Rodowita rzeszowianka
Steczkowscy wyjechali na muzyczną „pustynię”
TO MOŻE CIĘ ZAINTRESOWAĆ
Na stancji u cioci Mili
W późnych latach 80. Justyna wróciła do Rzeszowa. Rozpoczęła naukę w liceum w Zespole Szkół Muzycznych nr 1 przy ul. Szopena (koło filharmonii). Gry na skrzypcach uczył ją Stefan Ząbek, koncertmistrz orkiestry filharmonii. – Ciężko wtedy pracowałam, grałam po 6 godzin dziennie na skrzypcach, zależało mi na tym, by mieć dobre wyniki. Poza tym bardzo lubiłam swojego profesora. Był prawdziwym pasjonatem skrzypiec i silną muzyczną osobowością – opowiada Steczkowska.
Nauczycielką gry na instrumencie dodatkowym, fortepianie, była Maria Gudel. - Cudowna osoba – mówi o swojej nauczycielce artystka. – Ale wiedziała, że pianistki że mnie nie zrobi (śmiech). Justyna wraz z siostrą Krystyną mieszkały w tym czasie na stancji u cioci Mili, czyli Emilii Żychowskiej, na ul. Piastów 9, pod „dwudziestką”. Później przeniosły się na ul. Krokusową. Zapowiadała się na świetną skrzypaczkę. Liceum ukończyła z wyróżnieniem. Na dyplomie pięknie zagrała z orkiestrą filharmonii koncert d-moll Wieniawskiego.
Jak Justyna rozstała się ze skrzypcami
ZOBACZ TAKŻE
Rozpoczęła studia na akademii muzycznej w Gdańsku, bo – jak tłumaczy – myślała, że da się połączyć grę na skrzypcach ze śpiewem. Okazało się, że to nie takie proste. Stanęła przed dylematem: albo postawi na to co kocha najbardziej, czyli śpiew, albo zostanie przy skrzypcach i będzie głęboko nieszczęśliwa, choćby nawet osiągnęła sukces jako skrzypaczka. Wtedy podjęła jedną z najważniejszych decyzji w życiu – porzuciła skrzypce. Studia rzuciła po roku. Z nauką śpiewu nie było łatwo. W Teatrze Muzycznym w Gdyni przy egzaminach powiedziano jej, że jest na tyle gotową artystką, iż nie jest to szkoła dla niej. Zdawała do Katowic, na Wydział Jazzu i Muzyki Rozrywkowej, gdzie też jej nie przyjęli. Do dziś nie wie, z jakiego powodu. Trzecie podejście to był Wydział Wokalno-Aktorski Akademii Muzycznej w Gdańsku. Tam jej powiedziano, że co prawda robi niesamowite wrażenie, ale nie umie śpiewać. Justyna Steczkowska: - Wtedy sobie uświadomiłam, że nie ma szkoły, która mogłaby mi pomóc w moim rozwoju i że jedynym rozwiązaniem jest poradzić sobie samemu.
Nie było łatwo także pod względem materialnym. W domu rodzinnym panowała zasada: albo się uczysz, albo radź sobie sam. Śpiewała wieczorami w klubach jazzowych, z czego jednak nie dawało się utrzymać. Malowała guziki ceramiczne, starając się zarobić na swoje utrzymanie. Chodziła na targ wieczorami, gdy posprzedawali już wszystkie dobre owoce, by wybrać te gorsze, ale za to dużo tańsze pod koniec dnia. Przyznaje, że bywała głodna, w ciągu roku schudła 10 kg. Justyna Steczkowska: - To była najlepsza szkoła życia, takie chwile przydają się każdemu z nas. Wtedy dopiero człowiek docenia to, jak wiele miłości i wsparcia otrzymuje od rodziców i zaczyna doceniać, jak wielką jest to wartością. Nie zabrakło mi ani siły charakteru, ani determinacji, aby sobie z tym poradzić, ale prawdą jest, że tę siłę wyniosłam z domu.
Józefowicz z zachwytu aż gwizdał na palcach
ZOBACZ TAKŻE
Talent to nie wszystko
Uważa, że talent to podstawa, ale to za mało. - Trzeba być trzeźwym pod każdym względem, bo showbusiness jest miejscem, w którym bardzo łatwo wciągnąć się w różne uzależnienia, nie tylko od alkoholu i narkotyków, ale także od tego, by być na scenie – przekonuje.
Żyję z koncertów, nie z płyt
W 1996 r. ukazała się pierwsza, multiplatynowa płyta Justyny Steczkowskiej „Dziewczyna szamana”. Sprzedała się w 350 tys. egzemplarzy. Justyna Steczkowska była zawsze kochana przez publiczność, ale jej artystyczna droga była przez krytykę różnie oceniana. Sama artystka twierdzi, że nigdy nie czuła się na niej zagubiona i że kolejne płyty, bardzo różnorodne muzycznie i tekstowo, odzwierciedlały aktualny etap jej życia. – Oczywiście – tłumaczy - można nagrywać płyty podobne do siebie. Ale to nie dla mnie. Zdobywałam publiczność, traciłam ją i zdobywałam nową. Zawsze z chęcią wysłucham, co inni mają do powiedzenia na temat mojej muzyki, ale zrobię to, co czuję i to co mi w duszy gra. Dlatego moje płyty są tak różnorodne. To jest mój wybór i moja odpowiedzialność. Mądrością jest słuchać innych i nadal pozostawać sobą.
Podkreśla, że nie nagrywa muzyki po to, by mieć z czego żyć, bo już od lat ze sprzedaży płyt nikt nie żyje. - Żyjemy z koncertów i kontraktów wizerunkowych. A do płyt często dopłacam. Za platynową „Daj mi chwilę” pierwsze pieniądze zobaczyłam po dwóch latach i to była połowa pieniędzy, które na nią wydałam. Ale nie żałowałam nigdy ani energii, ani pieniędzy na to, żeby nagrywać nowe płyty. To jest to, co kocham i to co po mnie zostanie.
ZOBACZ TAKŻE
Nie boi się konkurencji, bo Justyna Steczkowska to dziś dobrze kojarzona marka. - To nie jest tak – mówi - że czuję jakąś presję. Mam swoją muzykę, program o fotografii, mnóstwo muzycznych nagród i wdzięczność ludzi za pomoc w wielu charytatywnych akcjach prywatnych i społecznych. Czego więcej chcieć?
Podkreśla, że najważniejsze są koncerty, bo wtedy artysta ma bezpośredni kontakt z publicznością. I dopiero wtedy można stwierdzić, czy jest artystą, czy tylko gwiazdą, którą dziś bez względu na umiejętności może być każdy. W studiu można podreperować dźwięk, zmienić głos, zrobić coś z niczego. Na scenie niewiele już da się zrobić, to musi być żywa energia i charyzmatyczna osobowość.
Nie tylko muzyka
Justyna Steczkowska jest osobą bardzo zapracowaną. By się o tym przekonać, wystarczy wejść na jej terminarz na stronie internetowej artystki (www.justynasteczkowska.pl). Aż tam trzeszczy od zajęć: koncerty, akcje charytatywne, sesje zdjęciowe, programy telewizyjne, nagrania. Fotografowanie to jej druga pasja. Najbardziej interesuje ją ludzka twarz, jej emocje. Nie ma dylematu, co jest ważniejsze: muzyka czy fotografia. - Bardzo lubię fotografować, ale jestem muzykiem i nigdy nie będzie inaczej.
Lubię wracać do Rzeszowa i Stalowej Woli
Kiedyś powiedziała, że talent można szlifować wszędzie. A kiedy jest się gotowym, trzeba wyjechać z domu w świat i walczyć o swoje w nim miejsce. Ona tak zrobiła. Obecnie „walczy o swoje miejsce”, mieszkając pod Warszawą. Ale zachowała sentyment do Rzeszowa i Stalowej Woli - miast swego dzieciństwa i młodości. Zwłaszcza do Rzeszowa. - Tu spędziłam najważniejsze lata – podkreśla. - To były cudowne lata, pełne szaleństwa, niecodziennych przyjaźni i poszukiwania samego siebie. I to wszystko zdarzyło się w Rzeszowie. Lubię tu wracać.