Reklama

Lifestyle

Muzeum Młynarstwa i Wsi w Ustrzykach Dolnych

Aneta Gieroń
Dodano: 04.03.2023
17721_Mlyn_141
Share
Udostępnij
Przez sąsiedzką niezgodę powstała jedna z najlepszych polskich komedii – „Zemsta”, a przez przypadek, a może bardziej kobiecą nieustępliwość, jedna z największych atrakcji turystycznych w Bieszczadach – Muzeum Młynarstwa i Wsi w Ustrzykach Dolnych. Ustrzycki młyn parowy z 1925 roku do życia przywrócili Bożena i Janusz Bałkota. Dziś turyści klucząc po czterech kondygnacjach i 1100 metrach kwadratowych, czują jeszcze zapach mąki, a na wyciągnięcie ręki mają kompletną linię służącą do czyszczenia i mielenia zboża oraz maszyny pochodzące z przełomu XIX i XX wieku. 

Budynek młyna, którego nie sposób nie zauważyć przejeżdżając przez Ustrzyki Dolne, dalej w Bieszczady Wysokie, albo nad Solinę,  ma swoją długą historię. Pierwotnie, w 1905 r. zbudowano tu Fabrykę Urządzeń Wiertniczych Stanisława Glazora, budynek jednak spłoną, a na jego miejscu rodzina Hauserów w 1925 roku postawiła młyn parowy. Od tego czasu budynek szczęśliwie przetrwał II wojnę światową, czas sześcioletniej przynależności administracyjnej do Związku Radzieckiego od 1945 do 1951 roku i aż do 2007 roku furkotały tu maszyny, a spod młyna samochody wywoziły mąkę. Kiedy jednak zmarł ostatni właściciel, w młynie zapadła cisza. Budynek przez dwa lat stał wystawiony na sprzedaż i wydawało się, że czeka go powolna ruina. 
 
Janusz Bałkota, obecny właściciel Muzeum Młynarstwa i Wsi w Ustrzykach Dolnych, przyznaje, że choć swojak z Ustrzyk, ledwie 400 metrów wychowany od młyna, jeszcze kilka lat temu nigdy nie uwierzyłby, że w przyszłości może mieć jakiekolwiek związek z młynem i młynarstwem. A jednak! Wspólnie z żoną Bożeną zajmowali się sprzedażą pamiątek, mieli miejsca noclegowe i niewielką agroturystykę w Ustrzykach i… większych zmian w swoim życiu nie planowali. No, może chcieli tylko trochę rozbudować swoje gospodarstwo. Januszowi Bałkota marzyła się stylowa piwnica dla gości, a że akurat kilka lat temu proboszcz Sanktuarium Matki Boskiej Bieszczadzkiej w Jasieniu rozbierał tamtejszą starą szkołę, nie bardzo mając pieniądze na rozbiórkę, zachęcał wszystkich, by rozebrać starą cegłę, a przy okazji uporządkować teren. 
 
– To była świetna cegła, ręczna, austriacka robota z 1804 roku, od razu się nią zachwyciłem – wspomina Janusz Bałkota. – Podobnie jak ponad 120-letnim drewnem z dachu i stropów szkoły w Jasieniu. Księdzu kupiłem dobre drewno na opał, a to trafiło do młyna.
 
 
Tak się bowiem zdarzyło, że remonty w gospodarstwie Bałkotów nie do końca spodobały się sąsiadom, powstał konflikt i budowa stanęła w miejscu. Był 2009 rok, młyn od dwóch lat stał pusty i wystawiony na sprzedaż, a Bożena Bełkota rozmyślała, co dalej. I …wymyśliła, że kupią z mężem młyn, urządzą tam kawiarnię, karczmę, muzeum i będą przyjmować gości.
 
– W domu uznaliśmy, że żona zwariowała, błagaliśmy ją, by zrezygnowała z tego pomysłu, ale ona była nieugięta – ze śmiechem wspomina Janusz Bałkota.  – Dziś już wiemy, że tamta decyzja była najlepszą w naszym życiu i przyniosła nam bardzo dużo radości, spełnienia, nowo poznanych osób i pewnie jeszcze wiele niespodzianek przed nami.
 
Bałkotowie wzięli kredyt w banku, w kolejnych miesiącach właściwie nie wychodzili z młyna, sprzątali, remontowali, piaskowali, rozbudowywali i już w 2010 roku otworzyli przed gośćmi podwoja. Piękną cegłę i drzewo ze szkoły w Jasieniu wykorzystali do wybudowania części karczmy i antresoli, a Bożena Bałkota do dziś się śmieje, że w tym miejscu ciągle jeszcze słychać dzwonki jak w szkole z przełomu XIX i XX wieku.
 
Historia młynarstwa na ponad 1000 metrów kwadratowych
 
Tak powstało Muzeum Młynarstwa i Wsi oraz karczma. Na parterze jest część gastronomiczna i sala do prezentacji, tutaj odbywają się m.in. lekcje dla dzieci, wystawy, warsztaty i zamknięte imprezy. Sam młyn ma 1100 mkw., 4 kondygnacje i w całości przeznaczony jest na muzeum, które można zwiedzać przez cały rok, właściwie o każdej porze, bo Janusz Bałkota nikomu nie odmawia opowieści i spaceru po młynie.
 
 
– Nie miałem nic wspólnego z młynem i młynarstwem, a teraz po sześciu latach, czuję się jakbym już pracę magisterską z młynarstwa napisał i był na pierwszym roku studiów doktoranckich – śmieje się Janusz Bałkota. – Wspólnie z żoną pokochaliśmy to miejsce, zagłębiamy się w jego historii, zarażamy miłością do młynarstwa wszystkich naszych gości. I choć największą tremę przeżywałem oprowadzając po młynie zawodowych młynarzy, to wszystkie te spotkania bardzo dobrze wspominamy. Młynarze szanują nas za ocalenie od zniszczenia linii produkcyjnej i maszyn z przełomu XIX i XX wieku, my jesteśmy dumni, że udaje się nam prowadzić miejsce, które jest czymś więcej niż tylko gastronomią. Ciągle też szukamy śladów przyszłości. Bo choć budynek młyna po administracyjnej przynależności do ZSRR ocalał, to ograbiono go ze sprzętów. Wyposażenie młyna w 1953 roku przywieziono z niezidentyfikowanego młyna, najprawdopodobniej z Pomorza, w 1957 roku silniki spalinowe zastąpiono też elektrycznymi i te pracowały do 2007 roku.
 
W zbiorach młyna można oglądać gniotownik walcowy z XIX wieku służący do wstępnego zgniatania żyta, mlewniki walcowe, które na pewnym etapie rozwoju młynarstwa zastąpiły żarna, dzięki czemu mąka z ustrzyckiego młyna była wysokiej jakości, niezanieczyszczona, odsiewacze ramowe, łuszczarkę oraz szczotkarkę. Rocznie muzeum w Ustrzykach Dolnych odwiedza 6-7 tysięcy osób. Najwięcej jest turystów indywidualnych z Polski i zagranicy, sporo wycieczek zorganizowanych i młodzieży szkolnej. – Coraz większe jest też zapotrzebowanie na warsztaty, w trakcie których można byłoby zmielić mąkę i upiec własny chleb albo bułki. Coraz chętniej wracamy do tradycji, natury, starych receptur i smaków – dodaje Bożena Bałkota. 
 
 
Z tego też powodu karczma przy Muzeum Młynarstwa i Wsi, która początkowo nie miała swojej kulinarnej tożsamości i oferowała różne smaki, od kilku lat słynie z regionalnej kuchni i potraw charakterystycznych dla tego regionu, opartych na produktach zbożowych z niewielką ilością mięsa. Swego czasu Bożena Bałkota otrzymała od jednego z gości książkę z daniami z tych terenów, jakie znane były w XVII wieku. Tak do menu młyna weszły na stałe: klepak, kisełycia i hryczanki. Klepak, to rzadko spotykana potrawa, coś w rodzaju kopytek z płatków owsianych, które dobę przed podaniem muszą się moczyć, a które serwuje się w sosie serowo- tłuszczowo – skwarkowym. Kisełycia, to popularna zupa na bazie soku z kapusty kiszonej, zaś gryczanki to kotlety z kaszy gryczanej i mięsa mielonego.
 
 
– Jesteśmy jedynym w Polsce prywatnym muzeum połączonym z karczmą, która serwuje tradycyjne potrawy i muzeum młynarstwa, gdzie w każdej chwili, po wstawieniu agregatu można by było mielić mąkę – mówi Janusz Bałkota. – Ludzi to fascynuje, bo prawie nie zdarza się, by ktoś zjadł u nas obiad i choć kilku chwil nie poświęcił na obejrzenie historycznego młyna. To nas zachęca do ciągłej pracy, udoskonalania i wprowadzania zmian w naszym muzeum. Chcemy, by przeszłość i przyszłość ciągle się tu przenikały i inspirowały. Teraz marzymy, by zdobyć dofinansowanie i zainstalować w młynie nagłośnienie, dzięki któremu w trakcie zwiedzania gościom towarzyszyłyby dźwięki, jakby byli świadkami autentycznej pracy młyna. Odkąd nasze życie związało się z młynem już nic nie jest takie samo. 

Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy