Coraz rzadziej, niestety. Jeszcze nie tak dawno, od wczesnej wiosny do jesieni, biały dym snujący się nad Bieszczadami był stałym elementem górskiego pejzażu. Od kilku lat coraz trudniej dostrzec go na szlaku. – Znikają retorty, a wraz z nimi legendy o smolarzach – przyznaje Zygmunt Furdygiel, najstarszy wypalacz drewna w Bieszczadach, na wypale pod Lipowcem ciągle na straży dymiących „beczek”. Bo jak przerzuci 10 ton drewna w 4 godziny, 10 browarów wypije, wie, że żyje. A że w 72. urodziny? To tylko PESEL – macha ręką.
Mówią o nim Zygmunt Twardziel, albo Zakapiorek ze Stężnicy, bo z Lipowca, przedwojennej wsi zamieszkałej przez Łemków, już tylko zdziczałe grusze i jabłonie zostały. To tutaj od kilkunastu lat dogląda swoich retort, a na wypale zna się jak mało kto w Bieszczadach, mimo że urodził się w Czechowicach – Dziedzicach. Był nastolatkiem, kiedy pierwszy raz trafił w Bieszczady, ale niekoniecznie chciał wszystko rzucać i pędzić na połoniny. Na Śląsku skończył technikum rolnicze, był zatrudniony przy budowie Huty Katowice, aż w końcu zatęsknił za wolnością. W Bieszczadach się ożenił, zatrudnił w Przedsiębiorstwie Produkcji Leśnej „Las”, nauczył wypału węgla drzewnego i na kolejne dekady został smolarzem.
– Emeryt jestem, od 7 lat, ale nie wyobrażam sobie osiąść w domu w Równi pod Ustrzykami Dolnymi. Umarłbym z nudów. A tak, przy moich „beczkach” zawsze jest zajęcie – mówi.
Fot. Tadeusz Poźniak
Węgiel drzewny wypala się z twardego drzewa liściastego. Najczęściej buk, grab i olchę. Samą produkcją węgla drzewnego zajmowano się od wieków, ale jego pozyskiwanie zawsze było zajęciem trudnym, wymagającym dużego wysiłku fizycznego i nie mniejszego doświadczenia podczas wypału. Jeszcze 40 lat temu drewno wypalano w mielerzach – rodzaj stosu z drewna obłożony darniną i uszczelniony gliną, by ograniczyć dostęp powietrza i by płomienie nie wydostawały się na zewnątrz.
W latach 70. XX wieku pojawiły się metalowe retorty, który na zawsze wpisały się w krajobraz Bieszczadów, choć i one za kilka lat mogą pozostać wspomnieniem. Z ponad 100 wypałów, dziś dymy snują się na mniej niż 10 miejscówkach. Zmienia się procedura wypalania, Unia Europejska egzekwuje swoje zalecenia, tani ukraiński węgiel drzewny zalewa rynek, a i pierwsze ceramiczne piece do wypału drewna już wkrótce mają stanąć w Uhercach Mineralnych.
Na retortach koniec dymienia, koniec palenia
– Przy retortach od zawsze czułem się wolnym człowiekiem – przyznaje Zygmunt Furdygiel, który większą część roku spędza w baraku przerobionym z blaszanej sanitarki. – Pracuję, kiedy chcę, robię przerwę, kiedy chcę i spożywam monopol, kiedy mam ochotę. Do tego kilka razy w tygodniu mam siłownię na świeżym powietrzu, kiedy przyjdzie mi załadować retortę metrówkami surowego drewna.
Do jednej retorty mieści się około 10 ton drewna bukowego. „Beczka” z blachy o grubości około 12 mm wytrzymuje temperaturę do 800 stopni Celsjusza, ale o żadnym pośpiechu nie może być mowy. Zwykle w użyci są trzy retorty. W jednej się wypala, druga stygnie, a z trzeciej wybiera się węgiel drzewny – około 100 kg zostaje po wypale 10 ton surowego drewna. W ciągu miesiąca od doświadczonego węglarza można pozyskać 20 ton węgla drzewnego.
Najważniejsze jest załadowanie retorty i podpalenie drewna. Przez kolejne dwie doby jest baczne obserwowanie kominów. Gdy z retorty snuje się biały dym, wiadomo, że węgiel się produkuje, gdy pojawi się niebieski, piec natychmiast trzeba wygasić. W przeciwnym razie zamiast węgla do wybrania pozostanie już tylko popiół.
Odłącza się wtedy 6 kominów, czeka około 2-3 godzin, a po tym czasie pod każdy komin wlewa 2 wiaderka wody i gliną oblepia wszystkie szpary. Piec stygnie przez około dwie doby. Po tym czasie można wyciągać czarne, bieszczadzkie złoto.
– Koniec dymienia, koniec palenia – mówi pan Zygmunt, czule patrząc na „beczkę”. – Jestem niczym lekarz w szpitalu. Patrzę na retortę jak medyk na pacjenta i już wszystko wiem, co jej dolega.
Fot. Tadeusz Poźniak
Dlatego też swojego wypału pod Lipowcem nie opuszcza przez okrągły rok. Nie straszne mu mrozy, mimo że bywało, iż w środku zimy budził się w nocy, a w jego baraku było tylko nieco powyżej zera.
– Zahartowany jestem – śmieje się smolarz. – Mam tu wszystko, co mi do szczęścia potrzeba. Radio na akumulatory, kuchenkę na butlę gazową, kozę do ogrzewania, prąd z agregatu i wodę ze strumienia. Do tego las dookoła, wilki biegające między retortami, nocą zaglądającego niedźwiadka i skowronki oraz pliszki na wiosnę. A jak jeszcze kwiaty zakwitną na rabacie i pierwsze warzywa urosną, żyć nie umierać. Od czasu do czasu wsiadam jednak na skuter i w 1,5 godziny jestem w domu u mojej Stasi. Po dwóch dniach taka mnie zazwyczaj tęsknica ogarnia, że co tchu pędzę z powrotem do baraku, retort i zapachu dymu.
Pan Zygmunt żartuje, że nie może wypału na zbyt długo opuszczać, bo wielbiciele za nim tęsknią. Odkąd wystąpił w programie „Przystanek Bieszczady” w Discovery Channel, nieustannie podejmuje gości.
– Ale nijakiego z nich pożytku – macha ręką. – Pokręcą się, zdjęcie zrobią, ale żaden retorty nie załaduje. Metrówki nie podniosą, ech…