Reklama

Ludzie

Joanna Sarnecka: I dzieci, i dorośli potrzebują opowieści

Alina Bosak
Dodano: 04.11.2016
29940_glowne
Share
Udostępnij

– Marzyła mi się klasyka gatunku – uciec z miasta, kupić w górach starą chałupę i żyć w sielance. Nie do końca tak jest, bo wciąż nie mam własnego domu, więc się przeprowadzam z kąta w kąt. Ale przynajmniej dzieje się to w Beskidzie Niskim, a od czasów kiedy w liceum odkryłam te tereny, wiedziałam, że to jest moje miejsce na ziemi – mówi Joanna Sarnecka, antropolog i animatorka kultury, twórczyni grupy „Opowieści z Walizki", która wraz z muzykiem Maciejem Harną wyprawia się do różnych miejsc, by czarować ludzi opowiadaniem historii, baśni i przypowieści. Mówią, że świat tego potrzebuje.

Tym razem ma to być opowieść o Joannie – opowiadaczce i Macieju – muzyku. Ona na pierwszy rzut oka drobna i eteryczna, potrafi zadziwić słuchaczy ogniem w oczach i zapierającą dech w piersiach historią. On jest multiinstrumentalistą i zawsze do jej opowieści zagra trochę inaczej. Chociaż słyszał je wiele razy, nigdy mu się nie znudzą.

Z centrum na koniec świata

Urodziła się w Warszawie, ale później przez cztery lata mieszkała na wsi pod Kielcami. W głuchym lesie, w starym dworze modrzewiowym. – Bardzo pięknym miejscu – uśmiecha się Joanna. – To moja mityczna kraina i w takie miejsca mnie później ciągnęło. Oczywiście, czuję się też związana z Warszawą, gdzie spędziłam młodość, kończyłam liceum i studia. W trakcie studiów z etnologii i antropologii kulturowej na Uniwersytecie Warszawskim, zajmowałam się m.in. badaniami dotyczącymi medycyny ludowej na Łemkowszczyźnie. Etnografia wpłynęła na moje widzenie świata, pogłębiła moje zainteresowanie wsią, nie tylko jako miejscem związanym z przestrzenią i naturą, ale i szczególne kulturowo. Szukałam pretekstu, aby wyprowadzić się w Beskid Niski i taki w końcu się znalazł. Janeczka i Michał Kacprzykowie, właściciele „Farfurni” – gospodarstwa agroturystycznego i pracowni rękodzieła w Zawadce Rymanowskiej, zaprosili mnie do uczenia ich dzieci. Byłam po rozwodzie i zdecydowałam, że zostawię miasto i dotychczasowe życie. Zostałam guwernantką, a do domowej edukacji dołączyła także trójka moich dzieci. 

I chociaż po jakimś czasie przestała uczyć, nie chciała już wracać. Nieustannie się przeprowadza z powodu braku domu. Próbą opowiedzenia tych doświadczeń jest Dziennik Uciekiniera, literacki blog, który chciałaby wydać w formie książki. 

– Szczególnym miejscem pozostaje dla mnie Zawadka – mówi. – Mieszkali tu Łemkowie, potem sprowadzili się Polacy. Czuję, że ze względu na tę złożoną historię, nawet taki przybysz, wędrowiec, jak ja, znajdzie tu swoje miejsce. Może pójdzie dalej, może zostanie.  

Opowiadam historie

 „Opowieści z Walizki" stworzyła jeszcze w Milanówku pod Warszawą. To był czas, kiedy zainteresowała się opowiadaniem historii. Pracowała z muzykami.

– Mieliśmy w Milanówku taką knajpkę, w której występowaliśmy raz  w miesiącu, ale jeździliśmy też z opowieściami do różnych miejsc w Polsce. Kiedy sprowadziłam się do Zawadki, chciałam kontynuować, ale trudno było angażować już przyjaciół z Warszawy. Szukałam więc osoby stąd, z którą mogłabym razem pracować. Koleżanka była kiedyś na koncercie Macieja Harny i to ona naprowadziła mnie na trop, mówiąc, że jest tu taki człowiek, który gra na lirze korbowej. Natychmiast go odnalazłam. Spotkaliśmy się i tak się zaczęło.

Razem przecierają szlak dla opowiadaczy i opowieści, które przeżywają teraz renesans w wielkich miastach. Tutaj, w małych miejscowościach ludzie zapomnieli o ich sile i jeszcze nie tęsknią. Tymczasem w Wrocławiu, Warszawie, Lublinie odbywają się festiwale, na które przyjeżdżają opowiadacze z różnych zakątków świata, by zaczarować słuchaczy jakąś niezwykłą historią. Czasem trwa to całą noc.

– Z zapartym tchem można słuchać nawet opowiadacza, którego się nie rozumie. Jest jakiś przekaz ponad słowem – zapewnia Maciej Harna z Sanoka, muzyk i muzykolog, nauczyciel szkoły muzycznej i akademicki, a zarazem lider Orkiestry Jednej Góry Matragona, zespołu z nurtu world, którym także miał kiedyś okazję grać podczas takiej festiwalowej nocy opowieści. – Zawsze interesowały mnie różne formy współdziałania muzyki. Tworzyłem muzykę dla teatrów i grałem na żywo w spektaklach. Jeszcze parę lat przed spotkaniem z Joasią, usłyszałem, że jest ruch ludzi zainteresowanych sztuką opowiadania, przywracaniem jej na powrót, bo przecież to już kiedyś było. Ciekawiło mnie współdziałanie tych opowiadających z muzykami. Nie miałem jednak okazji spotkać się z żadnym opowiadaczem. Pamiętałem jedynie, jak babcia opowiadała mi bajki i historie z czasów wojny. A potem poznałem Joasię. Wspaniale opowiada. Za każdym razem inaczej, więc i ja jako akompaniator nie mam szans wpaść w rutynę.   

Jak Joanna została opowiadaczką? – Myślę, że to się wzięło ze wspomnień z dzieciństwa – mówi. – Mój tata świetnie opowiada. Zna wszystkie rodzinne historie i powtarza je przy każdej okazji. Drugą inspiracją był mój wychowawca w liceum, niegdyś związany z Ośrodkiem Praktyk Teatralnych „Gardzienice”. On również potrafił świetnie opowiadać. Grał przy tym całym ciałem. Dzięki niemu zrozumiałam, jakie znaczenie mają modulowanie głosu, gestykulacja i ruch. Można mówić cokolwiek, ale w szczególny sposób, wtedy do ludzi coś dociera i robi wrażenie. Obok informacji ważny jest emocjonalny most, który buduje się pomiędzy sobą, a drugim człowiekiem. Zaintrygowała ją retoryka – sztuka porozumiewania się. Pisała opowiadania i chciała je konfrontować z odbiorcami. Widzieć, jak na nie reagują, czy im się podobają. – To wszystko sprawiło, że zostałam opowiadaczką – stwierdza. – I pomyśleć – w liceum nie odzywałam się w ogóle, do tego stopnia, że wolałam odpowiedzi pisać niż zabierać głos. Ćwiczenia z opowieści pomogły mi to wszystko przełamać do tego stopnia, że był czas, kiedy współpracowałam z radiem, no i opowiadam publicznie bez lęku, swobodnie posługując się nie tylko głosem, ale całym ciałem.

To zwierzenie na pewno zaskoczyłoby słuchaczy, którzy niedawno dali się porwać Joannie Sarneckiej i jej przyjaciołom z „Opowieści z Walizki” podczas występu na Pretekstach Kulturalnych w Muzeum Okręgowym w Rzeszowie. – Jestem wzruszony – mówił tuż po nim Bogdan Kaczmar, dyrektor muzeum.

Pokazali wtedy „Opowieści Pustelnika”, zbudowane z historii zasłyszanych podczas kazań w różnych kościołach na Podkarpaciu. A zaczynają się od tego, że „był pewien człowiek, który dożywszy już dorosłego wieku, zastanawiał się jak żyć, żeby zbawić swoją duszę. Postanowił znaleźć mędrca, który mu to powie. Zostawił wszystko, wziął kawałek chleba i ruszył przed siebie…”

Ale opowieści są różne. Bardzo często naszymi słuchaczami są dzieci i wtedy opowiadamy baśnie tradycyjne. Szukamy tekstów uniwersalnych. Nie dziecinnych i infantylnych, ale łączących pokolenia, których może posłuchać cała rodzina i każdy wyciągnie z nich coś dla siebie – tłumaczy Joanna i dodaje, że razem z Maćkiem angazują się też w pamięć o polskich Żydach. – Opowiadamy bajki żydowskie, które na chwilę ożywiają dawny sztetl. Śpiewam odrobinę w Jidysz, żeby ten język mógł nas wciąż otaczać. Jestem członkiem Stowarzyszenia Sztetl Dukla, bardzo sobie cenię tę działalność. Wielkim odkryciem był dla mnie sanocki pisarz, Żyd – sanoczanin, Kalman Segal. Znakomicie odmalował miasteczko nad Sanem z czasów współistnienia narodów. Chciałabym opowiadać jego historie.

Opowieści najczęściej towarzyszą rekwizyty, ruch i taniec, muzyka na lirze lub lutni. Joanna chce, żeby było ciekawie, intrygująco, z emocjami. Więc chociaż podczas opowiadania uwielbia improwizować, stale szlifuje warsztat, doskonali rzemiosło. Podgląda pracę teatrów offowych, uczestniczy w spektaklach i warsztatach oraz praktykuje taniec butoh m.in. z mistrzem Atsushim Takenouchim, japońskim tancerzem, który zagrał główną rolę w klipie Moniki Brodki „Santa Muerte”.

Grupa „Opowieści z Walizki” podróżuje z opowiadaniami po całej Polsce. Od Sopotu po Lublin, od Rzeszowa po Dolny Śląsk. Także za granicę – do Pragi. Z Joanną Sarnecką i Maciejem Harną współpracuje również Anna Woźniak, która na co dzień kieruje Galerią Etnograficzną Willa Radogoszcz w Grodzisku pod Warszawą. Ona także opowiada. Muzycznie „Opowieściom” od czasu do czasu towarzyszy również Katarzyna de Latour, skrzypaczka i perkusistka.

od lewej Joanna Sarnecka oraz Maciej Harna Fot. Tadeusz Poźniak

– Dla mnie jako muzyka uczestnictwo w opowieściach to okazja do improwizowania, mogę tworzyć ich klimat. Przy każdej historii szukam innej drogi – mówi Maciej Harna, który w muzycznym arsenale ma wiele instrumentów. Obok liry korbowej, również lutnię arabską i inne strunowe instrumenty, z różnych zakątków świata. Dopasowuje je do tradycji, z której wywodzi się opowieść. – W tej naszej walizce dużo mamy – śmieje się muzyk. – Ostatnio trzeba było zabrać indyjski sitar, a ten instrument zajął nam pół samochodu.

– To akurat był performence z poezją Tagorego, indyjską muzyką, tańcem butoh i spontanicznym malowaniem obrazu do wierszy przez graficzkę Ewę Kutylak – wtrąca Joanna – niedługo ten program pokażemy w Dukli.

Rzeczy ważne i ważniejsze

Joanna realizuje wiele kulturalnych projektów. Pracuje z dziećmi, niepełnosprawnymi i chorymi psychicznie, działa w małych bieszczadzkich wioskach i popegeerowskich osiedlach. – Kultura to sposób na włączanie ludzi w główny nurt – mówi – zapobiega ich wykluczeniu. To nie może być problemem, że ktoś mieszka tu, czy tam, ma takie, czy inne wykształcenie. Kultura to język komunikacji, powinna nas łączyć.

Dzięki stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego na projekt "Spódnica ze wszystkich kwiatów świata" zbliżyła się do świata Romów. – Zyskałam w nich nową rodzinę i jestem im bardzo za to wdzięczna. Moi przyjaciele Marta i Rajmund Siwakowie są niesamowicie otwarci, zrobiliśmy już wspólnie warsztaty dla dzieci, spektakl i warsztaty kuchni romskiej. Jak tylko pojawi się taka możliwość, będziemy działać dalej.

Najbardziej jednak dumna jest z tego, że stworzyła swoim dzieciom ciepły dom, dom, którego wprawdzie fizycznie nie ma, ale jest kuchnia pachnąca pieczonym chlebem i domowe, eksperymentalne przetwory. – Doświadczenie bycia rodzicem towarzyszenia we wzrastaniu, dojrzewaniu drugiego odrębnego człowieka to skarb, tego nie można z niczym porównać – mówi Joanna.

Szukanie w tradycji             

Maciej żyje muzyką. – Skończyłem muzykologię na UJ ze specjalnością etno. Stąd moje zainteresowanie tradycyjnymi instrumentami różnych kultur. Kiedyś przemierzałem na rowerze wioski, by nagrywać muzykę Łemków. Potem założyłem zespół w Sanockim Domu Kultury i zacząłem szukać instrumentów z różnych kultur, nie tylko europejskich, ale całego świata. Musiałem nauczyć się na nich grać, bo umiałem tylko na gitarze. Wtedy jeszcze o muzyce folkowej, etno, czy world music itp. w Polsce mało kto mówił, a u nas powstała Orkiestra Jednej Góry Matragona, która występuje do dziś… Siedmiu muzyków gra na różnych instrumentach etnicznych, każdy z nich na kilku, zmieniając je podczas koncertu. Powstaje muzyka, łączącą brzmienia z różnych kontynentów, tworząc z tych egzotycznych barw nową jakość.

Do opowieści Joanny Maciej Harna często przygrywa na lirze korbowej (nie tylko zresztą przy takiej okazji, bo na swojej lirze gra z Matragoną, z dziećmi lirniczego zespołu leskiej szkoły muzycznej, a także z punk rockowym, legendarnym KSU). Wykonał ją dla niego Stanisław Nogaj. – To uczeń Stanisława Wyżykowskiego z Haczowa. Wyżykowski zaczął budować liry w latach 60-tych. Teraz lutnicy i muzycy coraz częściej interesują się tym instrumentem – zauważa Maciej. – Lira wpisuje się w tradycję opowiadaczy. Ballady śpiewane z towarzyszenie liry, to były właśnie ciekawe historie. Rymowane, bardzo długie, złożone z dziesiątek zwrotek, z morałem.

– Pieśniarze chodzili po wsiach jeszcze przed II wojną światową – mówi Joanna. – Niedawno w Sanoku spotkaliśmy starszą panią, która pamiętała z dzieciństwa w Krakowie parę dziadowską, przesiadującą pod kościołem i śpiewającą pieśni. Do dziś potrafi je powtórzyć. 

Opowiadajcie dzieciom baśnie

Joanna Sarnecka nagrała te ballady. Może wykorzysta w opowieściach. – Takie pieśni piętnują zło, uczą moralnych zasad. Dziad, który niegdyś wędrował od wioski do wioski, stanowił dla ich mieszkańców skarbnicę informacji. Ludzie często byli niepiśmienni, mało wiedzieli o świecie, a dzięki pieśniarzom uczyli się czegoś nowego. Opowieści nie musiały być aktualne. Czy pod Krakowem pani zabiła pana, czy sierotom objawiła się Matka Boska to historie, które łączyły fakty ze sferą wyobrażoną, religijną i moralną. Dziś czasy są inne, ale też potrzebujemy opowieści.

– Dla starszych to przywołanie formy przekazu, do jakiej byli kiedyś przyzwyczajeni. Dla młodszych – "odtruwacz" od dominujących dzię w ich życiu form elektronicznych. Mamy tu bezpośrednie spotkanie człowieka z człowiekiem – mówi Maciej Harna. – Mam nadzieję, że w wielu domach jest jeszcze tradycja opowiadania dzieciom bajek na dobranoc. Nic lepiej nie rozwija wyobraźni. 

– Opowieści mają także charakter inicjacyjny – mówi Joanna.- A w naszej kulturze zapanował jakiś deficyt wsparcia dla dorastających dzieci. Historia, w której na przykładzie kogoś dowiadujemy się o sprawach najważniejszych, w tym śmierci, kondycji człowieka, może dać oręż do zmierzenia się z trudnymi doświadczeniami w realnym życiu, a to ułatwi przechodzenie w dorosłość. Opowiadane historie mają dużo przekazu symbolicznego, archetypicznego, różnych elementów, które tworzą kod kulturowy. Bez nich trudniej byłoby się nam porozumiewać międzypokoleniowo. Właśnie to, że można takiej baśni wysłuchać w różnym wieku i coś z niej wziąć, pokazuje, że tam jest jakiś język, który nas łączy i stanowi podwaliny kultury – podkreśla opowiadaczka, kończąc swoją opowieść.

Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy