przeszkody – przekonuje.
I choć jest w stanie zrozumieć osobę, która po jakimkolwiek wypadku załamuje się, to uważa, że w tej kwestii bardzo dużo zależy od osób, które otaczają taką osobę.
Rafał: – Jeśli wokół będą ludzie, którzy dodatkowo utwierdzają ją, że jest słaba i pokrzywdzona, to zrobią z niej jeszcze większą kalekę życiową niż jest. Mnie nikt nie traktował jak osobę niepełnosprawną, bo ja sam nigdy nie prosiłem o pomoc, starałem się i wciąż staram radzić sobie sam. Gdybym się przyzwyczaił do takich wygód, że zawsze jest ktoś, kto mi pomoże, i nagle zostałbym sam na środku ulicy, to co wtedy? Rozpłakałbym się i czekał aż ktoś przyjedzie mi pomóc? Jeśli spadnę z tego wózka, to na niego wsiadam i jestem już mądrzejszy i silniejszy o kolejne doświadczenie. Czasem warto próbować i ryzykować. Jeśli coś się stanie to trudno, ale równie dobrze możemy przełamać kolejną barierę.
Rafał Wilk jest przekonany, że sami zakładamy sobie blokady w głowie, utwierdzamy się w przekonaniu, że czegoś nie możemy zrobić. Żeby ruszyć do przodu trzeba tę głowę odblokować i zaakceptować siebie, bo tylko wówczas zaakceptuje nas ktoś inny.
– Ja problemów z samoakceptacją nie miałem, bo zwariowane pomysły i poczucie humoru nie opuszczały mnie także w szpitalu, problemy sprawiała mi codzienność. Wiele rzeczy mnie przerażało, ale jak widać, trzeba było tylko czasu i przekierowania swojego myślenia na pozytywne, i można wszystko.
Jednak problem wewnętrznych blokad dotyczy nie tylko osób niepełnosprawnych, lecz całego społeczeństwa, dla którego każdy inny sposób poruszania się czy inny wygląd jest dziwny, nienormalny. A potrzeba tylko normalności, niczego więcej. Bez nadmiernej troski, wyjątkowego traktowania, po prostu normalnie. Rafał o tę normalność walczy każdego dnia, na każdych zawodach. Na pytanie czy sytuacja zmieniła mu charakter odpowiada odrobinę przekornie: – Czy ja wiem? Nadal, jak wcześniej, mam zwariowane pomysły, nadal nie zważam na konsekwencje, jakie mogą wynikać z różnych sytuacji. Ale to chyba dobrze, bo gdyby życie było monotonne, byłoby nudne, a ja się nie nudzę – puentuje z uśmiechem.