Reklama

Lifestyle

Rosja. Zanim nadejdzie syberyjskie lato

Anna Koniecka
Dodano: 21.06.2021
51203_rosja
Share
Udostępnij
Nie uciekaj przed snajperem – umrzesz zmęczony. Z takim nadrukiem na futbolce stał razem z nami w tłumie młody chłopak. Aleksiej Iwanow patrzył się na tę jego koszulkę i z trudem tłumił irytację. – Widzisz to? – mamrotał –  Widzisz? Gdyby on był moim synem i w czymś takim przyszedł, to bym się go wyrzekł.  Ja rozumiem, co to sarkazm, bunt – chociaż jestem stary, ale na litość Boga! Śmierć jest śmierć i prosi o szacunek. Szczególnie tutaj.  – Nachylił się do chłopaka i coś mu po cichu powiedział. Tamten poczerwieniał, myślałam, że się odszczeknie, ale nie. Postał jeszcze parę minut i pomału zaczął się przeciskać przez tłum na tyły pomnika. Tymczasem plac przed pomnikiem zaroił się od mundurów. Szła parada…
 
Czarny Tulipan. Szczególne miejsce w samym sercu Jekaterynburga. Przerażająco osobny kosmos. Chociaż zawsze w kwiatach, składanych oficjalnie jak teraz, albo przynoszonych tak po prostu, z ludzkiej potrzeby na ten ostatni – zdawało się – wojenny pomnik, który trzeba było postawić w mieście. Zbudowali go w 1995 roku, sześć lat po tym jak radziecka armia wycofała się z Afganistanu. Nie było już Sojuza, była nowa Rosja.

Nasz cziornyj tulpan – mówią o pomniku, akcentując słowo – nasz. Czasem powiedzą więcej – że to nie ich wojna była, a oni wciąż opłakują poległych. Nie zabliźniły się jeszcze tamte gorejące rany i pewnie nigdy się nie zabliźnią, a są następne, z nienazwanych wojen. Po jaką cholerę posyłać naszych żołnierzy? Żeby umierali za Afganistan?! Czeczenie, Syrie, Donbasy…
 
Na dwudziestu dwóch wysokich czarnych tablicach z granitu, zebranych w kształt gigantycznego kwiatu, spisali  długą śmiertelną litanię: chłopców STĄD, co razem z innymi, z całego Sojuza, pojechali na wojnę  do Afganistanu i już nie wrócili. Zginęli, zaginęli… Spośród 600 tysięcy radzieckich żołnierzy wysłanych na tę cudzą wojnę, więcej niż piętnaście tysięcy przywiozły z powrotem samoloty-karawany.  Czarny tulipan – tak żołnierze nazwali samolot wiozący ładunek 200, czyli trumny z ciałami poległych. 
 
Afgańska wojna jest traumatycznym doświadczeniem, które dotyczy nie tylko pokolenia dzisiejszych 50 -60 latków. Dotyczy również pokolenia, które oni wychowali. Tego się nie da rozdzielić ani oficjalnie przemilczeć, jak to się w dalszym ciągu dzieje.  Z mózgu nie wydrapiesz. 
 
 
Obszar skażony radiacją po pierwszej katastrofie atomowej – 40 tys. tys. km kw. Syberii. Do katastrofy doszło w 1957 roku w kombinacie chemicznym k. Oziorska. Fot. Anna Koniecka
 
W Afganistanie, w cziornom tulpanie
C wodkoj w stakanie my mołcza pływiem nad ziemlej
Groznaja ptica czerez granicu…. niesie do ojczyzny bohaterów, co jeszcze dwudziestu lat nie przeżyli, a tam już na nich mogiły czekają… 
 
„Czarny Tulipan” – piosenka Aleksandra Rozenbauma, traktowana jest przez wielu młodych Rosjan jak protest song. Śpiewają, stojąc. 
 
[Sasza, znajomy Fiodorowów, moich przyjaciół z Moskwy, też tak śpiewał „Czarnego Tulipana”.  Dawno. Miał twarz chłopca, oczy starca. Paweł, zięć Fiodorowa, nie miał siły, żeby się pozbierać. Okaleczona psychika. Pozostawiony sam ze swoją traumą, żył w dwóch równoległych światach. Oba straszne. Powiedział mi: „Czterech przyjaciół zabitych w Afganistanie niosłem na cmentarz w trumnach.  Budzę się i znowu ich niosę, jednego po drugim. Jednego po drugim.”  Były dni, kiedy coś zaczynał robić, snuł plany, a nazajutrz znów się zapadał. I tak w kółko, aż całkiem się zapadł. Zostało czworo drobiazgu; chłopacy.]
 
Trzydzieści przeszło lat po afgańskiej wojnie Rosja wciąż szuka swoich zaginionych żołnierzy. Odnaleziono pilota zestrzelonego nad Afganistanem w 1987 roku. Żyje! Ale czy będzie mógł – chciał wrócić? Rząd rosyjski obiecał pomoc w negocjacjach z afgańskim rządem. W rodzinach żołnierzy zaginionych bez wieści tli się nadzieja na kolejny cud? Musiałby się zdarzyć jeszcze z 500 razy, albo więcej. Oficjalne statystyki zaginionych nie kłamią, kiedy podają, że mniej. Nie wiedzą, nikt nie wie, ilu tak naprawdę Ich było.
 
Wielka impreza, zorganizowana w piękny czerwcowy dzień przed wojennym pomnikiem „Czarny Tulipan” to – w założeniu- radosne święto młodych, którzy zakończyli naukę, odebrali dyplomy i robią pierwszy krok w dorosłe życie. Stąd togi, birety, galowe mundury, przemówienia oficjeli, kolorowe baloniki. I…  minuta ciszy, kiedy dwóch młodych stremowanych żołnierzy z jednostki do zadań nadzwyczajnych (MCzS)  kładło kwiaty na płycie pomnika. Właśnie wtedy, w tej skupionej ciszy rozległ się przejmujący krzyk: ’Ludzie! Idźcie stąd! Dosyć!… ’ 

Jakiś mężczyzna krzyczał. Zrobiło się małe zamieszanie. Nie trwało długo. Zagrała orkiestra. Podniosły nastrój mógł wrócić do oficjalnego scenariusza. Nie wiem, czy wrócił, poszliśmy stamtąd.   
 
Iwanow unika recenzowania zdarzeń politycznych; pozostawia to historii, ale tym razem pozwolił sobie na cierpką uwagę:  – Czterdzieści lat temu, gdy urodziła mi się córka, pomyślałem – jakie to szczęście, nie zabiorą jej do wojska! A dzisiaj musiałbym powtórzyć to samo. Wychodzi na to, że historia nikogo niczego nie uczy, jeśli to dotyczy władzy – skwitował.

Aleksiej Aleksiejewicz Iwanow. Jest geologiem, z zamiłowania i po trosze z genów. A na stare lata, co lubi podkreślać, bo świetnie się trzyma, przybyła mu kolejna pasja. Nie miał na nią za wiele czasu, zajęty ciągle pracą w terenie, więc odrabia zaległości i czyta wszystko, co mu wpadło w ręce, a odkładał na później. Wszystko, co dotyczy historii Syberii. Nie tylko tej sprzed 11 tysięcy lat, zaszyfrowanym pismem przez idola szygirskiego wysłanej w świat. Właśnie stąd, z okolic Jekateryburga.
 
Iwanow robi ‘audyt’ także całkiem współczesnej historii, która nie raz działa się dosłownie pod nosem, a ujawnia (niestety) dopiero po latach. Daje prosty przykład: o skażeniu radioaktywnymw 1957 roku 40 tys. kilometrów kw. Syberii  (obszar wielkości Szwajcarii), tu dowiedzieliśmy się OFICJALNIE po 35 latach, podczas gdy Amerykanie byli na bieżąco. 
 
Dom zawalony pod powałę papierzyskami, książkami, biuletynami. Gdyby to wszystko zdygitalizować, życia by nie starczyło. Tak twierdzi, i – że na tamtą stronę prędko się nie wybiera. Fajny gość. Oryginał. Bogiem a prawdą, jak by siadł na czterech literach i spisał, co wie, byłby long esej syberyjski o jakim świat nie słyszał. 
 
W rodzinie było paru geologów; ojciec ‘wielki nieobecny’. Ale to osobna historia, Aleksiej Aleksiejewicz niechętny, żeby o tym gadać. Może kiedyś, jak sam nabierze(?) dystansu. 
 
Pierwsza książka, jaką pamięta z domu (zabrał ją) była o złożach złota na Syberii, napisana przez akademika Władimira Obruczewa. To był wybitny geolog z przełomu XIX i XX wieku, badacz Syberii, Azji. Prawie cztery tysiące prac naukowych i in. publikacji! Dla radzieckiej władzy wyjątkowo cenny uczony. Gdy zaczęła się wojna, wszystko, co cenne, w tym strategiczny przemysł, maszyny, ludzi nauki też, ewakuowano za Ural. Obruczew trafił  do Swierdłowska, zamkniętego wówczas miasta, które dziś nazywa się Jekaterynburg.  Profesorowi  Obruczewowi (nawiasem mówiąc dobrze mówił po polsku), dzisiejsza Syberia wiele zawdzięcza. 
 
Miał rzadko spotykany wśród uczonych dar, potrafił pisać prosto o skomplikowanych rzeczach.  Na jego esejach o geologii wychował się Iwanow.(I strasznie mu tego lekkiego pióra zazdrości. A pracowitości, nie?)
 
Idol z Szygiru. Bożek drewniany sprzed jedenastu tysięcy lat, który narobił zamieszania w świecie nauki, na policji, w prokuraturze i w ministerstwie.  Ale było warto!

Został znaleziony w styczniu 1890 roku podczas prac archeologicznych prowadzonych na wyrobisku po odkrywkowej kopalni złota. Na torfowisku Szygir , 70 kilometrów od Jekaterynburga, poszukiwania archeologiczne były prowadzone  już wcześniej. Z dobrym rezultatem; znajdowano tam przedmioty z drewna, z kości, rogu, kamienne noże, siekiery, groty strzał, figurki zwierząt, ryb. Bogate znalezisko, rokujące na więcej…
 
Drewniana rzeźba bożka leżała pod czterometrową warstwą torfu. Była połamana; dziesięć dużych fragmentów zdecydowano się wydobyć po kawałku . Czy coś zostało, nie wiadomo. Wyrobisko pokopalniane zalano i jest niedostępne do tej pory. 
 
 Właściciel znaleziska, hr Aleksiej Stenbock-Fermor, przekazał do muzeum w Jekaterynburgu stos połamanych kawałków modrzewiowej deski.

Podczas pierwszej rekonstrukcji w 1914 roku nie złożono całej rzeźby; bożkowi ubyło  prawie dwa metry wzrostu. Potem była kolejna rekonstrukcja –  wykorzystano ‘cały budulec’, lecz postać – ze skrzyżowanymi  rękami i nogami – została złożona jak popadło. Przeleżała w magazynie muzealnym dziejowe zawieruchy; w międzyczasie w niewyjaśnionych okolicznościach straciła kilka dolnych segmentów. 
 
Dziś idol ma 3,4 m wzrostu i czuje się świetnie. Wygląda inaczej, niż wtedy gdy go odnaleziono na torfowisku, a potem niefortunnie próbowano poskładać. Ano takie możliwości jakie czasy. Lecz… to nie koniec historii o ponownych narodzinach najstarszej na świecie drewnianej rzeźby, którą – od miejsca znaleziska – nazwano idolem z Szygiru. 
 
W latach 60. ub. wieku idol był wystawiany w budynku kościoła Wniebowstąpienia w Jekateryburgu. (Wtedy się ludzie nie modlili, bo podziwiali sztukę…). Ale… Taki bezcenny skarb wymaga odpowiednich warunków; pracownicy Regionalnego Muzeum Krajoznawczego w Jekaterynburgu, opiekujący się rzeźbą, stanęli na rzęsach i idol ma tam taki komfort, że głowa mała. Jak wygląda teraz idol?

Wysoka smukła postać wyryta kamiennym narzędziem w modrzewiowej desce. Duża trójwymiarowa twarz. Długi korpus ozdobiony tajemniczymi znakami, liniami, zygzakami, strzałkami.  Stoi w szklanym sarkofagu, zbudowanym według najnowszych kosmicznych technologii. Światła w sali, gdzie pośrodku ustawiono sarkofag,  są przyciemnione, specjalnie dobierane. Okna zasłonięte. Półmrok; cisza. Żadnych odgłosów półtoramilionowego miasta, które tętni życiem tuż obok. Tutaj jest osobny odrealniony świat. I mnóstwo pozytywnej energii. Niesamowite przeżycie.
 
[Jest coś fascynującego w tej postaci – dostojność, surowość, uważność, a przede wszystkim wszechogarniający spokój. Może ten opis wydawać się ‘odjechany’, lecz  nie sposób oprzeć się emocjom. Chociaż patrzy się na …  na modrzewiową deskę z ledwie zarysowaną postacią. Połamaną w paru miejscach, od strony pleców wzmocnioną podwójną (tytanową?) szyną. Są jak blizny po operacji. A jednak… ]
 
– To arcydzieło o ogromnej wartości emocjonalnej i sile. Nie ma drugiej takiej rzeźby na świecie. Jest bardzo żywa i równocześnie bardzo skomplikowana –  mówił profesor Michaił Żyrin, z Instytutu Archeologii Rosyjskiej Akademii Nauk. Wiele razy podkreślał – że gdy badał idola, czuł podziw. Przyznał też, że zapisane na nim informacje pozostają dla współczesnego człowieka wielką tajemnicą.
 
Ale… W 2014 r. wpłynęło doniesienie do policji, że pracownicy muzeum dopuścili się uszkodzenia bezcennej rzeźby – chodziło o to, że zostało z idola pobranych 7 mikroskopijnych kawałeczków drewna (w sumie ok 2 gramy) do zbadania ile ona ma tak naprawdę lat. Poprzednie badania były robione dawno. Teraz są inne możliwości. Próbki uszczknięte z rzeźby posłano do Berlina, tamtejsi eksperci mieli jeszcze lepsze możliwości niż ci w Rosji. I to jest fakt niekwestionowany w Moskwie. Jednak nie spodobało się to jakiemuś urzędnikowi w ministerstwie kultury. Bo muzealnicy o zgodę go nie zapytali! A skoro donos do policji poszedł, to machina poszła w ruch. Nie dało się jej zatrzymać. Prokurator oskarżył muzeum i archeologów, że nie uzyskano zgody na badania związane ‘z naruszeniem integralności obiektu dziedzictwa kulturowego’. 
 
W lipcu 2015 r., na wniosek prokuratury, wszczęto postępowanie karne wobec dyrektora muzeum oraz wielu naukowców – archeologów i dendrologów, pod zarzutem o „zniszczenie lub uszkodzenie dziedzictwa kulturowego lub dóbr kultury” .

Sprawa karna została oddalona w 2016 roku. Według ekspertów – badania naukowe w 2014 r. nie spowodowały uszkodzeń, zmian w wyglądzie ani innych szkód w wartości archeologicznej rzeźby.
 
Idol szygirski może spokojnie stać i przyjmować gości z całego świata. Jest pod dobrą, miejscową opieką. [Pierwszy raz został pokazany światu w 2003 roku.]

I tak historia, która zaczęła się w dziewiętnastym wieku na torfowisku, miałaby się zakończyć po 130 latach? A gdzie tam! Skarb, na który dzisiaj nie ma ceny – owa dziwna drewniana rzeźba przypominająca ludzką postać na modrzewiowej desce, pokryta jakimiś rysunkami, symbolami, znakami – dostarcza emocji światu nauki. Bo: ktoś, kto 11 tysięcy lat temu, może nawet wcześniej, rzeźbił tę postać i zapisywał na niej owe znaki i symbole, chciał za ich pośrednictwem coś przekazać.  Co?  – nie wiemy, Latamy w kosmos, robimy różne inne rzeczy, ale w 21. wieku nie potrafimy tej zaszyfrowanej informacji odczytać. A swoją drogą, kto by przypuszczał, że pierwotne ludy żyjące wtedy na Uralu, przyślą nam swojego wysłannika. Czy i kiedy rozwinie się nasza cywilizacja na tyle, żebyśmy potrafili się dogadać?
 
Co wiemy na pewno? Rzeźba na desce nie była wkopana w ziemię, jak wcześniej sądzono. Bożek stał przywiązany do czegoś, być może do drzewa lub filaru. Wiemy, że ludzie, którzy żyli w niewyobrażalnie odległych czasach na Uralu – myśliwi, rybacy, zbieracze żyli w harmonii z przyrodą, mieli skomplikowany świat duchowy, byli wysoko rozwinięci intelektualnie. Przekazywali wiedzę następnym pokoleniom przy pomocy tych zagadkowych symboli, linii, rombów, zygzaków, zarysów ludzkich twarzy, które tak intrygują dzisiaj uczonych. Co jest w tych zaszyfrowanych informacjach? 
 
Jest wiele  hipotez. Pracownicy z Regionalnego Muzeum Krajoznawczego w Jekaterynburgu, skłaniają się ku najnowszej hipotezie, że drewniana postać pokryta tajemniczymi znakami mogła być czymś w rodzaju mapy lub przyrządu nawigacyjnego. Znaki miały wskazywać sposób dotarcia do miejsca przeznaczenia oraz liczbę dni potrzebną na podróż. Linie faliste – drogę wodną, a linie proste – wąwozy i wzgórza. Strzałki – ilość dni w podróży. Zygzak – niebezpieczeństwo. Jakie?

Profesor Barbara Białolubska, która jest Ewenką, objaśniała mi w podobny sposób – przeszło dwie dekady temu(!)  – symbolikę ornamentów zdobiących odświętne ubranie, które miała na sobie. To był lekki płaszcz z cienko wyprawionej skóry renifera. Sama uszyła. Na specjalną okazję. Tego się już nie nosi na co dzień. Płaszcz był ozdobiony szerokim ornamentem: linie, zygzaki, wzory geometryczne, przyszyte w nieprzypadkowych miejscach małe koraliki. Kolory też dobrane nieprzypadkowo; biały – symbolizował niebo, niebieskie faliste linie – symbolizują rzeki, zielone linie – lasy, koraliki – to góry, jeziora, a ciemnobrązowe niemal czarne linie –  Matkę Ziemię. 
 
Tych symboli było wiele. Wyglądały pięknie – misterna robota. Ale – jak zaznaczyła prędko prof. Białolubska – to nie o to chodzi. Mają zdobić strój niejako przy okazji. Symbole wyszywane na ubraniu mówią o tym, kim jestem, skąd, z jakiego plemienia, jak wygląda miejsce, w którym żyję.  Ona sama jest córką pasterza reniferów; urodziła się w tajdze, w rejonie Chandygi ( wschodnia Jakucja, tam płynie rzeka Ałdan). Ma to ‘wypisane’ własnoręcznie – nićmi. Jest jak świadectwo tożsamości z fotografią. Nie da się udawać kogoś, kim nie jesteś.  
 
– Potrafię to odczytać również z twarzy.  Patrzę w twarz człowieka i widzę jego nastawienie do życia, jaki ma charakter, jaki ma stosunek do mnie… To jest dar, który dziedziczymy. Geny. Ty widzisz las, drzewa; my potrafimy czytać znaki, jakie nam zostawia, żebyśmy nie zbłądzili. Ale…ten dar u młodych już coraz słabszy, rzadszy. Cywilizacja, którą przejęliśmy ma często złą jakość. Nie wierzy w przyrodę, ani jej nie czci – mówiła prof. Białolubska. 
 
Człowiek, który żyje w harmonii z samym sobą jest szczęśliwy.  Człowiek, który żyje w harmonii z przyrodą dwa razy żyje szczęśliwy.
 
Rozmawiałyśmy w 1998 roku na początku czerwca. Profesor Barbara Białolubska była wówczas kierownikiem katedry języka eweńskiego na Uniwersytecie Jakuckim oraz pełniła funkcję prezydenta Stowarzyszenia Ewenów w Jakucji. Rdzenne ludy Północy obchodzą początek kolejnego roku właśnie na początku czerwca. Tak jest u Jakutów, Ewenków, Jukagirów, Ewenów… Ci ostatni obchodzili wtedy swój nowy rok oficjalnie po raz pierwszy. ‘Już’ było wolno! 
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy