Reklama

Ludzie

VIP Odkrycie Roku – prof. Marek Koziorowski. Nauka jest jak narkotyk

Anna Olech
Dodano: 07.11.2014
15859_IMG_1666
Share
Udostępnij
Profesorowie najlepszych uniwersytetów na świecie chcą z nim współpracować, bo to, czym się zajmuje ma ogromne znaczenie dla światowej nauki. A tymczasem on naszą rozmowę zaczyna od pochwalenia się swoimi podopiecznymi i ich osiągnięciami. Z pewnością ma rację, bo przecież o człowieku świadczy to, co po sobie pozostawi. Profesor dr hab. Marek Koziorowski, dyrektor Pozawydziałowego Zamiejscowego Instytutu Biotechnologii Stosowanej i Nauk Podstawowych Uniwersytetu Rzeszowskiego, o swoją schedę może być spokojny. W Weryni, gdzie mieści się instytut, skupił niebywałe grono ludzi. Prawdę mówiąc, takich jak on – wymagających od innych, ale przede wszystkim od siebie, szaleńczo pracowitych. Efekty są niebywałe. Wynikami badań profesora i jego zespołu interesuje się świat. Mógłby pracować jako konsultant największych firm farmaceutycznych na świecie, a on ciągle walczy, żeby jego ludzie mieli lepsze warunki pracy, żeby studenci mogli odbywać staże w najznakomitszych ośrodkach naukowych. 
 
Prof. Koziorowski do Rzeszowa i Weryni przyjechał w 1997 roku, choć z Podkarpaciem związany nie był nigdy i w żaden sposób. – Mój życiorys jest jak kręte drogi w Bieszczadach – mówi. W czasie studiów i przez pierwsze lata kariery naukowej jego miastem był Olsztyn, gdzie był asystentem prof. Tadeusza Krzymowskiego z Instytutu PAN i przez pewien czas zastępcą ordynatora w Szpitalu Wojewódzkim. – Jestem chyba jedynym lekarzem weterynarii w wykształcenia, który był na takim etacie. Ale tam wspólnie z kolegą, który był ordynatorem, bardzo rozwinęliśmy immunodiagnostykę – wyjaśnia. 
 
Jak zatem w jego życiorysie pojawił się Rzeszów? Profesor przyznaje: – Gdyby nie moja żona, to nigdy by mnie w Rzeszowie nie było. Anię poznałem na bankiecie ministerstwa spraw zagranicznych Finlandii dla zagranicznych stypendystów, rozmawialiśmy siedem godzin po angielsku, aż koło północy spytałem skąd jest, a ona na to: I’m from Poland. I zaczęliśmy rozmawiać po polsku. Ania, gdy kończyła studia, była na stypendium na politechnice w Helsinkach, natomiast ja w tym czasie miałem stypendium ONZ-owskie z WHO i byłem tam w ośrodku badania raka sutka.
 
Kiedy prof. Koziorowski przyjechał do Rzeszowa, nie było tu jeszcze uniwersytetu, lecz Wyższa Szkoła Pedagogiczna. Natomiast w Weryni był piękny pałac, jeszcze przed remontem, do tego powierzchnia ziemi ponad 50 ha, budynki gospodarcze, budynek przy ul. Sokołowskiej w Kolbuszowej, który dla władz powiatu i gminy po likwidacji dawnych struktur nie przedstawiał zbyt dużej wartości. Przekazano je więc rzeszowskiej uczelni, która w 2000 roku zaczęła tu prowadzić zajęcia z zoologii i botaniki. A że profesor Koziorowski całe życie pracował jako eksperymentalista ze zwierzętami, więc zaproponował, żeby właśnie w Weryni stworzyć dla nich miejsce. I tak się zaczęło. Stopniowo biotechnologia zaczęła się rozwijać, udało się pozyskać prawie 4 mln zł na remont pałacu, którzy należał do rodziny Tyszkiewiczów, wyremontowano budynek przy ul. Sokołowskiej w Kolbuszowej, a teraz są plany dobudowania tam jeszcze jednego skrzydła, by znacznie poszerzyć zakres prowadzonych badań. Bo profesor ma jasno wyznaczony cel – chce by za 10-15 lat Werynia była znanym europejskim ośrodkiem badawczym. I gwarantuje, że tak będzie.
 
Robić tylko coś istotnego

Profesora Koziorowskiego poznałam przygotowując artykuł o jego zastępcy w instytucie, wcześniej studencie, doktorze Maćku Wnuku. I już wtedy wydał mi się osobą nietuzinkową. Otwarty na ludzi, na potrzeby swoich studentów, osiągnięciami swoich współpracowników i podopiecznych chwalił się bardziej niż swoimi. Niespotykane w polskiej nauce. Tak też zaczął rozmowę do tego artykułu. Jednym tchem wymieniał studentów, którzy wyjeżdżają na staże zagraniczne, zdobyli granty na swoje badania, mają stypendia ministra szkolnictwa i premiera. I równocześnie podkreślał, jak wiele zawdzięcza swojemu mistrzowi, prof. Tadeuszowi Krzymowskiemu, i jak ogromny na niego miał wpływ. Prof. Koziorowski: – Mówił nam: bądź bardzo dobry w jednym, ale miej spojrzenie na cały organizm na wszystkich poziomach, bo to dopiero pokaże ci i pozwoli zrozumieć wiele mechanizmów fizjologicznych, od poziomu podstawowego do wyrafinowanego poziomu molekularnego. I dziś ja powtarzam, że jeśli ktoś chce się zajmować nauką, chce się zajmować człowiekiem, ale widzi tylko jeden narząd, to popełni dużo błędów, ponieważ to są naczynia połączone. Prof. Krzymowski miał też niemalże genetycznie zakodowaną życzliwość dla ludzi, i ludziom, którzy pracowali, dawał wszystko, a nawet więcej, bo siebie potrafił dać. Natomiast obiboków tępił. To przyniosło niezwykły efekt, bo spośród jego uczniów jest dziś 15 profesorów. 
 
Profesor Koziorowski stanowczo twierdzi, że człowiek nauki powinien mieć jedną rzecz zakodowaną, oczywiście poza otwartością i życzliwością. Musi być na bieżąco z tym, co w trawie, czyli w świecie, piszczy. – Cóż z tego, że mam świetny temat: „Jaki będzie wpływ otwarcia drzwi balkonowych w moim gabinecie na populację wróbla w parku?” – tłumaczy. – No, pewnie jakiś tam udowodnimy. Ale jakie to ma znaczenie? Dzisiaj właściwie każda dziedzina nauki musi się opierać o najbardziej wyrafinowane, wysublimowane metody badawcze na najwyższym poziomie. Trzeba robić coś, co jest istotne, byle czym zajmować się nie warto. 
 
Od rozrodu do depresji
 
Szef instytutu w Weryni od lat zajmuje się sezonową regulacją rozrodu. Badania, które prowadził, a także krzyżowanie zwierząt domowych z dzikimi, pozwoliły przybliżyć odpowiedź na pytanie: dlaczego systemy regulacyjne zmieniają się sezonowo. Po co to wszystko? – Ponieważ w naturze nie może być sytuacji, że latem jest czegoś nadmiar, a zimą brakuje – odpowiada. – Proszę popatrzeć, jak środowisko wpłynęło na niesność kur? Czemu kiedyś kura dawała 60 jajek rocznie, a dziś jest to ponad 300? Ponieważ wprowadzono oświetlenie do kurnika i dzisiaj kury mają 18 godzin światła na dobę. Oczywiście, po dwóch latach takie są już całkowicie wyeksploatowane, a i mięso jest marnej jakości.
 
Profesor Koziorowski przez wiele lat był członkiem zespołu badawczego prof. Tadeusza Krzymowskiego, który jako pierwszy w świecie wykazał niezwykle ważną rolę specyficznego unaczynienia jajnika. Dotychczasowe poglądy głosiły, że rola naczyń krwionośnych to wyłącznie doprowadzanie i odprowadzanie krwi. Po paru latach na podstawie tych wyników prof. Dan A. Oren z Uniwersytetu Yale przedstawił teorię zakładającą, że informacja o intensywności światła słonecznego może być przekazywana z siatkówki oka do mózgu nie tylko drogą nerwową, ale także drogą neurohumoralną, czyli że istnieje bezpośrednia łączność oka z mózgiem drogą krwi. Zakładał, że krew odpływająca z oka w obszarze zatoki żylnej oka oraz splotu oko przysadkowego wzbogacona w tlenek węgla i azotu może przenikać z krwi żylnej do krwi tętniczej dopływającej do mózgu. Na udowodnienie swojej hipotezy ten światowej sławy naukowiec czekał ponad 15 lat, a stało się to dzięki wynikom badań prowadzonych m.in. właśnie przez zespół prof. Koziorowskiego w Weryni. – Na bazie tego, co robiłem z prof. Krzymowskim, jeszcze jako asystent, a dzisiaj wspólnie z moim zespołem i zespołem pani prof. Stefańczyk-Krzymowskiej, która po profesorze przejęła zakład PAN, udowodniliśmy rzecz niezwykle istotną – że oko jest nie tylko tym, co odbiera nasze widzenie, ale wszystkie cząsteczki energii świetlnej dochodzące do oka są niezwykle mocnym regulatorem. Nas interesowało to w aspekcie sezonowości rozrodu, ponieważ bez względu na to jakie zwierzę weźmiemy, żyjące w miarę w naturalnych warunkach, sezon porodów zawsze przypada na wiosnę. A biorąc pod uwagę długość ciąży – u dzika lub świni trwa to 4 miesiące, u krowy i człowieka 9 miesięcy – i oddziaływanie światła na te organizmy, które muszą mieć odpowiedni czas na trwanie ciąży i wydanie potomstwa, okazało się, że te systemy regulacyjne zostały zakodowane genetycznie, a efektem zmian genetycznych i ekspresji genów, jest produkcja określonych substancji regulujących cykle rozrodcze. Dlatego też mówimy, że są zwierzęta krótkiego i długiego dnia świetlnego. W naszych badaniach wykazaliśmy, że to właśnie tlenek węgla jest takim bardzo mocnym regulatorem, który jest w stanie uruchomić cały system kaskady regulacyjnej – tłumaczy.
 
Co z tego wynika? Otóż, tlenek węgla produkowany w oku odpływa z niego krwią, a zatem powinien trafić do płuc, skąd byłby wydalony. Ale zespoły profesora z Weryni i naukowców z Olsztyna wykazały, że istnieje mechanizm, który powoduje, iż tlenek węgla może przejść bezpośrednio do mózgu i wpływać na ekspresję określonych genów włączonych w system reprodukcyjny, czego efektem jest produkcja hormonu decydującego o rozrodzie u obu płci. – Po opublikowaniu tych wyników odezwał się do nas prof. Oren, pełen szczęśliwości, że udowodniliśmy jego teorię – wspomina prof. Koziorowski. – Ponieważ okazało się, że ten system oddziaływania światła przez oko ma niezwykle wielkie znaczenie dla powstania i leczenia sezonowej depresji u ludzi. I w ten sposób, z prostych badań nad rozrodem weszliśmy w bardzo perfekcyjną i wyrafinowaną regulację neurofizjologiczną struktur mózgowych. Poza tym okazało się, że fotoreceptory nie są wyłącznie w oku, lecz również w blaszce nosowej. To daje nam podstawę do twierdzenia, że u osób z uszkodzonym nerwem wzrokowym, czy w ogóle okiem, również ta sezonowość się pojawia. Dlatego moim marzeniem jest, by stworzyć preparat na depresję w aerozolu, który będzie aplikowany do nosa, gdyż dowiedziono, że substancje z nosa, podobnie jak z oka, mogą być bezpośrednio transportowane do mózgu. I zimą, gdy pojawia się stan depresyjny, wystarczyłoby wpuścić tę substancję do nosa. Tak to natura cudownie skonstruowała, że ma wiele systemów regulacyjnych chroniących to, co dla życia organizmu jest najcenniejsze. To są fascynujące rzeczy.
 
Świat śledzi Werynię
 
W rzeczy samej fascynujące. Ale to nie tylko kwestia zachwytu nad zdolnościami naukowców. Takie odkrycia to dla potężnego światowego przemysłu farmaceutycznego, znak, że trzeba w to koniecznie wejść, ponieważ może się to opłacać. Bo w chwili, gdy jedna trzecia ludzkości jest dotknięta sezonową depresją, wyprodukowanie nieinwazyjnego leku zastępującego fizjologiczną regulację, oznacza miliardy dolarów zysku. To jest właśnie namacalna, realna, nie tylko na papierze i w słowach, współpraca nauki z biznesem. Nauki i biznesu na światowym poziomie. Odkrycia, w którym tak znaczący udział ma prof. Koziorowski, zainteresowały również prof. Georga Brainarda z Philadelphia University, eksperta NASA. Ma on nadzieję wykorzystać tę wiedzę w przygotowaniach astronautów do długich lotów kosmicznych, gdzie bardzo ważną jest kwestia neurofizjologicznej regulacji psychiki ludzkiej i stymulacji funkcji światła w organizmie.
 
To, co dzieje się Weryni w świecie liczy się ogromnie. – Skoro prof. Oren, profesor medycyny z Uniwersytetu Yale, pierwszej piątki uniwersytetów na świecie, przyjeżdża na rok do Weryni prowadzić z nami badania, to przecież on też ma w tym interes. I skoro współpracują z nami m.in. prof. Peter Pedersen i prof. Patricia Young z Batlimore University, zajmujący się problematyka nowotworową. Jeżeli naszych studentów biorą na staże bardzo dobre laboratoria europejskie i z USA, a staż tam nie jest piciem herbaty i opalaniem się na plaży, tylko robotą od rana do nocy. To wszystko dowodzi, że naprawdę logicznie kierujemy tą jednostką, że to, co robimy naprawdę ma sens – argumentuje profesor.
 
I rzeczywiście o tym niewielkim instytucie wciąż jest głośno. Zgłaszają patenty, wyniki ich badań zaskakują światową naukę, naukowcy z najróżniejszych zakątków kuli ziemskiej chcą przyjeżdżać do małej Weryni i współpracować z zespołem kierowanym przez Koziorowskiego. Studenci i absolwenci mają prace opublikowane w pismach z listy filadelfijskiej (lista czasopism naukowych opracowana i aktualizowana przez Institute for Scientific Information, które są najlepszymi z branży, a publikacja w nich ma większą wagę niż w mniej znanych czasopismach – przyp. red), wygrywają konkursy na granty naukowe, otrzymują stypendia od ministra nauki i szkolnictwa wyższego oraz premiera. Sukces goni sukces. 
 
Ale to wszystko jest okupione ciężką pracą, ogromnym wysiłkiem, organizacją i poświęceniem. Szef instytutu mówi wprost i nie ukrywał tego nigdy – tu nie ma miejsca dla obiboków, tu trzeba bezwzględnie poświęcić się nauce. – O naukę trzeba dbać bardziej niż o kochankę – mówi pół żartem, pół serio. – Nauka zawsze się odwdzięczy, ale trzeba ją z pieczołowitością pielęgnować. Nauka nie pozwala sobie na porzucenie, bo jeżeli to zrobisz i zaczniesz się rozpraszać, co uważam za tragedię polskiej nauki, to nic z tego nie będzie. O Weryni jest opinia, prawdziwa zaznaczam, że trzeba tu ostro pracować. Ale kto tu przyszedł i postudiował pół roku, rok, ten nie chce stąd już odejść. Bo nauka jest jak narkotyk. Wciąga to ciągłe szukanie w świecie nauki czy ktoś nie robi czegoś podobnego, czy z kimś można wymieć opinię, by już razem pójść dalej, do przodu. Tak właśnie tworzą się międzynarodowe zespoły badawcze. Ale zapominać nie można, że świat poszedł już tak daleko, że życie samo wszystko weryfikuje. Dlatego właśnie trzeba pracować. Nauka to pewien procent szczęścia, ale w tym szczęściu pomaga wiedza. I jeżeli ma się wiedzę, to ten nos, to wyczucie, pozwoli wstrzelić się we właściwie miejsce. 
 
Profesor nie kryje, że jest zwolennikiem brutalnego rozliczania wszystkich ludzi pracujących w nauce, bo uważa, że tylko wtedy jest postęp. I tak, jak rozlicza innych, taką też miarę przykłada do siebie. – Bo jeżeli szef nie pracuje, to i personel nie pracuje – mówi. – Jednak uznanie światowych naukowców, kategoria A przyznana instytutowi przed rokiem, to dowód, że droga obrana przeze mnie i dr. Maćka Wnuka jest słuszna. 
 
Wspomnianą kategorię A przyznał instytutowi, jako jedynemu z Uniwersytetu Rzeszowskiego, Komitet Ewaluacji Jednostek Naukowych, który bierze pod uwagę jakość nauki, rangę prowadzonych badań i rozwój naukowy wydziałów lub instytutów. Osiągnięcia instytutu z Weryni okazały się tak znaczące, że znalazł się między największymi i najlepszymi ośrodkami naukowymi w Polsce, Uniwersytetem Warszawskim i Uniwersytetem Gdańskim. Prof. Koziorowski wspominając dzień ogłoszenia wyników oceny przyznaje, że tak wysoka lokata była prawdziwym szokiem. – Proszę mi wierzyć, przykładałem linijkę do ekranu komputera, żeby przekonać się czy ja śnię, czy jednak dobrze widzę. Gdy zadzwoniłem do Maćka Wnuka, nie mógł uwierzyć w taką lokatę. Musieliśmy sprawdzać jeszcze raz – śmieje się.
 
Człowiek nauki 
 
I choć instytut biotechnologii w Weryni jest doskonale rozwijająca się jednostką naukową, to jednak wciąż pojawiają się z lekka kpiące opinie, że „siedzą tam na wsi” daleko od miasta, że są małym instytutem itd. Profesor Koziorowski wszystkim tym opiniom przytakuje, ale postrzega je jako atuty. Dzięki temu, że instytut liczy niewiele ponad 200 studentów, zna prawie każdego po imieniu, a młodzież ma do niego wręcz nieograniczony dostęp. A oddalenie od dużego miasta? Wyłącznie zaleta, bo to pozwala skupić się na pracy. 
 
Profesorowi na sercu leży też przyszłość absolwentów. Wszędzie, gdzie jeździ z wykładami, na spotkania naukowe, stara się, by jego studenci mogli tam wyjechać na staże. Chciałby też w ramach kolbuszowskiej strefy ekonomicznej stworzyć możliwości dla kończących studia, by mogli otwierać firmy biotechnologiczne. – Nie ukrywam, że czuję żal jeżeli moi absolwenci, świetnie wykształceni, którzy włożyli w to mnóstwo wysiłku, wyjeżdżają wzbogacać inne kraje lub tułają się i nie wiedzą co robić. A przecież mogą robić coś wspaniałego, jak np. nasz student, który niedawno odtworzył małą firmę produkującą świetne kosmetyki. Dlaczego więc tym ludziom nie pomagać? Dlaczego z tą wiedzą, którą posiadają, nie mogą pracować, dawać innym zatrudnienie i przy tym godnie żyć? Brakuje u nas zrozumienia jednej rzeczy – że to nie tylko wdrożenia na skalę makro dają efekty, ale również te drobne cegiełki tworzące duży budynek – przekonuje.
 
I żałuje jeszcze jednego – Że nie mogę każdego roku zatrudniać pięciu absolwentów kierunku – zamyśla się profesor. – A ilu pan może? – pytam. – Praktycznie żadnego. 
 
Choć profesor Marek Koziorowski w trakcie naszej rozmowy kilkukrotnie wspominał o emeryturze, szczerze mówiąc, trudno mi w to uwierzyć. On, człowiek nauki, z ciągle zaległym urlopem, ponieważ, jak tłumaczy, w lecie wziąć nie może, bo czerwiec i lipiec to czas jego pracy, gdyż wtedy jest długi dzień świetlny. Na święta Bożego Narodzenia też nie może, bo to z kolei jest krótki dzień świetlny. Ale jego poświęcenie i wysiłek naprawdę przynoszą efekty. Pracę Weryni śledzą naukowcy z całego świata, zabiegają o współpracę. Profesor to przykład człowieka, który oddał serce nauce i współpracownikom. Jak mówi: po czasie siewu przyszedł czas zbiorów. A w Weryni są one imponujące. I kiedy w Polsce wciąż pokutuje przekonanie: Rzeszów – co tam może być za nauka?, instytut profesora Marka Koziorowskiego dowodzi, że może być i to na najwyższym światowym poziomie.  
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy