Kto pamięta starą „Kolibę” – schronisko Politechniki Warszawskiej pod przełęczą Przysłup Caryński, nie może nie pamiętać Krychy Rados, dawnej gospodyni „Koliby”. Tamtą atmosferę, prawdziwego schroniska, gwarnego ludźmi w różnym wieku, z różnych stron, nie ważne; biednych czy bogatych, ale przy jednym stole skupionych, udaje się Krysi Rados od 13 lat kontynuować w jej RADOSnym Szwejkowie w Łupkowie. I choć przed chałupą nie ma już widoku na cudne Bieszczady Wysokie, to jest piękny bezkres, jaki tylko na pograniczu Bieszczadów i Beskidu Niskiego można znaleźć. Dookoła wszystko tonie w zieleni, a cisza taka, że spokojniej już chyba tylko na końcu świata być może.
Bo Krystyna turystę potrafi oczarować jak mało kto. – Przyjedzie do mnie taki raz i już jest „mój” na zawsze – śmieje się właścicielka Radosnego Szwejkowa. I trudno nie przyznać jej racji. Krysia jest zakochana w ludziach, a oni w niej. Większego bzika ma tylko na punkcie Bieszczadów i to prawie od 4 dekad. Wystarczy ją usadzić na Połoninie Wetlińskiej, skąd ma widok na całe Bieszczady i już nic więcej do szczęścia jej nie trzeba.
Kiedy w te góry przyjechała w 1975 roku, była piękną, 25-letnią dziewczyną z Milanówka. Ojciec, słynny Zdzisław Rados – król gór, znany artysta bieszczadzki, człowiek legenda, który z tymi górami był już związany od lat 60. XX wieku poznał ją z gospodarzami schronisk, GOPR-owcami, towarzystwem biwakującym na Caryńskiem. Wtedy też Krystyna zrozumiała, że turystyka, to jest to co chce robić, w dodatku w miejscu, w którym czuje się wolna i otoczona ludźmi, z którymi znalazła wspólny język. Gdy więc nadarzyła się okazja poprowadzenia schroniska Politechniki Warszawskiej „Szczerbanówka” w Maniowie, Krystyna nawet przez sekundę się nie wahała. I choć warunki tam był spartańskie, a chata z dala od ludzi i popularnych szlaków turystycznych, była zachwycona. Do Milanówka wróciła tylko po córkę i już na stałe osiadła w Bieszczadach. Z tamtego okresu zachowało się zdjęcie Krysi, jakie w Ustrzykach Dolnych zrobiła do niezbędnych dokumentów – spogląda z niego piękna, blond dziewczyna, która w kolejnych dekadach miała napisać swoją bieszczadzką historię i którą dziś w Bieszczadach znają wszyscy.
Bieszczadzki debiut Krysi na „Szczerbanówce”
– To było trochę szaleństwo. Ja sama, w skromnej chatce, do której licznie zjeżdżali studenci Politechniki Warszawskiej, ale tylko latem, a przez resztę roku zaglądali nieliczni turyści, jacy w tamtym czasie docierali na „Szczerbanówkę”. Bywało ciężko, ale w Bieszczadach nie było litości – trzeba było być twardym – wspomina Krysia. I śmieje się do przeszłości, bo po „Szczerbanówce” rozpoczął się dla niej kilkunastoletni, bardzo szczęśliwy epizod w schronisku „Koliba” Politechniki Warszawskiej, którego w latach 80. i 90. XX wieku była szefową, a do którego trafiła po tym, jak warszawska uczelnia zlikwidowała chatę na „Szczerbanówce”. – To był wspaniały czas. Siadałam przed „Kolibą” i miałam tam cudny widok na Bieszczady Wysokie – opowiada Krystyna. – Tam też nauczyłam się prawdziwej turystyki. To była miejscówka w samym sercu gór, z dużą liczbą turystów, prawdziwy żywioł organizacyjno – logistyczno – towarzyski.
To były też czasy, kiedy turysta integrował się z innymi wędrowcami na szlaku, nie zamykał w pokoju z łazienką w pensjonacie, jak to jest dzisiaj, ale całą noc siedział w jadalni w schronisku, gdzie były śpiewy i dyskusje do rana. – Czasem tęsknię za tamtymi czasami, tak samo jak za moimi ukochanymi połoninami, ale tamtą atmosferę staram się podtrzymywać w Szwejkowie w Łupkowie – dodaje Krysia.
Na piękne, mało uczęszczane tereny między Bieszczadami a Beskidem Niskim trafiła 13 lat temu. Dlaczego akurat tutaj? Odpowiedzi jest kilka. Z „Kolibą” musiała się pożegnać, bo bardzo poważna choroba, a potem przejście na rentę nie pozwalały jej już bez reszty oddawać się pracy w schronisku. Początkowo myślała o jakimś lokum jak najbliżej ukochanych Bieszczadów Wysokich, ale nic ciekawego jej się nie trafiało. W końcu dotarła do byłej siedziby Straży Granicznej przy dworcu w Łupkowie i zdecydowała, że tutaj będzie jej nowy dom. Tutaj stworzyła Radosne Szwejkowo i tutaj od ponad 10 lat z każdym rokiem gości więcej turystów, spragnionych ciszy, pięknych widoków bez żadnych domostw i ludzi aż po horyzont. A że Krysia jest towarzyskim geniuszem, na brak gości nie narzeka. Codziennie od rana obecna jest na Facebooku, gdzie ma prawie 800 znajomych, a potem co chwilę zerka w podgląd z kamery na swoją furtkę, czy jacyś goście nie przyjechali, bo przecież natychmiast trzeba szykować kawkę, herbatkę i brać przybyszów na pogawędkę.
RADOSne Szwejkowo – magia dawnych schronisk zatrzymana w czasie
Jej Szwejkowo to jest schronisko agroturystyczne, żaden pensjonat z telewizorami, miejsce przytulne, urokliwe, tanie, bo pokoje są z łazienkami, ale na korytarzu, oferujące inne luksusy – cudną kuchnię z jadalnią i świetlicą, gdzie na wszystkich spogląda portret Zdzicha Radosa namalowany przez Agnieszkę Kwiatkowską, malarkę z Cisnej. Tutaj ludzie wspólnie jedzą, rozmawiają, a za oknami mają widoki, że dech w piersi zapiera. Czy czegoś brakuje? Może większej biblioteki, bo na razie księgozbiór jest skromny, ale Krysia już działa. Właśnie na Facebooku trwa akcja Biblioteka dla Szwejkowa i już pierwsi bibliofile zdeklarowali się, że zjeżdżają do Krychy na majówkę, a do bagażników załadują tyle książek, ile się da.
– We wszystkich miejscach, gdzie mieszkałam unosiła się artystyczna aura połączona z towarzyską biesiadą i w Szwejkowie nie może być inaczej – śmieje się Krysia. – W „Szczerbanówce” i w „Kolibie” bywał Zdzisław Rodos, rzeźbił swoje prace, albo słynne „radosówki”, czyli artystyczne laski przypominające żebraczy kostur, które kto miał trochę szczęścia wiele lat temu mógł za parę złotych kupić od Zdzicha Radosa. W Szwejkowie też nie brakuje prac artystów na ścianach i wędrowców oraz turystów odwiedzających to miejsce. – I choć ludzie często mówią o mnie przez pryzmat mojego ojca, Zdzicha Radosa, to ja już mam swoją historię i jestem Krycha Rados – dodaje Krysia.
Dzielna traperka, która z Bieszczadami związała się prawie 40 lat temu i które do dziś kocha najbardziej. Także dlatego od lat angażuje się w organizowanie różnych spotkań, Zlotów, imprez, cały czas jest aktywna. – Kocham ludzi, jestem od nich uzależniona, dlatego, aż skóra mi cierpnie, gdy niedawno usłyszałam, jak gospodarz jednego ze schronisk na widok turystów powiedział: „ O, idą pieniądze!” I choć wszyscy mówią o skomercjalizowaniu się turystyki, ja się nie godzę się na takie bezduszne robienie interesu na turystach. To jest droga na krótką metę – mówi Krystyna.
Tym bardziej, że turyści już pokochali jej Szwejkowo na pograniczu Beskidu Niskiego i Bieszczadów. Ludzie tu uciekają, bo mają spokój, zieleń dookoła, ciszę, jaką trudno znaleźć w Bieszczadach i piękne, pagórkowate widoki. Idealne miejsce dla entuzjastów nart biegowych zimą i pasjonatów spacerów oraz jazdy rowerowej latem. W dodatku stąd jest świetne miejsce wypadowe w Bieszczady Wysokie, na Słowację i Węgry, sam zaś Łupków leży tuż przy granicy ze Słowacją, a od Krysi ledwie 3 kilometry dalej położona jest słynna „Chata na Końcu Świata” spartańskie, niezelektryfikowane schronisko, które wiele lat temu na użytek studentów i turystów przekazał Zakład Karny w Łupkowie, a gdzie koniecznie trzeba zajrzeć.
Koniecznie trzeba też sprawdzić, czy większym magnesem w Radosnym Szwejkowie jest magia nazwiska Rados, czy może powrót na szlak Dobrego Wojaka Szwejka. Krysia na pewno chętnie coś podpowie.