Reklama

Lifestyle

Na tyrolskim dachu świata w Austrii. Królestwo narciarzy

Anna Koniecka
Dodano: 28.12.2021
31393_Tyrol_14
Share
Udostępnij
Tux tux Hintertux! –  wszyscy śpiewają, klaszczą, wystukują rytm. Niektórzy tańczą, tzn. drepczą w miejscu. Spontanicznych tancerzy coraz więcej. Muzyka na full! Zatłoczona gospoda w wiosce u stóp lodowca Hintertuxer Gletscher aż się trzęsie. 
 
Najbardziej wytrwali narciarze ciągle jeszcze walczą gdzieś na stokach. Biją rekordy prędkości oraz pokonanych kilometrów. A jest się gdzie pościgać. Na Hintertuxie jest prawie 90 kilometrów tras narciarskich o różnym stopniu trudności. Najdłuższa  ma 12 kilometrów. Aż żal, że tak prędko zachodzi zimowe słońce. 
 
Stacja kolejki linowej w wiosce Hintertux (Tux) przeżywa oblężenie – zaczynają powracać z lodowca ci, co już naprawdę mają dosyć nart na dzisiaj.
 
 W wiosce też długo nie zabawią. 
 
Wioska – kilka sklepów, tyrolska gospoda (z tańcami) oraz bar pod gołym niebem (też oblegany w godzinach szczytu). Są wypożyczalnie sprzętu narciarskiego, kilka luksusowych hoteli w przysadziście tyrolskim stylu, a dla mniej rozrzutnych narciarzy egalitarne, słusznych rozmiarów dwa parkingi. Dla kamperów oraz rzeszy zmotoryzowanych, przyjeżdżających na Hintertux  tylko na parę godzin, mimo że wszędzie w dolinie Zillertalu są o tej porze roku dobre warunki narciarskie. 
 
W Mayrhofen  – na drugim końcu doliny – będzie się jeździć na nartach aż do połowy kwietnia. Dwie góry do objeżdżenia (Penken i Ahorn); sporo łatwiejszych, rzec można familijnych tras, ale także wyczynowych i dla szaleńców (słynna Harakiri!). Wszędzie infrastruktura nówka sztuka, XXI wiek. Standard usług turystycznych lepszy niż w szwajcarskich Alpach – sami Szwajcarzy to przyznają. A ceny niższe o 30 procent. Najliczniej przyjeżdżają tu Niemcy, bo też umieją liczyć.  Ostatnio coraz częściej także Chińczycy.
 
 
Fot. Anna Koniecka i Aleksander Kot
 
Hintertux  to jedyny lodowiec w Austrii, gdzie są warunki do uprawiania narciarstwa przez cały rok. Latem –  przynajmniej na jednej trasie. Chcąc zachować standard (święta rzecz w tutejszym alpejskim biznesie!), produkuje się i magazynuje śnieg całą zimę, żeby było co „dosypać” latem. W Austrii zaśnieżane jest  ok. 60 procent stoków.  W Tyrolu są miejsca, gdzie leży tylko sztuczny śnieg.
 
Koszt naśnieżania – miliard euro rocznie. Ale inwestowanie w śnieg nadal się opłaca. Jaką cenę płaci za to środowisko?

Złota piramida
 
Potężny lodowiec Hintertuxer Gletscher zamyka długą dolinę rzeki Ziller. Dosłownie zamyka; kończy się jedyna droga, a dalej już nie ma nic, tylko góry. Buro-zielono-szary masyw, niczym potężny mur obronny, zagradza niebo. Tyle widać z wioski Tux, która leży na wysokości 1500 m n.p.m. żeby zobaczyć więcej (i ponartować, jak to się mówi, całym majestatem), trzeba podjechać jeszcze półtora kilometra bliżej nieba. Kolejka linowa, dwie przesiadki na wyższych stacjach i… już! Można się poczuć zdobywcą najwyższych szczytów Alp Zillertalskich – na siedząco. Luksusowo, szybko. Za szybko! Szkoda, że cała jazda trwa tak krótko. Mnie zajęła niecałe pół godziny, bo musiałam(!)  się pogapić na widoki po drodze ze stacji na stację. Musiałam!
 
Opisywanie panoramy, jaka się roztacza z wysokości trzech kilometrów, byłoby banalne i ze szkodą dla (S)twórcy, który naprawdę bardzo się postarał. A mówiło się, że On Tyrolczyków nie lubi (nie wiedzieć czemu) i dał im na otarcie łez tylko te góry – ot, kupa kamieni i lodowa biała pustynia, na której nic nie urośnie ani nie wyżyje. Chyba tylko świstak (na wegetariańskiej diecie). Albo turysta.
 
 
Fot. Anna Koniecka i Aleksander Kot
 
Szczyt Gefrorene Wand (Lodowa ściana; 3250 m n.p.m.). Platforma widokowa jak patelnia a dookoła scenografia na Oscara. Świeci słońce, błękitne niebo. Zero wiatru, nie czuć mrozu. Jaki mróz?! Minus sześć stopni. Turyści robią sobie pamiątkowe fotki. Na dole śmigają narciarze. 
 
Całkiem mali nartowicze bywają  wwożeni na lodowiec (via kolejka górska)  w wózeczkach na płozach, co sprawia może frajdę mamie pchającej taki wózek po śniegu, ale nie służy płuckom dziecka, które musi oddychać na tej wysokości rozrzedzonym powietrzem.  
 
W cieniu Lodowej ściany czeka na swoje pięć minut najwyższy szczyt  Alp Zillertalskich, Olperer (3 476 m n.p.m.)  Wznosi się nad nieskazitelnie białą przestrzenią niczym piramida. Kiedy słońce nareszcie ją oświetli, wygląda jakby ta piramida była ze złota. I tak legenda o tym, że w zillertalskich Alpach każdy może uszczknąć dla siebie trochę złota, a i tak nigdy go nie zabraknie, okazuje się prawdziwa. Takie jest bogactwo tych gór!
 
Świat z tej perspektywy  w ogóle wydaje się lepszy. A problemy malutkie; zostały trzy kilometry niżej. Dobry dystans. Można posłuchać, co mówią góry.
 
Tego, co mówią turyści, lepiej  czasem nie rozumieć. Sukcesy, dochody, czyli liczenie cudzych pieniędzy niektórym nacjom naprawdę wychodzi najlepiej, nawet podczas urlopu w Alpach. I jest tak, jak w tej dziadowskiej pieśni, którą przytaczał Wańkowicz.  W tutejszych okolicznościach przyrody brzmiałaby mniej więcej tak: A na tej wieżycy (widokowej na Lodowej ścianie) święty Jurgens (ze Śląska) stoi i wielkim szydłem diabła w dupa koli. Oj, jak jego boli. Ooooj! 
 
Odpuściwszy emocje, od strony biznesowej sprawa ma się tak:
 
Turyści przyjeżdżający do Austrii w sezonie zimowym zostawiają ok. 10 mld euro. Więcej niż połowa gości wybiera Tyrol (wiadomo – Alpy!). Tylko w 2014 r. wydali oni tutaj ponad 7 mld euro. A frekwencja ma tendencję rosnącą. W tym z Polski. Proporcja jest taka: sto tys. nartuje u nas, a w Austrii trzy razy tyle (wg niektórych szacunków – pół miliona Polaków). Chociaż sami Austriacy przyznają, że dla nich w Austrii jest drogo. I kto to mówi, beneficjenci czwartej spośród najlepszych europejskich gospodarek. 
 
 
Fot. Anna Koniecka i Aleksander Kot
 
Żeby się gościom komfortowo nartowało, spało w pierzynach (autentyk!), żeby smakował Wiener Schnitzel oraz Apfelstrudel, i w ogóle – żeby się bosko odpoczywało w tej cudnej tyrolskiej krainie, pracuje na to ponad pół miliona tubylców. Całymi rodzinami. Pensjonaty, małe hoteliki i tym podobne rodzinne firmy, często ze stuletnią tradycją.
 
Ten biznes stawia przede wszystkim na miejscowych (sprawdzonych) ludzi. Oraz na jakość! Bo z sukcesami w tym biznesie (bardzo wrażliwym) jest jak z miłością długodystansowca – liczy się ostatecznie jakość, a nie opakowanie. Marka, a nie marketing. Stara prawda: samym pięknem, jak słodkościami, się nie najesz, co najwyżej dostaniesz mdłości.
 
Alpejskie marzenie polskich gór – nie wypada być złym prorokiem –  raczej nieprędko się spełni. I znów nie chodzi o to, że oni tu mają góry, a my, z przeproszeniem, góreczki. Tyz pikne! Skoro jednak wyleźliśmy tym razem na dach świata, to jeszcze dwa przykłady stamtąd:
 
 Hintertux i w ogóle Alpy Zillertalskie słyną z  doskonale zorganizowanych połączeń kolejek i wyciągów;  no i nie ma kolejek – jeździ się na okrągło. Są trasy, gdzie jest zupełnie pusto. Jeździ się za słońcem,  tzn. wybierając zbocza, które są akurat po słonecznej stronie. 
 
W austriackich Alpach można sobie pozwolić na taki luksus. W polskich górach to niemożliwe. Bo u nas jest tak: jedna góreczka, dwóch właścicieli albo i więcej, dwa osobne wyciągi, dwa parkingi, dwa karnety. A tutaj turyście wystarczy jeden karnet –  na wszystko.  Na wyciągi, parkingi przy stacjach kolejki górskiej, skibusy rozwożące turystów po całej dolinie i różne inne przyjemności. Właściciele narciarskiej infrastruktury jakoś potrafią się dogadać między sobą i podzielić zyskiem. Po to zrzeszają się w spółdzielnie i tym podobne organizacje. 
 
Oni nie widzą interesu w tym, żeby przegradzać płotem łąkę (jak na Gubałówce). Zimą ta łąka jest przecież częścią nartostrady, z której czerpią profity wszyscy. A poza tym, za dużo razem zainwestowali do tej pory i nadal inwestują, żeby ta kupa kamieni i lodowa pustynia, jaką dostali w posagu, była w dalszym ciągu żyłą złota i mogła wyżywić następne pokolenia. Tak, jak to się dzieje od prawie stu lat. Prawie, bo jeszcze na początku zeszłego stulecia była tu bidusia. Ludzie z alpejskich wiosek chodzili boso na odrobek do bogatych gospodarzy, emigrowali za chlebem, a teraz „śpią na milionach”. (I to najbardziej w oczy kole! Oj!)
 
Dlaczego Austriacy potrafią, a my nie? To osobna historia, która bierze swój początek chyba w mentalności. Najlepiej to ujął młody prezenter polskiej telewizji: „Eeeech!, Alpy są u nas nie do podrobienia.”
 
 
Fot. Anna Koniecka, Aleksander Kot
   
Mayrhofen. Miasteczko niespełna czterotysięczne, kurort; nieformalna stolica zillertalskiej doliny. Takie austriackie Zakopane. Tylko zamiast  koszmarnych budowli zasłaniających góry i niebo, są stylowe wille i pensjonaty (często niepiękne, zresztą to rzecz gustu). Ostało się sporo tradycyjnej, starej tyrolskiej zabudowy. Nie ma sieciowych hoteli. Chociaż „wypasione”, owszem, są. Wszystko w swoich rękach. Miejscowi pracują, miejscowi budują, pieką ekologiczny chleb, hodują krówki – a przecież to miasto! Nikomu nie wadzi, że w podwórku obok domu adaptowanego na pensjonat jest obora na 20 krów (i więcej).  Sery –  ekologiczne – rekompensują obecność sąsiedztwa. 
 
W supermarkecie eko-warzywa i tym podobna żywność prawie w tej samej cenie co produkowana przemysłowo. 
 
W Mayrhofen nie ma nieznanych obcych – skrupulatnie przestrzegany jest obowiązek meldunkowy. Każdy turysta zapisany, policzony. Nie ma przypadkowych gości. Każdy  jest czyjś, wszyscy o wszystkich wiedzą. Można się poczuć ”bezpiecznie zaopiekowanym”. 
 
Miasteczko leży w wąskiej dolinie. Każdy  płaski kawałek gruntu jest na wagę złota. Lecz oni tu jakoś potrafią utrzymać w ryzach zapędy developerów. Osiedla nie tratują łąk, nie rżnie się drzew, żeby jeszcze upchnąć, dogęścić i się cudzym kosztem obłowić;  kosztem tych, co już mieszkają. I słono zapłacili za swoją przestrzeń. 
 
Tutaj jest czym oddychać. Smogu też nie ma. Ani opłaty klimatycznej.
 
I jeszcze taki drobiazg, a propos racjonalnego gospodarowania przestrzenią. Na placu przykościelnym składa się paralotnie, które lubią krążyć nad doliną niczym kolorowe motyle. A kościółek – wzór ascezy. Nie dworzysko. Mimo, że lud bogobojny i tradycyjnie wita przybysza: "Grüss Gott". A może właśnie dlatego?
 
Centrum, z kawiarniami, restauracjami ożywa, jak każdy kurot – kiedy z gór zjeżdżają się pod wieczór narciarze. Również z Hintertuxu. 
 
Romantyka stania w korku
 
Wieczór  w górach – magiczna pora. Wielki Wóz, cicha noc… Mrugają  rozwieszone wokół dachów girlandy światełek.  W domu po sąsiedzku w Mayrhofen  ubrany w  światełka nawet komin.
 
W tyrolskiej gospodzie w wiosce Tux, kogutowi na dachu świeci się na niebiesko… ogon.
 
 Lampy, dopiero co zapalone na przęsłach kolejki linowej, rysują świetlistą  smugą drogę wzdłuż stromego zbocza, którym suną wagoniki po ostatnich narciarzy. 
 
Ostatni narciarz, który zjechał nartostradą, a nie kolejką ze szczytu Lodowej Ściany, odpiął narty, popatrzył na zegarek i śmieje się. „Myślałem – powiada – że zajmie mi to dłużej, ale samej jazdy było niespełna 13 minut! Po drodze ze szczytu trzeba jeszcze kawałek podjechać wyciągiem.”  
 
W gospodzie już nie ma gdzie palca wetknąć.
 
Skoczna, energetyczna piosenka „Tux tux Hintertux”, w wykonaniu Helmuta z Majorki, bisuje już nie wiadomo który raz. Bo to jest super hit na cześć Hintertuxu, który zdobył tytuł najlepszego lodowcowego regionu narciarskiego na świecie! Trochę to wyjaśnia, czemu właśnie tutaj zjeżdża się tylu narciarzy. I po całym dniu szusowania chce się im jeszcze ruszać w tany. Nieważne, ile kto ma lat, ani jak cholersko bolą (nie tylko) nogi.
 
 Tak działa magia tych gór. Jest nieustające narciarskie święto. 
 
(…)Świat lśni białym śniegiem. Narty mkną szybciej jak błyskawica. I każdy narciarz wie, że na Hintertuxie to on jest królem gór. Hintertux! tux tux (…) 
 
Spontaniczne tłumaczenie tej disco ody do radości i młodości niech wybaczą wielbiciele Helmuta z Majorki oraz Ludvig z Bonn.
 
Sława ma swoją cenę. Jedyna droga do Mayrhofen zakorkowana.  Skibusy, autokary hotelowe oraz sznur aut osobowych sunie powolutku, jak na zwolnionym filmie. Ale – to też ma swoją dobrą stronę. Wraz z gasnącym dniem na zboczach gór zapalają się gwiazdy. Dopiero teraz widać, że gdzieś tam również mieszkają ludzie. 
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy