Reklama

Kultura

Daję się przyłapać na czytaniu! Antykwariat Oprządek

Aneta Gieroń
Dodano: 28.05.2023
74598_antykwariat
Share
Udostępnij
Aneta Gieroń: Co Pan właśnie czyta?
Zbigniew Oprządek: Żona i ja uwielbiamy czytać literaturę węgierską.
 
W Krośnie, gdzie tradycje polsko-węgierskiej przyjaźni są długie i barwne, nie można nie czytać Węgrów?
Gyula Krúdy to kapitalny węgierski pisarz i publicysta. Autor znakomitych opowiadań z przełomu XIX i XX wieku. Polecam z całego serca. Lubię Węgry, często tam jeździłem autostopem. Zaczęło się od fascynacji miejscem, z czasem przyszła literacka miłość. Znakomity jest też  Dezso Kosztolanyi – jego „Dom kłamczuchów” zachwyca. W tym zbiorze opowiadań są absolutne perełki: „Nieśmiertelna żona”, „Kłamstwa”, czy  „Omelett a Woburne”. Tylko Kosztolanyi  ma tę genialną manierę, umiejętność wydobywania sensów umykających codziennej percepcji ze spraw i zdarzeń absolutnie pospolitych. Oprócz opowiadań na szczególną uwagę zasługują powieści: „Ptaszyna”, „Słodka Anna”, „Złoty latawiec”. Uwielbiam książki Magdy Szabó, autorki m.in. „Tajemnicy Abigél”, pasjonującej opowieści o przyjaźni i dorastaniu, która przyniosła autorce międzynarodową sławę. Doczekała się także kultowej, serialowej adaptacji, bardzo popularnej w Polsce. „Staroświecka historia”, „Zamknięte drzwi”, „Piłat”, polecam całą twórczość Magdy Szabó. Niezdecydowanych zachęcam, by przygodę z Węgrami rozpocząć od wyjazdu do Egeru albo Budapesztu, degustacji tamtejszych win, a i fascynacja literaturą nadejdzie szybko.
 
Pan tak uczynił?
Dziś już tak bardzo kocham Węgry, że wina węgierskiego nie piję, smakuję niekiedy będąc w podróży po tym kraju. Mam jednak trunek – Unicum, znakomity dla zdrowotności, który nieustannie mi o naszych południowych sąsiadach przypomina. To węgierski likier ziołowy o korzennym smaku. Węgrzy likier uważają za bardzo dobre lekarstwo na przeziębienie. Wytwarzany jest przez firmę „Zwack” według ściśle chronionej, starej receptury, do produkcji której używa się ponad 40 rodzajów ziół ręcznie zbieranych. Według legendy nazwa bitteru powstała, kiedy trunek podano Franciszkowi Józefowi, cesarzowi Austro-Węgier, który miał wykrzyknąć: „Das is ein UNIKUM” (To jest wyjątkowe).
Tak jak wyjątkowy jest prowadzony od 32 lat antykwariat w kraju, gdzie 70 proc. Polaków nie przeczytało w ostatnim w roku ani jednej książki.
To miejsce powstało przez przypadek i może troszkę przez przypadek trwa. (śmiech) Na przekór statystykom – ludzie ciągle chcą tutaj przychodzić. Kupują, czytają, oglądają, lubią spędzać czas w mojej księgarni. W ostatnich latach coraz więcej mam gości z Polski i zza granicy. Bywają dni, że z Krosna nie mam nikogo, ale są klienci z Manchesteru i Oslo. To na pewno zasługa mediów społecznościowych. Na Instagramie obserwuje nas nawet znakomity pisarz i publicysta, Mariusz Szczygieł.
 
Internet pomaga trwać księgarni?
Paradoks polega na tym, że to, co Internet zepsuł, w jakimś stopniu też naprawił. Bez Facebooka i Instagrama oraz z tym związanej popularności, bardzo możliwe, że już by nas nie było na rynku – a tak, trwamy w słynnej miejscówce przy ulicy Portiusa 4 w Krośnie. Niedawno odwiedził mnie klient, który od drzwi przepraszał, że 10 lat nie przychodził, a miał zaległy dług i oddał 600 zł. Ludzie dobrze się tutaj czują, lubią przysiąść, porozmawiać, poszperać wśród książek o regionie, powspominać. Coraz częściej zaglądają do mnie małżeństwa mieszane, które szukają publikacji po polsku i angielsku, albo bajek po polsku, które można by było czytać dzieciom za granicą.
 
Chętnie kupują książki, używane, z duszą i historią?
Tak, książek antykwarycznych mam najwięcej. A dzieci, które pokochają książki, są im wierne już zawsze. Moje córki, Flora i Aniela, które przez wiele lat pomagały w prowadzeniu księgarni, a dziś już dorosłe wyjechały do innych miast, w dzieciństwie w ogóle nie oglądały telewizji. Uwielbiały książki i tak im zostało do dzisiaj. Nadal bardzo dużo czytają. Florka, która na co dzień mieszka w Pradze, ciągle mnie też wspiera w prowadzeniu strony internetowej i mediów społecznościowych.
Fot. Tadeusz Poźniak
Fot. Tadeusz Poźniak
 
Trzeba więcej niż odrobiny szaleństwa, by przez ponad trzy dekady trwać w biznesie opartym na książkach?
Najtrudniejszy w naszej historii był czas około 10 lat temu. Obroty dramatycznie wtedy spadły i wydawało się, że bankructwo jest przesądzone. Uratował nas szczęśliwy przypadek – odwiedził nas klient, który przez wiele lat nie oddawał zaległych pieniędzy, a wtedy wrócił zza granicy i uregulował całą należność. Dziś obroty też są niewielkie, ale pozwalają zarobić na utrzymanie dwóch osób. Córki ukończyły już studia, pracują na własny rachunek, a jednocześnie bardzo są związane z tym miejscem, wspierają mnie i żonę, byśmy nadal prowadzili antykwariat. Dla nich ta miejscówka to była szkoła życia i biznesu. Tutaj nauczyły się pracować i zrozumiały, co znaczy zarabianie pieniędzy.
 
Ale ta pierwsza miejscówka to nie była ulica Portiusa ale Piłsudskiego w Krośnie.
Tak, tam była nasza pierwsza siedziba, choć bardzo krótko. Antykwariat został założony w 1991 roku. Najpierw mieścił się na tyłach domu przy ul. Piłsudskiego, na terenie zalewowym. Trzy lata później przeniosłem dobytek do kamienicy przy ul. Portiusa. Zupełnie inne czasy niż dziś – założenie firmy było proste, a gospodarka po kryzysie szybko się rozwijała. Pierwsze lata prowadzenia antykwariatu, w pierwszej siedzibie, były najlepsze, potem już było, niestety gorzej, ale trwamy, kocham książki, klimat tego miejsca w centrum Krosna i ludzi, którzy od lat tutaj zaglądają.
W którym wiele jest książek dla bibliofilów?
Chętnych na książki za więcej niż 500 zł jest niewielu, ale zdarzają się. Niekiedy szukam tytułów na zamówienie, ale dziś kolekcjonerzy próbują znaleźć książki na własną rękę. Nie jestem kolekcjonerem, choć zazwyczaj antykwariusze bywają kolekcjonerami. Ja lubię się dzielić książkami. Był czas, że w prowadzeniu antykwariatu pomagali mi m.in. Rafał Barski, który później założył w Krośnie Wydawnictwo Ruthenus, Jerzy Młynarski oraz Tadeusz Jastrzębski, późniejszy założyciel wydawnictwa Bela Med w Krośnie. Teraz pracuję sam przy wsparciu żony i tym bardziej jestem dumny, że od 7 lat prowadzimy galerię Hetta, która powstała z okazji 25. urodzin antykwariatu i trwa do dziś. We wszystkich 3 pomieszczeniach znajdują się obrazy, fotografie, które można kupić i zawsze liczyć na upust. Uwielbiam sztukę, mój brat jest artystą, siostra absolwentką Akademii Sztuk Pięknych. Obecnie mamy wystawę fotografii promującą album „Świat, którego już nie ma” 90-letniego Stanisława Nawracaja. Piękny zapis Krosna i okolic z lat 60 i 70. XX wieku.
 
Te tereny są Panu bliskie?
Tak, pochodzę z Krosna, w domu od dziecka miałem kontakt z książkami. Gdy dorosłem zamieszkałem w Beskidzie Niskim, dobrze się czuję w tym miejscu.
 
Od zawsze jest Pan związany z książkami?
Tak, ale jeżdżenie czołgami też mam w życiorysie. Pierwsza moja praca, zaraz po maturze, gdy nie dostałem się na psychologię na Uniwersytecie Jagiellońskim i nie chciałem iść do wojska, była w Gliwicach w Ośrodku Badawczo-Rozwojowym Urządzeń Mechanicznych „BUMAR-ŁABĘDY”. Jeździłem na znakomitym czołgu T-72, choć i tam czytałem książki. Nawet w czasie prezentacji T-72, gdy sprzęt oglądali: generał Wojciech Jaruzelski i generał Wiktor Kulikow. Tak się złożyło, że kilka chwil wcześniej, szukając ustronnego miejsca do czytania, tam się zatrzymałem, a gdy usłyszałem delegację, wszedłem do czołgu. Dyrektor techniczny chciał pokazywać gościom jego wnętrze i wtedy mnie dostrzegł – dał mi z pięści, a z prezentacji zrezygnował. Po zdarzeniu dostałem reprymendę, zwolnienia nie było.
Kiedy książki stały się dla Pana sposobem na życie?
Jako nastolatek sprzedawałem książki, które miałem w domu, w tamtym czasie poznałem też Annę Zawisza, mamę koleżanki z podstawówki, która pracowała w krośnieńskim „Domu Książki”. Często chodziliśmy tam po lekcjach – stał piec, były książki, fajne miejsce. Widać dostrzegła we mnie potencjał. Pojechałem na rozmowę kwalifikacyjną do Rzeszowa, zostałem przyjęty warunkowo i trafiłem na kursy. Gdy pani Ania odeszła na emeryturę, zostałem kierownikiem antykwariatu „Domu Książki”. Po trzech latach zwolniłem się – marzyła mi się wolność i pojechałem w kilkuletnią podróż autostopem po Polsce i Europie. Zwiedzałem księgarnie, galerie sztuki, antykwariaty. Dużo jeździłem też w Beskid Niski, uwielbiam góry. Wypatrzyłem tam starą oborę, gdzie pomieszkiwałem, aż w końcu za pieniądze zarobione na zbieraniu malin bagiennych w Norwegii, kupiłem ponad hektar ziemi ze wspomnianą oborą, gdzie mieszkam do dziś.
 
Jak pojawił się antykwariat?
Jan Nahajowski, mój klient z Domu Książki, któregoś dnia mnie zapytał: “Zbyszek, czemu nie założysz antykwariatu, ja będę twoim stałym klientem”. Potem pomógł mi znaleźć lokal i tak się zaczęło w 1991 roku. To były złote czasy, ludzie chcieli kupować książki, po które nie musieli już stać w kolejce. Niestety, nie miałem wtedy kapitału, by zainwestować w książki i na początek sprzedawałem swój księgozbiór. Z czasem dokupywałem tytułów i rozwijałem biznes.
 
Jakie książki Pan skupuje?
Ciekawie wydane, takie, które sam chętnie bym przeczytał, ale jeśli ktoś chce zostawić za darmo, wezmę każdą książkę.
 
W pierwszej piątce najlepiej sprzedających się książek w Polsce, są tytuły Remigiusza Mroza, Olgi Tokarczuk i Adama Mickiewicza. Co Pan kupiłby z tej listy? 
To, czego nie mam, ale Remigiusza Mroza niekoniecznie. Na pewno byłbym zainteresowany „Biegunami” Olgi Tokarczuk i Mickiewiczem. Z niszowych rzeczy, bardzo lubię książki związane z Wacławem Rzewuskim, polskim magnatem z Kresów, znawcą koni i entuzjastą Orientu. Jest autorem chociażby „Wiadomości o rasach koni arabskich”, które to dzieło zawiera liczne ilustracje autorstwa Rzewuskiego, przedstawiające sceny z życia Beduinów, podobizny koni, a także winiety z motywami arabeskowymi. Filmowa postać, ale chyba tylko Roman Polański umiałby na ekranie odmalować jego osobowość.
Zawsze chętnie kupuję literaturę iberoamerykańską: Julio Cortázar, Gabriel García Márquez, czy Mario Vargas Llosa. Słabość mam też do wspaniale wydawanych książek z lat 60. XX wieku.
 
Po ponad trzech dekadach pracy z książkami i w książkach, udaje się jeszcze Pana czymś zaskoczyć?
Oczywiście. W ostatnich latach zachwycił mnie piękny księgozbiór z okolic Krosna, kolekcja ponad 2 tys. książek zbieranych przez osobę, która się na tym znała. Wspaniałe regionalia i tytuły z literatury pięknej odziedziczone po przodkach. Księgozbiór należało kupić w całości, niestety, nie miałem tylu pieniędzy.
 
Gdy rozmawiamy, do antykwariatu zaglądają kolejni młodzi ludzie. Ciągle kochamy słowo?
Przyciągają ich media społecznościowe i opowieści przekazywane o magiczny miejscu w Krośnie przy ulicy Portiusa 4, gdzie można sobie zrobić piękne zdjęcie na FB ( śmiech), ale każdy sposób, by zachęcić do czytania jest dobry. Przychodzą do mnie ludzie w różnym wieku, z każdym chętnie rozmawiam, na każdą książkę robię upust i nawet jeśli nic nie kupią, po jakimś czasie wracają. Bywa, że stali klienci zaglądają codziennie.
Fot. Tadeusz Poźniak
Na książkach nie ma cen. To zachęta?
Te są zawsze niższe, niż się spodziewamy (śmiech). Zawsze można też negocjować.
 
Gdy wchodzimy do antykwariatu zachwyca artystyczny nieład, ale pewnie obowiązuje tu jakaś metodologia?
Tak, choć nie do końca jestem konsekwentny i wychodzi chaos kontrolowany (śmiech). W pierwszym pomieszczeniu na półkach są: myśliciele, sztuka, trochę muzyki, sztuka polska, zioła i kuchnia, niewiele podręczników. W kolejnym jest miejsce na książki sprzed 1945 roku, a trzeci pokój zajmuje literatura piękna polska i zagraniczna.
Kilka tygodni temu, „Wiener Zeitung” jeden z najstarszych, jeśli nie najstarszy dziennik austriacki przestał się ukazywać w formie drukowanej. Pozostał już tylko serwis online. Coś się kończy… i kiedyś tak też się stanie z książką, którą będziemy czytać już tylko na monitorze albo słuchać z audiobooka?
Książka umrze, niestety, słowo nie! Ja na szczęście dożyję jeszcze świata z książkami! Jednocześnie widać powroty młodzieży do książek. Młodzi czytają dziś więcej niż my starsi, ale to już jest inny przekaz i treść.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy