Reklama

Ludzie

Wrzuć 5 zł do puszki bez zastanawiania się. Te 5 zł zmieni Ciebie i Twoje serce!

Z Patrykiem Świątkiem, autorem książki
Dodano: 25.12.2015
24007_0K3A7901
Share
Udostępnij
Katarzyna Grzebyk: Nawet najdalszą podróż zaczyna się od pierwszego kroku, mówi znana sentencja. Jaki był Twój pierwszy krok?
 
Patryk Świątek: Myślę, że tym pierwszym krokiem było harcerstwo. Około 11. roku życia w mojej głowie została zasiana chęć przeżywania przygody, wyjeżdżaliśmy na biwaki do lasu i obozy pod namiotami. Wtedy chciałem żyć przygodami, co pewnie było pierwszym etapem marzenia o dalekich podróżach. Ale pierwszy milowy krok zrobiłem dopiero po maturze, gdy razem z Bartkiem Szaro, wyjechaliśmy autostopem w podróż po Bałkanach. Mało się znaliśmy, ale obaj stawiliśmy się w umówionym terminie na przystanku, z którego odjeżdżał bus do Barwinka. Mieliśmy plecaki, trochę ekwipunku i po parę groszy w kieszeni. W Barwinku zagadaliśmy kierowcę tira, który jechał do Budapesztu i tak ruszyliśmy w drogę. Początkowo wydawało się nam, że dojedziemy co najwyżej na Węgry, a już po czterech dniach byliśmy na Półwyspie Chalkidiki w Grecji. Dobrze pamiętam ten dzień – był 5 czerwca 2009 roku. A potem wciągnął nas wir przygody i było nam coraz łatwiej podróżować. Najtrudniej jest spakować plecak i wyjść z domu ze świadomością, że wyjeżdżam. 
 
To uczucie jest obecne przy każdej Twojej wyprawie?
 
Tak. Za każdym razem jest to wyjście ze strefy komfortu, z miejsca, które dobrze znamy, ze środowiska, w którym dobrze się czujemy, do czegoś nowego. To zawsze jest trudne. Pojawia się stres i strach przed tym, co nastąpi.
 
Podróżujesz po świecie od sześciu lat, przejechałeś tysiące kilometrów; na pewno każda z tych podróży jest nowym, niezwykłym doświadczeniem. Która z nich była szczególnie cenna, przełomowa?
 
W miarę jak widzieliśmy z Bartkiem coraz więcej świata z coraz większą dawką emocji, zmieniała się nam perspektywa. Najbardziej emocjonująca i bogata w przygody była na pewno ta pierwsza trzytygodniowa podróż. Na wszystko, co było później, patrzyliśmy z innej perspektywy. Z kolei wyprawa do Maroka była pierwszą wyprawą na inny kontynent. Podczas miesięcznej podróży po Gruzji weszliśmy m.in. na Kazbek, gdzie zostaliśmy napadnięci, i do domu wróciłem bez plecaka. Najdłuższą, najtrudniejszą i najbardziej odległą kulturowo, była dwumiesięczna wyprawa do Indii i Nepalu. Ważna dla mnie była podróż na Wyspy Kanaryjskie, też bardzo low-costowa, ale w 9-osobowej grupie znajomych, dzięki czemu odpowiedzialność została rozłożona na grupę, a ja odkryłem przyjemność podróżowania w towarzystwie. 
 
I w sierpniu 2014 roku wyszedłeś z domu z plecakiem, bez portfela i kart płatniczych, i  udałeś się w podróż autostopem po Polsce z zamiarem odwiedzenia świeckich i zakonnych zgromadzeń. Potem napisałeś o tym książkę. Co Cię do tego skłoniło?

Kulisy są mało spektakularne (śmiech). Zaczęło się od jednego telefonu, jaki dostałem od znajomego z czasów harcerstwa, który właśnie zaczynał pracę w Wydawnictwie Znak. Od dłuższego czasu chodził mu po głowie temat ubogiego kościoła w Polsce. Chciał, żeby odkryć tę nieznaną stronę różnych ubogich, niezwykłych wspólnot, o których tak mało się wie. Porozmawialiśmy o tym i stwierdziłem – czemu nie ? przecież mógłbym wyruszyć w taką podróż. Zaczęliśmy opracowywać mapę tych wspólnot, która później, podczas wyprawy nie została zrealizowana, ponieważ nie do wszystkich miejsc udało mi się dotrzeć, ale dotarłem też tam, gdzie nie planowałem. To wszystko zbiegło się z wyborem nowego papieża – Franciszka,  który od początku postulował o ubóstwo w Kościele i dał sygnał, byśmy wszyscy szli w tym kierunku. Gdyby nie papież Franciszek i jego przesłanie, to książka ?Dotknij Boga? pewnie by nie powstała. Zacząłem więc przygotowania i ustaliłem termin wyjazdu. Kiedy nadeszła pora, spakowałem plecak i wyszedłem z domu. Bardzo się bałem. Bardzo. Nawet przed pierwszą podróżą nie czułem takiego strachu.
 
Z czego wynikał ten strach? Przecież jesteś młodym, ale doświadczonym podróżnikiem i nieraz musiałeś stawić czoła przygodom.
 
To było największe wyjście ze strefy komfortu, większego już sobie nie wyobrażam, no, chyba że miałbym wyjść z domu bez plecaka. Po pierwsze, nie wiedziałem, gdzie będę jechał. Nie miałem w ogóle pieniędzy, nawet na pierwszy transport, a pierwszy transport zawsze ułatwia podróż, np. kupujesz bilet i lecisz do innej rzeczywistości, gdzie już jesteś zdany na siebie. W tym przypadku nie miałem pieniędzy ani na transport, ani na nocleg, ani na jedzenie. Po drugie, podróżowałem stopem po Polsce, czego nigdy nie lubiłem. Za granicą ludzie są bardziej życzliwi dla obcokrajowca, a bariera językowa bardziej pomaga niż przeszkadza i w kilku prostych słowach wyjaśniasz sens i cel podróży. Jak to wyjaśnić w Polsce? Przecież mieszkam blisko, a musiałem prosić obcych, by mnie podwieźli. Nie miałem wprawdzie pieniędzy przy sobie, ale były one w domu i zawsze mogłem się po nie wrócić. Po trzecie, musiałem pukać do drzwi obcych ludzi i mówić: ?Cześć, chciałbym z wami zamieszkać?. To mnie bardzo stresowało i bardzo się bałem, bo dosłownie wchodziłem z butami w czyjeś życie. Nie widziałem w tej podróży żadnej przyjemności, tylko jedno wielkie wyzwanie.
 
 “Prawdziwa podróż odkrywcza nie polega na szukaniu nowych lądów, lecz na nowym spojrzeniu” mówił Marcel Proust. Jakie nowe spojrzenie wyniosłeś z przebywania z tymi niezwykłymi, czasem dziwnymi na pierwszy rzut oka, ludźmi. Co ta podróż zmieniła w Tobie?
 
Każde miejsce, które odwiedziłem, każda wspólnota nauczyła mnie czegoś innego i zmieniła moje spojrzenie na życie. O tym właśnie napisałem książkę, dużo mógłbym o tym mówić, więc odsyłam do jej lektury (śmiech). Ujmując w dużym skrócie – podróż maksymalnie naładowała mnie dobrą energią. Zobaczyłem, że da się żyć inaczej, co wcześniej trudno było mi sobie wyobrazić, bo znałem te opisy tylko z Biblii. Zobaczyłem, że naprawdę można zrezygnować ze swoich ambicji i mieć pokorę, by całe życie oddać Panu Bogu i innym ludziom, nawet tym najbardziej potłuczonym przez los. Dowiedziałem się, że wszystko jest możliwe. W niektórych miejscach cuda działy się na co dzień, ja naprawdę je widziałem. To nie był film. Ta podróż bardzo wpłynęła na moje życie i postępowanie.
 
Przewartościowałem swoje myślenie o rzeczach materialnych – pieniądzach, karierze, ambicjach. Już wcześniej miałem ?odchylenie? w tę stronę, ale dopiero w tej podróży utwierdziłem się w tym i zdobyłem konkretne argumenty, by wytłumaczyć sobie i innym, dlaczego nie jest aż tak ważne, ile będę zarabiał. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Zawsze można mieć lepszą pracę, większe sukcesy, lepszy samochód, więcej widzieć, ale szybko stanie się to punktem odniesienia i będziemy go przesuwać w nieskończoność, chcąc jeszcze więcej. Trzeba spojrzeć od innej strony. Dążenie do dóbr materialnych zajmuje nam większą część życia, a to jest bez sensu, przecież do grobu nie zabierzemy ze sobą nic. W ostatecznym rozrachunku będzie liczyć się to, co mamy w sercu. Ja to intuicyjnie wyczuwałem już wcześniej, ale ta podróż dała mi konkretne dowody. Znowu odsyłam do książki.
 
Bohaterowie Twojej książki są dowodem na to, że da się żyć inaczej i można być szczęśliwym. W podróży żyłeś tak jak oni, ale w końcu wróciłeś do domu. Czy udało Ci się żyć ideami wyniesionymi z podróży?
 
Zobaczyłem ideał i wiem, jaki on jest, ale jeszcze nie jestem gotowy, by w pełni go zrealizować, co też nie oznacza, że trzeba radykalnie zmieniać swoje życie. W mojej głowie jest plan, by poprowadzić życie tak, by wcielać te radykalne idee w środowisku, które kompletnie jest od nich odcięte. Muszę też zaznaczyć, że pieniądze nie są niczym złym. Posiadanie ich w dużej ilości, może, ale nie musi, przeszkadzać w patrzeniu na świat. Z podróży wyniosłem bagaż doświadczeń i myślę, że sam jeszcze wiele razy będę musiał cofnąć się do tej podróży, żeby uświadomić sobie, do czego zmierzam. Może kiedyś będę musiał wybrać, czy pracować tam, gdzie będę zarabiał więcej, ale i pracował więcej; czy tam, gdzie zarobię mniej, ale będę miał więcej czasu dla rodziny. Na razie jest mi łatwiej, bo jeszcze nie założyłem rodziny, dużo podróżuję i mam pracę, która daje mi dużo czasu wolnego i możliwość pracy z różnych miejsc. Wiele osób pyta mnie, czy nie chciałbym normalnej pracy, w której zarobiłbym więcej. Nie. To, co zarabiam, spokojnie mi wystarcza, a ja zyskuję jeszcze czas na realizowanie własnych pasji. Potem może być trudniej, ale zrobię wszystko, by nie zapomnieć o życiu, którego doświadczyłem w tej podróży. Wiem, że kiedy zapędzę się w życiu, będę mógł wrócić do którejś z tych wspólnot. Bo one są otwarte i każdy z nas może do nich dotrzeć.
 
 
Twoja książka i Ty sam afirmujesz postawę świadomego, ale radosnego ubóstwa. Czym ono jest dla Ciebie?
 
Posiadanie dóbr materialnych naprawdę może być ciężarem. Leżą na naszych barkach, czujemy odpowiedzialność i strach przed ich utratą. Człowiek ubogi nie tworzy planów, nie ma oczekiwań, tylko cieszy się z tego, co już ma i co go otacza. Cieszy się z drobnych rzeczy. Ludzie bezdomni, których odwiedzałem z braćmi kapucynami pod mostem w Katowicach, nie chcieli zmieniać swojego życia, czuli się wolni, że nie muszą martwić się o dobra materialne. Inny przykład: bracia kapucyni nie mieli pieniędzy na czynsz, ale nie stresowali się szczególnie z tego powodu. Po prostu w pełni zaufali Bogu, a kiedy zbliżał się termin zapłaty, otrzymali kopertę z dokładną sumą, jaka była potrzebna na czynsz. Nie wiedzieli, kto przysłał te pieniądze. To dowód na to, że Bóg się o nas troszczy. Tak właśnie rozumiem ubóstwo, jako pełne zaufanie i oddanie się Bogu – i dlatego jest ono radosne.
 
Jak wytłumaczyłbyś to osobie, która nie wierzy w Boga?
 
Jestem wierzący, ale prawdy zawarte w mojej książce są bardzo uniwersalne. Takiej osobie powiedziałbym, żeby zastanowiła się nad priorytetami życiowymi. Nie wierzę, że gromadzenie dóbr materialnych przynosi szczęście. Najnowszy mercedes daje chwilową przyjemność, ale nie daje szczęścia. Szczęście może przynosić miłość, którą dajemy, i którą otrzymujemy, akceptacja innych ludzi, posiadanie przyjaciół. Tego nie osiąga się pieniędzmi. Moim zadaniem, osobom niewierzącym jest trudniej, bo nie mają wiary, religii, która jednak jest pewnym hamulcem w pogoni za pieniądzem. Są też osoby przekonane, że wszystko od nich zależy. A to nie do końca prawda. Owszem, mamy ręce i talenty, ale nie wszystko zależy od nas. Sam od lat kieruję się zasadą św. Ignacego Loyoli “Tak Bogu ufaj, jakby całe powodzenie spraw zależało tylko od Boga, a nie od ciebie; tak jednak dokładaj wszelkich starań, jakbyś ty sam miał to wszystko zdziałać, a Bóg nic zgoła”. 
 
Kiedy chodziłem do szkoły, byłem strasznym leniem. Nie chciało mi się na bieżąco uczyć, ale jakoś zdawałem te wszystkie sprawdziany, bo Ktoś mi pomagał. I kiedy nagle przypominałem sobie o sprawdzianie, na który się nie przygotowałem, zamiast użalać się, że i tak go nie zaliczę, wykorzystywałem każdą sekundę na przerwie, żeby się przygotować. Robiłem wszystko, żeby Duch Święty jakoś mnie poprowadził. I udawało się! Nie można być przekonanym, że wszystko od nas zależy, bo przyjdzie taki moment w życiu, który nas przerośnie. Nasze siły będą za małe. I co wtedy? 
 
Podczas tej podróży doświadczyłeś cudu.
 
W Biblii jest napisane, że kiedy byliśmy w Raju, nic nam nie było potrzebne, bo troszczył się o nas Bóg. Jeśli zaufamy Bogu, nie musimy oglądać się na boki i do tyłu, bo On nas będzie prowadził. To jest r-e-a-l-n-e! Ludziom jest bardzo trudno to zrozumieć. Mówią: “Wiem, że trzeba Bogu zaufać, ale? nie teraz.” Bohaterowie mojej książki naprawdę zrezygnowali z dóbr materialnych i zaufali Bogu, który ich prowadzi i daje im też materialne rzeczy. Daje im gdzie mieszkać, co jeść. To naprawdę się dzieje. Kiedy zaufasz Bogu, naprawdę można ze wszystkiego zrezygnować, zostawić wszystko i iść przed siebie. A Bóg naprawdę zatroszczy się o ciebie. Gdybyśmy wszyscy totalnie zaufali Bogu, mielibyśmy niebo. Bóg nie robił cudów tylko w Biblii. Sam doświadczyłem ich w podróży. Nie miałem nic, a kiedy czegoś chciałem, to nagle się to pojawiało. Wiem, że to brzmi jak science-fiction albo fantasy, ale tak było i tak jest.
 
Masz zaledwie 25 lat. Można Ci zarzucić, że łatwo Ci tak mówić, bo nie masz kredytów ani rodziny na utrzymaniu. 
 
W książce przytaczam historię wielu osób, jestem jedynie nośnikiem ich przesłania. Każdy może zacząć żyć inaczej, jeśli tylko będzie chciał i wcale nie trzeba wybierać drogi zakonnej albo samotnej drogi świeckiej. Są np. rodziny wieloosobowe żyjące we Wspólnocie Dużego Domu, funkcjonujące normalnie w społeczeństwie, które wychowują dzieci ucząc je innego spojrzenia na życie. Wspólnota nastawia im życiowy kompas, odwracając z drogi, w której na pierwszym miejscu są pieniądze, ambicje i kariera. Dziś dla dziecka szczęście to nowy telefon albo markowe ubranie z galerii. Kiedyś było tak, a przynajmniej w moim domu, że jechaliśmy na targ i kupowaliśmy spodnie za 30 zł. I one były całkiem fajne. Które dziecko dziś by w takich chodziło?
 
Nie twierdzę, że drogie rzeczy są złe, ale mogą przesłonić sens istnienia. Uważam, że nie ma złego momentu, żeby przewartościować życie i iść bardziej wymagającą drogą. Trzeba tylko zadać sobie pytanie, do czego dążę? Czy na pewno do tego, by mieć jak najwięcej? Jeśli nie jesteś gotowy na rewolucję, rób małe kroki i przemycaj tę filozofię w podejmowanych decyzjach. Zrób coś z wielką pokorą i świadomością, że oto tracisz coś z punktu widzenia świata, ale zyskujesz wiele z punktu widzenia serca. Za każdym razem, gdy rezygnujesz z czegoś świadomie dla drugiego człowieka, twoje serce się przemienia. Wrzuć 5 złotych do puszki bez zastanawiania się, co ksiądz czy ktoś innym z tym zrobi – tu chodzi o to, że TY czynisz dobro. Te 5 złotych zmieni ciebie i twoje serce. Współczesny świat sprawia, że często czujemy się frajerami, bo albo nie umiemy robić interesów, albo nie potrafimy się gdzieś wkręcić, albo żałujemy, że przecież można było kogoś oszukać? Nie tędy droga.
 
To nic innego jak nawoływanie do bycia świętym w codzienności. W końcu każdy człowiek jest powołany do świętości.
 
Moja wiara jest pozytywna, jestem przekonany, że będziemy święci. Ja już się modlę do zmarłych pradziadków i dziadków i wierzę, że są w niebie. Uważam, że ludzie z natury są dobrzy, tylko łamią ich jakieś słabości i robią złe rzeczy. 
 
Trwa Boże Narodzenia. Czas bardzo refleksyjny, ale przeżywany bardzo konsumpcyjnie. Czego życzyłbyś nam na te święta? Wyrzucenia portfela i wyjścia z domu?
 
Życzyłbym przewrotności. Postarajmy się nie osiadać w tradycji. Jeśli zawsze na stole było 12 potraw, siedziało się w stałym gronie osób, i co roku powtarzał się rytuał, to może najwyższa pora to zmienić? Zamiast stawiać pusty talerz na stole, choć raz zaprośmy do domu kogoś, kto mieszka samotnie, żeby naprawdę skorzystał z tego talerza. Albo oddajmy jedną z tych potraw komuś, kto jej naprawdę potrzebuje, bo nie ma co jeść. Jeśli Boże Narodzenie kojarzy ci się ze sprzątaniem, to przestaw klapkę w głowie i pozwól sobie na ten kurz za szafą, którego nikt nie będzie widział, a w zamian idź z rodziną do kina.
 
Nawet dzień przed wigilią zostaw pranie, sprzątanie, gotowanie, spędź więcej czasu z rodziną. Zrób coś odmiennego niż zazwyczaj. Moim zdaniem, za bardzo chowamy się w tradycji i nie robimy za wiele, by wykorzystać ten specyficzny czas do zmiany swojego życia na lepsze. Nawet jeśli nie wydaje się to zbyt logiczne, to życzyłbym nam poprzewracania w tych świątecznych rytuałach, abyśmy mogli dostrzec w świętach coś bardziej istotnego. Wyjdźmy z wygodnych schematów i zmieńmy coś na te święta. Tak na dobry początek.
 
Patryk Świątek, rocznik 1990. Podróżnik, absolwent I LO w Rzeszowie i geografii na Uniwersytecie Jagiellońskim, współautor bloga podróżniczego Paragon z podróży, który prowadzi z Bartłomiejem Szaro; współautor dwóch książek pt. ?Poradnik taniego podróżowania?. W 2015 roku nakładem Wydawnictwa Znak ukazała się jego kolejna książka pt. ?Dotknij Boga? będąca relacją z niezwykłej podróży w poszukiwaniu ubogiej strony polskiego Kościoła.
 
Sesję zdjęciową przeprowadzono w Hotelu Hilton Garden INN w Millenium Hall w Rzeszowie
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy