Reklama

Ludzie

Ultramaratonka: Biegam i moje życie też nabrało tempa. Jestem szczęśliwa

Z Kamilą Wróbel, ultramaratonką, Mistrzynią Polski Kobiet Niezrzeszonych 2016 r. i tegoroczną brązową medalistką w biegu 24-godzinnym rozmawia Angelika Fila.
Dodano: 11.10.2018
41406_gl
Share
Udostępnij

Angelika Fila: Skąd pasja, jaką jest bieganie?

Kamila Wróbel: W mojej rodzinie sport był obecny od zawsze. Rodzice zachęcali mnie do ruchu mówiąc, żebym np. przestała siedzieć przed TV. Rodzice zawsze byli bardzo aktywni, więc ja także, automatycznie zaczęłam coś robić. Zazwyczaj był to rower, narty czy gry zespołowe, jak siatkówka czy koszykówka. Później, kiedy zaszłam w ciążę i urodziłam pierwsze dziecko bardzo chciałam wrócić do formy i zaczęłam ćwiczyć, głównie przed telewizorem. Były to przede wszystkim treningi Ewy Chodakowskiej czy inne, katorżnicze, amerykańskiego trenera. Po roku takiej pracy nad formą mama zaproponowała mi, żebym zaczęła z nią biegać; ona już wcześniej trenowała. Spróbowałam, ponieważ chciałam zrozumieć, dlaczego tak bardzo to lubi? A spodobało się również mnie.  Od tego czasu pokochałam bieganie.

Zaczęłaś jako amatorka, teraz startujesz w Mistrzostwach Polski, Biegach Rzeźnika… 

Początkowo robiłam w domu przed telewizorem trzy treningi tygodniowo, później całkowicie zrezygnowałam z treningów siłowych, a przeszłam wyłącznie do biegania. Zaczęłam poznawać coraz więcej osób ze świata biegaczy. Obecnie bardzo dużo moich znajomych to wyłącznie ci „biegowi”. Ci, którzy do tej pory nie trenowali, zaczynają biegać i to bardzo mnie cieszy. Ja zaczęłam swoją przygodę z tym sportem 5 lat temu. Bardzo szybko wskoczyłam na wysoki poziom w biegach ultra. Chodzi tutaj o dystanse, dość sprawnie zaczęłam biegać długie trasy. Wszystkie ćwiczenia, które wykonywałam w domu dały mi bardzo dobrą bazę do tego, aby lepiej radzić sobie na trasach. Chodzi tutaj o wydolność. Nie było to mozolne rozkręcanie się, a dobre tempo. Drugi rok biegania był dla mnie najszybszy i najlepszy. Nie biegałam może takich długich dystansów jak teraz, za to biegałam najszybciej. Tak naprawdę moją motywacją podczas zawodów nie jest zwycięstwo, ale ucieczka od dnia codziennego, która daje mi poczucie wewnętrznego spokoju, bezpieczeństwa, wolności i siły.

Kiedy zdecydowałaś się na bieganie według planów treningowych?

Na początku było to wyłącznie samodzielne bieganie, bez niczyjej pomocy. Na trenera zdecydowałam się po urodzeniu drugiego dziecko. Chciałam ten czas przeznaczyć na przygotowania do Ultramaratonu Podkarpackiego. Dzięki pomocy specjalisty zrobiłam duży postęp. Trenowanie z opiekunem to jest totalnie inna bajka. Wcześniej było to bieganie wyłącznie dla przyjemności. Wychodziłam ciągle na te same trasy, tej samej długości, codziennie w tych samych miejscach. Odkąd posiadam spersonalizowany plan treningowy, każdy trening jest inny, mocno zróżnicowany, więc zupełnie inaczej odczuwa się dystans.

Czym jest dla ciebie bieganie?

Bieganie jest całym moim życiem, kocham ten sport. Jest na pierwszy miejscu, tuż po mojej rodzinie. Skończyłam kilka szkół (Uniwersytet Jagielloński w Krakowie – marketing i zarządzanie, Akademia Leona Koźmińskiego w Warszawie – international business, University College London – international business, Krakowskie Szkoły Artystyczne – visual merchandising – przyp. red.), trochę tego jest. Obecnie praca zawodowa łączy się z moim wykształceniem – zajmuję się zarządzaniem ludźmi w sieci sklepów. Ponieważ moja pasja zajmuje bardzo dużo czasu, każdą wolną chwilę spędzam z rodziną, a bieganie de facto, oprócz satysfakcji wewnętrznej, nie przynosi mi żadnych korzyści finansowych. Zaczęły zwracać się do mnie osoby o pomoc w planach treningowych. Na razie to tylko dodatkowe zajęcie, ale mam nadzieję, że kiedyś to rozwinę. Na pewno byłabym bardzo szczęśliwa, gdyby kiedyś moja pasja stała się dla mnie pracą. Pewne powiedzenie mówi, że jeśli człowiek pracuje, robiąc to, co kocha, to tak jakby nie pracował. Mam nadzieję, że to kiedyś nastąpi. Mam na to plan, ale dobrze wiem, że na swoje nazwisko muszę jeszcze sama ciężko zapracować.

Fot. Facebook Kelli Wróbel

Kiedy znajdujesz czas dla rodziny przy tak napiętym grafiku?

Ciężko jest znaleźć czas na wszystko. W tej chwili jesteśmy z moim partnerem w trakcie roztrenowania. Obydwoje jesteśmy po swoich najważniejszych startach i powiem szczerze, że nie możemy znaleźć czasu na nic. Kiedy mamy ten reżim treningowy, to cały dzień bardzo fajnie nam się składa. Oboje zwracamy uwagę na to, kto i kiedy ma trening, i staramy się tak ułożyć dzień i nasze obowiązki, żeby znaleźć czas dla dzieci, dla siebie i na trening. Nie ukrywam, że takie treningi są dosyć długie, ponieważ trwają minimum godzinę, do tego trzeba doliczyć dojazdy i prysznice. Kiedyś podliczyłam, że w miesiącu mój trening to ponad 42h, a mojego partnera, około 38, więc jest to pół dodatkowego etatu. Staramy się jednak trenować, kiedy dzieci śpią, ja zazwyczaj wcześnie rano, a mój partner Arek, późnym wieczorem. Całą ciążę z drugim dzieckiem (Stasiem) biegałam, łącznie z dniem porodu. Dzięki temu bardzo dobrze się czuliśmy zarówno ja jak i dzidziuś. Dwa tygodnie po porodzie wróciłam do biegania również ze Stasiem, ale tym razem już w wózku. Razem pokonywaliśmy tysiące kilometrów – był to nasz sposób na aktywne spędzenie czasu. Nie rezygnowałam z takich biegowych spacerów nawet przy mrozach i minusowych temperaturach i jestem przekonana, że dzięki temu moje dzieci są odporne i nie chorują.  Dodatkowo, w przypadku szczególnych treningów po górach korzystam z pomocy rodziny, mamy zaprzyjaźnione osoby, które pomagają nam, kiedy potrzebujemy opieki nad dziećmi „na już”. Serdecznie im za to dziękuję. Bywa ciężko, ale jesteśmy z tym mocno oswojeni i właśnie dlatego nam się to udaje. Bardzo chcemy robić to, co robimy i dlatego wszystko nam wychodzi. Nie mówimy ciągle: „O nie, znowu muszę iść na trening…, tak mi się nie chce”, jest to po prostu część naszego dnia, z którego nie można się wyplątać.

Co daje ci bieganie?

Bieganie, jak to już powiedziałam, jest dla mnie zaraz po rodzinie całym życiem. Bieganie ukształtowało mnie jako człowieka. Wcześniej byłam osobą, która borykała się z bardzo niską samooceną. Wiecznie na wszystko narzekałam, obwiniałam świat za każdą rzecz, ale też siebie. Nie mogłam znaleźć balansu w życiu, swojego szczęścia. Teraz, dzięki dzieciom, partnerowi i mojej pasji, życie nabrało takiego tempa, że po prostu jestem bardzo szczęśliwa i do podniesienia swojej samooceny nie potrzebuję nikogo, jestem samowystarczalna. Rola mamy, partnerki i biegaczki, która może motywować innych sprawiła, że poznałam swoją wartość. Wiem, że dla osób, które nie biegają ciężko zrozumieć, dlaczego podczas ciężkich, długich treningów czy zawodów wystawiam się na taki ból fizyczny. Jednak dla mnie to nieodzowna część drogi do celu, który sobie postawiłam. Zauważyłam, że im więcej biegam, tym bardziej kocham swoje ciało. Nie dlatego, że jest idealnie (a nawet dalekie od ideału) – ale dlatego, że z każdym kilometrem udowadnia mi, że mogę więcej niż kiedykolwiek myślałam.

Dzieci zaczynają być wpatrzone w rodziców sportowców?

Mam dwóch synów, Nikoś ma 6 lat, a Staś 15 miesięcy. Ten starszy jest bardzo aktywnym i ruchliwym dzieckiem. Zauważamy jednak, że ma problem z rywalizacją. Zastanawiamy się, czy może mieć to związek z naszymi treningami. W domu mówi się bardzo dużo o sporcie, syn widzi dużo medali i pucharów. Staramy się tłumaczyć, że medal dostaje każdy, nie wiem jednak, na ile to jest w jego głowie poukładane. W naszym domu nie ma czasu na nudę, na „nicnierobienie”. Mam wrażenie, że to wyzwala w dzieciach takie poczucie, że coś trzeba robić. Zobaczymy jak będzie dalej, na ile trzeba to będzie wypracować. Nikoś uwielbia karate, to jest jego pasja. Liczy już po chińsku, stara się pokazywać nam ruchy walki. Często, kiedy biegnę ze Stasiem w wózku, on jedzie obok na rowerze – to moje ulubione treningi, które łączymy np. z wypadami na lody. Lubi też grać na perkusji. Jeżeli chodzi o bieganie, na razie nie przejawia skłonności, ale dajemy sobie czas, może wyrośnie na kolejnego biegacza w rodzinie. Nie jest to naszym priorytetem, najważniejsze, żeby w pełni akceptował siebie – a my mu w tym pomożemy, czy będzie biegał, czy chociażby kolekcjonował znaczki. Stasiu, tak jak wspomniałam, biega ze mną dosłownie, odkąd się urodził. Zarówno w brzuchu, jak i w wózku ukończyliśmy kilka półmaratonów, więc na swoim koncie ma już kilka medali. Czy sam zechce biegać czy uprawiać triathlon? Pozwolimy mu samodzielnie zdecydować, wspierając go w szukaniu jego pasji.

Rzeszów to dobre miejsce dla biegaczy?

Rzeszów bardzo rozwija się pod kątem biegania. Mamy coraz więcej biegaczy, widać to chociażby na ścieżkach biegowych. Jeżeli chodzi o imprezy, to powstaje takich coraz więcej na całym Podkarpaciu. Jest to związane z tym, że obecnie mamy dość duży trend na bieganie i w całym kraju mocno kultywuje się ten sport. Mamy w Rzeszowie półmaraton, który jest bardzo fajną imprezą, ponieważ jest to wydarzenie właściwie dla każdego biegacza. Jeżeli ktoś przebiegł 10 km, to można się śmiało pokusić o udział. Jest też moja ulubiona impreza – Ultramaraton Podkarpacki – z racji tego, że brałam w niej udział jako uczestnik, jako wolontariusz i jako organizator. Jest to bieg terenowy, a więc moja ulubiona dyscyplina biegowa. Mamy w Rzeszowie dwie świetne inicjatywy, jedna z nich to Parkrun Rzeszów, której jestem koordynatorem. Parkrun Rzeszów założyłam będąc w ciąży. Jest to 5-kilometrowy bieg, który odbywa się w każdą sobotę o 9 rano. Co ciekawe, jeszcze nigdy nie odwołaliśmy biegu, nawet ze względu na pogodę. Zapraszamy każdego do udziału, czy to biegiem, czy nawet marszobiegiem. Zazwyczaj przychodzi grupa 20-30 osób, a czasami bywało i nawet 70 osób. Zawsze jest herbata, coś do jedzenia, robimy sobie wspólne zdjęcie. Zawiązuje się ciekawa więź. Kolejnym wydarzeniem w Rzeszowie jest „Biegam, bo lubię” organizowane na stadionie. Są to zajęcia stricte biegowe, które budują siłę, szybkość, technikę i wytrzymałość biegaczy. Są to rzeczy, które indywidualnie ciężko wypracować, na przykład technikę biegania. Zajęcia prowadzą Justyna i Mariusz, bardzo doświadczeni lekkoatleci. Mamy także „DecaRun Rzeszów” organizowany przez Decathlon, są to luźne biegi na tygodniu. Takich inicjatyw jest coraz więcej, ludzie nawiązują nowe znajomości, wspólnie jeżdżą na zawody. Jedyne zastrzeżenie, jeżeli chodzi o Rzeszów i bieganie – ciężko jest z kibicami. Biegacze mają świadomość, gdzie i po co biegamy, to z kibicami bywa ciężko. Podczas biegów w Krakowie czy Warszawie na trasie stoi masa ludzi, a wiadomo, że doping niesie biegaczy, a endorfiny wtedy buzują jeszcze bardziej. Więc tutaj moja prośba, jeżeli w Rzeszowie będą odbywały się jakieś biegi, proszę przyjść, pokibicować, wystarczy nawet krzyknąć: Dalej, dalej! Brawo! To naprawdę pomaga i dodaje sił.

Fot. Facebook Kelli Wróbel

Biegi górskie, jak to się zaczęło?

Chyba chciałam po prostu ich spróbować, bo wielu znajomych biegało po górach. Na początku w ogóle nie czułam tego klimatu. Znajomi mówili mi: wiesz, góry są takie super… A ja przecież bardziej lubię miasto. Jednak już po pierwszym biegu i po odczuciu atmosfery biegów górskich odkryłam, że jest to po prostu coś niesamowitego. Można pobyć sam na sam z naturą, w otoczeniu przepięknych widoków. To jest naprawdę cudowne i wpadłam w to po uszy. Na dodatek dość dobrze mi to wychodzi. Patrząc pod kątem mojego rozwoju, zauważam, że biegi górskie pozwolą mi zajść dalej, niż zawody na asfalcie. Biegi uliczne są szybkie, ja nigdy nie osiągnę takiej prędkości, która powoli mi zbliżyć się do chociażby pierwszej dziesiątki biegaczy. Musiałyby to być małe, okoliczne biegi. W biegach górskich liczy się wytrzymałość, a ja zauważyłam, że lepiej sobie radzę właśnie na długich i ciężkich trasach. Po 60-70 km osoby tracą siły, a ja dopiero się rozkręcam.

Skąd tyle samozaparcia i siły?

Moja wytrzymałość jest na dość wysokim poziomie. Bieg 24-godzinny i moje osiągnięcia, na ten moment, to moja duma i spełnienie marzeń, ale wiem już teraz, że mam apetyt na więcej. To właśnie będzie moja docelowa dyscyplina. Biegi górskie będą mi towarzyszyły, ale raczej jako przygotowanie do biegów bezpośrednich. Mam też mocną głowę, co w bieganiu długodystansowym jest dosyć kluczowe. Mam mnóstwo motywacji i radości z biegania, a w biegach 24-godzinnych po pewnym etapie „biega się głównie głową”. Osiągnęłam swój założony cel, przebiegłam ponad 200 km, a za rok chciałabym iść dalej. W tym momencie zdobyłam klasę mistrzowską polską, a w przyszłym roku chciałabym uzyskać klasę mistrzowską międzynarodową, która da mi wstęp na imprezy poza krajem, jak np. Spartathlon w Grecji, gdzie trasa wynosi 240 km. Będę chciała wspinać się coraz wyżej w tabeli biegów 24-godzinnych. Z pewnością nie uzyskałabym takiego wyniku bez pomocy moich przyjaciół i serwisantów, Eli i Radka Rogóżów, którzy zajmowali się mną podczas biegu. Rola serwisantów w biegach 24-godzinnych jest równie ważna, jak i sam biegacz. To oni decydują, co i kiedy mam jeść, reagują na bieżąco na problemy związane z otarciami, bólami, zmianami temperatur. Motywują, wspierają, a kiedy trzeba krzykną „do roboty”. Tutaj wszystko musi zagrać i w takich relacjach najważniejsze jest zaufanie, trzeba wyzbyć się wszystkich zahamowań, bo na takich biegach może wydarzyć się wszystko: wymioty, biegunki, pęcherze, otarcia. Dlatego mój wynik to w pełni ich zasługa, ja tylko biegłam i wykonywałam ich polecenia, nawet jak nie miałam już sił – oni je ze mnie wydobywali, za co będę im wdzięczna całe życie.

Jak wygląda kwestia odżywiania u ultramaratonki?

Przykładam do tego bardzo dużą wagę. Wcześniej miałam dość duże problemy w związku nieprawidłowym jedzeniem. Moje bieganie rozpoczęło się też poniekąd razem z chęcią zmiany w odżywianiu. W tej chwili współpracuję z dietetyczką Klaudią, która bardzo mi pomaga. Mój jadłospis różni się w zależności od tego, czy są to dni treningowe, czy nie. Oduczyłam się dość niedawno złego nawyku – podczas biegów bardzo mało jadłam. Dopiero teraz ja i mój partner zrozumieliśmy, jak istotne jest prawidłowe odżywianie w biegach wytrzymałościowych. Trzeba jeść praktycznie cały czas, np. co 45 minut, żeby nie dopuścić do spadku energii. Obydwoje wypróbowaliśmy tę metodę, on podczas poprzedniego Ironmana (3,8 km pływania, 180 km na rowerze i 42 km biegania), a ja teraz, podczas biegu 24 h. Jest to zupełnie inna metoda, zdecydowanie bardziej korzystna. Jeżeli wiesz, co jeść i jak to łączyć, odżywianie może działać na zasadzie „medycyny”. Należy pamiętać, że w bieganiu odżywianie może zrobić dużo dobrego, ale też dużo złego.

„Chcę zacząć biegać, ale boję się, że nie dam rady, nie chce mi się…”. Rady dla początkujących biegaczy?

Trzeba przez minimum 3-4 tygodnie bardzo mocno się zawziąć. Jeżeli ktoś chce spróbować biegania to ja wyznaję dwie, w mojej opinii najważniejsze zasady. Trzeba zacząć odwrotnie niż dotychczas. Jestem przekonana, że jeżeli ktoś zaczyna trenować to ubiera buty i zaczyna biec przed siebie z całych sił, a jest to największy błąd. Taka osoba wraca do domu i zrażona zmęczeniem mówi: nigdy więcej. Trzeba zacząć bardzo powoli, powiedziałabym, że wręcz zachowawczo. Bieganie ma dawać nam radość, satysfakcję i przyjemność. Na ciężkie treningi, w ramach rozwoju, przyjdzie jeszcze czas. Druga rzecz to konsekwencja. Jeżeli chcemy coś zmienić w naszym życiu, a bieganie nie daje wyłącznie korzyści fizycznych, ale głównie psychiczne, związane z samooceną i z radością życia, trzeba wytrwać i wpaść w pewien rytm. Kiedy już się przyzwyczaimy, wszystko zacznie nam dobrze wychodzić. Bieganie świetnie odzwierciedla codzienną walkę, którą toczymy z samym sobą jako przeciwnikiem. Kiedy bolą nas płuca, nie możemy złapać oddechu po dobrym sprincie, pieką nas mięśnie, a wewnętrzny głos mówi „nie dasz rady” – nie słuchaj go! Po prostu postaraj się bardziej, wyjdź ze swojej strefy komfortu aż usłyszysz wewnętrzny szept „Zrobisz to!”. Tylko w ten sposób odkryjesz, że osoba, którą myślałaś, że jesteś, nie pasuje już do tej, którą jesteś teraz.

Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy