Józefa Hrynkiewicz – socjolog, profesor zwyczajny w Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego. Specjalizuje się w historii myśli społecznej oraz w polityce społecznej (system zabezpieczenia społecznego, strategia polityki społecznej, uwarunkowania społeczne rozwoju ludności, funkcjonowanie samorządów, rozwój ruchów społecznych i organizacji obywatelskich). W 2011 r. jako bezpartyjna została wybrana do Sejmu z listy PiS w okręgu rzeszowsko-tarnobrzeskim.
Jeżeli zarabiałeś przez np. 35 lat pracy po 2 tys. zł miesięcznie, to dostaniesz emeryturę brutto ok. 540 zł. Po odjęciu podatku i składek zostaje na rękę ok. 430 zł. Przy podwyższeniu wieku emerytalnego dla mężczyzn o 2 lata, będzie pan pobierał emeryturę o 24 miesiące krócej, a więc jej wysokość wzrośnie do, patrząc optymistycznie, 500, no może 520 zł. Te i inne przykłady przytacza pani profesor w rozmowie z Jaromirem Kwiatkowskim.
Będziemy pracować do 67 roku życia. Czy to cała treść obecnej zmiany, przeforsowanej przez rząd?
Tak. W projekcie rządowym nie ma nic więcej. Dla poparcia tego pomysłu są różne wyliczenia, które np. pokazują, że gdy kobieta w roku 2058 będzie przechodzić na emeryturę w wieku 67 lat, to jej emerytura będzie wyższa o 1500 zł niż obecnie. Trzeba dodać, że do tych egzotycznych wyliczeń nie ma określonych założeń. Są więc one kompletnie niewiarygodne.
Przekaz medialny jest prosty: będziecie pracować dłużej, to będziecie mieli znacznie wyższe emerytury.
Niemcy także zaproponowali wydłużenie wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn do 67 lat. Obiecuje się, że za każdy rok emerytura wzrośnie tam o 26 euro, czyli ok. 110 zł, oczywiście brutto.
Czyżby nasze wyliczenia były aż tak bardzo optymistyczne?
To po prostu kłamstwo. Niemcy potrafią rzetelnie liczyć. Poza tym nasza emerytura będzie liczona według zasad kapitałowych, tzn. dostanie pan tyle, ile pan „naskłada na koncie” przez całe zawodowe życie. Stopa zastąpienia emeryturą dochodu z pracy utraconego z tytułu starości wyniesie ok. 27-28 proc. Mówiąc prościej, jeżeli pan zarabiał przez wszystkie np. 35 lat pracy, dajmy na to, po 2 tys. zł miesięcznie, to dostanie pan emeryturę brutto ok. 540 zł. Od tego trzeba odjąć 18 proc. podatku i składkę na NFZ (1,25 proc.), czyli ok. 110 zł. Zostanie w kieszeni 430 zł. Przy podwyższeniu wieku emerytalnego dla mężczyzn o 2 lata, będzie pan pobierał emeryturę o 24 miesiące krócej, a więc jej wysokość wzrośnie do, patrząc optymistycznie, 500, no może 520 zł.
Zdaniem sceptyków, najważniejszym, wręcz jedynym motywem podwyższenia wieku emerytalnego jest to, by…
…ludzie trafiali na emeryturę jak najpóźniej i pobierali ją jak najkrócej. Obecnie stało się to bardzo pilne.
Dlaczego?
W listopadzie 2008 r. przyjęto ustawę o emeryturach kapitałowych. W całości „wchodzi w życie” w 2014 r. Ustawa ta powoduje poważne obniżenie emerytur. Wartość emerytury w stosunku do pobieranej do 2008 r. obniża się; ktoś, kto otrzymał w 2008 r. emeryturę w wysokości 1200 zł, w 2014 r. otrzyma 600 zł. Dotyczy to emerytur obliczanych przy tej samej wysokości wynagrodzenia i stażu pracy. To drastyczne obniżenie emerytury wytłumaczy się niskimi zarobkami i krótkim okresem pracy, no i zbyt wczesnym wiekiem odejścia na emeryturę. Będzie się nam wmawiać, że gdyby pracować dłużej i więcej zarabiać, to emerytura byłaby wyższa. To oczywista nieprawda; w Polsce dominuje płaca na poziomie 60-65 proc. średniego wynagrodzenia, tj. około 2500 zł. Takie i zbliżone płace otrzymuje w Polsce ¾ pracujących. Średnią płacę „ciągną w górę” zarobki nielicznych najbogatszych. Obietnice o wysokiej emeryturze za dłuższą pracę mają tyle wspólnego z rzeczywistością, co wakacje pod palmami na Hawajach, które obiecywano, gdy wprowadzano OFE. Przypomnijmy: ustawę o Otwartych Funduszach Emerytalnych przyjęto w sierpniu 1997 r. Do maja 2011 r. łącznie OFE pobierały około 38 proc. składki emerytalnej. Pieniądze przekazane do OFE „poszły” na urządzenie firm ubezpieczeniowych, wynagrodzenia zarządzających, na nietrafione inwestycje kapitałowe, na wykup obligacji… Z punktu widzenia korzyści dla emeryta pieniądze wpłacone do OFE trzeba uznać za stracone. Po 12 latach wpłacania do OFE odchodzący na emeryturę dostają po kilkadziesiąt złotych.
Inny zarzut: pomysł podniesienia wielu emerytalnego nie uwzględnia specyfiki różnych zawodów, a stosuje przymus późniejszego przechodzenia na emeryturę.
Stosowanie przymusu w sprawach, w których powinna być silna motywacja, nie ma sensu. W sprawach tak ważnych, jak zabezpieczenie materialne na starość, nie można brnąć w oszustwa wątpliwych wyliczeń; emerytura przy niskich wynagrodzeniach po dwóch, czy nawet siedmiu latach dłuższej pracy nie wzrośnie o 72 proc. Z ekonomicznego punktu widzenia ten projekt to bzdura. Jest wiele zawodów, w których ludzie nie mogą długo pracować. Ale jeśli ktoś może, cieszy się dobrym zdrowiem – niech pracuje jak najdłużej. To ma być jego decyzja.
Zwolennicy wydłużenia wieku emerytalnego często używają argumentu demograficznego: dzieci rodzi się coraz mniej, żyjemy coraz dłużej, bilans demograficzny jest niekorzystny, a tu istnieje potrzeba utrzymania wzrostu gospodarczego.
Nasz podstawowy problem demograficzny stworzyliśmy sobie sami. Pokolenie tzw. drugiego wyżu demograficznego (urodzeni pod koniec lat 70. i w latach 80. XX w.) zostali pozbawieni możliwości normalnego życia we własnym kraju. Młodzi potrzebują pracy, mieszkań, dochodu i porządnego systemu opieki nad dzieckiem. Tymczasem dla nich nie ma we własnym, niepodległym państwie pracy. Powiedziano im: „jedźcie na Zachód i pracujcie >>na czarno<< na budowie czy zmywaku”. Znaczna ich część już wyemigrowała, następni pójdą w ich ślady. Z demograficznego, ekonomicznego, społecznego, rodzinnego, wreszcie narodowego punktu widzenia chodzi o to, by ci ludzie nie wyjeżdżali, aby tu, we własnej Ojczyźnie, pracowali, zakładali rodziny, wychowywali dzieci. Słowem, żeby pracowali na pomyślność własną i własnego kraju, żeby urządzali własny kraj tak, jak im to odpowiada. Stało się inaczej – pracują na bogactwo i pomyślność innych, nie własne.
Innym rozwiązaniem jest likwidacja nieuzasadnionych przywilejów emerytalnych. Np. w służbach mundurowych.
Są służby, które powinny być bardzo sprawne: wojsko, policja, straże… Amerykański generał odchodzi na emeryturę w wieku 50 lat. Nie wiem, jak długo ci ludzie powinni być w służbie. To służba wysoce stresująca i bardzo trudna. Trzeba więc wszystko spokojnie rozważyć. Tak jak trzeba przestać mówić, że przechodzący na wcześniejszą emeryturę górnicy, którzy pracowali pod ziemią, korzystają z jakiegoś „przywileju”. W Niemczech np. 30 proc. pielęgniarek nie jest w stanie przepracować do 60 roku życia z powodu ciężkiej fizycznej pracy. Nie ma badań, analiz, które wiarygodnie wskazywałyby, do jakiego wieku w którym zawodzie można pracować.
To wszystko prawda. Chcę tylko powiedzieć, że czymś chorym jest puszczanie – w skrajnych przypadkach – 40-latków na emerytury, zamiast znalezienie im lżejszego zajęcia.
To jest ogromne zagadnienie. Dotyczy najogólniej poszanowania zasobów pracy w całym systemie zatrudnienia. Od wielu lat działamy w sytuacji nadmiaru zasobów pracy i wybieramy najlepszych. Ale ich się też w pracy nie szanuje. W Niemczech każdy, kto skończył 35 lat, może co rok wykonać profilaktyczne badania okresowe – za pieniądze kasy chorych. Lekarz pierwszego kontaktu, który doprowadzi pacjenta do zaawansowanego stanu choroby, utraci kontrakt. A u nas? Onkolodzy i kardiolodzy alarmują, że trafiają do nich osoby w bardzo zaawansowanych stanach chorobowych. Polska jest liderem w liczbie niepełnosprawnych; co czwarta osoba po 50. roku życia ma orzeczenie o niepełnosprawności. To skutek złej ochrony zdrowia, warunków życia i pracy. Dziś w Polsce nie dba się o zdrowie pracownika. Potrzebna jest państwowa polityka ochrony pracy i zdrowia pracowników. Wolny rynek po 1990 r. „wyprodukował” ponad 2 mln inwalidów pracy. Ich utrzymanie drogo kosztuje.
Podkreślam: kto może, kto chce, kto ma pracę – niech pracuje. Ale nie można wprowadzać przymusu pracy dla starych ludzi.