Reklama

Lifestyle

W domu nad oceanem. Z południa Polski na Filipiny

Alina Bosak
Dodano: 13.04.2018
38415_glowne
Share
Udostępnij

Tomek i Joasia przeprowadzili się z Kielc na Filipiny w marcu. Zamieszkali tam razem z 3,5-letnim synkiem Jasiem i parą przyjaciół. Ich raj to hektar plaży na wyspie Palawan. W cieniu kokosowych palm wybudowali drewniane domki. Co wieczór patrzą na słońce zachodzące nad Oceanem Spokojnym i mówią, że wolność smakuje wspaniale.

Zaczęło się od marzeń o egzotycznym raju. Tomasz Kosiński, licencjonowany pilot wycieczek zagranicznych, żeglarz i nurek, bez podróżowania pewnie nie mógłby żyć. Jest założycielem Klubu Globtroterów Tramper i zwiedził ponad 100 krajów. Obok Europy, całą Azję i Amerykę Środkową. Zaczarowały go karaibskie i tajlandzkie plaże, na których swoje wille budują milionerzy i gwiazdy Hollywood. Szukał więc po świecie podobnej Arkadii. Pomysłem zaraził swoją partnerkę. Joanna Klich jest artystką, malarką, członkiem ZPAF Okręgu Świętokrzyskiego, prowadzi też agencję turystyczną. Poznali się w Kielcach i stamtąd wyruszyli na filipińską plażę.     

– Plan na początku wydawał się szaleńczym marzeniem. Teraz wprowadzamy go w życie – mówią szczęśliwi, chociaż od rodzinnych domów dzieli ich dziś 15 godzin podróży samolotem.

Dlaczego Filipiny? Zaczęło się od wizyty Tomka u Polaków mieszkających na filipińskich wyspach w 2015 roku. Odkrył tu plaże równie piękne jak na Karaibach i w Tajlandii, za to w dużo przystępniejszych cenach. Dlatego w listopadzie 2016 roku wraz z przyjacielem, z którym już wcześniej zwiedził kawał świata – Gerardem (również kielczaninem) – wrócił na Filipiny na rekonesans. Szukali także działki, którą można wydzierżawić. – Cudzoziemcy nie mogą kupować tam ziemi, dlatego tylko długoletnia dzierżawa wchodziła w grę – tłumaczy Tomek. – I znaleźliśmy wymarzone miejsce – na odległej od politycznych zawirowań wyspie Palawan, przy Panaguman Beach – hektarową działkę pełną palm kokosowych. Obok parku narodowego i Podziemnej Rzeki Puerto Princesa zaliczanej do jednego z 7 Światowych Cudów Natury. Plażę wydzierżawiliśmy na 15 lat.

Na drugi koniec świata po naturę

Tomek mówi, że decyzja jego i Joasi o przenosinach z Polski na filipińską wyspę wynikła z kilku przyczyn.  – Urodziło nam się dziecko, zaczęliśmy zwracać coraz większą uwagę na nasze zdrowie i życie. A co decyduje o zdrowym życiu? Woda, powietrze, jedzenie, otoczenie, ludzie – wylicza i stwierdza: – W Europie woda jest czysta, ale chlorowana, powietrze zatrute smogiem, bo bez ogrzewania nie da się żyć, jedzenie z konserwantami. Do tego dochodzi stres związany z codziennym życiem. Na Filipinach woda jest niechlorowana, powietrze czyste, jemy świeżo wyłowione ryby, krewetki, kokosy zerwane z drzewa i inne, pyszne owoce. Do tego mamy poczucie wolności, możliwości rozwoju i realizowania swoich marzeń.

Fot. Joanna Klich

Wcześniej, jeżdżąc po świecie, zauważył, że jest gotowy zaryzykować, pomieszkać gdzieś dłużej. – Ale nie myślałem o emigracji z Polski. Pracę magisterską pisałem o moim mieście, zajmowałem się promowaniem regionu, otrzymałem nawet nagrodę marszałka za działalność kulturotwórczą. Brałem udział w imprezach narodowych, zacząłem pisać książki historyczne o Polsce. Słowem: patriota.    Przełomem było spotkanie z Polakami, mieszkającymi na Filipinach – wspomina Tomek.

– Łatwo mnie przekonał do przeprowadzki – przyznaje Asia. – Trochę obawiałam się takiego pionierskiego życia. Ale pomogła moja otwartość na przygodę, zmiany. Naszą decyzję najtrudniej było zaakceptować naszym rodzicom. Nawet teraz, kiedy widzą, jak dobrze sobie na Filipinach radzimy, nie wyzbyli się jeszcze wszystkich obaw. To jednak rzadkość, by dzieci wyprowadzały się w takie egzotyczne miejsce.

Pionierskie życie

Najpierw wynajmowali lokum na Palawan, a pod koniec maja przenieśli się już do wybudowanych na plaży domków. To lekka konstrukcja, z bambusa i drewna, na palach, w lokalnym stylu, ale z europejskimi wygodami, jak łazienka czy folia pod utkanym z liści dachem.  

– To małe domki, z jednym pokojem i łazienką, ponieważ tylko takie – do 20 m kw. powierzchni, można wybudować bez specjalnego pozwolenia. A my szybko chcieliśmy się przenieść z wynajętego mieszkania na swoje. Jednocześnie złożyliśmy dokumenty potrzebne do uzyskania zgody na budowę większego domu dla siebie, a także domków komercyjnych, na wynajem – opisuje Tomek. – Będą lekkiej konstrukcji, na drewnianych palach, nie związane na stałe z gruntem.    

Taki jest bowiem ich pomysł na utrzymanie się w tym miejscu: stworzenie Arkadii – egzotycznego kurortu dla ludzi zmęczonych szybkim tempem i zgiełkiem wielkich miast. Tomek jest przekonany, że właśnie za takim azylem tęsknią dziś Europejczycy.

– W Polsce robiłem wiele rzeczy, miałem firmę, pieniądze, ale brakowało czasu, by je wydawać. Tutaj żyję inaczej, mimo poszukiwań działki, zakładania firmy i załatwiania pozwoleń na budowę, miałem możliwość skończyć trzy książki historyczne. Pierwsza – „Rodowód Słowian” – ukazała się 14 września nakładem Wydawnictwa Bellona w Warszawie. Na Filipinach, gdzie korzystam z Internetu, ale obywam się bez telewizora, mam czas, by wieczorem siąść na plaży i pisać książkę. W Polsce robiłem wiele rzeczy, ale kosztem rodziny, zdrowia. Na Palawan zdrowe jedzenie i powietrze nie wymaga ode mnie zabiegów. Mam je pod ręką, bez wysiłku. Tylko na Filipinach i w Meksyku rośnie guyawa – owoc o antyrakowych właściwościach podkreśla pionier z Panaguman Beach. Tylko kurczaków nie polecam, bo mogą być hodowane na sterydach. A to dlatego, że na Filipinach popularnością cieszą się walki kogutów.

Kiedy Tomek zajmuje się budowaniem domków i pisaniem książek, Joasia wprawia się wykonywaniu mebli i dekoracji oraz realizuje fotograficzną pasję, robiąc mnóstwo zdjęć. Jasia wszędzie pełno. Woda w morzu dopiero 80 metrów od brzegu jest głęboka, więc blisko plaży może kąpać się do woli.

Dzień na plaży zaczyna się o 6 rano i trwa do 6 wieczorem. – Wtedy zachodzi słońce i jest ciemno – opisuje Joasia. – Teraz czas wypełniają nam zajęcia na plaży, czasem trzeba pojechać na zakupy do miasta. Rejs łódką do najbliższego miasteczka Sabang, skąd wypływają łódki do Podziemnej Rzeki, trwa 20 minut. Stamtąd do stolicy Palawanu Puerto Princesa jest 1,5 godziny jazdy autem. Tam już jest wszystko. Nawet francuska kawiarnia. W stolicy Palawan mieszka mnóstwo Europejczyków. Szwajcarzy, Niemcy prowadzą restauracje. Znane na całym świecie sieci mają tu swoje fastfoody.

Na plaży mieszka im się dobrze. Nie ma tu małp, papug, one są daleko w dżungli. Blisko Arkadii mieszkają tylko nocne nietoperze, pożerające komary gekony i motyle o skrzydłach wielkości dłoni. Woda w oceanie jest czysta i ciepła. Często także kąpią się w pobliskiej rzece. – Jest bardzo bezpiecznie. Przez dwa tygodnie spaliśmy w domkach bez drzwi – opowiada Joanna. – Jedyne, co nam dokucza, to meszki, ale i z nimi sobie poradziliśmy.

Obok domku postawili kantynę, magazyn, wiaty, miejsca do relaksu. Jak na obozie harcerskim. Wybronowali plażę, żeby pozbyć się roślinności, w której chowały się uciążliwe meszki. Posadzili bananowce i ananasy. 134 drzewa kokosowe już tam były. Stąd kokosy często goszczą w menu osadników. – Jedzenie jest pyszne i zdrowe. Brakuje mi tylko nabiału i dobrego chleba – przyznaje Joasia. – Mleko można kupić, ale nie jest dostępne w każdym sklepiku, jak w Polsce. Filipińczycy go po prostu nie piją.

Fot. Joanna Klich

Polsko-filipińskie bratanie się

Mieszkańcy wyspy Palawan przyjęli osadników z dużą otwartością. – Stale nas zaczepiają. Nie czują dystansu – stwierdza Joanna. – Nasza obecność przynosi im korzyść. Niemal cała osada, w sumie 30 osób, pracuje u nas. Pomagają zagospodarować działkę, robią meble, sprzedają nam żywność.

Nie minęły dwa miesiące, a już Tomek w miejscowej szkole prowadził lekcję o Polsce i był świadkiem na ślubie córki filipińskiej sąsiadki. – Musiałem kupić elegancką koszulę i spodnie. Bo o znalezieniu całego garnituru nie było mowy. Mają zbyt małe jak na Europejczyka rozmiary – mówi ze śmiechem.

– Ubrań wzięliśmy najmniej – opowiada Joasia. – Wylatując chińskimi liniami, mogliśmy zabrać do samolotu tylko po dwie walizki na osobę. Nasza trójka musiała więc zapakować to, co najpotrzebniejsze, do sześciu walizek. Oprócz niezbędnego sprzętu, komputerów, kabli, najwięcej rzeczy zabraliśmy dla Jaśka, sporo mleka w proszku i kosmetyków, bo Tomek po pierwszych pobytach na Filipinach zauważył, że te rzeczy są drogie.

Zdaniem jej i Tomka, ich synkowi Jasiowi pobyt na Filipinach służy. Dogaduje się w trzech językach – po polsku, angielsku i filipińsku. Bardzo rozwinął zdolności manualne i  nie choruje jak w polskim przedszkolu. – Opieka zdrowotna jest dobra. Po pierwsze, Filipińczycy szczycą się wysoko rozwiniętą medycyną naturalną. Potrafią się sami leczyć i dbają o zdrowie. Pełnymi garściami czerpią także z medycyny Wschodu. W szpitalach i przychodniach, zarówno publicznych, jak i prywatnych, pracują lekarze z Japonii, Korei. Korzystaliśmy już z ich pomocy. Asia z bezpłatnej, ja testowałem prywatną przychodnię. Czekałem 20 minut i zapłaciłem 450 peso, czyli 30 zł. Było fachowo, rzeczowo i pięć minut po wyjściu, w aptece obok, kupiłem lek. Nie wiem, jak jest z bardzo poważnymi chorobami, ale z powodu takich i Polacy wyjeżdżają się leczyć do Stanów czy Niemiec.      

O edukację Tomasz również się nie martwi. – Na Filipinach ludzie mają ogromny szacunek do nauczycieli i  szkół – zauważa. – W stolicy naszej wyspy, Puerto Princesa, która liczy 200 tysięcy mieszkańców, są aż cztery uniwersytety. Dla porównania, w moich rodzinnych, równie licznie zaludnionych Kielcach, o jeden uniwersytet walczyliśmy 20 lat. W każdej filipińskiej wiosce, czy mieszka w niej 30 czy 50 mieszkańców, jest szkoła. Dzieci chodzą elegancko ubrane, mają respekt wobec nauczycieli. Filipiny to dziś najszybciej rozwijająca się gospodarka w Azji.

Nie chcą się zarzekać, że nie wrócą już do Polski. – Może będziemy mieszkać trochę tu, trochę tam – mówi Tomek. – Ale na razie już dwóch tygodniach w Polsce tęsknimy za naszą plażą. Niespodziewanie szybko znaleźli się też chętni Polacy, którzy chcą dzierżawić na naszej plaży domki, przyjeżdżać tu na miesiąc, pół roku. Turystów już przyjmujemy. Całkiem niedawno pomieszkiwała u nas pewna matka z córką. Dziewczyna cały czas na smartfonie, a matka wpatrzona w ocean. Nie miała ochoty na żadne wycieczki po okolicy. „Chcę mieć spokój”, powtarzała. Wiem, że to brzmi może cukierkowo, ale naprawdę mamy na Palawan raj. Temperatura 32-36 st. C, bryza od morza, zachody słońca jak z pocztówki i kilometr cudownej plaży. W kwietniu w wodzie podziwialiśmy świecący plankton. Było jak w „Avatarze”.     

***

Losy projektu „Arkadia na Filipinach” można śledzić na Facebooku

Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy