Reklama

Kultura

Taniec dawny. Pasja Judyty Sos

Jaromir Kwiatkowski
Dodano: 03.09.2016
29011_tance_dawne_11
Share
Udostępnij
Dwa kroki w lewo, dwa w prawo, jeden w lewo, jeden w prawo… – Urok tańców dawnych polega na tym, że są one proste, wdzięczne i dają wiele radości – przekonuje Judyta Sos, na co dzień – pracownica Muzeum Etnograficznego im. Franciszka Kotuli w Rzeszowie.
 
Judyta pochodzi z Wałbrzycha. Fascynacja tańcem dawnym zrodziła się w niej, jak wspomina, w ósmej klasie szkoły podstawowej, kiedy zetknęła się z bractwem rycerskim działającym przy Zamku Książ. Duży wpływ miały na nią także lektury, np. „Opowieści z Narnii”. – Ponieważ w bractwach rycerskich dziewczęta nie mogą uczestniczyć w walkach, taniec jest zajęciem w sam raz dla nich. Mogą one pokazać swoje umiejętności choćby wtedy, gdy rycerze odpoczywają pomiędzy walkami – podkreśla Judyta.
 
Swoją pasję kontynuowała podczas studiów, w kole naukowym studentów archeologii na UMCS w Lublinie. – W Zamku Książ rekonstruowano późne średniowiecze, tu musiałam przenieść się w czasie do X w., do początków państwa polskiego – wspomina. – Utworzyliśmy tam grupę tańca dawnego, która stanowiła – obok wojów – jakby drugą sekcję tego koła. 
 
Połączyło ich średniowiecze
 
Zamiłowanie do tańca dawnego połączyło Judytę z Wojciechem, dziś – jej mężem. Poznali się na turnieju rycerskim w Boguchwale. Wojciech Sos działał wtedy w Grupie Wojów Słowian i Wikingów „Dzikie Kły”, która – wraz z Zakonem Rycerzy Boju Dnia Ostatniego – zorganizowała  boguchwalski turniej. Później spotykali się jeszcze na podobnych imprezach. W 2009 r. pobrali się.
 
Po ślubie stworzyli Grupę Rekonstrukcji Historycznej „Bratnica”. – Przez 2-3 lata działaliśmy prężnie w rzeszowskim WDK – opowiada Judyta. – Jeszcze dwa lata temu spotykaliśmy się regularnie co miesiąc. Podczas tych spotkań poszczególne osoby referowały tematy związane ze średniowieczem. Jeździliśmy też po całej Polsce na spotkania z żywą historią, m.in. byliśmy jedną z grup, które wystąpiły podczas otwarcia Skansenu Archeologicznego „Karpacka Troja” w Trzcinicy k. Jasła. Później część wyjechała na studia do Krakowa, część pracuje, ma rodziny i inne zobowiązania, więc na regularne spotkania brakuje czasu – przyznaje Judyta.
 
Od kilku lat natomiast uczestniczą w Pikniku Średniowiecznym, organizowanym co roku w Muzeum Okręgowym w Rzeszowie (tam pracuje Wojciech). W tym roku odbyła się piąta edycja pikniku. – Ponadto, gdy ktoś nas zaprosi na pokaz lub warsztaty, wtedy się mobilizujemy – podkreśla Judyta.
 
„Bratnica” wyspecjalizowała się w rekonstrukcji życia codziennego. – Stawiamy na rzemiosło. Mamy osobę, która pisze gęsim piórem i prowadzi warsztaty z kaligrafii. Inna np. wykonuje witraże na szkle. Wojciech, oprócz tego, że strzela z łuku, rzeźbi także miski, kubki i sztućce z wzorami słowiańskimi  czy wikingskimi – podkreśla Judyta Sos. Dodaje, że ta wiedza przydaje się jej w pracy: – Klasy, które przychodzą do Muzeum Etnograficznego na lekcje muzealne, mogą zamówić np. warsztaty tkania krajek. Krajki przeszły ze strojów dworskich do stroju ludowego, dlatego mogę połączyć moje zamiłowanie do średniowiecza z pracą w tym miejscu.
 
A propos ubiorów. Judyta przyznaje, że ich historia jest jej jeszcze większą pasją niż taniec. – Większość moich referatów na studiach i praca magisterska dotyczyły strojów dawnych – opowiada. – Najważniejsze jest dotarcie do źródeł, które pokazują, jak ten strój wyglądał naprawdę. Z tego powodu ciężko mi się ogląda filmy historyczne, których akcja dzieje się w średniowieczu. Zawsze narzekam, gdy widzę stroje. Następna sprawa to dotarcie do surowców naturalnych. To była moja bolączka jeszcze w czasach liceum, choć dzisiaj nie jest już z tym tak źle. Kiedy już znajdowaliśmy odpowiednie materiały i źródła ikonograficzne, to stroje szyliśmy ręcznie sami. Obecnie mamy już ich tyle, że nie szyjemy nowych. Wyjątkiem był nasz strój ślubny, choć nie był to strój jednorazowy – wykorzystywaliśmy go później wielokrotnie na różnych imprezach średniowiecznych.
 
Judyta mówi, że czuje się w takim stroju bardzo dobrze i według niej jest on wygodny. – Ale najbardziej pasjonuje mnie to, że te stroje podlegały różnym wpływom, które można prześledzić. Np. wiele elementów stroju dworskiego zaczerpnięto z wypraw krzyżowych. W XV-wiecznych strojach dworskich męskich spotykamy fantazyjnie ułożone kaptury, które przypominają te noszone w krajach arabskich. Wiele elementów sukni czy kobiecych czepców było najpierw używanych przez mężczyzn, którzy nosili je pod zbroją. One później ewoluowały i znalazły się w modzie kobiecej. Stroje damskie były ładne i bardzo podkreślały kobiecość.
 
Tańce francuskie i angielskie
 
Judyta Sos podkreśla, że woli mówić o tańcu dawnym niż średniowiecznym, bowiem nie zachowały się materiały źródłowe opisujące tańce z tego okresu. Uczyła się głównie tańca francuskiego i angielskiego, który – w przeciwieństwie do polskiego – został dobrze opisany w źródłach.
 
– Tańca francuskiego uczyłam się u Marie-Claire Le Corre, a angielskiego u Barbary Segal podczas Festiwalu Tańców Dworskich „Cracovia Danza" i każdemu, kto chce dobrze poznać taniec dawny, polecam uczestnictwo w tym festiwalu. Odbywa się on co roku, a jego program jest coraz bogatszy – podkreśla. 
 
Tańce francuskie to tzw. branles, czyli tańce w kołach, tańczone od czasów rzymskich, popularne szczególnie w średniowieczu. Najwięcej tych tańców znamy z traktatu „Orchesographie” z 1589 r., autorstwa Thoinot Arbeau (kanonik, francuski pisarz, kompozytor i teoretyk tańca), w którym opisuje on 50 różnych kroków tańca. Praca jest dostępna drukiem i w internecie. Są w niej rozpisane kroki, układy taneczne i zapisy nutowe melodii tańców, które Arbeau obserwował na dworze francuskim. To, zdaniem mojej rozmówczyni, bardzo dobry podręcznik tańca, który to taniec można na jego podstawie łatwo zrekonstruować. 
 
– Są to tańce oparte na bardzo prostych krokach – podkreśla Judyta Sos. – Tańczy się je parami, ale w kołach. Podstawowe kroki to dwa w lewo, dwa w prawo, jeden w lewo, jeden w prawo. 
 
Tańce angielskie były rekonstruowane na podstawie traktatu "The English Dancing Master" Johna Playforda, który był wydawany 33 razy; pierwszy raz w roku 1651. W tym wydaniu Playford opublikował 105 tańców, w kolejnych rozszerzano tę taneczną paletę, dochodząc do ok. 700 tańców. 
 
– To już inna epoka, o 100 lat późniejsza – podkreśla Judyta Sos. – Te tańce też są oparte na kilku krokach, ale zasada jest taka, że sala balowa dzieli się na grupy składające się z 2-3 par, które tworzą między sobą przepiękne figury. Tańce te (country dances) są nadal żywe (może przez to, że takie łatwe), tańczy się je do dziś np. na studniówkach. Można zobaczyć, jak wyglądają, m.in. na filmach według książek Jane Austin, np. „Duma i uprzedzenie”. 

Judyta przyznaje, że dziś trudno jest zachęcić do tego typu tańców panów czy chłopców, którzy uważają je za coś „niemęskiego”.  – Tymczasem w średniowieczu i późniejszych wiekach to należało do etykiety. Każdy rycerz, uważający się za osobę obytą w świecie, musiał umieć tańczyć – podkreśla.
 
Można spróbować 14 września w Krośnie
 
Pytam, w czym tkwi urok tych tańców. Zdaniem Judyty Sos, w tym, że są one proste, wdzięczne, dają wiele radości i można się ich łatwo nauczyć. Najbliższa okazja, by zobaczyć takie tańce na żywo, to warsztaty „Muzyczne wędrówki po dawnej Europie” z Zespołem Muzyki Dawnej Vox Angeli, które – w części tanecznej – poprowadzi 14 września, w godz. 9-13, w Muzeum Podkarpackim w Krośnie, w ramach dnia otwartego tej placówki. Będzie można spróbować swoich sił w tańcach branles. Może warto?
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy