Reklama

Kultura

Armenia i Rzeszów odnalezione w “Zaginionych” Magdy Zimny – Louis

Aneta Gieroń
Dodano: 15.06.2016
27801_0K3A2039
Share
Udostępnij
Aneta Gieroń: Kilka tygodni temu ukazała się Twoja najnowsza powieść "Zaginione". Od czasu debiutu "Śladami hamowania" w 2010 roku, to już czwarta książka – w 2012 roku ukazała się "Pola", a w 2014 "Kilka przypadków szczęśliwych". "Zaginione" są jednak Twoją pierwszą powieścią w całości napisaną w Polsce, odkąd w 2014 roku, po ponad 20 latach spędzonych na emigracji w Wielkiej Brytanii, powróciłaś na stałe do Rzeszowa. Czym jeszcze ta powieść różni się od trzech pozostałych?

Magdalena Zimny – Louis: Rzeczywiście, przestałam być pisarzem emigracyjnym, choć bywa, że nadal jestem tak klasyfikowana, zwłaszcza w kontekście ogólnopolskich publikacji. Wracając do "Zaginionych", ta książka jest inna przede wszystkim ze względu na podróż do Armenii, którą odbyłam specjalnie z myślą o zebraniu materiałów. Przy poprzednich książkach najpierw przychodziła do mnie myśl, która stawała się inspiracją i zaczynałam pisać. W przypadku "Zaginionych", to ja w "poszukiwaniu myśli" pojechałam do Armenii. Wymarzyłam sobie tę podróż, szybko zaplanowałam i jeszcze szybciej zrealizowałam plan. Zanim tam dotarłam, wiedziałam, że Armenia będzie stanowiła tło dla ciekawej historii.

Dlaczego akurat Armenia, a nie na przykład Turkmenistan, Laos albo Gruzja?!

Zdecydował przypadek, właściwie spotkanie z drugim człowiekiem, a że należę do osób, które nowo poznane osoby, miejsca, zawsze inspirują, tak też się stało tym razem. W Krośnie zetknęłam się z Armenią za pośrednictwem Ormianina, Karo Karapetyana. Zaczęło się od spotkania w grupie wspólnych znajomych, ale jego opowieści okazały się na tyle barwne, pasjonujące i zabawne, że przy okazji kolejnych spotkań Armenia była obecna w naszych rozmowach. Zaczęła mnie też inspirować, choć początkowo bardzo niewiele o tym kraju wiedziałam. Wszystko to trwało około roku, do maja 2015 r. i nagle (w środku nocy, trochę we śnie)  stało się jasne, że muszę do Armenii pojechać, bo tam leży moja nowa książka. W ciągu kilku dni zamówiliśmy z moim partnerem, Karolem, bilety do Erywania i 2 tygodnie później wylatywaliśmy do Armenii.

Wysiadłaś z samolotu i…, jaką Armenię zobaczyłaś?

Do tego spotkania udało mi się trochę przygotować. Przeczytałam wszystkie dostępne w języku polskim i angielskim przewodniki o Armenii. Po wyjściu z samolotu uderzył mnie zapach tego kraju, cudowna mieszkanka kolendry i fig. W kolejnych dniach błądziliśmy po ponad półtoramilionowym Erywaniu, gdzie wszędzie widać odcisk przeszłości ZSRR, kiedy to Armenia była jedną z republik radzieckich. Dziś nowoczesne, szklane budowle stoją tam obok obskurnych, postradzieckich blokowisk.  Stare krzyżuje się z nowym, przeszłość z teraźniejszością. Widać, skąd przychodzi i dokąd zmierza ten kraj, który staraliśmy się przejechać wzdłuż i wszerz. Mieliśmy to szczęście, że cierpliwym przewodnikiem był brat Karo, dzięki Niemu  miałam szansę wejść do zwyczajnych domów, zobaczyć, jak żyją Ormianie, skosztować ich potraw, przekonać się, jak bardzo gościnnym i serdecznym są narodem. Codziennie robiłam też dziesiątki zdjęć, notatki spisywałam na gorąco, wieczorem, po powrocie do hotelu. Byłam pewna, że w książce znajdą się sceny z Erywania i Dilidżan, ale też góra Ararat i klasztor Chor Wirap. To w Armenii wyklarowała mi się prawie cała historia. Wyjeżdżając z Polski wiedziałam tylko, że będę pisała o około 30 – letniej kobiecie, którą dawno temu porzuciła matka.

Wróciłaś do Polski i właściwie powieść trzeba było już tylko spisać?

Z Armenii przywiozłam tysiące zdjęć, wiele zapisanych stron i ducha Armenii, który jeszcze przez parę tygodni mnie nie opuszczał. Wracając z Erywania do Polski, już  nie mogłam się doczekać, by zacząć pisać, bałam się, że emocje wywietrzeją, jeśli ich nie utrwalę natychmiast. We wrześniu 2015 r. powieść w dużej mierze była gotowa. Potem wykonałam jeszcze ogromną pracę przy doprecyzowaniu detali historycznych, topograficznych Rzeszowa, wprowadzaniu poprawek itd., ale "serce" opowieści powstało bardzo szybko.

W książce dajesz się poznać jako dokumentalistka zdarzeń i miejsc w Armenii oraz Rzeszowa lat 80. XX wieku.

To wypływ mojej osobistej historii i trudno, by było inaczej. Po 23 latach na emigracji wróciłam do Rzeszowa, mojego miasta rodzinnego. Tutaj się urodziłam, spędziłam dzieciństwo i szaloną, licealną  młodość. Rzeszów po prostu lubię i czuję się tu pewnie.  Bardzo  chciałam o moim mieście napisać, być może dlatego, że jestem już zmęczona książkami osadzonymi w Warszawie, Paryżu czy Londynie. Zależało mi, by historia była prawdziwa, autentyczna, uniwersalna, chciałam połączyć Rzeszów, który jest mi bliski, z miejscem, w którym się zakochałam. Dlatego jedni z ciekawością przeczytają o Armenii, inni o Rzeszowie.

To oznacza, że niejedna jeszcze Twoja książka osadzona będzie w Rzeszowie? Co mnie cieszy, bo książki są dobre albo złe i nie ma znaczenia, czy akcja ich toczy się na Manhatanie, czy na Podkarpaciu.


W przyszłym roku wyjdzie moja piąta książka i znów pojawi się w niej Rzeszów, choć już nie będzie miał aż tak dużego znaczenia jak w "Zaginionych". Będzie też nawiązanie do Strzyżowa, może do Dynowa. Na pewno pozostanę na Podkarpaciu.

Powieść "Zaginione" toczy się w przeszłości i teraźniejszości, w Rzeszowie i Armenii, a czytelnik koncentruje się wokół losów ok. 63 – letniej pisarki Albiny i jej siostrzenicy, Helenki, córki znanego polityka. Gdzie nas ta opowieść zaprowadzi?

W pisaniu najważniejsza jest intrygująca historia i dobre jej opowiedzenie. Jeśli książka dobrze "niesie", nieważne, czy jednego czytelnika zaprowadzi na skraj marzeń, a drugiego wzruszy do łez. Moją największą ambicją jest nigdy czytelnika nie zanudzić. W "Zaginionych" chyba mi się udało, bo rozwiązanie rodzinnej zagadki do końca trzyma w napięciu.

Kto śledzi Twój profil na Facebooku, wie, że polityczny temperament masz duży i w powieści polityki też jest sporo.  Jedną z najważniejszych postaci męskich jest Wiktor Benc. To konkretna postać lokalnego polityka?

Absolutnie nie. Po ponad 20 latach spędzonych na emigracji nawet nie znam lokalnych polityków, a inspiracją była suma politycznych świństw w naszym życiu publicznym. Wiktor Benc od początku do końca jest postacią negatywną.  Prywatnie interesuję się polityką polską, chętniej jeszcze światową i z przyjemnością oraz przewrotną satysfakcją włączyłam ten temat do powieści. Dziś polityka jest jak show – biznes, a cynicznych polityków bez poglądów, biegających od prawej do lewej strony sceny politycznej, nie brakuje, czerpałam obficie z tego oceanu nieciekawych charakterów i brzydkich życiorysów.

Ale lokalni politycy mogą z lekkim drżeniem serca czytać, czy aby siebie nie dopatrzą się na kartach powieści.

Najważniejsze, by chcieli czytać. (śmiech) W moich poprzednich książkach członkowie rodziny również próbowali odszukać siebie samych w różnych postaciach, zupełnie niepotrzebnie.

Świetnie sportretowane postacie w "Zaginionych" to fikcja, czy może jednak wykorzystanie dużej umiejętności wnikliwego obserwowania wszystkich i wszystkiego dookoła?

Zmysł obserwacji posiadam od zawsze, patrzę i zapisuję w głowie. Jedyną, całkowicie fikcyjną bohaterką, jest Helena, 30-letnia nauczycielka wyjeżdżająca do Armenii szukać matki, która 27 – lat temu zostawiła ją w Polsce. Bohaterów Ormian tworzyłam momentami z prawdziwej gliny, jak choćby postać Karena, którego losy "dziwnie" przypominają życie zawodowe neurochirurga Artura Grigoriana, męża mojej koleżanki Gosi Pomianek – Grigorian. Nie ma jednak mowy o żadnej oczywistej "kalce". Wiele przypadkowo poznanych osób, w sklepie, na stacji benzynowej, potem  błąka się po kartkach moich powieści, ale nie ma potrzeby, by znajomi i przyjaciele w moim towarzystwie byli nadzwyczaj powściągliwi w zachowaniu. (śmiech)

Ale Albina, jedna z głównych bohaterek jest charakterologicznie uderzająco do Ciebie podobna.

Ona i ja jesteśmy pisarkami z Rzeszowa, scena lotu do Warszawy, spotkanie w wydawnictwie też są zaczerpnięte z mojego życia, łączą nas bóle w plecach i parę innych drobiazgów, ale na pewno Albina nie jest moim alter ego. Jej wybory i decyzje są mi zupełnie obce. Ja na pewno nie czekałabym 27 lat, by poznać losy mojej siostry, która wyjechała do Armenii i ślad po niej zaginął. Mam dwie siostry i pojechałabym ich szukać na koniec świata.

"Zaginione" żyją już swoim życiem, a Ty kolejną powieścią?

Nowa książka jest już prawie gotowa, gdyż miała się ukazać przed "Zaginionymi". Akcja rozgrywa się po części w Nowym Jorku i okolicach, gdzie przed laty mieszkałam. Dzięki listom, jakie wtedy, w latach 1985-87, pisałam do Polski, a które moja siostra przechowała, udaje mi się przywołać tamten klimat.

Magdy Zimny – Louis, rzeszowianka, która przez lata kojarzona była z "Tygodnikiem żużlowym", "Speedway Star" i "Evening Star", a która w 2005 roku zachwyciła swoim opowiadaniem "Studnia" Jerzego Pilcha i wyróżniona została w ogólnopolskim konkursie Polityki "Pisz do Pilcha". W 2010 roku ukazała się jej debiutancka powieść – "Ślady hamowania", dwa lata później "Pola", a "Kilka przypadków szczęśliwych" w 2014 roku ugruntowało jej pozycję na rynku wydawniczym i zamknęło ponad 20 – letni okres życia spędzony na emigracji. W czerwcu ukazała się jej czwarta książka, "Zaginione", wydana przez Świat Książki.

 

Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy