– Izolacja, brak poczucia bezpieczeństwa, walka o zdrowie, kwarantanna. Nie tak to sobie wyobrażaliśmy. Ale… po raz pierwszy upiekłam chleb – mówi wokalistka Angela Gaber, która od jakiegoś czasu jest u rodziców na wsi, ze swoją rodziną, synkiem i mężem. Z nieobecnością dzieci przy tym samym stole godzi się Alina Becla, współwłaścicielka firmy AWB z Handzlówki koło Łańcuta. – Będziemy widzieć się przez Internet i wszyscy jeść ugotowany przeze mnie żurek na kiszonej serwatce – uśmiecha się. – Będę tęsknić za obrzędami, które w naszej wsi bardzo do tej pory były pielęgnowane.
– Do świąt podchodzę przede wszystkim spokojnie – mówi Angela Gaber, wokalistka, właścicielka „Bazaru Sztuki” Galerii Rzeczy i Wydarzeń Rozmaitych, która mieszka w Sanoku, wraz z mężem, artystą malarzem Sylwestrem Stabryłą i ich rocznym synkiem Samuelem.
Nigdy priorytetem nie były dla niej generalne porządki ani gonitwa. – Bardziej uciekam od tego napięcia, bo tak to mi się kojarzą świąteczne przygotowania. Idealnym historiom o zapachu ciasta, strojeniu domu, pięknych momentach nie do końca zawierzam…Święta to dla mnie celebracja spotkania i nie musi być powierzchownie idealne, ale po prostu szczere i prawdziwe. To też pewien moment zatrzymania, przemyślenia – mówi Angela i zaznacza: – Szanuję bardzo tradycję i ludzi, którzy ją podtrzymują.
Poza domem mieszka od 15 roku życia. – Internaty, stancje, podróże… Przeżyłam święta w różnych sytuacjach – wspomina artystka. – Najważniejsze, żeby blisko byli ważni dla ciebie ludzie.
Ta wiosna jednak zaskoczyła wszystkich. Ją, jej rodzinę, cały świat. – Izolacja, brak poczucia bezpieczeństwa, walka o zdrowie, kwarantanna, no nie tak to sobie wyobrażaliśmy – stwierdza Angela. – Od jakiegoś czasu jestem u rodziców na wsi, ze swoją rodziną, synkiem i mężem. Na te czasy jest to najlepsze miejsce, gdzie możemy się „skryć”. Wszystko się jakby przestroiło. Jestem u rodziców najdłużej jak dotąd w swoim dorosłym życiu. Jak tak dalej pójdzie, urządzimy tu pierwsze urodziny Samuela. Jest majowym chłopcem – uśmiecha się Angela i dodaje. – Upiekłam pierwszy w swoim życiu chleb, ściągamy wodę z brzozy, chodzę boso po trawie, a dom wysprzątaliśmy, o ironio, o wiele wcześniej. Tak po cichu zastanawiam się, co przyniesie ten czas, może i dziwny, ale ostatecznie jakże cenny…
W Handzlówce u Beclów
Alina i Wacław Beclowie, właściciele firmy AWB w Handzlówce, słynącej z suszonych owoców, warzy i ziół, święta spędzą we dwoje. – Nasi rodzice już nie żyją, dzieci są dorosłe i mają własne domy. Nie przyjadą do nas na święta z powodu epidemii. Po co ryzykować – mówi Alina Becla. –Te święta będą inne niż wszystkie. Dla mieszkańców Handzlówki to bardzo odczuwalne. Na wsi wciąż istnieje silna obrzędowość, także kościelna. To pomagało mocniej przeżywać Wielki Tydzień. Teraz musimy skupić się sami na sobie i skoncentrować się na tym, by ten nastrój stworzyć samodzielnie. Na pewno nie pójdziemy do kościoła, ale możemy uczestniczyć we mszy św. poprzez Internet, telewizję. A w święta będzie nawet transmisja z naszego parafialnego kościoła.
Będzie mi brakować tradycji, które od dziecka uwielbiam – straży grobowej, jej czuwania przy grobie Chrystusa, zmian warty, którym towarzyszył przemarsz przy dźwiękach trąbki do kościoła. W Handzlówce jest też zwyczaj, że na początku mszy rezurekcyjnej strażacy uciekają od grobu Zmartwychwstałego. Na cztery strony świata. To symbole, za którymi w tym roku tęsknię. Podobnie jak za czuwaniem w kościele i niesieniem koszyczka z pokarmami do święcenia. Kiedyś w koszyczkach tutejszych panien było sporo pięknie malowanych jajek. Strażacy je wykradali. Im dziewczyna miała większe powodzenie, tym więcej pisanek traciła i był to powód do dumy.
Alina i Wacław Beclowie. Fot. Tadeusz Poźniak
Zdaniem Aliny Becli polska wieś wciąż jeszcze pielęgnuje te tradycje. W tym roku też na pewno zostanie zachowanych wiele, związanych z wielkanocnym stołem. – Zrobiłam gomółki z białego sera z kminkiem. Mam maślanego baranka wyciśniętego w drewnianej foremce. Ugotowałam też żurek na serwatce. Tradycyjną potrawę z Handzlówki. Serwatkę, którą otrzymywało się z ogrzewania kwaśnego mleka na ser, kiszono z kromeczką razowego chleba. Serwatkę gotuje się potem i jest to baza do żurku. Wrzuca się do niego poświęcone pokarmy – jajka, wędliny, chrzan. Taki żurek u mnie w domu je się na obiad w Wielką Niedzielę i Wielki Poniedziałek. Dzieci nie spróbują go u nas, ale w swoich domach.
Upiekłam również bułkę. To będzie na moim stole. I myślę, że są to też rzeczy, które większość z nas przygotuje. Bo człowiek potrzebuje zakorzenienia w tradycji, kulturze; poczucia wspólnoty. Kiedy mamy poczucie tożsamości, źródło, z którego możemy czerpać siłę, łatwiej budować nam przyszłość. Zmartwychwstanie Chrystusa przypomina o odradzaniu się do życia, myślimy o kolejnej szansie, o oczyszczeniu, o zaczynaniu od nowa. W dzisiejszym czasie także to widać. Wiele osób jest otwartych do pomocy, wrażliwych na potrzeby drugiego. Oczywiście, że nie wszyscy. Ale ja widzę jednak więcej mobilizacji ku dobremu, ku solidarności.