Reklama

Kraj

Koszalin: organizator escape roomu, w którym doszło do pożaru i śmierci pięciu 15-latek, nie przyznał się do winy

Inga Domurat / PAP
Dodano: 14.12.2021
58502_14gr1
Share
Udostępnij
Przed Sądem Okręgowym w Koszalinie we wtorek rozpoczął się proces czworga oskarżonych wz. z pożarem w escape roomie, w którym zginęło pięć 15-latek. Miłosz S., organizator escape roomu "To Nie Pokój", nie przyznał się do popełnienia zarzucanych mu czynów. W środę będzie kontynuował odczytywanie swojego oświadczenia.

Organizator escape roomu "To Nie Pokój" 30-letni Miłosz S. podkreślił, że do chwili obecnej nie składał żadnych wyjaśnień. We wtorek w sądzie rozpoczął odczytywanie oświadczenia, które zawarł na 31 stronach. Od razu zaznaczył, że gdy skończy wyjaśnienia, nie będzie odpowiadał na pytania stron procesu. "Okoliczności, co do których chciałbym się wypowiedzieć, są w oświadczeniu i są kompletne" – stwierdził oskarżony, którego sąd nie zdążył wysłuchać w pierwszym dniu procesu. Dalszy ciąg wyjaśnień Miłosz S. składać będzie w środę.

"Nie przyznaję się do popełnienia zarzucanych czynów, ale chciałbym złożyć oświadczenie. Chciałbym podkreślić, że tragedia, która się wydarzyła, jest tragedią, która w sposób oczywisty dotknęła rodziców (…), jest to też tragedia, która dotyka moją rodzinę" – powiedział we wtorek na sali rozpraw Miłosz S.

Dodał, że brak mu słów na określenie, jak wielka przepełnia go żałość. Zaznaczył, że to wydarzenie z 4 stycznia 2019 r. nigdy nie powinno mieć miejsca. "To miało być radością dla tych pięciu młodych dziewcząt, a stało się tragedią dla nas wszystkich. Wiele razy zastanawiałem się, jakbym miał zwrócić się do tych pozostających w żałobie, ale nie mogłem znaleźć słów, które (…) z jednej strony byłyby prośbą o wybaczenie" – zaznaczył oskarżony.

Dodał, że z tą tragedią zostanie do końca życia. "Myśl o tym, co się stało będzie moją osobistą golgotą" – mówił.

Zaznaczył, że oczekuje od sądu sprawiedliwego osądu.

"Jest to dla mnie ogromna moralna trauma. Codziennie pochylam się w modlitwie o dusze dziewczynek. Chciałbym, by ta moja modlitwa była wysłuchana. Modlę się także za rodziców dziewczynek i ich bliskich" – mówił Miłosz S. Na te słowa niektórzy rodzice zareagowali płaczem, inni zaprotestowali słownie.

Jak oświadczył Miłosz S., o samej idei escape roomu czytał w internecie już w 2014 r. "Byłem nią zachwycony, bo lubię zagadki logiczne. To nie była dla mnie tylko praca, ale przede wszystkim pasja. Dawanie ludziom czegoś, czego nie można kupić w sklepie, uśmiechu, radości, poczucia bycia zwycięzcą" – powiedział.

Oskarżony w escape roomie jako gracz był po raz pierwszy w 2015 r. Potem odwiedził pokoje zagadek ok. 200 razy w Polsce i za granicą, również po to, by czerpać inspirację do tworzenia scenariuszy gry. W październiku 2015 r. rozpoczął pracę firmie z branży "Zamknięci w pokoju". Następnie założył swoją w Poznaniu pod nazwą "Klucz do rozrywki", która zajmowała się obsługą escape roomów i tworzeniem scenariuszy zagadek. Wcześniej odbył szkolenie organizowane przez Powiatowy Urząd pracy w Poznaniu.

Oświadczył, że urzędnicy wizytowali jego escape room i nie mieli zastrzeżeń, co do prowadzonej działalności. Klienci też mieli być zadowoleni z usług i nie zgłaszać uwag, co do braku poczucia bezpieczeństwa w lokalu. "Tworząc scenariusze gier zawsze, starałem się przewidzieć, co przyjdzie do głowy graczowi i jakich elementów będzie chciał użyć do rozwiązania zagadki. Często rezygnowałem z niektórych ze względów bezpieczeństwa gry" – powiedział Miłosz S. Dodał, że urzędy nie kontrolowały i nie narzucały wymagań dotyczących prowadzenia takiej działalności.

Zaznaczył, że zanim otworzył escape room "To Nie Pokój" w Koszalinie miał już w branży doświadczenie i częsty kontakt z innymi właścicielami pokojów zagadek. Uczestniczył w konferencjach, zlotach, wyszukiwał informacji o zagadkach, był na bieżąco z nowinkami, które można by wprowadzać do scenariuszy.

"W escape roomie +To Nie Pokój+ nie było jakichś nadzwyczajnych rozwiązań, niespotykanych w innych tego typu obiektach. W przeciwieństwie do innych pokoi, prowadzonych przez inne podmioty, nie było wprowadzonych zamków elektrycznych (takich, które wymagały kodu do wejścia i wyjścia – PAP). U mnie był to brak klamki" – oświadczył oskarżony.

Zaznaczył, że właścicielka lokalu, w którym powstał "To Nie Pokój", miała zgłosić do urzędu umowę najmu i to, że obiekt wykorzystywany będzie jako usługowy.

"W chwili rejestracji działalności (…) nie zarzucono mi pominięcia jakichkolwiek przepisów odnoszących się do tego typu działalności gospodarczej. Nie były wymagane żadne specjalistyczne zaświadczenia ze szkoleń, kursów, uprawnień. Firmy o takim profilu mógł utworzyć każdy i wszędzie. Działalność była jawna i transparentna. Została zgłoszona i zarejestrowana w urzędzie z adresem i usługą, jaka będzie wykonywana w tym miejscu. Nikt z urzędników, ani innych organów władzy, nie przyjechał skontrolować lokalizacji, czy samej działalności. Nie miałem informacji o jakichkolwiek zastrzeżeniach" – podkreślił Miłosz S.

Zaznaczył, że w pokojach "Mrok" (w nim rozwiązywały zagadkę pokrzywdzone – PAP) i "Warsztat" zamontowane były drzwi płycinowe. W jego ocenie nie wymagały dużej siły, by je wywarzyć. Dodał, że w lokalu były instrukcje przeciwpożarowe, w pomieszczeniu monitorującym zamontował gaśnice.

"Był stały monitoring wizyjny. Kupiłem dwie apteczki. Zleciłem Radosławowi D. kupno i instalację czujek czadu. Kupiłem urządzenia grzewcze, elektryczne i zleciłem właścicielce lokalu zlikwidowanie pieca typu koza. W żadnym z okiem lokalu nie montowałem krat. Nie wiem, kto i w jakim celu je zamontował, ja nie miałem takiej potrzeby. Nie przechowywaliśmy żadnych wartościowych przedmiotów, które mogłyby zainteresować złodzieja. Kraty były już zamontowane i właścicielka nie zgodziła się na ich demontaż, by nie odpowiadać w razie włamania" – powiedział Miłosz S.

Dodał, że to właścicielka lokalu nie zgodziła się na zmianę ogrzewania i rezygnację z piecyków. Ich instalację zlecono Radosławowi D. Zaznaczył, że piecyki nie były włączane podczas gry. "W pomieszczeniu +Mrok+ nigdy nie było piecyka gazowego. Nie były one głównym źródłem ogrzewania lokalu, a pracownik posiadał instrukcję ich użytkowania" – powiedział Miłosz S. Dodał, że przy wejściu do obiektu umieszczone zostały gaśnice. Graczom nie zabierano telefonów komórkowych.

Oskarżony podczas odczytywania swojego oświadczenia źle się poczuł i sąd musiał zarządzić kilkuminutową przerwę. "Nasz klient dwukrotnie zemdlał, w momencie, gdy wychodziliśmy, siedział zwinięty w kłębek na podłodze, nie można z nim było nawiązać kontaktu" – poinformował sąd adwokat Miłosza S. Wiesław Breliński. Oskarżony jednak wrócił na salę rozpraw.

Miłosz S. uczestniczy w rozprawie w kominiarce, w asyście policyjnej ochrony. Mec. Breliński wyjaśnił, że jego klient otrzymuje groźby od nieznanych osób, "nie wiemy, na ile realne są te groźby". Zaznaczył, że dopóki ta sytuacja się nie wyjaśni, oskarżonemu będzie towarzyszyła ochrona. Natomiast sędzia Sylwia Dorau-Cichoń dodała, że Miłosz S. ma prawo być z zakrytą twarzą podczas całego procesu. "Ta kwestia jest przesądzona" – powiedziała sędzia, wskazując na stosowną dokumentację, której treść jest tajna.

Jeden z rodziców pokrzywdzonych wyraził swoją opinię na ten temat, twierdząc, że Miłosz S. "od momentu, gdy wyszedł z aresztu jest traktowany jak świadek koronny".

Akt oskarżenia objął cztery osoby: organizatora escape roomu, wynajmującego lokal 30-letniego Miłosza S., jego babcię Małgorzatę W., która rejestrowała działalność, jego matkę Beatę W., która współprowadziła działalność oraz 28-letniego Radosława D., pracownika escape roomu, zatrudnionego kilka tygodni przed pożarem.

Jak wynika z aktu oskarżenia, przedstawionego we wtorek na rozprawie przez prokurator Prokuratury Okręgowej w Koszalinie Małgorzatę Sielską, wszyscy oni w ustalonym okresie – Małgorzata W., Beata W. i Miłosz S. od 9 lutego 2018 r, a Radosław D. od 30 listopada 2018 r. – mieli wspólnie i w porozumieniu doprowadzić do umyślnego stworzenia niebezpieczeństwa wybuchu pożaru w escape roomie, a 4 stycznia 2019 r. nieumyślnie doprowadzić do śmierci pięciu 15-letnich dziewcząt. Grozi im kara do 8 lat pozbawienia wolności.

Prokurator wskazała, że zaangażowani w powstanie escape roomu nie poinformowali Urzędu Miejskiego w Koszalinie, że budynek ten całkowicie zmienia swoje przeznaczenie (stał się obiektem użyteczności publicznej – dop.). Nie poinformowano służb, które zajmują się badaniem stanu bezpieczeństwa w tego typu obiektach, przez co zaniechano kontroli przeciwpożarowej. Ponadto w obiekcie tym zaniechano stworzenia dróg ewakuacji, nagromadzono natomiast materiały łatwopalne, które były zarówno w poczekalni obiektu, jak i w poszczególnych pokojach zagadek. Jedynym źródłem ogrzewania budynku stały się przenośne piecyki gazowe zasilane z butli. W pomieszczeniach nie było właściwej wentylacji.

Złamano przepisy prawa budowlanego i przepisy przeciwpożarowe. Budynek, jak wskazała prokurator Sielska, nie spełniał warunków technicznych do tego typu działalności.

Natomiast Radosław D., który był w pracy, obsługiwał piecyki grzewcze zasilane gazem z butli, gdy doszło do tragedii, zgodnie z ustaleniami prokuratury, nie próbował gasić pożaru na jego wstępnym etapie, nie użył gaśnic i nie wezwał straży pożarnej.

Proces przed Sądem Okręgowym w Koszalinie rozpoczął się niemal po trzech latach od tragicznego pożaru w budynku escape roomu "To Nie Pokój" w Koszalinie przy ul. Piłsudskiego 88, w którym zginęło pięć 15-letnich przyjaciółek, uczennic kl. III D Gimnazjum nr 9, świętujących w pokoju zagadek urodziny jednej z nich. Dziewczęta zmarły 4 stycznia 2019 r. na skutek zatrucia tlenkiem węgla.

Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy