Reklama

Lifestyle

Szedł Kuba do św. Jakuba pieszo przez cztery miesiące

Katarzyna Grzebyk
Dodano: 12.02.2016
24844_-Zdjecie-glowne
Share
Udostępnij
W sobotę, 8 sierpnia 2015 roku Jakub Żak przekroczył próg własnego domu w Jaworniku Polskim i wyruszył do Santiago de Compostela w Hiszpanii, by przejść Camino de Santiago – Drogę św. Jakuba, prowadzącą do miejsca spoczynku jednego z dwunastu apostołów. W samotnej pielgrzymce do miejsca kultu średniowiecznych pątników (równie chętnie odwiedzanego dzisiaj) spędził cztery miesiące. Dotarł tam 24 listopada. – Byłem kompletnie nieprzygotowany, ale marzyłem o tym przez sześć lat – mówi 26-letni muzyk, który pieszo przeszedł ok. 3,5 tys. km. – Zmierzyłem się sam ze sobą. Po przejściu tej drogi wiem, że można wszystko. Jestem dużo szczęśliwszy.

Aż nieprawdopodobne wydaje się, że w ciągu czterech miesięcy Jakub zaledwie kilka razy spał pod gołym niebem. Zaledwie kilka razy zapłacił za nocleg. Nie spotkało go też nic nieprzyjemnego, mimo że nocami wędrował przez lasy albo przedmieścia wielkich miast, gdzie przecież bywa niebezpiecznie. Przeciwnie, niezależnie od tego, czy był w Polsce, Niemczech, Francji czy Hiszpanii, na swojej drodze ciągle napotykał na świetnych ludzi, którzy okazywali mu pomoc. Jakub nie ukrywa, że chciałby ich zobaczyć raz jeszcze i podziękować.
 
Jakub Żak nie miał wcześniej doświadczeń z dłuższymi pieszymi wędrówkami, poza kilkukilometrową pielgrzymką z Bractwem św. Jakuba z Przemyśla do Tuligłów. W podróż do Santiago wyruszył z domu 8 sierpnia 2015 r.  – Po paru dniach od wyjścia z domu dopiero zrozumiałem, za co tak naprawdę się wziąłem – uśmiecha się Jakub. – Oczywiście, dużo czytałem o szlaku św. Jakuba, ale w praktyce okazało się to przydatne jedynie w połowie. Nie miałem żadnego planu, nie rezerwowałem noclegów, może dwa czy trzy razy spałem u znajomych. W Polsce często pytałem o nocleg przy parafiach i kościołach. Wiele osób pisało do mnie przez Internet, a czasem po prostu docierałem na miejsce i trafiałem na osobę, która oferowała mi dach nad głową. 

Musiał wsiąść do pociągu byle jakiego…
 
Droga św. Jakuba to szlak pielgrzymkowy do katedry w Santiago de Compostela w północno-zachodniej Hiszpanii. Obok szlaków do Rzymu i Jerozolimy, jest to jeden z najważniejszych chrześcijańskich szlaków pielgrzymkowych. Nie ma jednej trasy pielgrzymki – uczestnicy mogą dotrzeć do celu jednym z wielu szlaków. W Polsce tych szlaków jest kilka, ale zgodnie z kilkusetletnią tradycją pątnik powinien wyruszyć w pielgrzymkę z progu swojego domu. Droga oznaczona jest muszlą św. Jakuba, która jest także symbolem pielgrzymów, i żółtymi strzałkami. 

Jakub przeszedł oznakowanym szlakiem około pół trasy (w Hiszpanii, na Dolnym Śląsku i ok. 300 kilometrów w Niemczech). Wybrał najdłuższą z dróg, bo zamiast, jak wielu pielgrzymów z Polski, iść na południe, w stronę Czech, wybrał Via Reggia i poszedł na północ w kierunku Drezna i Paryża. Przeszedł łącznie ok. 3,5 tys. kilometrów. – Po pierwszym tysiącu kilometrów. droga zaczęła mi się dłużyć, nie było widać końca i zacząłem ją modyfikować – przyznaje Jakub. – Sporą część Francji musiałem przejechać, bo sytuacja zaczęła się stawać groźna dla mojego zdrowia i życia. Byłem bardzo zmęczony, zwłaszcza psychicznie i wiedziałem, że mogę nie dotrzeć do celu. We Francji spotkały mnie pierwsze zimne dni i noce, dlatego wsiadłem do pociągu. 
 
Luksus podróżowania pociągiem nadrobił, wędrując po Paryżu ok. 80 kilometrów, więc otrzymał zasłużoną pieczątkę (pielgrzymi na poszczególnych etapach trasy otrzymują pieczątki potwierdzające przejście danego odcinka – przyp.red.). Z Paryża pojechał pociągiem do Bordeaux, gdzie było ciepło, i kontynuował pieszą pielgrzymkę w kierunku Santiago. 
 
Miał ze sobą tablet i często korzystał z Internetu, gdy miał dostęp, ale najmilej wspomina trzy tygodnie spędzone w Niemczech, kiedy w podróży towarzyszyła mu jedynie matka natura: lasy, pola, łąki. – Byłem kompletnie sam, kierowałem się słońcem idąc na Mannheim i Heidelberg. Szedłem przed siebie, zbaczając z drogi utwardzonej, przez lasy i łąki. Czasem przez cały dzień jedynym śladem cywilizacji był przejazd kolejowy, czasami trafiałem na rzekę bez mostu i musiałem ją obejść – wspomina.
 
Jego plecak liczył ok. 14 kilogramów, przynajmniej o połowę za dużo jak na taką podróż. Już w Hiszpanii wiedział, co to jest „niezbędne minimum”. Trzy razy odsyłał do domu rzeczy bardziej wartościowe. – Po trzech miesiącach nazywano mnie biegaczem, bo byłem już tak zaprawiony w podróży. Większość ludzi przylatuje samolotem w Pireneje na granicę francusko-hiszpańską i stamtąd kieruje się do Santiago. Patrząc na nich widziałem siebie sprzed trzech miesięcy: mieli ogromne plecaki, mnóstwo niepotrzebnych rzeczy – śmieje się Jakub. 
 
Na szlaku umiera stary człowiek, rodzi się nowy
 
W Hiszpanii jego wędrówka nabrała innego wymiaru. Już nie był sam, bo na szlaku ciągle spotykał osoby z całego świata – z USA, Europy, Afryki czy Korei Południowej. Do Santiago dotarł 24 listopada i spędził tam trzy dni i trzy noce, a kolejne trzy dni na Przylądku Fisterra, który jest ostatnim punktem Szlaku św. Jakuba. 30 listopada dotarł do latarni morskiej na tym przylądku. – W średniowieczu ludzie myśleli, że tam właśnie kończy się świat. Zabierali stamtąd muszlę z plaży jako dowód przejścia szlaku – mówi Jakub. Do domu wrócił pociągiem do Barcelony, a stamtąd już autokarem do Rzeszowa.
 
Zdaniem Jakuba, w tej pielgrzymce najtrudniejszy był brak powtarzalności i stałości. Każdego dnia miał świadomość, że musi zatroszczyć się o jedzenie i spanie, bo nie może wrócić do domu i do rodziny. Codziennie zasypiał ze świadomością, że nie wie, gdzie jutro dotrze, bo przecież nie miał żadnego planu.
 
– Jest tysiące powodów, dla których wyruszyłem, ale oczywiście chodziło mi o kwestie, które dla mnie są w życiu najważniejsze. Kiedy wyczytałem, że po przejściu szlaku umiera stary człowiek, a rodzi się nowy, wiedziałem, że to coś dla mnie – tłumaczy Jakub. – Dla mnie to była pielgrzymka, chciałem być sam ze sobą i zostawić wszystko, co mam, ale nie szedłem tylko dla siebie. Chciałem, żeby i bliscy i obcy, których spotykałem, coś z niej wynieśli. Po przejściu szlaku wiem, że mogę wszystko. Mam więcej odwagi i siły, nie boję się wskoczyć na głęboką wodę. Jestem dużo szczęśliwszy.
 
 
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy