Reklama

Ludzie

Bedrejczuk: Sytuacje, kiedy boję się o życie, “przerabiam” regularnie

Jaromir Kwiatkowski
Dodano: 26.01.2019
DCIM100GOPROGOPR0482.JPG
Share
Udostępnij
– Chcę przejść przez życie doświadczając w tym momencie tych gór. Może to się zmieni? Może w którymś momencie zapragnę pisać książki, układać puzzle czy robić coś innego? Ale jeżeli człowiek potrafi z czegoś czerpać satysfakcję, to dlaczego ma tego nie robić? – przekonywał Maciej Bedrejczuk, rzeszowianin, który rok temu znalazł się w składzie Narodowej Zimowej Wyprawy na K2, podczas spotkania w Miejsko-Gminnej Bibliotece Publicznej w Tyczynie.
 
Wizyta wspinacza w tym podrzeszowskim miasteczku nie była przypadkowa – tu bowiem uczył się w miejscowym liceum.
 
Wyprawa na K2 była pierwszym kontaktem Bedrejczuka z górami wysokimi. Rzeszowianin podkreślił, że przeszedł klasyczną drogę wspinaczkową: od skałek (szczególnie lubi Prządki pod Krosnem) przez Tatry, Alpy po góry Kaukazu, które mocno ukochał. Podczas prelekcji w Tyczynie było wiele wspominek, zdjęć i filmików z ciekawszych wypraw (oprócz K2, które Bedrejczuk zostawił na inną okazję).  

Nawiązując do prapoczątków swojego wspinania, Bedrejczuk stwierdził, że jako dziecko lubił wchodzić na drzewa. 

– Na tych drzewach spotkały mnie różne przygody, bywało, ze aż bałem się o własne życie – wspominał. – Myślę, że to był ten moment, kiedy zaraziłem się wspinaniem i ono stało się treścią mego życia.
 
 
Maciej Bedrejczuk prezentuje kombinezon, w którym wspinał się na K2. Fot. Jaromir Kwiatkowski
 
Na pytanie z sali, czego nauczył się w górach, stwierdził, że czasami winą za swoje wspinaczkowe niepowodzenia zdarzało mu się obarczać partnerów. 
 
– Myślałem: kurczę, gdybym miał mocniejszego partnera, to byśmy przeszli. Później zacząłem szukać winy w sobie: że gdybym to ja był mocniejszy, odnieślibyśmy sukces.
Bedrejczuk przyznaje, że przeżywa w górach całą gamę doznań. Raz inspirują go ludzie, których poznaje, a za chwilę  ma wyrzuty sumienia i nagle stwierdza, że skoro chce się rozwijać, to musi skoncentrować się na sobie. 
 
– Jeżeli ktoś nie chce prowadzić, to ja będę „cisnął” jak najwięcej, bo dzięki temu się rozwijam – podkreślił. 
 
Góry umożliwiają przeżywanie co chwilę czegoś nowego i – zdaniem wspinacza – wszystko jest w nich piękne i inspirujące, nawet „niefajne rzeczy”. 
 
– Dzień spędzony w skałkach, z psami, kiedy jest przyjemnie, czy nawet to, że teraz mogę siedzieć z wami i mam nadzieję, że może coś z tego co mówię zaczerpniecie dla siebie, weźmiecie do swojego serca, to też jest coś, czym się mogę karmić, płynie z tego jakaś energia.
 
Na pytanie, czy przeżywał kiedyś w górach sytuacje, kiedy bał się o swoje życie, Bedrejczuk odpowiedział:  – Jasne, że tak. Regularnie je „przerabiam” i muszę sobie z nimi radzić. Czasem nie myślę o śmierci w ogóle, a czasem jest tak, że tę myśl mam cały czas w tyle głowy. To nie jest łatwe – stwierdził.
 
Jak do jego górskiej pasji podchodzi rodzina?
 
– Też musi sobie z tym radzić, choć to nie jest łatwe,, ale czasami widzę, że się stresują. To na nich też wpływa. Czasami pozytywnie, czerpią energię z tego, gdy mi się coś udaje, ale czasami widzę też strach w ich oczach. Kij ma dwa końce. Są dobre strony wspinania, które wiele wnoszą do mojego życia, ale i złe strony. Pasja jest jednak silniejsza.
 
Mam swoje życie i chcę przez nie przejść doświadczając w tym momencie tych gór. Może to się zmieni? Może w którymś momencie zapragnę pisać książki, układać puzzle czy robić coś innego? Jeżeli człowiek potrafi z czegoś czerpać satysfakcję, to dlaczego ma tego nie robić?
 
Inne pytanie dotyczyło roli Siły Wyższej w jego wspinaniu. 
 
– Sam nie wiem – odparł Bedrejczuk. – Mam w tej kwestii przemyślenia, to nie jest proste. Człowiek nie potrafi odpowiedzieć na pytanie, czy jest Bóg, Siła Wyższa, Opatrzność. Z jednej strony wydaje mi się, że w Boga nie wierzę, z drugiej – że mam szalenie silnego Anioła Stróża. To jest pytanie o wiarę, myślę, że wielu z was ma te dylematy. Czasem spotykam się z księżmi, którym coś naprawiam, i wiem, że oni też mają kryzysy. 
 
Bedrejczuk nie jest wspinaczem zawodowym, który z tego żyje – wspinanie musi łączyć z pracą zawodową. Przyznaje, że nie do końca mu się to udaje. 
 
 
Maciej Bedrejczuk podczas prelekcji w Tyczynie. Fot. Jaromir Kwiatkowski
 
– Wszędzie jestem po trochu. Kumpel któryś raz się pyta, czy już się dorobiłem. Nie, nie dorobiłem się. Staję na głowie. Otrzymuję wsparcie z Polskiego Związku Alpinizmu, z Fundacji im. Jerzego Kukuczki, czasem pozyskuję prywatnych sponsorów. To jest poświęcenie, któremu nie jest łatwo sprostać finansowo. 
 
Rzeszowianin uważa alpinizm za ciekawszy, ale ma świadomość, że to himalaizm jest bardziej medialny, zapewnia m.in. płatne prelekcje.
 
– Rozmawiałem z  Adamem Bieleckim o okresie, kiedy zaczynał się wspinać w Himalajach z Arturem Hajzerem. Żadne redakcje nie były wtedy zainteresowane tematem Himalajów. Hajzer „cisnął” media: bierzcie tego newsa, Polacy są w tym dobrzy, ludzie chcą o tym czytać. Jak się zaczęły te newsy pojawiać, raptem się okazało, że to jest ciekawe i poczytne. Myślę, że z alpinizmem będzie tak samo – też z czasem stanie się medialny. Tylko że alpiniści to skryci ludzie, nie zawsze chcą się dzielić tym, co przeżywają w górach.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy