Reklama

Lifestyle

Śladami legionistów z Żelaznej Brygady na Ukrainę i do Rumunii

Alina Bosak
Dodano: 17.06.2018
39697_0
Share
Udostępnij
Przełęcz Legionów w ukraińskich Gorganach to ważne miejsce w polskiej historii. Na początku I wojny światowej, w październiku 1914 roku tysiąc polskich legionistów wybudowało tamtędy drogę. W zaledwie 48 godzin stworzyli trakt, który pozwolił dotrzeć posiłkom z południowej, węgierskiej strony Karpat na stronę północną, wzmocnić bataliony ppłk. Józefa Hallera w zdobytej już Rafajłowej i otworzył austro-węgierskiej armii drogę na wschód. Nagrodą za ich poświęcenie miała być wolna Polska. W to legioniści wierzyli, stawiając na przełęczy krzyż i kamienną płytę z przesłaniem dla kolejnych pokoleń. Do tego właśnie miejsca w 100-lecie odzyskania niepodległości ruszyła 6 czerwca z Rzeszowa wyprawa dziennikarzy i historyków.  
 
 
Nazwano ją Żelazną nie za sprawą uzbrojenia, lecz wyjątkowej wytrzymałości i waleczności. II Brygada Legionów Polskich, określana jest także mianem „Karpackiej”, ponieważ sławą okryła się w Karpatach Wschodnich (na terenie obecnej Ukrainy i Rumunii) już na początku I wojny światowej. Trzymała w ryzach rosyjską armię i stoczyła wiele bitew. Pomysł, by ruszyć jej wojennym szlakiem, pojawił się jesienią ub. roku, podczas kilkudniowej akcji porządkowania grobów na Cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie. W przedsięwzięciu organizowanym przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich Oddział w Rzeszowie, uczestniczyli również pracownicy rzeszowskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej. I dzięki temu wspólnie, ideę wyprawy tropem legionistów udało się wprowadzić w czyn, przy wsparciu Konsulatu Generalnego RP we Lwowie i Ambasady RP w Bukareszcie. Rozpoczęła się ona 6 czerwca i trwała pięć dni. Trasa wiodła przez Lwów i Stanisławów, do Nadwórnej i Rafajłowej (obecnie Bystrica), na Przełęcz Legionów w ukraińskich Gorganach, przez Kołomyję, Czerniowce i Nowy Solonec do Carlibaby i Sygetu Marmaroskiego w Rumunii. W jej przygotowanie zaangażowali się Andrzej Klimczak, Jolanta Danak-Gajda z SDP oraz Piotr Szopa z IPN. Uczestnikami byli dziennikarze z Podkarpacia i kilku ogólnopolskich redakcji, oraz historycy z Oddziału IPN w Rzeszowie. Cel – zgromadzenie informacji i zdjęć o miejscach ważnych dla historii polskiej niepodległości, które zostaną umieszczone w albumie – przewodniku. Dzięki temu śladem II Brygady Polskich Legionów, której historia jest wciąż mało znana, łatwiej będzie podążyć kolejnym wyprawom. Bo dziś do pomników, mogił i cmentarzy legionistów z Żelaznej Brygady, których w Karpatach Wschodnich kryje się wiele, Polacy rzadko docierają.  
 
Początek historii Żelaznej Brygady      

Żelazna Brygada uformowana została rozkazem z 8 maja 1915, ale szlak bojowy jej żołnierzy zaczął się pół roku wcześniej. Walczyli oni w oddziałach Legionów Polskich, które w październiku 1914 roku, inaczej niż I Brygada Józefa Piłsudskiego, skierowane zostały na front karpacki, by wesprzeć armię austriacką w starciach z wojskami rosyjskimi. W skład II Brygady wszedł m.in. 2 Pułk Piechoty dowodzony przez płk. Zygmunta Zielińskiego i 3 Pułk Piechoty dowodzony przez ppłk. Józefa Hallera.
 
– Byli częścią tzw. Legionu Wschodniego. W Karpaty przerzuceni zostali z Galicji. Po 3-dniowej podróży pociągami dotarli do Chustu, który stanowił bazę zaopatrzeniową dla wojsk austro-węgierskich i niemieckich, walczących na froncie karpackim. Od razu, bez przygotowania rzucono ich na front. A to nie były wyszkolone wojska, tylko ochotnicy. Źle wyposażeni, źle uzbrojeni. Mieli ryglować ok. 60-kilometrowy odcinek Karpat, z zadaniem przejścia wraz z wojskami austro-węgierskimi na teren Galicji i wypierania stamtąd armii rosyjskiej. To było ok. 7300 żołnierzy, w boju ok. 5,5 tysiąca. Nigdy tylu jednocześnie nie brało udziału w walce, z racji słabego wyszkolenia, licznych chorób i różnego rodzaju problemów aprowizacyjnych, z zakwaterowaniem. Polskie kierownictwo, czyli Naczelny Komitet Narodowy w Krakowie postulował do władz austriackich, aby legioniści walczyli w sposób zwarty, najlepiej brygadami. Jednak, kiedy uformowano trzy brygady, jedynie na Wołyniu udało się je postawić obok siebie. Austriacy woleli Polaków rozdzielać, aby legioniści walcząc obok siebie, nie politykowali, ale byli lojalnymi obywatelami Austro-Węgier. Stąd też niechęć, by powierzać dowództwo Polakom – w pierwszym okresie dowodzili legionami emerytowani austriaccy generałowie polskiego pochodzenia, którzy nie mieli żadnych konotacji niepodległościowych – to historyczne tło  kreśli dr Dariusz Iwaneczko, dyrektor rzeszowskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej. Jest 7 czerwca 2018 roku. Stoimy pod krzyżem na Przełęczy Legionów (Rogodze Wielkie) w Gorganach, przez którą w 1914 roku legioniści zbudowali drogę dla armii. Na wysokość 1110 m n.p.m. nasza wyprawa dotarła w półtorej godziny. Od Rafajłowej, huculskiej wioski, dojście na przełęcz zajmuje ok. 2,5 godziny, ale my znaczną część trasy pokonaliśmy ziłem, ponieważ po południu zaplanowano spotkanie z Polonią i konsulem w Iwano-Frankiwsku (Stanisławowie). Radziecka ciężarówka bez większych problemów radzi sobie z górskim traktem pełnym kamieni i błota, zostawiając za sobą jedynie głębokie koleiny w kałużach i woń ropy. Jest po deszczu, przy drodze nieśmiało kwitną dzikie róże. Po okrąglakach, które legioniści układali, aby płaj (szeroką górską ścieżkę) zamienić w drogę dla wojska, nie ma prawie śladu. Widać je tylko na fragmentach paru mostów, których resztki przetrwały ponad 100 lat.
 
 
– Zbudowano 28 mostków, niektóre nawet 50-metrowej długości – mówi dr Marta Walak. Kiedyś przeszła szlak pieszo i jest zafascynowana historią legionistów. Chętnie też o niej opowiada: – Jesienią 1914 roku sytuacja była bardzo trudna. W kierunku Węgier zmierzała ofensywa rosyjska, naczelne dowództwo armii austro-węgierskiej zdecydowało przerzucić przez Węgry oddziały legionowe. By wspomóc już walczące oddziały legionowe na tym terenie, postanowiono przedrzeć się przez Karpaty. Przez Przełęcz Rogodze traktu nie było, więc musiano go zbudować. Drogę zaprojektowali inżynierowie 2 Pułku Piechoty Legionów Polskich, pod kierunkiem porucznika Jana Słuszkiewicza. W ciągu 48 godzin wybudowano 7-kilometrowy odcinek, przedzierając się przez zalesione i nieodstępne do tej pory dla oddziałów wojskowych Karpaty. W budowie pomagali miejscowi Huculi. Karpaccy górale ochoczo podchodzili do inicjatywy legionowej. Wśród nich także prowadzono werbunek do legionów. W 2 pułku piechoty walczyła przecież kompania huculska – przypomina historyk.  

Zaangażowanie Hucułów na froncie karpackim (chętnie ich werbowano do Żelaznej Brygady) wykorzystano w okresie międzywojennym, tworząc 49. Huculski Pułk Strzelców. O historii tej formacji opowie nam w drodze do Kirlibaby historyk Piotr Chmielowiec. 
 
Zadanie: utrzymać przełęcz

Na Przełęczy Legionów piękne widoki i dzika łąka. Droga ją przecina i znika w lesie pod drugiej stronie. W okresie międzywojennym przebiegała tędy granica polsko-czechosłowacka. Teraz stary graniczny słupek oddziela ukraińskie obwody: lwowski i zakarpacki. Po zakarpackiej stronie jest cmentarz legionistów, do którego tym razem nie dotrzemy. Przy krzyżu na przełęczy Piotr mocuje biało-czerwoną flagę. – W warunkach, w jakich przyszło nam żyć, jest godne podziwu, że to upamiętnienie nadal się zachowało – mówi Dariusz Iwaneczko o pomniku. – Aczkolwiek wymaga renowacji ze strony władz polskich. Nie mamy się co łudzić, że państwo ukraińskie będzie dbało o tego typu obiekty. To jest rola naszego kraju, także IPN-u. To ważne dla naszej tożsamości, naszej kultury i odwoływania się do tradycji niepodległościowych. Ważne ze względu na wartości, które niesie nasza historia. 
 
Na taką pamięć musiał liczyć Adam Szania. Ochotnik z Żelaznej Brygady. Rzeźnik, który okazał się poetą. Jego wiersz jest wyryty na kamiennej tablicy pod krzyżem:  
 
Młodzieży Polska! Patrz na ten krzyż!
Legiony Polskie dźwignęły go wzwyż,
Przechodząc góry, lasy i wały
Do Ciebie, Polsko, i dla Twej chwały!
 
– Duch był bojowy i poczucie patriotyzmu – przytakuje Dariusz Iwaneczko. – Ale trzeba też pamiętać, że okupiliśmy to potężnymi stratami. Na Przełęczy Legionów dziś jest pięknie, zielono. Ale zimą musiało być tu strasznie, mróz do -30 st., silny wiatr. Działania bojowe legionów zaczęły się w październiku. Rzucono ich na linię frontu bez żadnego przygotowania, poważniejszej aprowizacji. Ich mundury nie były przeznaczone do takich ekstremalnych działań. Stąd bardzo duże straty, nie w boju, a spowodowane odmrożeniami, chorobami, niedożywieniem. Niestety, dowództwo austriackie szastało polską krwią i nie zwalniało polskich legionistów z walki. Tak naprawdę pierwszy raz mieli okazję wypocząć dopiero w marcu 1915 roku, w Kołomyi, przez kilka dni. Jednak dawali radę. W takich warunkach walczą wyspecjalizowane jednostki górskie, a to nawet nie była specjalistyczna piechota, tylko zwykli ochotnicy. Ale też wśród nich było wielu ludzi z Podhala, ze Śląska Cieszyńskiego. Obytych z górami.
 
Droga przez przełęcz otworzyła przejście legionom i pozwoliła zaskoczyć oddziały rosyjskie w Zielonej i Nadwórnej. – Przełęcz stanowiła wrota na Węgry – dopowiada Piotr Szopa, historyk z Oddziału IPN w Rzeszowie. – Każdy, kto kontrolował to przejście, kontrolował także późniejsze wejście na Nizinę Węgierską, a tam już trudno byłoby zatrzymać wojska. Górskie szczyty i przełęcze znacznie ułatwiały to zadanie. Stąd strategiczne znaczenie Rafajłowej i ciągłe ataki Rosjan. Do jednego z nich doszło zimową nocą z 23 na 24 stycznia 1915 roku. Podeszli pod „Hallerówkę” i zaskoczyli Polaków. Mimo to udało się szybkim kontratakiem Rafajłową odbić. Na budynku „Hallerówki” pod szczytem dachu wciąż widać ślady po kulach. Polacy nie wpuścili Rosjan na przełęcz i tym samym trzeba uznać działania Żelaznej Brygady za sukces.  
 
 
„Hallerówka”, w której mieściła się kwatera ppłk. Józefa Hallera, a dziś urzęduje miejscowy Zarząd Leśny, to niejedyny ślad Żelaznej Brygady w Rafajłowej. Jest pomnik legionistów w centrum wsi i cmentarz, na którym spoczywa około 40 legionistów. Bardzo dobrze utrzymany. Nie o wszystkich polskich cmentarzach w Karpatach można to powiedzieć. 
 
– Jest sporo miejscowości, w których są groby legionistów – mówi Piotr Szopa. – Po stronie ukraińskiej najbardziej znana jest Rafajłowa, ale i w okolicznych wioskach spoczywają nasi żołnierze, m.in. w Nadwórnej. Niedaleko Nadwórnej, w Mołotkowie 29 października miała miejsce krwawa bitwa, w której poległo 200 legionistów. Zdobyte miejscowości Polakom udawało się utrzymać, ale kosztem olbrzymich ofiar w ludziach. Tak jak pod Rokitną. Ale szlak legionów nie kończy się po stronie ukraińskiej. Jest także Rumunia. Kirlibaba, Flutorica – tam także są groby legionistów.     
 
Do Kirlibaby dotrzemy za dwa dni. Wcześniej, na Ukrainie trzeba jeszcze koniecznie odwiedzić Centrum Kultury Polskiej i Dialogu Europejskiego w Iwano-Frankiwsku, którego dyrektorem jest Maria Osidacz. Konsul Rafał Kocot z Konsulatu Generalnego RP we Lwowie podczas tej wizyty obiecuje oprowadzanie po polskim cmentarzu w Kołomyi i nazajutrz słowa dotrzymuje. 8 czerwca stajemy przed żelazną bramą z polskim godłem. Zaraz za nią stos śmieci. Śmieci właściwie są wszędzie, bo cmentarz został zaanektowany przez imprezowiczów i zakochanych, biegają po nim dzieci. Przypomina już nie miejsce pamięci, a zaniedbany park. Na 7-hektarowym cmentarzu między setkami mogił znajduje się pomnik ofiar obozu w Kosaczowie (Polaków internowanych w wojnie polsko-ukraińskiej, w latach  1918-1919), a także pomnik II Brygady Legionów Polskich. Niestety, przerobiony na pomnik Strzelców Siczowych. – Na początku na pomniku był orzeł, a teraz są tabliczki z nazwiskami Strzelców Siczowych, walczących z Polakami w wojnie polsko-ukraińskiej – mówi konsul. – Ta zaniedbana nekropolia to nasz wyrzut. To nie znaczy, że nie ma starań o poprawę sytuacji. Jest polskie stowarzyszenie w Kołmyi i Polacy z Dolnego z Śląska, którzy 14 lat temu zainicjowali porządkowanie cmentarza. Kłopot polega na tym, że ogrodzenie jest częściowo zniszczone i  wciąż dostają się przez nie nieproszeni goście.
 
Ruszamy dalej, do Czerniowiec, w kierunku Rumunii. Przy drodze pyszni się nowiutki pomnik Stepana Bandery, a nam w głowach kołacze się myśl o tym, że polsko-ukraiński dialog wciąż jest daleki od ideału. 
 
Znicz dla żołnierzy generała Trzaski-Durskiego

W listopadzie 1914 roku oddziały legionowe w Karpatach podzielono na dwie grupy taktyczne. Mniejsza, dowodzona przez podpułkownika Józefa Hallera, miała utrzymać się na pozycjach pod Zieloną i zatrzymywać siły rosyjskie. Większa pod dowództwem generała Karola Trzaski-Durskiego została przerzucona na Huculszczyznę. 13 stycznia 1915 roku jej oddziały zostały przetransportowane koleją nad Złotą Bystrzycę. Tam właśnie zmierzamy, do doliny Złotej Bystrzycy, gdzie między 18 a 22 stycznia wschodnia grupa legionowa generała Trzaski-Durskiego, faktycznie dowodzona przez płk. Zygmunta Zielińskiego wzięła udział w pięciodniowej bitwie pod Kirlibabą (Carlibabą). Zwycięstwo w tej bitwie otworzyło wojskom austro-węgierskim drogę na Bukowinę i do Galicji Wschodniej. W Kirlibabie stajemy 9 czerwca. Chcemy zapalić znicze i zawiązać biało-czerwone wstążki na Pomniku Legionów. Obok kościoła pochowano 12 legionistów – kapitana Stanisława Strzeleckiego i 11 szeregowców. Pomnik powstał w 1932 roku, a w 2007 został odnowiony z funduszy Senatu Rzeczypospolitej Polskiej staraniem Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” i Towarzystwa Karpackiego. 
 
W Kirlibabie tego dnia niebo jest bezchmurne. Na łące nieopodal dwie Hucułki i młody chłopak grabią siano. Kiedy pytamy o pomnik, mówią, że niewiele o nim wiedzą. Ale co jakiś czas Polacy tu zaglądają. Zawsze tylko przejazdem. Na krótko. – A my zapraszamy także na nocleg i poczęstunek owczymi serami – uśmiecha się Katarzyna Cyga, jedna z pracujących kobiet. Jej dom jest pierwszym, jaki widać „za plecami” polskiego pomnika. Jest równie gościnna jak mieszkańcy Nowego Sołońca, których odwiedziliśmy dzień wcześniej. To był wyjątkowy przystanek. Nowy Sołoniec założyli polscy Górale czadeccy. Ich potomkowie mieszkają tam od 200 lat i nadal z każdym można porozmawiać po polsku. W Domu Polskim historycy z rzeszowskiego oddziału IPN przekazali im książki, a dr Jacek Magdoń opowiedział historię powstania Żelaznej Brygady. Na wykładzie nie brakło Kazimierza Zielonki, 80-letniego potomka polskich osadników w Rumunii. Mówi, że po II wojnie światowej wielu mieszkańców Nowego Sołońca przesiedlono do Polski. Zwycięzcy lubią „porządkować” podbite ziemie. W konsekwencji ustaleń paktu Ribbentrop-Mołotow, w 1941 roku przesiedlono Polaków znad Sanu do Besarabii. Tej operacji swój wykład poświęca Tomasz Bereza. Nie bez powodu. Z Bukowiny, którą właśnie przemierzamy, do Besarabii jest blisko. Wykłady historyków z IPN są ważnym uzupełnieniem wyprawy. Dzięki dr. hab. Krzysztofowi Kaczmarskiemu lepiej poznajemy losy gen. Józefa Hallera, jego konflikt z Józefem Piłsudskim oraz powody decyzji o wypowiedzeniu posłuszeństwa dowództwu austro-węgierskiemu i przebiciu się przez front austriacki w bitwie pod Rarańczą w 1918 roku, by połączyć się z jednostkami polskimi w Rosji. Nie wszystkim legionistom udało się wtedy przedostać. Zostali internowani w obozach na terenie ukraińskiego Zakarpacia oraz Rumunii i osądzeni w Sygiecie Marmaroskim. Do Sygetu nasza wyprawa dociera 9 czerwca. Dzień wcześniej, 8 czerwca, minęła 100. rocznica procesu, jaki buntownikom wytoczono. To ostatni przystanek historyczny przed powrotem do Polski. 
 
Szlak Żelaznej Brygady w Karpatach Wschodnich oficjalnie nie został wytyczony. Ale Dariusz Iwaneczko przekonany jest, że można budować go także w świadomości. – Gdybyśmy chcieli formalnie zbudować historyczny szlak turystyczny, trzeba by ściśle współpracować z władzami ukraińskimi i rumuńskimi – zauważa. – Mam nadzieję, że to wspólne wydawnictwo, które powstanie w przyszłym roku, będzie rodzajem przewodnika, który przypomni szlak Żelaznej Brygady, a jednocześnie pokaże współczesne wątki. Także w kontekście tych Polaków, którzy tutaj żyją i zachowali swoją tożsamość.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy