To był mój szesnasty Wielki Piątek na Drodze Krzyżowej w Bieszczadach (jeżdżę tam co roku od 1998 r.). Tym razem zabrałem się z kilkudziesięcioosobową grupą strzelców ze Związku Strzeleckiego „Strzelec” z Dębicy, Sędziszowa Młp., Ropczyc, Strzyżowa i Wielopola Skrzyńskiego. Najmłodszy miał 13 lat. Ponieważ, ze względu na warunki pogodowe, szlak na Tarnicę (1346 m npm), na którą tradycyjnie odbywa się wielkopiątkowa Droga Krzyżowa, został zamknięty, zmieniliśmy trasę i po raz pierwszy nie wspinałem się na najwyższy szczyt Bieszczadów, lecz na Smerek (1222 m npm), będący przedłużeniem na zachód grzbietu Połoniny Wetlińskiej.
W Górnym Starym Siole, skąd prowadzi szlak na Smerek, przywitała nas słoneczna pogoda, więc ze zdziwieniem przyjąłem informację z domu, że w Rzeszowie prószy śnieg. W marszu przeszkadzały jedynie zaspy, dochodzące miejscami nawet do metra głębokości, a także miejsca, gdzie śnieg był bardzo wyślizgany. Ponieważ ksiądz kapelan, który miał wędrować z nami, dzień wcześniej się rozchorował, rozważania Drogi Krzyżowej prowadzili sami strzelcy. Na trasie doszlusowaliśmy do grupy z księdzem, zorganizowanej przez PTTK z Sanoka, i dalej słuchaliśmy już rozważań prowadzonych przez kapłana.
Pogoda zaczęła się szybko pogarszać. Prószyć zaczęło, gdy byliśmy jeszcze w lesie. Gdy wyszliśmy z lasu na otwartą przestrzeń, przywitała nas mgła (widoczność spadła do kilku metrów), silny wiatr i zmrożony śnieg sieczący po twarzy. Powyżej przełęczy pod krzyżem na Smereku widoczność była już tak słaba, że gdyby nie jeden z pielgrzymów, który nas zawrócił, wraz z mł. insp. Jackiem Magdoniem ze „Strzelca” zeszlibyśmy ze szlaku. Warunki pogodowe stały się na tyle ekstremalne, że przy krzyżu na Smereku zatrzymaliśmy się tylko na 10 minut, po czym cała grupa szybko i szczęśliwie zeszła do autokaru. Po drodze insp. Magdoń połączył się telefonicznie ze swoimi znajomymi, którzy akurat schodzili z… Tarnicy. Było trochę śmiechu, bo ktoś na internecie w telefonie komórkowym przeczytał, że straż Bieszczadzkiego Parku Narodowego nie wpuszcza pielgrzymów na Tarnicę.
A mi, jeszcze na górze, myśl co chwilę biegła do Macieja Berbeki i Tomasza Kowalskiego, którzy na początku marca zginęli podczas zejścia z Broad Peak. Zastanawiałem się, ilekroć na szczytach Himalajów jest zwielokrotnione doświadczenie ekstremalnej pogody w stosunku do tego, którego doświadczyliśmy.