Reklama

Ludzie

Śmiejmy się. O poczuciu humoru i nie tylko

Z Łukaszem Błądem, socjologiem, który uprawia humor w sposób praktyczny, rozmawia Anna Koniecka
Dodano: 24.07.2013
5870_Lukasz_Blad
Share
Udostępnij
Anna Koniecka: Ciągnie się za nami opinia Polaków-ponuraków. Pan też uważa, że nie potrafimy się śmiać? 
 
Łukasz Błąd: Nie jesteśmy z natury ani jakoś szczególnie wesołkowaci, ani szczególnie ponurzy. Dużo lepiej się bawimy jednak, gdy nas to nie dotyczy. Jesteśmy trochę przewrażliwieni na swoim punkcie. Polacy, moim zdaniem, mają znacznie krótszy niż Brytyjczycy czy Czesi dystans do siebie. Na przykład do swojej historii w ujęciu komicznym, bo czy ktoś się u nas odważy zażartować „ze świętości narodowej” i zrobi komediowy film o Armii Krajowej? Taki w stylu „Allo, allo”, jak zrobili Brytyjczycy o dokonaniach a właściwie niedokonaniach francuskiego ruchu oporu. 

Tylko że Francuzi, chociaż obśmiani bezlitośnie przez Brytyjczyków, nie słali not protestacyjnych do rządu brytyjskiego. A pamięta Pan histerię, rozpętaną po tym, jak niemiecka prasa satyryczna napisała złośliwą notatkę o braciach Kaczyńskich? Całe szczęście, że do wojny  polsko-niemieckiej nie doszło. To się  chyba bierze z kompleksów, że nawet najmniejszą krytykę obnosimy jak życiową klęskę. A ten wieczny strach – co inni powiedzą? Jak nas ocenią? Chociaż ci inni nawet nie wiedzą często o naszym istnieniu. Poland? Holand? – wsio rawno. A my przeżywamy! Napinamy się! Wciąż zdajemy ten niekończący się polski egzamin. Normalne?
 
Wytaczanie dział przeciwko komizmowi zwykle nie kończy się dobrze, bo raz obśmianemu trudno wrócić do powagi. Patos i śmieszność to rodzeństwo. Pierwsze łatwo przechodzi w drugie. Dlatego żart rozbrajaj żartem. Prezydent robi błąd ortograficzny w poważnym tekście, ale samobiczującym humorem, przepraszam –„ hómorem” –  się wywija. A prezes Kaczyński, odkąd rozdawał kacze maskotki, ma spokój z tym tematem. Leszek Miller potrafi przez kwadrans z uśmieszkiem odbijać piłeczki Monice Olejnik. Leszek Uśmieszek taki. Gdy prezes Pawlak mówił, że zatrudnianie dzieci działaczy jest kontynuowaniem dzieła rodziców, wtedy – myślę – wszystkie kabarety mu zazdrościły grepsu. A to najwyższy poziom uznania w branży. Tylko że on to na serio. „Nie napinaj się, bo ci żyłka pójdzie i mnie twoja krew zaleje” – padało w kabarecie. Bycie prześwietnym za wszelką cenę bywa kosztowne.
 
Śledząc opinie obcokrajowców przybywających u nas choćby na Euro, zwróciłem uwagę, że mówili często: „Przestańcie nas pytać, co nam się u was podoba. Przestańcie nas pytać, czy jest OK.”. Spodobało mi się zwłaszcza jak jakiś Niemiec powiedział: „Przestańcie już tropić, co się wam nie udało. Więcej dumy, Polacy! Więcej dumy!”  Rzeczywiście jest coś takiego w Polakach, zwłaszcza ze starszego pokolenia, że nie czują się dość pewni siebie, nawet jeśli robią dobrze to, co robią.  My mamy albo nadmiar albo niedobory ciśnienia. Od jednego ciemnieje w głowie, a od drugiego mdleje. Trzeba brać leki, napić się nie można i smutno się robi…
 
Zawsze zazdrościłam Amerykanom pewności siebie. U nich wszystko jest naj… Taki wizerunek Ameryki sprzedają .  A my, co? „Gęby wiecznie pełne pretensji”.  

To jest właśnie to, co nas w pewien sposób „wyróżnia” od innych nacji –  skłonność do narzekania. To jest chyba najbardziej rozpoznawalna cecha Polaków. Posłuchajmy sami siebie: przez osiem miesięcy mamy klimat chłodny, ale pod dwóch dniach upałów już ich mamy dość! Szóstka w Lotto? Jezu, co ja z tym zrobię? Okradną mnie, podatek zabiorą… Świetnie to obrazuje postawa znajomego z monologu Krzysztofa Daukszewicza. Gdy dowiedział się, że Wajda dostał Oskara, skomentował to krótkim „szkoda, że nie z fizyki”. Profesor Janusz Czapiński nazywa to kulturą narzekania.  Może powinniśmy ją oswoić jak polskiego hydraulika.  Na bilbordach w całej UE: „Kraków – zobacz dzieło da Vinci, ale tylko jedno”, „Polen – najtańsza żywność, tylko nie można płacić kartą i kolejki przy kasach”. „Poland – przyjedź sobie ponarzekać”. A w programie wycieczki dziurawe drogi, fatalna pogoda i nikt nie zna angielskiego.
 
Widzę po studentach, że ta tendencja do narzekania w młodym pokoleniu się przełamuje i niestety coraz trudniej o takie atrakcje. O, znowu narzekanie. Też to mam. Koleżanka namawiała mnie ostatnio, żeby nakręcić coś na festiwal filmów optymistycznych, fajny pomysł, ale stwierdziłem, że się nie uda. A studenci pewnie kręcą… 
 
Pokolenie nieskażone peerelem, to ma Pan na myśli?
 
W pewnym sensie. Dzisiaj młodzi Polacy intensywnie podróżują po świecie, kontaktują się z innymi nacjami, widzą różne style życia. Co ciekawe, nasi studenci wyjeżdżający na stypendia Erasmusa najbardziej sobie cenią kierunek na południe Europy. Do Hiszpanii, Portugalii, gdzie mimo całego tego kryzysu, zawirowań, żyje się łatwiej. Weselej. Nieustająca fiesta! Obserwując jak Hiszpanie świętowali ostatnio zwycięstwo swoich piłkarzy na Euro, można było odnieść wrażenie, że u nich, odwrotnie niż u większości ludzi, praca jest dodatkiem do życia. To się podoba młodym. Potencjalna możliwość wyboru takiego stylu życia powoduje lekki (?) przypływ optymizmu. Jednak szklanka jest wciąż bardziej do połowy pusta niż pełna.

Śmiech to jest zbyt poważna sprawa, żeby o nim poważnie mówić, więc się zapytam inaczej: z czego jeszcze oprócz „świętości narodowych” w Polsce nie wolno się śmiać? Formalnie cenzury nie ma. Ale ja twierdzę, że jest. Wewnętrzna. Która chroni z przeproszeniem tyłek na posadzie, albo układ polityczno/biznesowy. Jest cenzura obyczajowa – OK. Szanuję. Ale jest też światopoglądowa dyktatura, zamykająca usta satyrykom. Szkoda.

To chyba najwyraźniejsze było przy wartościach chrześcijańskich. Ale satyryczne teksty antyklerykalne czy po prostu humoreski dotyczące duchowieństwa już nie są u nas żadną sensacją. Choć wielu traktuje je na równi z tymi sięgającymi treściowo do zagadnień wiary,  doktryny. A to jednak nie to samo.
 
Teoria komizmu mówi, że komiczna jest deformacja, odstępstwo od normy, coś takiego jednak, co nie wywołuje silnego negatywnego przeżycia. Więc jeśli mówimy o tabu, w pierwszej kolejności przychodzi na myśl niepełnosprawność, kalectwo. Otóż nie! Na którejś z Rybnickich Nocy Kabaretowych (cykliczny festiwal w Rybniku pod nazwą „Ryjek”), gdzie kabarety przygotowują skecze premierowe na zadane tematy, publicysta Dariusz Filak, który jeździ na wózku, wymyślił kategorię „Wózek inwalidzki roku 3025”. No i wszystkie kabarety potraktowały temat w sposób humorystyczny. Dało się…
 
Osobliwe poczucie humoru. Nie czuje Pan zażenowania? 
 
Też pisałem tekst w tej kategorii – fajny skecz. Po prostu trudno wyznaczyć granice satyry i humoru. Co rusz przesuwa ją stand-up, dla którego to konwencja. W Chorzowie funkcjonował kabaret „Absurdalny”, który tworzyły osoby niepełnosprawne intelektualnie, dla których ta działalność kabaretowa była formą terapii. Ja widziałem ten kabaret i na początku byłem bardzo mocno zakłopotany, nie będąc pewnym, czy to, co oglądam, to jest dystans aktorów do siebie samych…
 
Kiedyś w dyskusji kabareciarze uznali, że tematem tabu jest na pewno pedofilia. Ale jeden z kabaretów wykonał publicznie, na jednym z przeglądów piosenkę na ten temat. Mam nagranie z tego przeglądu, gdzie jest wykonywana ta piosenka i publiczność wyje ze śmiechu. Reagowała w sposób spontaniczny. Później było też wiele nawiązań do poznańskiego chóru… A potem zwykle jest: sprawdzam – z kogo się śmiejecie? Z siebie się śmiejecie. I refleksja: Jezu, ja się faktycznie z tego śmiałem!
 
A nasze podkarpackie tabu? Z czego /kogo nie odważyłby się Pan żartować na scenie?

Wszystko zależy od formy. Są granice dobrego smaku i jako satyryk staram się ich nie przekraczać. Nie można stawiać gospodarzy czy ich gości w niekomfortowej sytuacji prowadząc imprezę lokalną, biznesową. Trzeba grać fair. Banalny przykład: wiem z doświadczenia, że lekarze nie przepadają za dowcipami o lekarzach…
 
A politycy?

Dzisiaj polityka jest tylko jednym z tematów. Chętniej sięgamy po satyrę obyczajową czy humor absurdalny. Nie ma dużego zapotrzebowania na satyrę polityczną ani na satyryków o wyrazistych politycznie, opowiadających się po stronie jakiegoś jednego ugrupowania politycznego. Tak jak było za peerelu. Podział był czytelny: byliśmy „my” i „oni”. Dziś kabareciarze, humoryści, satyrycy czują się bezpieczniej, gdy nie są kojarzeni z żadną opcją.   
 
Boją się? Czego?
 
Albo ich to nie interesuje, albo słusznie obawiają się dotkliwego zaszufladkowania i zagospodarowania przez jedną opcję. Albo nie opłaca się to ze względu na tempo dezaktualizacji. Poza tym polityka się skomplikowała i kompetencja odbiorców ogranicza zasięg. I nie jest to już zakazany owoc jak w poprzednim okresie. Zresztą kabarety „z tamtych czasów” też się mitologizuje. Jakie to były wspaniałe, nie to, co teraz. Tak się mówi. To ja się zapytam tak: kto tak naprawdę zna repertuar dzisiejszych kabaretów? Kto ma możliwość oglądać je na żywo? To nie jest to samo, co leci na okrągło, dla niektórych – do znudzenia, w telewizji.  Śmiem twierdzić, że to jest zupełnie inny sposób przeżywania kontaktu ze sztuką kabaretową. Inna jakość. 
 
Lepsza?
 
Ujmę to tak: nie jest to kultura wielkiej i permanentnej biesiady telewizyjnej, schlebiającej masowym gustom. Słowo „biesiada” zostało skutecznie zabite. Zaręczam, że kabarety, które nie przekonują nas w telewizji, na żywo, w całościowym programie byłyby dobrze odbierane. Brakuje imprez zamkniętych, na których widz jest nastawiony na słuchanie. I wciąż boleję, że Podkarpacie nie ma sceny kabaretowej. Uważam to za osobistą porażkę.
 
Co bawi świat biznesu rzeszowskiego? Organizatorzy mają jakieś specjalne życzenia?
 
Coraz częściej jestem proszony, żeby poprowadzić imprezę bez tego całego zadęcia, tytułomanii, powitań, podziękowań, nudnych przemówień, słowem, żeby spuścić trochę powietrza z balonu, żeby to było lżejsze w formie. A nie „klapa – order, klapa – order”. Proszą zwłaszcza organizatorzy młodszego pokolenia. Na Podkarpaciu uderza niestety skłonności do pompatyczności, do celebry. Obficie skropionej wodą święconą. Co prowadzi do desakralizacji samego obrzędu poświęcenia.
 
 Coś Pana ostatnio rozśmieszyło?
 
Powiem Pani, co mnie ostatnio strasznie denerwuje. Bo potem mnie śmieszy, że się tak zaperzam.  A robię to, gdy prezydent miasta zaprasza… na festiwal, wójt gminy zaprasza…  na dni gminy. Przepraszam, czy oni to finansują z własnych pieniędzy? Myśląc kategoriami odpowiedzialności za miasto, gminę, powiat, który reprezentuję, to powinienem promować tę markę, miasto, ten powiat. Czyli – to miasto X zaprasza na imprezę, gmina Y organizuje.
 
Albo taka rzecz: na zdjęciu, zamieszczonym w gazecie z otwarcia chyba stadionu, naliczyłem piętnaście par nożyczek do przecinania wstęgi! Żeby wszyscy ważni sobie ciachnęli. Jestem na to cięty proporcjonalnie do liczby nożyczek. A po co na Podkarpaciu rozwiesza się bilbordy reklamujące Podkarpacie?
 
 Dla przejezdnych, którzy tkwią w korkach. 

O, proszę… Zachowujemy się jak typowi narzekacze.  No to się zrehabilituję. Całkiem niedawno ulicą 3-  Maja szedł pan obwieszony koszykami wiklinowymi, ptaki klepaki i inne cudaki też miał. Urzekł mnie sposobem akwizycji nie przesadzonym: „Panie, kup pan koszyk, bo już mi się tego nie chce nosić” – powiedział, gdy go mijałem.
 
Byłem w Multikinie w Rzeszowie – wchodzę do toalety, są pisuary ekologiczne, bezobsługowe, bezwodne, a na pisuarach są reklamy. Hasło: „Teraz trzymasz w dłoniach cały świat”… 
Na ulicy Lisa Kuli jest szyld: „Krawiectwo męskie, damskie, duchowieństwo”. 
 
Z pozytywnych – najlepsze: ktoś przykleił do szyby w sklepie zoologicznym kartkę: „Proszę nie pukać w szybę do zwierzątek, bo i tak nie odpukają”.  I wszyscy sprawdzają, że faktycznie! Ale z drugiej strony fajnie, że w sposób humorystyczny można coś takiego podać. Bo to zabawne. A „Zabrania się podejmowania działań pukaniowych wobec inwentarza żywego pod karą…” to już tylko śmieszne…
 

Łukasz Błąd. Wykłada w Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie. Jest autorem artykułów naukowych m.in. o komizmie wizerunkowym polityków.  Pisze doktorat na Uniwersytecie Warszawskim u prof. Jerzego Chłopeckiego o ciągłej szarpaninie błazna z władcą, czyli satyrze politycznej, wygrzebywanej z programów kabaretowych i telewizyjnych. Występował  w kabarecie „Kaczka Pchnięta Nożem”, obecnie solowo. Pisze cotygodniowy felieton dla słuchaczy III Programu Polskiego Radia. W Radiu Rzeszów prowadzi „Strefę Kabaret”. Jest autorem scenariuszy i gospodarzem imprez biznesowych.

Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy